W każdym życiu pojawia się wiele kanalii, donosicieli, błaznów i intrygantów, bezlitośnie wykorzystujących swoją pozycję do niszczenia innych ludzi. Za każdym razem łączy te postaci to samo – działanie zakulisowe, wykorzystywanie do doraźnych celów plotki, pomówienia i własnych ciągów znajomości oraz ich powiązań z innymi ludźmi. Nawet jeśli są spryciarzami i na przykład wykorzystują odmienne preferencje seksualne – niszczenie osób heteroseksualnych przez gejów lub rozpracowywanie homoseksualistów przez radykalnych heretyków – i tak zawsze docierają do punktu bez wyjścia, staczają się w alkoholizm, choroby umysłowe, albo wręcz lądują na ulicy. Kanalia nienawidzi sukcesów ludzi aktywnych i coś osiągających, zwykle zadręcza się tym, histerycznie walczy o dokładne informacje na temat cudzych osiągnięć, a potem je deprecjonuje we wszelkich środowiskach, w których stacjonuje. Prowadzi zakulisową wojnę na pomówienia, rozpuszcza najbardziej nieprawdopodobne plotki, szuka sojuszy z wrogami osób, które uznaje za swoich przeciwników, wykorzystuje je bezlitośnie, a potem porzuca i czyni swoimi nowymi wrogami. Kanalia kocha tylko samą siebie, nawet jeśli nie ma sukcesów, chwyta się panicznie jakiegoś malutkiego wyróżnienia i przez lata trąbi wszem i wobec, że było to osiągnięcie na miarę Nagrody Nobla lub Pulitzera. Jeśli w końcu dochrapie się czegoś większego, na przykład jakiegoś wyróżnienia lobby seksualnego, komunistycznego albo katolickiego – przy czym nie ważne jest to, że zawsze działała w opozycji do tych ruchów – próbuje z wątpliwego zaszczytu uczynić nowy oręż w swoich brudnych wojenkach. Skrajnym przypadkiem jest tutaj wykorzystywanie jakiejś osoby, najczęściej wpatrzonej w kanalię jak w obrazek i niczym adiutant przy generale, gotowej wykonać wszelkie polecenia. Najczęściej chodzi o serwilizm środowiskowy, a więc wykonywanie egzekucji ludzi niewygodnych, niszczenie wrogów przy pomocy pomówień i zaniżanie wartości ich pracy, a w szczególnych przypadkach o jawne intrygi, np. w publikacjach albo wystąpieniach publicznych.
Kanalia zwykle znajduje sobie jako przeciwnika osobę o ugruntowanej pozycji, manifestującą witalność twórczą, osiągającą stale spore profity i wali w nią na odlew, rozkręcając jeszcze bardziej machinę absurdu, zawierając wciąż nowe sojusze, intrygując w mroku lub cieniu i unikając jak ognia swojej ofiary. Żadne reguły tutaj się nie liczą, a tylko doraźna korzyść (najlepiej finansowa) ma dla niej znaczenie i przydaje jej energii do dalszych działań. Ulubioną metodą niszczenia wrogów jest tutaj donosicielstwo i łączenie pomówień z plotką, a potem rozszerzanie ich zasięgu na wszelkie możliwe sfery, nie bez znaczenia są też określenia typu ”sukinsyn”, „oszust”, „gnida” i cały ściek jeszcze gorszych wulgaryzmów. Kanalia bezwzględnie wykorzystuje kobiety, zapewnia je o miłości, płodzi z nimi dzieci, ale stale okrada je z pieniędzy i możliwości, które bez żenady zagarnia. Bywa homoseksualistą, który bierze ślub z kobietą i nawet czasami obcuje z nią dla niepoznaki (stąd biorą się dzieci gejów), ale prawdziwie rozkręca się w towarzystwie innych samców, drag queen’ów, podczas alkoholowych party i orgii najohydniejszych. Z drugiej strony bywa heterykiem, który dla kariery i dalekosiężnych korzyści potrafi związać się na jakiś czas z wpływowym gejem i czerpać korzyści z jego znajomości, możliwości destrukcyjnych i finansowych. To tylko dwie sytuacje, ale przecież możemy je rozciągnąć na inne sfery – oto zaprzysięgły komunista, który nagle staje się neofitą katolicyzmu; oto absolwent szkół kościelnych, alumn w seminarium, który staje się emblematem socjalizmu; a to rewolucjonista, stający do konfrontacji z władzą, ale mający w swoim życiorysie etap pracy w tajnej policji politycznej; i jeszcze – zwykły bandyta, który obiecuje ambitnemu młodzieńcowi zrobienie kariery, a wykorzystuje go instrumentalnie do brudnych interesów. Kanalia zawsze znajdzie drogi dojścia do osób naiwnych, biorących ją za świętoszka, dotrze też do zarządców i tzw. autorytetów, a jeśli zostanie szybko rozszyfrowana i zdekonspirowana, chowa się ledwie na chwile w jakiejś norze, a gdy wszystko się uspokaja, wysuwa z niej „ryj” i zaczyna na nowo obwąchiwać fekalia świata. Na całe szczęście kanalia zawsze popełnia jakieś błędy, które wcześniej czy później ja dopadną, staną się kulą u nogi i w końcu pociągną ją na dno.
Tego rodzaju refleksje – rozszerzone nieco o dwudziestowieczne patologie – rodzą się w czytelniku powieści Honoriusza Balzaka pt. Blaski i nędze życia kurtyzany, w której pojawia się Lucjan de Rubempré, cyniczny bawidamek i lekkoduch, znany z Ojca Goriota i Straconych złudzeń. Ma on jeden cel w życiu, gromadzenie dóbr finansowych, bez względu na koszty własne (np. fałszywe pożyczki, lewe zakupy i potwierdzenia), a także podnoszenie własnego statusu społecznego, powrót do rodowego nazwiska, osiągnięcie tytułu margrabiego, a potem księcia, a może nawet para Francji. Ukrytą treścią tej powieści jest wielka, homoseksualna miłość Jakuba Collina (występującego we wskazanych wyżej utworach jako kanonik Karlos Herrera, Ołży-Śmierć i Vautrin) do Lucjana, choć wielu doszukuje się też tutaj figuralnej opowieści o walce dobra ze złem. Trudno wszakże jednoznacznie zaklasyfikować paryskiego pięknisia jako człowieka dobrego, wszak nieustannie wykorzystuje on kochające go kobiety i doprowadza do śmierci dwie z nich: aktoreczkę Koralię i kurtyzanę Esterę. Trudno byłoby też zanegować całkowicie działania Vautrina jako złe, czynione przez uosobienie Szatana, wiodącego młodzieńca na zatracenie. Jedni uważają koncepcję Vautrina za koronę twórczości Balzaka – pisze Tadeusz Żeleński-Boy w nocie tłumacza – gdy drudzy chcą w nim widzieć jedynie figurę z kryminalnego romansu. Pisarz nigdzie nie mówi wprost o tym, że były galernik kocha Lucjana dla jego urody, wdzięku, męskości i wszystko spowija mgła tajemnicy, ale przecież wyraźnie rysuje się tutaj homoseksualne zauroczenie. Oskar Wilde tak dalece utożsami się z młodym poetą, że jego fikcyjne losy uzna za element swojej biseksualnej historii: Konsekwentne studiowanie Balzaka przemienia naszych przyjaciół w cienie, znajomych w cienie cieni. Jedną z największych tragedii mego życia jest śmierć Lucjana de Rubempré. Nigdy nie zdołam się wyzwolić całkowicie z tego przejmującego bólu. Dosięga mnie w chwilach najwyższej radości, tłumi nieraz wybuch śmiechu”. Podobnie dramatycznie i histerycznie zachowywał się po samobójstwie młodzieńca jego samozwańczy opiekun – Vutrin. Doprowadziło to nawet do zdumiewającej przemiany duchowej, która wszakże jest najmniej prawdopodobna w powieści, nawet jeśli poparta rzeczywistą biografią. Według interpretatorów twórczości Balzaka Herrera ma cechy Eugene’a-Françoisa Vidocqa, (1775–1857), francuskiego awanturnika i złodzieja, który utworzył dział kryminalistyki we francuskiej policji, a potem został jego pierwszym kierownikiem. Chociaż Balzak spotykał się z Vidocqem i dobrze poznał jego biografię, to jakoś zbyt łatwo Collin wychodzi z więzienia i układa się z urzędnikami wymiaru sprawiedliwości dziewiętnastowiecznej Francji. Żeleński-Boy wskazał w Posłowiu szereg niekonsekwencji autorskich francuskiego realisty, ale też musiał przyznać, że jego powieści magnetyzują czytelnika jakąś dziwną mocą.
A skoro jesteśmy przy przyciąganiu ciał, warto na chwilę zatrzymać się przy obszernym Balzakowskim nawiązaniu do mesmeryzmu, którym przecież tak interesowali się polscy romantycy: Mickiewicz, Malczewski, Słowacki, Fredro, Wirtemberska. Oto doktor, który został wezwany do więzienia opowiada jego dyrektorowi: Mój stary przyjaciel… (Lekarz ten – wtrącił Lebrun nawiasem – jest to starzec prześladowany przez Fakultet za swoje zapatrywania jeszcze od czasów Mesmera; ma siedemdziesiąt lat z górą i nazywa się Bouvard. Jest to dziś patriarcha nauki o magnetyzmie zwierzęcym. Poczciwiec ten był dla mnie niby ojciec, zawdzięczam mu wszystko.) Zatem stary i czcigodny Bouvard ofiarował się dowieść mi, że siła nerwowa, wprawiona w stan czynny przez magnetyzera, nie jest nieskończona, człowiek bowiem podlega określonym prawom, ale zachowuje się jak siły przyrody, których bezwzględne zasady uchodzą naszym obliczeniom. „I tak – powiadał – jeżeli zechcesz podać swą dłoń dłoni medium, które w stanie normalnym nie ścisnęłoby jej poza granice pewnej dającej się ocenić siły, przekonasz się, iż w stanie tak głupio nazywanym somnambulicznym palce jej będą miały siłę obcęgów dzierżonych dłonią ślusarza!”Otóż, proszę pana, skoro włożyłem rękę w dłoń kobiety, nie uśpionej (…), ale izolowanej, i kiedy starzec rozkazał tej kobiecie, aby mi ścisnęła rękę z całej siły, musiałem prosić o przerwanie doświadczenia, gdyż krew miała mi trysnąć z palców. Lekarz streszcza tutaj jedną z tez Franza Antona Mesmera (1734–1815) dziewiętnastowiecznego twórcy koncepcji magnetyzmu zwierzęcego i sposobów leczenia przy pomocy urządzenia nazywanego baket (parapathos), czyli wanny wypełnionej różnymi materiałami magnetyzującymi, od wody, poprzez piasek, kamienie a nawet żużel kowalski. Mesmer uważał, że w każdym organizmie istnieje „fluid uniwersalny”, zaś oddziałując na niego można wpływać na stany chorobowe pacjenta. Przeprowadzał zabiegi mające na celu przeniesienie siły magnetycznej na chorego. Komisje lekarskie w Paryżu i Berlinie, w 1784 roku uznały jego teorię za pozbawioną podstaw naukowych i odrzuciły ją. Nie przeszkodziło to różnorakim romantykom w bajdurzeniu na temat mesmeryzmu i zjednywaniu w ten sposób sobie pięknych kobiet, żeby wspomnieć tylko Widowisko I cz. Dziadów i zapewnienie Dziewicy: W przyrodzeniu, powszechnej ciał i dusz ojczyźnie,/ Wszystkie stworzenia mają swe istoty bliźnie:/ Każdy promień, głos każdy, z podobnym spojony,/ Harmoniją ogłasza przez farby i tony;/ Pyłek [każdy] błądzący śród istot ogromu,/ Padnie w końcu na serce bliźniego atomu. Na te teorie dała się też złapać zakochana w Antonim Malczewskim Zofia Rucińska, która ubzdurała sobie, że tylko przy poecie czuje się dobrze, chłonąc nieustannie jego „magnetyzm”. Skończyło się to głośnym romansem, potem próbami ucieczki nieszczęsnego kochanka, a wreszcie jego przedwczesną śmiercią.
Najcenniejsze w powieściach Balzaka są opisy patologii różnych, często przeciwstawnych, środowisk społecznych. Okazuje się, że arystokraci niewiele różnią się od przestępców i kanalii, a głupota niektórych z nich (np. barona de Nucingen) jest porażająca. Dla zdobycia fortuny, dla pozyskania pięknej kochanki, dla uzyskania jakiegoś tytułu lub zaszczytu, tacy ludzie gotowi są siać wokół siebie zniszczenie, korzystać z usług płatnych morderców, posługiwać się kłamstwem, szantażem i prowokacją. Ludzkie życie i uczucia takich aniołów jak Esterę Van Gobseck nie mają znaczenia, bo wciąż toczy się walka o dobrą partię, o pozyskanie posagu, o pieniądze chciwych bankierów, hrabin, margrabiów i lichwiarzy. Pasja twórcza francuskiego pisarza nie zawsze dawała dobre efekty, a powieści pisane w celu pozyskania nowych funduszy i spłaty długów, często ulegały spłyceniu, przestawały być prawdopodobne. Rację zatem ma Erich Auerbach, gdy wskazuje, że Balzak w całym swym dziele (…) odczuwał najróżnorodniejsze milieu jako pewną organiczną, ba, demoniczną nawet jedność i wrażenie to próbował narzucić czytelnikowi. Nie tylko, jak Stendhal, umieszczał on ludzi, których losy opowiadał z powagą, w pewnych dokładnie określonych współczesnych ramach społecznych – ale ponadto związek ten traktował jako konieczny; każda przestrzeń życiowa przekształca się u niego w pewną atmosferę zmysłową i moralną, nasycającą krajobraz, mieszkanie, meble, sprzęt, ubiory, ciała, usposobienia, charaktery, sposób bycia, stosunki międzyludzkie, działalność i losy ludzi, przy czym ogólna sytuacja współczesna pojawiała się z kolei znowu jako pewna ogólna atmosfera obejmująca wszystkie poszczególne przestrzenie życiowe. Jest przy tym rzeczą godną odnotowania, że najlepiej i najautentyczniej udało mu się to w odniesieniu do kręgów średniego i drobnego mieszczaństwa Paryża oraz prowincji, podczas gdy sposób przedstawienia eleganckiego towarzystwa bardzo często sprawia tu wrażenie melodramatyczne, nieprawdziwe, a niekiedy i mimo woli groteskowe. Również w odniesieniu do innych środowisk Balzak nie jest wolny od melodramatycznej przesady; gdy jednak w obrazach sfer niższych i średnich przesada ta jedynie rzadko przynosi uszczerbek autentyzmowi całości, w obrazach życia wyżyn – także wyżyn duchowych – pisarz nie był w stanie stworzyć atmosfery prawdziwej. (E. Auerbach, Mimesis, Rzeczywistość przedstawiona w literaturze Zachodu, t. II, przeł. Z. Żabicki, Warszawa 1968, s.297) Pamiętając o tych usterkach Komedii ludzkiej, przyznać jednak trzeba, że efekt końcowy jest wspaniały – to wielka galeria ludzkich typów, charakterów, osobowości, to katalog zachowań skrajnych i zwykłych, najprawdziwszy obraz Francuzów w wieku dziewiętnastym. Dziwna jest właściwość tych powieści, w których czytelnik zanurza się niczym w błotnistym jarze, a potem – po lekturze – wychodzi z niego oczyszczony, pokrzepiony i wzmocniony. I czujny, gdy spotyka na swojej drodze nową kanalię, inne wcielenie Herrery, Oży-Śmierci, Vautrina…