Znowu jestem w hotelu i z okna na końcu korytarza patrzę na Nankin, a moja uwagę przykuwa szczególnie kolejne podwórko z innej epoki. To są tyły domów wybudowanych w czasach komunistycznych, upakowanych jeden obok drugiego, szarych i nijakich, jakby z powieści i opowiadań Franza Kafki. Przerażająca rozpacz bije z tego miejsca, w którym nie ma miejsca dla ludzi, dla ich życia i rozwoju. Później wiele razy będę widział w Chinach takie skomasowanie domów i uliczek, brudnych podwórek i zagraconych śmietników. Jakże przerażające jest to, że w takich anty-przestrzeniach rodziły się miliony ludzi i ich życia toczyło się potem wokół nich, a jedyną odmianą była poranna wyprawa do fabryki i powrót o zmierzchu. Na wyciągnięcie ręki są dwa dachy z blachy falistej i metalowych dachówek, jeden brązowy, a drugi rdzawy. Pod jednym z nich widać trochę domu, z oknem kuchennym, za którym zauważam nieco starych mebli, małą kuchenkę na prąd i jakąś starą emaliowaną miskę. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że brakuje tam bieżącej wody, którą jacyś pracowici ludzie przynoszą wiadrami z ulicznych pomp. Gdy wybuchała moja świadomość i biegałem jako malec po mojej bydgoskiej ulicy, widywałem często ludzi noszących ciężkie wiadra z wodą, napełniane przy pompach. W Chinach w wielu miejscach taka rzeczywistość zatrzymała się w miejscu, ale przecież po drugiej stronie są owe wykwintne apartamentowce, w których elita władzy i finansjera żyje nie gorzej niż w Europie, Australii czy Ameryce Północnej. Widać, że ta przestrzeń nie była remontowana przez wiele lat, a renowacje i udogodnienia przeprowadzano bez troski o elewację i ogólny kształt domów. Stąd tyle tutaj kabli, byle jak zamontowanych rynien, przewodów elektrycznych biegnących do skrzynek zaokiennych klimatyzatorów. Szyby w oknach są brudne i ledwie widać za nimi jakąś czarną przestrzeń, najczęściej przerażająco pustą, z matami do spania na podłogach. Chińczycy rzadko gotują posiłki w domach, bo najczęściej jedzą w niewielkich restauracyjkach, albo przynoszą gotowe dania do swoich mieszkań. Jedno z okien jest wybite, ale zamiast wstawić kosztowną szybę, zakryto je turkusową tekturą, co nie dziwi, bo Nankin jest raczej ciepłym miastem, w którym na porządku dziennym są upały, a temperatura bardzo rzadko spada poniżej zera. Najcieplejszym miesiącem jest lipiec, a najzimniejszym styczeń, choć bliskość Morza Wschodniochińskiego i w dalszym tle Oceanu Spokojnego generuje różne anomalie pogodowe. Szczególnie mgły są tutaj fascynujące, obserwowane z mostu nankińskiego albo przy jednym z dopływów potężnej Jangcy, chociaż i deszcze mają swój urok i zdarzało się, że stawałem na jakiejś ulicy, długo przyglądając się zmieniającej się rzeczywistości, z pokracznymi platanami ulicznymi i ludźmi umykającymi przed ulewą.
Fotografowanie ludzi w Chinach to jedno z moich ulubionych zajęć, związanych z obserwacjami w wielu miejscach. Teraz, patrząc na oba podwórka przy hotelu, przypominam sobie ludzi widzianych nieopodal niego i moje myśli biegną najpierw do łysego ślepca, siedzącego na rozkładanym krzesełku i grającego na miniaturowym èrhú. Jego dwustrunowy instrument wydawał tak żałosne dźwięki, jakby miał odzwierciedlić ogrom tragedii tego starego człowieka, który może urodził się z tą straszliwą niedogodnością, albo stracił wzrok w jakichś dramatycznych okolicznościach. Lewą dłoń oparł na gryfie i dociskał struny, a w prawej trzymał smyczek, którym wydobywał właściwe tony. Stałem jak zauroczony i wyobrażałem sobie kim mógł być ten niepozorny mężczyzna o urodzie japońskiego samuraja, będący wirtuozem èrhú. Przed nim leżał odrapany futerał w formie długiego prostopadłościanu, noszący ślady co najmniej trzech malowań olejną farbą, białą, brązową i błękitną. Na futerale stała duża puszka z napisem Kanbro, zapewne po ciasteczkach z orzeszkami ziemnymi, do której życzliwi ludzie wrzucają jakieś monety, rzadziej banknoty. Moja darowizna w wysokości dwudziestu yuanów zapewniła muzykowi dobry obiad, choć może miewał w swoim życiu szczęśliwe dni, gdy uzbierał znacznie więcej pieniędzy. Jego skromna, elastyczna koszulka i krótkie, zdezelowane spodnie wskazują, iż nie należy do zbyt zamożnych nankińczyków, choć z drugiej strony, może to być rodzaj jego ubrania roboczego, uzupełnionego jeszcze przez tanie, plastikowe laczki. Jakkolwiek by nie było muzyka wydostająca się z jego instrumentu chwyta za serce i przenosi w wyobraźni ku magicznym Chinom, pełnym cudownych górskich zakątków, wijących się między nimi rzek, srebrzyście połyskujących jezior i morskich wybrzeży. Starzec musi siadać w tym miejscu codziennie i grać bez ustanku, na co wskazuje niewielka płachetka cielęcej skóry ułożona na lewym udzie i chroniąca je przed odciśnięciami. Patrzę na tego człowieka, robię mu zdjęcie i staram się przeniknąć materię jego losu, jakże tragicznego i pięknego w kontekście muzyki, z którą stale obcuje. Beethoven powiedział kiedyś, że muzyka jest większym odkryciem niż cała mądrość i filozofia i teraz, gdy tak opromieniła mnie sztuka tego niewielkiego człowieka, znalazłem potwierdzenie tych słów.
Odchodzę od starca, przyglądam się mijającym mnie taksówkom, autobusom i bum bumom i po przejściu dwustu metrów przystaję nieopodal ławki, na której śpi w najlepsze mężczyzna w średnim wieku Ma na sobie schludnie wyglądające spodnie z licznymi kieszeniami zewnętrznymi i niebieską, elastyczną koszulkę. Głowę oparł na szarej siatce z zakupami lub całym jego dobytkiem, ale najbardziej interesująca jest gazeta, którą przyciska rękoma do brzucha i boku. Zastanawiam się, czy jest to jego dziwaczne okrycie, czy też może czytał ją zanim zasnął i tak już zostało. Nie ulega wszakże wątpliwości, że śpi spokojnie, a poruszające się pod powiekami gałki oczne wskazują na to, że właśnie śni w najlepsze. Patrzę na niego i myślę o tym, że przesypiamy co najmniej połowę życia, tkwiąc w dobrowolnych letargach i przemierzając w nich surrealne przestrzenie. Sfotografuję w Chinach wielu śpiących ludzi, a o jednym z nich napiszę nawet wiersz pt. Dowódca, fantazjując o jego śnie w pekińskim metrze.
Młody mężczyzna śpi w wagonie kolei
podziemnej w Pekinie – nie widzi
wsiadających i wysiadających ludzi
nie wie że ktoś zrobił mu zdjęcie
i kiedyś napisze o nim wiersz
ale przecież najważniejsze pytanie
zadaje mu we śnie jego ojciec
zamęczony przez hunwejbinów
ale przecież opowieść o godności
snuje we śnie jego zagłodzona
matka
śpi spokojnie na ławce choć wojska
Mao i Czang Kaj-szeka ścierają się
bezlitośnie
może we śnie dowodzi oddziałem
może wygłasza mowę nad grobem
towarzysza
może wchodzi do podziemnych galerii
grobowca pierwszego cesarza
młody mężczyzna śpiący twardo
w wagonie chińskiej kolei
podziemnej
Pekin 2015
Trudno powiedzieć o czym śnił mężczyzna na ławce w Nankinie, tym bardziej, że trudno mi było jednoznacznie zaklasyfikować jego wygląd. Był czysty i miarę porządnie ubrany, miał schludnie obcięte włosy, więc może przysnął po powrocie z nocnej zmiany w fabryce lub na budowie, a może był kierowcą autobusu i sen dopadł go w drodze do domu, gdy przeglądał codzienną gazetę na ławce. Śpi przy ruchliwej ulicy i nie zwraca uwagi na mijających go ludzi, na pojawiające się w jego tle rowery i skutery, parkowane przy ścianie dużego budynku. Śpi z ufnością, że nie spotka go nic złego w tym miejscu, złodziej nie pojawi się, a policjanci nie odprowadzą go do aresztu. Nie wygląda na żebraka, miejskiego włóczęgę, a nawet jeśli wstąpił na jakąś wątpliwą ścieżkę, to zapewne znajdzie swoją drogę w życiu – tacy jak on potrafią sobie poradzić i nawet w najtrudniejszych momentach wypływają na powierzchnię życia.
Opuszczam śpiącego i wędruję dalej ulicami Nankinu, a za rogiem dużego domu handlowego nieomal wchodzę na uliczne łoże kolejnego „śpiocha”, bez żenady leżącego na środku chodniku. Ten człowiek bliższy jest wyobrażeniom polskiego lub europejskiego menela, a unoszący się wokół niego nieprzyjemny zapach sytuuje go poza nawiasem chińskiego społeczeństwa. Leży na dużej plastikowej macie w żółtym kolorze i zajmuje jego prawą część, jakby za chwilę miała przyjść jeszcze druga osoba, która położy się obok niego. I tutaj stoi duża puszka na pieniądze, a przy niej rozłożono kartki z informacjami, które odczytała mi z fotografii moja przyjaciółka Zhao. Okazało się, że to była jednak kobieta, bardzo chora i przyniesiona na ulicę przez męża, który umieścił na kartce takie oto informacje: Nazywam się Wang Q. i mieszkam niedaleko Huaibei. Moja żona leży tutaj, bo ma guza macicy, a dodatkowo martwicę naczyń krwionośnych w kończynach dolnych.Jeśli jej nie wyleczę, istnieje ryzyko amputacji. Do tego wszystkiego w mózgu mojej matki są robaki.Pragnę leczyć moją żonę i matkę i błagam życzliwych ludzi, by pomogli mi przejść przez te trudności.Będę wdzięczny za wszelkiego rodzaju pomoc. Dziękuję! Dobre intencje są nagradzane, a dobrzy ludzie są bezpieczni w swoim życiu!Siwe włosy wskazywały na to, że miałem do czynienia z kobietą w podeszłym wieku, a brudna, biała szmata, którą została okryta, określała jej przynależność społeczną. Początkowo trudno mi buło zorientować się czy mam do czynienia z kobietą, czy mężczyzną, bo wełniana opaska zakrywała jej oczy i znaczną część twarzy. Kim by jednak nie była ta osoba, nie przyciągała uwagi przechodniów, bezwolnie ją mijających i podążających ku swoim sprawom. Co działo się w głowie tego kogoś, leżącego pośród nankińskiej ulicy, mającego za nic ruch pojazdów i mijających go ludzi? Podszedłem do puszki i też wrzuciłem dwadzieścia yuanów, choć miałem chęć cisnąć do niej czerwoną setkę. Nie chciało mi się wierzyć, że widoczni nieopodal policjanci nie zgarniali z ulicy tej biedaczki, tak demonstracyjnie tamującej ruch pieszych na chodniku. Jeden z chińskich przyjaciół powiedział mi, że czasami tacy żebracy mają układ z policjantami i dzielą się z nimi codziennym urobkiem, który bywa dość duży. Postałem jeszcze chwilę, zamyśliłem się nad drogami ludzkich przeznaczeń i na koniec zastanowiłem się, czy owa żebraczka może tak leżeć cały dzień? Przecież pojawiłyby się u niej odleżyny i nuda kazałaby jej wstać choćby dla rozprostowania kości. Z drugiej strony – czego ludzie nie robią dla pieniędzy, jakich cudów nie dokonują, by zdobyć upragnione monety i banknoty? Żebracy na ulicach nie są osobliwością nankińską, bo przecież widywałem ich w wielu miastach, w mniejszych ośrodkach, a nawet w górach, w małych społecznościach narodowych. Tutaj sprawę wyjaśniło odczytanie tekstu umieszczonego na kartce, ale Zhao była sceptyczna i kręciła powątpiewająco głową. Ja też byłem zaskoczony i zastanawiałem się, czy miałem do czynienia ze skrajnym poświęceniem i miłością synowską, czy też może z cynicznym żebractwem, żerującym na uczuciach ludzkich.

Ociągając się trochę, ruszyłem dalej ulicą i natknąłem się na przystojnego młodzieńca w granatowej koszulce, z angielską reklamą stylowych podróży i pomarańczową torbą z prawej strony. Chłopak szedł swobodnie, tuż przy parkingu dla setek rowerów i skuterów elektrycznych. Ręce oparł na kieszeniach długich dżinsów i wyraźnie zamyślił się nad czymś, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że go fotografowałem. To był dość mglisty dzień i w dali widać było ledwie zarysy wieżowca ze strzelistą iglicą, ale w bliższym planie rysowały się wyraziście wysokie, nowoczesne budynki. Za przejściem dla pieszych zauważyłem też orientalne kształty dawnej cesarskiej fabryki brokatu, jedynie poszerzonej nowymi sześcianami dobudówek. Spokój młodzieńca dobrze współgrał z zatrzymanymi autami i ludźmi przechodzącymi na pasach dwie wstęgi ulicy. Stałem na chodniku i kontemplowałem rozległość Nankinu, jego liczne place i puste przestrzenie po wyburzeniach, jakby specjalnie przygotowane do nowej zabudowy. Po chwili dołączyli do mnie chińscy przyjaciele z Jalalem z Maroka, poetką z Francji i ruszyliśmy pieszo w stronę największej księgarni w mieście, w której miało mieć miejsce nasze czytanie wierszy. Nawet w Chinach nazywa się to już z amerykańska poetry reading i ciekaw byłem jakie będzie zainteresowanie tego rodzaju przekazem. Pamiętałem z wyprawy do Nowego Jorku w roku 2000, opowieść wielkiego poety amerykańskiego Geralda Sterna, który relacjonował mi jego spotkania z publicznością w różnych miejscach USA. Musiano na nie rozbijać specjalne namioty cyrkowe, tak wielu było chętnych, choć bilety wcale nie były tanie. Czasem też organizowano mu poetry reading na stadionach i w wielkich salach, przeznaczonych do spotkań wyborczych, albo imprez sportowych. Okazało się, że publiczność chińska też jest spragniona żywego słowa, bo lekko licząc w największej sali księgarni Librairie Avant-Garde (Księgarni Awangardowej) zasiadło trzysta osób. Moja przyjaciółka przestrzegała mnie, że Chińczycy oczekują przede wszystkim poezji z trudnymi europejskimi metaforami, które pragną dekomponować w czasie dyskusji po spotkaniu. Jakoś nie mogłem w to uwierzyć i czytanie zacząłem od dopiero co napisanego wiersza pt. Chińska dziewczynka:
Jaka jesteś krucha jaka wiotka jaka zagubiona
gdy patrzysz na mnie w kolei podziemnej
w Nankinie
gdyby ludzie ciągle się nie zabijali i razem
budowali świat szybko doleciałabyś
do dalekich gwiazd
każdy mógłby tam być gubernatorem
księciem królem jakiejś
dali
dorosłabyś i zostałabyś księżną konstelacji
pacyficznej błyskającego na szafirze nieba
gwiazdozbioru wschodniego
A tak życie będziesz
miała ciężkie –
urodzisz syna i córkę całe dnie pracować
będziesz w składzie jedwabnym fabryce
porcelany albo w hotelu
na razie jeszcze należysz do ludzkości mknącej
do przodu dojrzewającej jak owoc liczi
jak pitaja jak rambutan
ale zwiędła przyszłość czeka już na ciebie
na ostatniej stacji
życia
Nankin 2015
Choć prowadząca spotkanie Zhao lekko się skrzywiła, rozległy się gromkie oklaski i uśmiechy pojawiły się na twarzach wielu młodych ludzi. Skonsternowany nieco, zapytałem publiczność jakie wiersze mam czytać i usłyszałem, że ciekawie będzie posłuchać jak widzę Chiny i jakie refleksje generują one w umyśle Europejczyka. Na szczęście Zhao przetłumaczyła sporo moich wierszy na chiński, więc mogłem czytać po polsku, wzbudzając niezwykłe zainteresowanie naszym językiem, a Zhao natychmiast prezentowała wersję w mowie Kraju Środka.