SPOKÓJ

Złotokap pospolity w moim ogrodzie

Dzisiaj przez godzinę siedziałam na naszej ławeczce ogrodowej. A właściwie bujałem się lekko, bo wisi ona na łańcuchach na specjalnie przygotowanej, metalowej ramie z rurek. Jakież to było uspokajające i jak dobrze mi się oddychało powietrzem pełnym majowych zapachów. Nie myślałem o czymś szczególnym, raczej chłonąłem chwile, przyglądając się przede wszystkim ptakom i owadom. Zaskoczył mnie duży ruch w powietrzu – sporo nadlatujących skądś szpaków i mazurków, jakieś śmigłe synogarlice i podążające w dal grzywacze. Do tego kawki przysiadające na dachach domów i jakby ukosem tnące niebo sroki, w locie tracące swoją charakterystyczną ociężałość i chybotliwość. W moich myślach pojawiły się zdarzenia z ostatniej podróży do Argentyny, kadry z szerokich ulic i największego cmentarza w stolicy, ale też chwile szczęścia w moim mieście, podczas spotkań ze studentami i życzliwymi mi ludźmi. Ławeczka bujała się lekko, a ja patrzyłem na zieleń krzewów i trawy, chwastów i liści róż, wodziłem wzrokiem po kwiatach złotokapu i bzów. Nigdzie nie musiałem iść, nic nie musiałem robić, byłem sobą w tym lekkim kołysaniu, a świergot i piski jeżyków stały się tłem dla dobrych chwil.  

BROMBERG (26)

Józia szła wolno do kościoła Świętej Trójcy, by wziąć udział w wieczornej mszy świętej i po spowiedzi przyjąć komunię. Od czasu, gdy była świadkiem wydarzeń przy świątyni szwederowskiej bała się tam pójść i stanąć nad świeżą ziemią, którą pokryto ciała rozstrzelanych. Pośród nich był jej wozak, który teraz zdawał jej się tak nierealny, jak postaci ze snów albo opowieści o Cyganach u cioci Poli. Szurała nogami, raz po raz rozrzucając nimi kupki żółtych liści i zerkając na boki, sondując przestrzeń przed sobą. Minęła już dawną ulicę Ogrodową i zmierzała w dół Schubiner Chaussee, a w jej głowie wciąż pojawiały się dziwne obrazy i przypomnienia. Postanowiła pójść do spowiedzi po tym jak bezwstydnie dotykała się w łóżku i poczuła łączność z czymś, czego nie potrafiła określić, rozkosz i strach, uniesienie i grozę dziwnej bliskości. Początkowo myślała, że to było jednorazowe zdarzenie, ale następnego dnia jej prawa ręka znowu powędrowała ku temu miejscu, gdzie kończą się uda. Skoczyła jak oparzona z łóżka i zaczęła szybko oddychać, po czym zrzuciła wszystko, co miało na sobie i weszła pod prysznic. Letnia woda trochę ją ocuciła, ale gdy stanęła przed lustrem spostrzegła, że ma na twarzy mocny rumieniec i oczy lśniące jak po sporym wysiłku. Teraz, mijając Brunnenplatz, zastanawiała się jak ma o tym powiedzieć księdzu w konfesjonale, przecież nie mogła opisać wprost tego, co zrobiła. Bała się spytać matki i nie była pewna, czy znajdzie ulgę po spowiedzi, gdyż wciąż czuła w sobie ten dziwny żar. Szybko znalazła się przy neobarokowym kościele z czerwonej cegły, przyozdobionym białymi tynkowanymi płycinami. Weszła po schodach ku otwartym drzwiom i skierowała się ku lewej ścianie, gdzie trzy kobiety i staruszek czekali na spowiedź. Celowo przeszła przed konfesjonałem, by sprawdzić który ksiądz siedzi w środku, a gdy zobaczyła młodego wikarego, skręciła w drugą stronę i znalazła się przy drugim konfesjonale, przy którym była tylko jedna kobieta i jeden mężczyzna. Przechodząc przed jego frontem zauważyła, że spowiada w nim starszy ksiądz, ze znaczną siwizną na głowie. Poczuła się nieco pewniej i ustawiła się w kolejce, zerkając ciekawie na wspaniałe malowidła na suficie i ścianach bocznych kościoła. Podobne podziwiała w szwederowskim sanktuarium i może malarz był ten sam, choć równie dobrze mogła to być tylko maniera, mająca kierować myśli ludzi ku męce Chrystusa i królowaniu Boga w niebiosach. Założyła ręce z tyłu, na dole pleców i detal po detalu studiowała zdobienia, rzeźby i polichromie, dłużej zatrzymując wzrok na ambonie i barwnych witrażach. Ksiądz szybko wyspowiadał kobietę, nieco dłużej mówił do mężczyzny, po czym udzielił mu rozgrzeszenia i stuknął palcem w konfesjonał, dając dziewczynie znak ręką, że może podejść. Józia nagle przeraziła się i już nawet była gotowa uciec, ale coś nakazało jej przyklęknąć przy ażurowym okienku z listewek i zacząć spowiedź.

 –  Ojcze wielebny… zgrzeszyłam… – zaczęła niepewnie i dopiero po dłuższej chwili ciągnęła dalej – Dotykałam z przyjemnością mojego ciała i myślałam o niecnych rzeczach…

 – O czym myślałaś dziecko…? – spytał spokojnie ksiądz.

Józia znowu się wystraszyła i zamilkła na moment, nie wiedząc jak ma nazwać obrazy z jej myśli.

 – Byłam nago z chłopakiem, którego kilka dni temu Niemcy zabili przy kościele na Szwederowie…a potem…– urwała zakłopotana.

 – Musisz mi wszystko dokładnie opowiedzieć – zachęcił ją do zwierzeń spowiednik.

 – Najpierw to był sen, ale potem zaczęłam dotykać swoich piersi i miejsca u zbiegu ud i wyobraziłam sobie, że on jest we mnie… Nie chciałam tego, ale nie mogłam przestać się dotykać… i po jakimś czasie poczułam w sobie ogień…

Po tych słowach ksiądz poruszył się nerwowo, odchrząknął, zamilkł na chwilę po czym przybliżył się do okienka, czarnymi oczyma wpatrując się w Józię. W końcu odezwał się nieprzyjemnym tonem:

 – To jest bardzo trudny czas dla ciebie dziecko… straciłaś ukochanego, codziennie widzisz zbrodnie Niemców i do tego jeszcze zaczęłaś dojrzewać… Jeszcze chwila i staniesz się kobietą, gotową począć dziecię… Maryja też była bardzo młoda…

Józia poczuła dziwny niepokój w sercu, gdy usłyszała o dziecku, a jej lewa ręka zaczęła lekko drżeć tuż przy okienku.

– Szatan szuka takich niewinnych dusz – ciągnął ksiądz cedząc zdanie po zdaniu – szczególnie takich pięknych istot jak ty… Wszyscy kiedyś stracimy urodę i zmurszejemy jak drzewo w wodzie, wszyscy umrzemy po kolei…On tego pragnie i cieszy się, gdy ciało człowieka jest w trumnie i zostanie pogrzebane w ziemi.

Józia przez moment wyobraziła sobie poskręcane zwłoki wozaka, wtłoczone w cudze nogi i ręce i przygniecione piachem.

– On czeka na nasze błędy i podsuwa nam grzeszne myśli, byśmy porzucili świętość i podążyli za nim ku piekłu. Nie wyobrażasz sobie dziecko jak tam jest strasznie, jak wszyscy płaczą i jęczą z bólu, jak płoną i kruszeją wciąż od nowa. On boi się tylko potężnego imienia Jezus i odsuwa się od nas, gdy nosimy je w sercu…

– Tak, ojcze… – przytaknęła dziewczyna i dodała – Ja bardzo kocham Pana Jezusa i jego matkę… modlę się też do Ducha Świętego i Opatrzności Bożej, jak nauczył mnie mój tata. Ale to zdarzenie było tak nagłe i nie mogłam mu się przeciwstawić… jakby jakaś siła odsuwała i zarazem przyciągała moją dłoń…

– Tylko komunia święta cię ochroni… Tylko modlitwa da ci ulgę… Musisz jednak przeciwstawić się sobie… Szatan będzie na ciebie zsyłał lubieżne obrazy i będzie cię zachęcał do niecnych czynów… Ale ty wtedy proś św. Michała Archanioła i Matkę Najświętszą o wsparcie i nie pozwól, by czerń krzewiła się w twoim ciele… Weź przykład z sióstr zakonnych, które codziennie prowadzą walkę z demonami i zostały zaślubione naszemu Panu.

Józia miała oczy pełne łez i przeraziła się straszliwie, a w jej głowie otworzyła się rana, która momentalnie zaczęła się jątrzyć. Nie chciała tego, co się stało, a zarazem pragnęła by ktoś potwierdził, że jest piękną kobietą. Ale słowa spowiednika tylko na chwilę dały jej wytchnienie i gdy po spowiedzi uniosła głowę ku rzeźbionemu ołtarzowi, zaczęły do niej znowu napływać grzeszne obrazy. Ze smutkiem wzięła udział w mszy świętej i przyjęła ciało Chrystusa, prosząc Boga by oddalił od niej grzeszny żar. Wychodząc z kościoła płonęła znowu najprawdziwiej i czuła, że ktoś wpatruje się w nią uważnie, śledzi każdy jej ruch, analizuje każdą myśl. Niemal pobiegła do domu, ale tuż przy nim zmieniła swój zamiar i skręciła do szopy pana Abrahama. Zapukała trzy razy, po czym zgodnie z umową jeszcze raz ponowiła sygnał i drzwi otworzyły się powoli. Weszła do środka, usiadła na drewnianym taborecie i zaczęła płakać rzęsistymi łzami. Żyd ze zrozumieniem odczekał dłuższą chwilę, sięgnął po odrobinę ligniny i podał ją Józi, by otarła swoje oczy. Dopiero po dziesięciu minutach, gdy uspokoiła się, powiedział:

– Co się stało moja księżniczko? Wyrzuć z siebie koszmar, który cię męczy…

– Ogień zaczął palić mnie od środka… – powiedziała z rozpaczą w głosie Józia, otarła oczy i mówiła dalej – Jednego ranka obudziłam się wcześnie i jakaś siła kazała mi dotykać mojego ciała… To było straszne i pociągające zarazem… Nie mogłam przestać aż coś we mnie wybuchło…

– No tak moje dziecko, no tak… – potwierdził spokojnie Abraham.

– A dzisiaj poszłam do spowiedzi i komunii, bo myślałam, że to mi pomoże… Po słowach księdza przez chwilę poczułam ulgę i ciało Chrystusa też uciszyło we mnie dziwne głosy… ale jak wyszłam ze świątyni ogień w moim ciele rozpalił się z nową mocą… Co mam robić panie Izaaku…?

Szewc przyniósł sobie krzesło i usiadł naprzeciwko Józi, odczekał chwilę, aż jeszcze raz otrze oczy z łez, po czym powiedział:

– Nie wiem co ci powiedział katolicki ksiądz, ale domyślam się, że ciebie solidnie przestraszył. Oni zawsze straszą ludzi piekłem, ogniem i Szatanem…

 – To właśnie powiedział… – przytaknęła dziewczyna.

– No tak… no tak moje dziecko…– ciągnął mężczyzna – A tymczasem sprawa jest innego rodzaju… Gwałtownie dojrzewasz i twoje ciało zaczęło domagać się spełnienia… Nie ty pierwsza i nie ostatnia… Gdybyś była z tym wytęsknionym chłopakiem, co woził węgiel, to szybko doszłoby między wami do zbliżenia… Takie jest życie… I żaden ksiądz, żaden rabin tutaj nie pomoże…   

–  Brakuje mi go… ale przecież nie wstanie z grobu i nie przytuli mnie… – szepnęła Józia.

– Musisz być dzielna i cierpliwa… jak znajdziesz nowego chłopaka, jak stworzysz z nim rodzinę, wszystko ucichnie…

– I Szatan zostawi mnie w spokoju…? – z lękiem spytała dziewczyna.

– Szatan dziecko to wynalazek księży i rabinów i nie zaprzątaj sobie nim głowy. Najgorsi są ludzie… Zobacz co ten dureń Hitler wyprawia na świecie… A co robią jego żołnierze? Ich musimy się bać i przed nimi się kryć. Nic się nie stanie jeśli czasem dotkniesz swojego ciała… Nic się nie stanie, kochane dziecko… Naprawdę…– powiedział i trochę się przeraził swoich słów. Przecież wierzył, że istnieje osobowe zło i teraz pewnie szczególnie zacznie się w niego wpatrywać.

Józia poczuła przypływ sympatii do tego dobrotliwego, zarośniętego człowieka i zadecydowała, że czas wracać do domu. Podziękowała za rozmowę i rady, po czym podeszła do drzwi i wysunęła się z nich, a za nią lekko wysunął się Abraham. Uścisnął jej dłoń i uśmiechnął się jakby to wszystko było żartem. Dziewczyna też uśmiechnęła się i pobiegła ku klatce schodowej jej domu. Żyd jeszcze przez chwilę trwał przy progu, wciągnął głęboko do płuc wieczorne powietrze, sięgnął ku klamce drzwi i przyciągnął je ku framudze. Nie wiedział, że z okna pokoju w mieszkaniu Rossów patrzy na niego młody mężczyzna w białej koszuli i oficerskich spodniach, podtrzymywanych szelkami.

 – Czy to możliwe? – zadał sam sobie pytanie Willi, gdy zobaczył Józię wychodzącą z szopy i żegnającą się z Żydem, którego kilka dni temu próbował pochwycić na Adolf Hitler Strasse – Czyżby los był dla mnie taki łaskawy…?  

Chwilę jeszcze stał przy oknie i dopiero pojawienie się dziewczyny w korytarzu odwróciło jego uwagę od warsztatu szewskiego. Zauważył, że jej cień przemknął szybko do swojego pokoju i klucz zachrobotał w zamku jej drzwi.               

– Jutro szykuje się ciekawy dzień… – powiedział sam do siebie i położył się  na szerokim tapczanie, nie zdejmując spodni i okrywając się tylko zielonym, wojskowym kocem – Jutro… ostatnie słowo zamajaczyło w jego świadomości i usnął natychmiast.

LIKE A BIRD…

Foto Jerzy Strzelecki

Wczoraj długo stałem na ulicy i obserwowałem samca pleszki zwyczajnej (Phoenicurus phoenicurus), zawieszonego na drucie elektrycznym. Choć istoty te są bardzo płochliwe, tym razem mały ptaszek był bardzo rezolutny i nic sobie nie robił z tego, że wpatrywałem się w niego przez kilka minut. Zdumiewające są barwy tego mieszkańca przestworzy – od wyrazistej bieli i czerni na głowie, po szarość i rudawą czerwień na lotkach i piersiach. Choć pleszki są pospolite w naszym kraju, to z racji ruchliwości i płochości trudno je zauważyć. W gęstych krzewach i koronach drzew polują na owady, a jesienią nie gardzą różnokolorowymi jagodami. Niewielkie i kruche, jakby ledwo trzymające się gałązki życia, europejskie osobniki odbywają długie podróże do Afryki Subsaharyjskiej i na Półwysep Arabski. Gdybym się celowo nie zaczął ruszać, obserwacja trwałaby dłużej, ale przecież podążałem ze sklepu do domu i pleszka stała się tylko chwilowym przerywnikiem. Gdy ptak odleciał i przysiadł na pobliskiej brzozie, zanuciłem początek ballady Leonarda Cohena: Like a bird on the wire… i ruszyłem ku swoim sprawom.     

KLAUS SCHULZE (1947–2022)

Podczas pobytu w Buenos Aires dowiedziałem się, że zmarł Klaus Schulze (1947–2022), jeden z muzycznych idoli mojej młodości. Gdy zbliżałem się do granicy dwudziestu lat i minąłem ją o kilka obiegów planety wokół Słońca, w pokoju, który dzieliłem z bratem, często rozbrzmiewało słynne Kryształowe jezioro. Moją wyobraźnię muzyczną ukształtowały też Elektroniczne medytacje zespołu Tangerine Dream, w którego składzie artysta wtedy grał, zapewne w dużym stopniu tworząc jego późniejszy profil. Jako prekursor elektronicznego rocka, początkowo był po stronie muzyki rytmicznej, opowiadającej jakąś dźwiękową fabułę, jak w Stratosferze, ale potem tworzył przede wszystkim muzykę brzmieniową, ocierając się o jazz-rock, pop, techno, new age, world music i awangardę. Wydał kilkadziesiąt albumów, w tym 10 podwójnych, jeden pięciopłytowy i jeden składający się z dziesięciu krążków. Ten arcymistrz instrumentów klawiszowych i syntezatorów dźwięku, stał się klasykiem muzyki elektronicznej za życia, a jego tony relaksacyjne, zmieniające się w katatoniczny trans, inspirowały wielu twórców różnych dziedzin sztuki. Sam wpadałem wielokrotnie w twórcze ożywienie słuchając wielu jego utworów i do dzisiaj zdarza się, że pracuję przy komputerze w „oparach” jego dźwięków. Szczególnie, wskazane wyżej Kryształowe jezioro, wprowadza mnie w nastrój potrzebny, bym wydobył z siebie określone nastroje kreatywne lub uspokoił się w pędzie współczesnego świata. Teraz, gdy piszę to wspomnienie, też słucham tego utworu, a choć jest w nim znamienna powtarzalność i melancholijne nawroty tych samych elementów, nigdy nie odczułem znużenia – raczej za każdym razem odkrywam coś nowego. Gdyby Klaus Schulze urodził się w wiekach wcześniejszych, zapewne byłby jednym z czołowych kompozytorów, a jego maestria wykonawcza zyskałaby daleko sięgającą sławę. Może byłby drugim Bachem albo Haydnem, może lokowano by go w jednym szeregu z Brahmsem, Mahlerem lub Brucknerem. Na razie ma swoje miejsce obok takich sław dźwiękowej elektroniki jak Vangelis, Jarre, Oldfield, Kitaro i stawiany jest przy zespołach Tangerine Dream i Kraftwerk. Nikt – tak jak on – nie potrafił budować nastroju, co wyraziście słychać podczas oglądania filmów, do których napisał muzykę, ze szczególnym uwzględnieniem thrillera pt. Barakuda. Często występował w Polsce i odwdzięczył się naszemu krajowi wydając płytę koncertową pt. Dziękuję Poland. Jego wpływ na muzykę współczesną był przeogromny i zapewne nadal będzie promieniować twórczą energią, a nowe pokolenia będą miały do przeanalizowania i przemyślenia ogromny materiał porównawczy. Choć ten maksymalistyczny artysta mógł bez trudu wejść na ścieżkę komercyjną i tworzyć melodyjne przeboje, takie jak Moonlight Shadow czy Oxygen, świadomie zagłębiał się w eksperymenty brzmieniowe i szukał magicznych głębin dźwięków. Nie odrzucając rytmu i melodii, w brzmieniu nowoczesnych instrumentów znajdował to, co bez niego pozostałoby nieodkryte.                  

%d blogerów lubi to: