Przebudziłem się o trzeciej w nocy. Właściwie o tej porze roku powinienem powiedzieć, że było to nad ranem… Robiło się już jasno. Księżyc wyraziście rysował się na wschodzie, a tuż przy nim połyskiwała iskra Wenus. Z każdą chwilą robiło się coraz przejrzyściej, różowiej i kawki zaczęły zlatywać na trawniki. Ponad pięćdziesiąt ptaków zaczęło obchód niewielkiego terytorium i codzienne poszukiwania owadów, które w nocy spadły na ziemię lub wychyliły się ze swych kryjówek. Ogromny odrzutowiec, oświetlony promieniami słońca, jak wielka włócznia archanielska, leciał na zachód. Chyba się jeszcze położę, bo kleją mi się oczy… Tak. Pospałem do dziewiątej. Teraz mogę siadać do pracy przy komputerze…
Skomentuj