Pracowałem dzisiaj nad Posłowiem do antologii pisarzy radomskich – oto efekt mojej pracy. To doprawdy ciekawe i prężne środowisko literackie.
Poezja polska ma wiele odcieni i barw, wiele usankcjonowań regionalnych, związkowych i interpersonalnych, ale najbardziej czytelnym jej wyróżnikiem jest przypisanie do konkretnych obszarów i miast naszego kraju. Wielu poetów i poetek traktowanych jest jako wizytówki regionu, województwa, różnorakich struktur terytorialnych czy aglomeracji. Przez wiele lat za najważniejszego poetę w Warszawie uważano Zbigniewa Herberta, wizytówką Krakowa w jesieni życia był Czesław Miłosz, a obecnie stała się nią Wisława Szymborska, poetyckim emblematem Wrocławia jest od kilku dekad Tadeusz Różewicz, a z niższej półki poetyckiej można powiązać nazwiska: Waśkiewicza z Gdańskiem, Kruka z Olsztynem, Liskowackiego ze Szczecinem, Zagajewskiego i Lipską z Krakowem, Gordziej z Poznaniem, Kijonkę z Katowicami, Kurzawę z Zieloną Górą, itd. Gdy jednak zatrzymujemy się w Radomiu, to mamy pewien kłopot, bo zarówno Jadwiga Góźdź, jak i Andrzej Juliusz Sarwa wyraziście zaznaczyli swoją obecność na mapie literackiej kraju. Postacią znaczącą jest też oczywiście Antoni Dubiec, o którym teksty krytycznoliterackie publikują ważne periodyki i którego wiersze pojawiają się w nich od wielu lat. Nie można też zapomnieć po pozostałych twórcach, a więc o Grzegorzu Mielniczuku, Annie Piątek i Stefanie Todorskim. Słowem literacki Radom wyraźnie zaznaczył swoje miejsce we współczesnej literaturze polskiej, a tak spektakularne sukcesy jak wydanie antologii Dojrzewanie w miłości , pozycję tę ugruntowało. Niewątpliwie spiritus movens tych wszystkich działań jest Jadwiga Góźdź, która bierze udział w znaczących festiwalach poezji, publikuje nowe książki, a nade wszystko dba o rozwój lokalnej struktury literackiej. W prezentowanej tutaj antologii mamy jakby ekstrakt literatury powstającej w Radomiu i okolicach, a zarazem czytelne wskazanie tego, co w niej najwartościowsze.
Pierwszy z prezentowanych w tym tomie pisarzy – Antoni Dubiec – zauważa wszechogarniające przemijanie, które zawsze zmienia wymiary i perspektywę egzystencji. Nie ma dla niego układów statycznych, wszystko przemija i przeistacza się w pył, w okruch, w zmurszałe szczątki. Nawet krzyż podlega tym prawom i nawet obraz Boga może być zdeformowany. Wszystko w zgodzie z regułą rodzenia się, wzrastania i popadania w ruinę. Człowiek szczególnie wyraziście uzewnętrznia ów rytm, a jego twarz, jego sylwetka, zgromadzone dobra i stworzone azyle, a nade wszystko myśli, raz po raz umykają percepcji. On rozwija się, ale też stale coś traci – z przeznaczonego mu spektrum lat, dni i godzin, stale jakaś wartość maleje. Poeta mówi o sprawach podstawowych dla ludzkiego bytu, mówi głosem donośnym, ale jednocześnie stale wskazuje, iż istnienie jest zaledwie chwilą, że człowiek umiera i nie ma pewności dokąd podąży po śmierci. To są filozoficzne pytania i eschatologiczny wymiar dociekań, ale też – przyznajmy od razu – głęboko ludzkie przeświadczenie, że jest druga strona świadomości, że istnieje jakiś potężny Przewodnik, który nadaje sens każdej wędrówce. Tylko z takim przeświadczeniem można żyć i tylko taka opcja pozwala wierzyć, iż nie giniemy, nie przepadają nasze myśli i nasza integralność. Dubiec poważnie podchodzi do pisania i wybiera takie tematy wierszy, które wielu poetów odrzuca lub świadomie omija – to są trudne pytania i jeszcze trudniejsze odpowiedzi, ale to jest też esencja istnienia. Dubiec konsekwentnie podąża w wierszu tropem ludzkości. Odtwarza cykle rozwojowe i szuka punktów dojścia – jakby kamieni granicznych w tej niknącej pośród przeszłości drodze. Przygląda się różnym miejscom w różnym czasie, patrzy na ludzi różnych kultur i stale szuka odpowiedzi na dręczące pytania – stale stara się dociec kim jest człowiek, czym jest byt. Tego rodzaju poszukiwania i takie zapatrzenie jest ustawianiem się w szeregu pokoleń naukowców, artystów, pisarzy i poetów – takich jak Lao-tsy, jak starożytni astronomowie, jak greccy filozofowie natury. Autor pragnie z ich zapatrzenia i ich doświadczeń stworzyć wykładnię istnienia. Dlatego pisze wiersze esencjonalne i pełne treści filozoficznych, dlatego zajmuje go ontologia i epistemologia, dlatego dąży ku syntezie. On posiadł wiedzę o strukturach i konstrukcjach i stale stara się ją dopasować do konkretnej sytuacji życiowej. Rację ma Henryk Pustkowski gdy pisze, iż życiowa dojrzałość gwarantuje u poety autentyczność przeżyć. Widać to w każdym nieomal wierszu – w warstwie metaforycznej i faktograficznej, w melodii i w zaśpiewie, a wreszcie w jakimś dziwnie tajemnym rytmie i porażających pointach. Człowiek z wierszy Dubieca rozpięty został pomiędzy śmiercią i wiecznością – wpatruje się w gwiazdy i wraca myślą do narodzin cywilizacji. Wieczność jest jego ucieczką – śmierć przeznaczeniem. I dlatego poeta stara się w swoich eschatologicznych penetracjach znaleźć potwierdzenie, że śmierć jest jedynie zmianą powłoki, przejściem od substancji do idei. Ale też wyraźnie widać w kolejnych utworach nabożny lek przed końcem wszystkiego. Poeta patrzy na egzystencję jak na nigdy nie kończącą się wędrówkę. Podąża wraz z tłumami, ale nie przestaje rozważać, nie przestaje filozofować w wierszu. Chce zrozumieć innych i zrozumieć siebie, chce choćby przez chwilę mieć w ręku kamień filozoficzny. Chce go mieć, choć wie, że po chwili rzuciłby go w wieczność… albo w nicość… W poezji tej pojawia się często spojrzenie zza dokonanej chwili, zza życia, które dobiegło kresu i daje się opisać w kategoriach początku i końca. Ale też w jakichś przestrzeniach fizykalnych, w jakichś rewirach wszechświata pulsującego i wciąż ogromniejącego. Niezbywalną wartością tej liryki jest ustawianie perspektywy widzenia z różnych stron – widać w tym giętkość intelektualną Dubieca, ale też i chęć poety by stale zmieniać punkt widzenia, by oglądać świat wielowymiarowo, przestrzennie i w kategoriach wypełniającego się czasu. Każdy człowiek ma określoną liczbę dni do przeżycia, każdy byt ma określoną ontologię, która wyznacza mu obszary bytowania, a nade wszystko każda wrażliwość ma swoje alter ego w słowie i obrazie, w wymiarze metafory i w rozrastających się, w kolejnych wierszach porównaniach. Każdy człowiek ma też swoje korzenie, których się nie wyprze i które utwierdzają jego przynależność do rasy ludzkiej, do określonej grupy etnicznej, wreszcie do narodu, który jakiś obszar na ziemi nazywa Ojczyzną. Dubiec widzi ludzki los jako cykl przemian wprzęgniętych w odwieczne mechanizmy kreacji i destrukcji, ale jednak też i indywidualnych wyborów, osobowych wzlotów i upadków, sukcesów i porażek. Człowiek musi podejmować próbę ogarnięcia myślą swojego bytu, musi wydobywać z natłoku zdarzeń refleksje centralne dla istnienia, kształtujące wrażliwość i poczucie odrębności. Niezwykle oszczędnymi środkami artystycznymi uzyskuje autor efekt zdumiewającej syntetyczności opisywanych spraw. Bliższy jest wierszom Różewicza, niż poetów metaforyzujących. Tutaj metaforą bywa raczej sytuacja, jakieś wyjątkowe zdarzenie, ukazane na tle innych zdarzeń. Wiersz Dubieca ma być paradygmatem innych opisów, ma wytyczać szlak, a zarazem ma syntetyzować. Dlatego wiersze te zostały napisane językiem prostym, jakby odartym z ozdobników i zbytecznych ornamentów. Ale za to wyrazisty jest dobór słów, dokładne ich porcjowanie i takie modelowanie wiersza, że nabiera on aforystycznej zwięzłości, jest jasny i przejrzysty w wyrazie. Nie bez znaczenia są tutaj zainteresowania poety aforystyką i publikacje książek, wypełnionych tego rodzaju tekstami.
Jadwiga Góźdź jest poetką światła i drogi, ale też wielkiej miłości i nieustannego oczekiwania na rozpalenie się zmysłów, na pożar uczuć i ostateczne, kobiece spełnienie. Cechuje ją aforystyczna zwartość i dyscyplina, co nie wyklucza niezwykle wyrazistych obrazów, pulsujących kolorami i ich odcieniami, mających swoją głębię i oryginalność. To jest mówienie esencjonalne o sprawach najważniejszych dla człowieka i dla całej generacji, a zarazem próba stworzenia przekazu modelowego, strukturalnego, głęboko zakotwiczonego w kulturze. Dbałość o słowo i podejmowanie ważkich tematów, a nade wszystko próba osiągnięcia balansu ze światem i swoim czasem – oto wyznaczniki tych wierszy. Rację ma Ignacy S. Fiut, gdy wskazuje, że W tym świecie upoetyzowanym tylko emocje, wyprowadzające meandry życia poza granice rozumu i rozsądku, nadają mu wyraz i koloryt, wzbogacając jednocześnie trywialny sens istnienia ludzi. Tej trywialności Autorka wydaje w obszarze własnej sztuki słowa bezwzględną wojnę. Choć wierzy w determinację praw istnienia, które konsekwentnie odmierza upływający czas, to nie poddaje się jej koniecznościom. Zatrzymuje sceny i sytuacje codzienne w aurze wyjątkowości, poprzez co chroni je już w ten sposób od zapomnienia. Pisząc prosto, wyraźnie i bardzo sugestywnie, łatwo wprowadza czytelnika w klimat własnego świata poezji i dzięki jego zaangażowaniu stwarza realną szansę, że stanie się on udziałem innych, poprzez co zostanie w pewnym stopniu, nie tylko na papierze, cząstkowo zobiektywizowany w postaci śladu u współprzeżywającej go publiczności. Tak Góźdź wychodzi naprzeciw człowieka i próbuje dostrzec w nim kogoś równie wrażliwego jak ona, kogoś zapatrzonego w dale i głębie wewnętrzne – kogoś, z kim można dalej powędrować i znaleźć sens życia. To są założenia maksymalistyczne, ale też pojmowanie poezji przez autorkę takie właśnie jest, ma wiele z sytuacji opisanych przez literaturę antyczną. Stąd zapewne takie tony w tej liryce i odważna próba podjęcia dramatów Penelopy, Elektry, wiecznie tęskniącej za pięknem i mocą Ateny. Stylizacja wierszy na te postaci, znane z historii literatury greckiej czy rzymskiej, przynosi na gruncie współczesnym zdumiewające efekty i zamyka teksty w formule wzniosłej, pełnej majestatu i pierworodnego piękna. To tak jakby bohaterowie wierszy Góźdź zakładali złote, lśniące szaty, namaszczali ciała wonnymi olejkami, a potem oddawali się kontemplowaniu własnego piękna i uroku świata, w jakim przyszło im egzystować. W takiej scenerii słowo poetyckie nabiera głębszego znaczenia i zyskuje kontekst filozoficzny, dociera do istoty człowieczeństwa. W liryce tej wyrazisty jest kontrast światła i ciemności, a postaci ukazywane zawsze są w perspektywie jakiejś wielkości kosmicznej – a to wznoszącego się Księżyca, a to tronującego nad światem Słońca. Wszystko lśni i wszystko odbija impulsy świetlne, ale to światło przede wszystkim dociera do wnętrza człowieka, który rozpromienia się i otwiera się na wszelkie przejawy bliskości. Miłość staje się analogonem światła i lśni pośród kreowanych przestrzeni, poszerza rozumienie czasu i przestrzeni, staje się wyznacznikiem działań i wieńczy je nieustannie. Perspektywa lunarna przenosi czytelnika w obręb poezji romantycznej, gdzie wiele znajdziemy opisów nocnych spotkań zakochanych, gdy śpiewa słowik, a tarcza Księżyca przesuwa się po czarnym niebie jak lampa ostateczności i jak realne przypomnienie kosmogonicznej zależności bytów. Wszechświat pojawia się w tej liryce jako dalekie tło i jednocześnie transcendentalny obszar, ciągnący się od światów mikroskopijnych do niewyobrażalnych wielkości. Człowiek zwykle nie zauważa kontekstu kosmicznego, a czytelne emblematy stworzenia, nie przykuwają jego uwagi, dopiero czytając tak gęstą lirykę, uświadamiamy sobie, że jesteśmy częścią wielkiego systemu światów i schronić się możemy w miłości, w intymnym cieple, w enklawie stworzonej z doznań i wspomnień, w miejscu przecięcia się fenomenów intymności i otwarcia na drugiego człowieka. Poetka odsłania wiele ze swego wnętrza i wiele pojawia się w jej wierszach epizodów z życia, choć stale widać też dążność do układania zdarzeń w ciągi modelowe. Trudno jest żyć w świecie, gdzie tyle jest chłodu, a kamienista przestrzeń prowadzi donikąd – trudno odnaleźć siebie w gąszczu przeinaczeń i prób zawłaszczenia godności. Poezja niesie jednak pokrzepienie, a tworzone aforyzmy, stają się kodeksem postępowania, objaśniają rzeczywistość i wnoszą do niej mądrość.
Grzegorz Mielniczuk tworzy z kolei w swojej poezji przestrzeń spokoju i radości, stara się wyodrębnić z życia te momenty i te sfery, które mają w sobie element epikurejskiej pogody. Równie żarliwie pisze o żonie, córce, jak i o prof. Sedlaku, dociera słowem do chwil i zdarzeń centralnych dla jego egzystencji. Również potrafi tworzyć aforyzmy i tę umiejętność wykorzystuje w wierszach, w których widać rygorystyczną zasadę skrótu, rzucania światła na różne obszary. Prostota graniczy tutaj z wiarą, a mądrość rymuje się z przekonaniem, że jest jakaś wyższa logika zdarzeń. Znajdziemy w tych lirykach wspomnienia matki i domu rodzinnego, a także różne zdarzenia, mniej lub bardziej ważne, mniej lub bardziej pozostające w pamięci. Poeta próbuje jakoś uporządkować w wierszu wartko przemieszczającą się rzeczywistość i notuje nieubłagany upływ czasu. Akcentując epikurejskie podejście do świata i człowieka, nie stroni – głównie w aforyzmach – od wskazywania sytuacji nagannych. Jednak przede wszystkim skupia się na chwilach szczęścia i poczucia jedności z Bogiem. Widać w tych utworach, że ich autor jest także malarzem, bo potrafi kreować zaskakujące obrazy i umiejętnie wykorzystywać narzędzia malarskie w poezji. Jego postawa przypomina trochę nastawienie Leopolda Staffa i jego chęć, by wyrazić w słowach całą złożoność istnienia, owego nagłego pojawienia się bytu i potem jego inteligentnego uczestniczenia w świecie. Wzruszająca liryka Mielniczuka wiąże się znakomicie z tym nurtem poezji radomskiej, w którym wiara w dobro i chęć znalezienia celu wędrówki, łączy się z przekonaniem, że człowiek jest najwyższą instancją w przyrodzie, a jego wybory zawsze podyktowane są chęcią uczestniczenia w fenomenie rodzenia się, wzrastania i pokornego przemijania.
Liryka Anny Piątek – znanej poetki olkuskiej – jest rodzajem intymnego dziennika, w którym swoje miejsce mają wspomnienia dzieciństwa, dorosłości i wieku dojrzałego, a także sielskie opisy, przywołania miejsc i ludzi, których autorka spotkała. Poezja ta zbliża się często do potoczystości ludowej piosenki, ale nie przekracza bariery smaku – innym razem, za sprawą niezwykle klarownych obrazów i przybliżeń metaforycznych, staje się nowoczesnym, białym wierszem, którego nie powstydziliby się najlepsi twórcy. Jasne spojrzenie dziecka, szczęśliwie stąpającego po ścieżkach świata, zbliża utwory Piątek do liryków Teofila Lenartowicza, a próba wniknięcia w świat obrazu, przywołania malarzy, wskazują na chęć uczestniczenia we współczesnej kulturze światowej. Niezwykła jest też prezentowana tutaj wiara, że u końca drogi pojawia się sąd i Pan, który waży dobro i zło; znamienne są też motywy maryjne, jakże pięknie wplatające się w naśladowanie prostej modlitwy. Czytając te wiersze mamy jakby przed oczyma polską malowniczość pejzażową, widzimy wnętrze chaty, w którym na centralnym miejscu wisi święty obraz, przedstawiający matkę Boską lub Józefa Robotnika, ale też dotykamy jakby chropowatej faktury, dopiero co upieczonego chleba. Są tutaj zapachy i dźwięki, są barwy i niezwykle plastyczne przybliżenia szczegółów, jest wreszcie oddech liryczny, przenoszący wyobraźnię ku polom i łąkom, raz będący zapachem pieczonego ciasta, innym razem wonią wiatru i kwitnących jabłoni, fioletowym zapachem śliw Renoira i złotym poblaskiem zbóż. Autorka posiadła niezwykła umiejętność poetyckiego malowania słowami i zawierania w nich światów realnych, autentycznych i pulsujących prawdą.
Zamieszczona w tym tomie proza Andrzeja J. Sarwy jest zmysłowa i gęsta, pełna wspomnień i filozofujących myśli głównego bohatera. Patrzy on na dzieciństwo z perspektywy dorosłości i wiedzy o mechanizmach świata, ale nie traci niczego z jasności i przejrzystości spojrzenia małego chłopca. Wraz z nim odwiedzamy dom jego babci, idziemy do szkoły, kontemplujemy naturę i liczne miejsca inicjacji. Raz są to drogi pośród pachnących macierzanką pół, innym razem szeregi topól, a jeszcze kiedy indziej wnętrza kościoła, w którym rozbrzmiewa łacińska pieśń. Autor tej poetyckiej prozy ma ogromny dorobek literacki i naukowy, a tytuły wskazują na szczególne zainteresowanie problematyką zła i jego obecności w świecie. Tutaj – w prezentowanej prozie – zło także się pojawia i stanowi ważny element świata chłopca, który go nie rozumie, ale wyczuwa, że ono jest i wpatruje się w niego. Te znakomite opisy rzeczywistości wiejskiej, tak nasączone szczegółem, tak prawdziwe w swojej wymowie, mają też i drugie dno. To jakby próba wskazania, że pod powłoką rzeczywistości czai się coś nieodgadnionego, coś groźnego i przerażającego. Dotykamy tych przestrzeni, gdy mamy do czynienia ze śmiercią, albo gdy wracamy do światów dawno umarłych, podeszłych w niepamięć i jakby tracących z każdym dniem wiarygodność. Tylko tego rodzaju proza może ocalić prawdę o dawnym świecie, tylko wspomnienie oprawione w kunsztowne słowo, może udźwignąć brzemię legendy. Sarwa potrafi znakomicie opowiadać i jakby bezszelestnie znikać w opowieści – mamy wtedy wrażenie, że jakiś tajemniczy głos, dobiegający z ciemności, opowiada dzieje chłopca i chce zarazem uwieść nas, zaprowadzić w ciemny zaułek, ku nicości. Ta umiejętność rzadko pojawia się w polskiej prozie współczesnej i choćby dlatego warto czytać te opowiadania, warto zagłębiać się w kreowane przestrzenie. Wchodząc do tego świata trzeba się symbolicznie przeżegnać, jak babcia bohatera, albo nawet odmówić różaniec, ale będąc już pośród nich trzeba dzielnie wchodzić w ciemność i wpatrywać się w dalekie błyski, wsłuchiwać się w głuche pomruki. To jakby przestrzeń kulturowa, gdzie mit graniczy z legendą, a prawda o herosie, o łotrzyku kulturowym, jest równie wiarygodna jak opowieść o malcu, który idzie ze staruszką do kościoła, je lody i czuje zapach ziół. Zło nie jest jednorodne – mówi Sarwa – ma różne wymiary i zakresy, ale zawsze wracanie myślą do krain dzieciństwa jest powrotem do jego korzeni, do miejsc, gdzie wszystko się zaczynało i do dni, gdzie wszystko – po zatoczeniu kosmicznego kręgu – znajdzie swój kres. Starzec w błysku śmierci stanie się dzieckiem, a malec przeskoczy błyskawicznie – sprasowany do kosmicznej sekundy – czas życia i wtopi się bezszelestnie w wieczność.
Ostatni z prezentowanych tutaj twórców – Stefan Todorski – jest satyrykiem i autorem wierszy lirycznych. W tekstach dowcipnych i aforystycznych widać znakomite wyczucie języka i prezentowanych treści, a w dłuższych wierszach pojawiają się tony wzniosłe, z których najwyższe sięgają aż tronów niebieskich. Dwie zatem sprawy są najistotniejsze w tej twórczości: człowiek i Bóg, świat i stworzenie. Ludzie bytują pośród innych istot i mają swoje śmiesznostki, swoje doświadczenia życiowe, ale zawsze wszystko weryfikuje Ten, który stoi nad nami, Ten, który waży dobro i zło. Nie znajdziemy tutaj ujęć teologicznych, rozważań filozoficznych, ale odkryjemy prawdę o naturze ludzkiej, o jej słabościach i o wielkich możliwościach kreatywnych. Todorski bywa dosadny i nie stroni od publicystyki, ale zawsze utrzymuje swoje teksty w proporcjach dobrego smaku i taktu literackiego. Duży dorobek tego pisarza, w którym znajdziemy także przekłady, świadczy o ugruntowanej pozycji w literaturze radomskiej i także na rynku ogólnopolskim. Dowcipny i zadziorny, pełen ironii i zrozumienia dla ludzkich przywar, ukazuje autor człowieka prawdziwego, stworzonego z krwi i kości, grzeszącego i popełniającego błędy, śmiesznego i małostkowego, ale też – z drugiej strony – tworzy portret człowieka naprawdę wielkiego, wspaniale rozumiejącego inne byty, a nade wszystko modlącego się do Boga i wierzącego, że jest dalszy ciąg ziemskiej wędrówki.
Dobrze się stało, że powstała prezentowana tutaj antologia, bo jest ona zapisem stanu wrażliwości literatury radomskiej w określonym momencie dziejowym. Jak każdy zbiór tego rodzaju, ma ona swoje ograniczenia i może być przedmiotem dyskusji, ale jest integralną próbą ukazania stanu posiadania i punktu dojścia pięciu autorów. Zdumiewa literacka łączność wielu tekstów i jakby podejmowanie tych samych, lub bliskich sobie, tematów przez poszczególnych twórców. Świadczy to o żywiołowości życia literackiego w tym regionie i o toczących się dyskusjach, o wymianie myśli i zaakceptowaniu poetyk, strategii narracyjnych czy sposobów interpretacji tekstu. To są działania ważne dla „małych Ojczyzn” i dla całego kraju, który przecież składa się z wielu takich enklaw i wielu takich – jak te radomskie – wizytówek twórczej niezależności i sprawności literackiej.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…