W poezji Lilli Latus pojawia się ogromna doza empatii dla drugiego człowieka, a związki międzyludzkie odgrywają w niej jakże istotną rolę. To jest uważne wpatrywanie się w przestrzeń pomiędzy bytami i wypełnianie jej refleksją natury ontologicznej. Poetka wiele wie o świecie i stara się nieustannie pożytkować swoją wiedzę w wierszach, ale jednocześnie podchodzi z ogromną pokorą do rzeczywistości, w której egzystuje i która stale ją zaskakuje swoimi rozwiązaniami. Przydając liryczny i mitologiczny komentarz do modelowych sytuacji i życiorysów, wkracza w przestrzeń literatury i sztuki, znajdując w niej to, co najważniejsze w ludzkiej egzystencji – sens i kierunek. Człowiek istnieje zaledwie przez chwilę w ogromach wszechświata i nie potrafi zrozumieć wieczności, wpatruje się w czarny przestwór nad głową, kontempluje gwiazdy, ale nigdy nie zdoła rozpoznać tego co niewidzialne i niedotykalne – jakże słusznie autorka przywołuje tutaj maksymę Petroniusza: Supra nos fortuna negotia curat. Ucieczką od przerażenia i depresji egzystencjalnej człowieka – wskazuje autorka – może być filozofia, która czasami staje się wykładnią losów. Nikt nie otrzymał nieograniczonego kredytu lat, nikt nie może liczyć na pobłażliwość historii, wszystko ma swój początek, rozwinięcie i koniec, a prawa eschatologii zawsze triumfują w konfrontacji z witalnością. Jakże mądre są te wiersze, w których skropliła się wiedza o świecie i doświadczenie bólu nie do pokonania, rozpaczy niczym w greckich tragediach. Kolejne końce świata zyskują tutaj absurdalny wymiar i ironiczny komentarz: dziś miał nastąpić/ koniec świata/ na razie skończyła się herbata/ i cukier w osiedlowym sklepie – a to znaczy, że ostateczność nie wytrzymuje konfrontacji z doraźnością, przynajmniej na chwilę triumfującą w konkretnych biografiach.
Autorka potrafi syntetyzować rzeczywistość i wplatać do wierszy esencjonalną gorycz istnienia: dźwięk deszczu padającego/ na parapet/ brzmi jak grudki ziemi/ rzucane na trumnę/ kończy się dzień/ następny już wycelował/ we mnie wylot lufy/ plus minus/ skończoność. Dlatego nie znajdziemy w tym tomie spraw błahych, marginalnych – elementy związane z konkretami dni i nocy, wplecione zostały w ciąg doświadczeń eternalnych, w ogromne spektrum kosmosu, którego jesteśmy cząstką. Ale przecież pojawia się też tęsknota za czystym uczuciem, za dotykiem i żarem miłości, czasami ubrana w kostium żartu lirycznego, innym razem kamuflowana metaforyką, sięgającą wszakże głęboko ku istocie pragnienia: zrób ze mną to/ co/ mgła robi z łąką/ deszcz ze źdźbłem trawy/ karminowa szminka z ustami/ ziarnko piasku z wnętrzem małży/ zrób to ze mną. To jest prośba o rozbicie w pył i jednocześnie cudowne scalenie cielesności i refleksji nad nią, prośba o bliskość, która w perspektywie ogromów, z którymi obcujemy, przestrzeni nie do ogarnięcia przez umysły, i tak jest niemożliwa lub co najmniej znikoma. Poetka podejmuje jednak trud znalezienia drugiej osoby, podobnie jak ona czującej i tak samo głęboko rozumiejącej świat. Czym innym jest jednak takie pragnienie, nawet jeśli zostało ubrane w kostium wiersza, a czym innym rzeczywistość nie znająca kompromisów, ironicznie pointująca każdy los. Tak jak ów kwiat lilii – pojawiający się pośród żywiołów świata, a potem odwzorowany na obrazach Claude’a Moneta – każdy byt jest kruchy, ma swoją konstrukcję, a nade wszystko wyraża coś niezwykle ważnego, tajemnego i dopełniającego wiedzę o czystości i pełni eksperymentu natury. Jakkolwiek człowiek nie czułby się integralnym bytem, znalazł się w określonym ciągu zdarzeń kosmogonicznych, pierwiastkowych, błędnie podążających od inicjacji do spełnienia.
Poezja bywa doświadczeniem centralnym dla istot nadwrażliwych, głęboko czujących więź ze światem i jednocześnie swoją ludzką odrębność. Staje się alternatywą dla chwilowego istnienia, pośród którego rozgrzeszona wieczność/ sypie w oczy/ wiekuistym popiołem. Rozgrzeszona, bo tylko pogodzenie z nicością może stać się afirmacją, tylko akceptacja naszej ułomności w obliczu doskonałych wartości kosmicznych, może dać ulgę rozognionemu umysłowi. Kolejne odejścia prostych ludzi, młodzieńców mknących na super szybkich motocyklach, a także artystów i poetów, zyskają logikę odwiecznej metamorfozy, w której przemijanie ma taki sam sens jak istnienie, a nawet staje się podłożem nowej egzystencji. Tak bezszelestnie i nieopacznie, a raczej koniecznie w tej liryce, człowiek wkracza w przestrzeń mitu, w obręb idealności wzorcowej, stającej się paradygmatem cierpienia i ekstazy. I choć wrósł głęboko w rzeczywistość przełomu dwóch wieków, zadomowił się nawet w sieci elektronicznej ułudy, gdzie współczesna Penelopa wyznaje: wieczorami flirtuję/ z zalotnikami/ na fejsie, to nieskończoność mitu przydaje mu właściwe konteksty filozoficzne. Mit w wierszach Lilli Latus ma wymiar kosmiczny i przenosi doraźność w obręb dali bezkresnych, antycznych wzorców zachowań, dostrzegalnych we wszystkich kulturach świata. Dopiero wtedy możliwy staje się dialog z Platonem, Arystotelesem, Epikurem i innymi myślicielami, dopiero wtedy energia wiersza znajduje swoje miejsce w określonej przestrzeni intelektualnej, podąża od mitu do wieczności, od pierwszego krzyku narodzonego dziecka, do wiekuistego popiołu. I daje ukojenie, znosi pradawne rytuały wieczności, pozwala wierzyć, że dotyk może stać się początkiem nowego wszechświata, a słowo jego arką, w której schroni się intymność i integralność, a nade wszystko blask źrenic, wpatrzonych w fenomeny naszego świata i stających się lustrem nieskończoności.