POZNAJ ŚWIAT

Druga polowa lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, to czas moich fascynacji geograficznych. Studiowałem wtedy z upodobaniem atlas świata i do dzisiaj mam go „w głowie”. Potrafię bez trudu lokalizować państwa, miasta, rzeki, łańcuchy górskie, niewielkie wyspy i całe archipelagi. To był też czas czytania i uważnego studiowania dwóch periodyków: „Poznaj Świat” i „Kontynenty”. Pamiętam, jak biegałem na osiedlu, od kiosku do kiosku i pytałem o nowe numery – czasem jeździłem na rowerze lub w późniejszym czasie, podjeżdżałem motorowerem. Potem, w swoim małym pokoiku, na osiedlu Błonie, czytałem kolejne przybliżenia i studiowałem załączone mapy. Mój kolega pracował w skupie makulatury i czasami przynosił mi stare numery, które gromadziłem w różnych szafach, a na końcu, w piwnicy. Stała się ona moim azylem – ćwiczyłem w niej kulturystykę, siedziałem nad periodykami i spotykałem się z kolegami i koleżankami. Społeczność blokowa miała kilka takich miejsc, gdzie przysiadała, gdzie wracała i które lubiła. Do dzisiaj żywo pamiętam wiele okładek, niezwykłych tekstów o mieszkańcach Archipelagu Samoa lub dalekiej Kamczatki, o zwierzętach na półwyspie Malajskim i na wyżynie Dekan. Wraz z autorami, przemierzałem afrykańskie dżungle i głębiny lodowatych mórz, zatrzymywałem się w egzotycznej pampie i nurkowałem pośród raf koralowych Morza Czerwonego lub Pacyfiku. To były święte chwile, które nigdy się nie powtórzą, bo przecież wszystko się zmieniło – moje życie, zainteresowania, liczne zajęcia w różnych miejscach. Czytając te pisma nie spodziewałem się, że w przyszłości tak wiele będę podróżował i zobaczę tyle miejsc, które znałem z fotografii i których opisy tak mnie wtedy zajmowały.

Teraz, o ile mogę staram się  wracać do moich dawnych fascynacji geograficznych i kupuję w kioskach pisma podróżnicze: „National Geographic” i „Poznaj Świat”. O tym pierwszym napiszę jeszcze osobno, teraz zatrzymam się przy nowym kształcie drugiego z nich. Wcześniej pismo to miało format A4, a teraz zbliżone jest do kształtu „Nationala”. Znacznie zyskało, bo w nowej dobie drukowane jest na papierze kredowym i ma lakierowane okładki.Także artykuły są interesujące i często czytuję je podczas dojazdów do uczelni, w których pracuję lub innych wypraw, do innych miast. W ostatnim numerze pojawiły się teksty o zabytkach Egiptu, oglądanych oczyma słynnego dziewiętnastowiecznego malarza i rysownika Davida Robertsa. Ciekawe są te obrazy i może wykorzystam je w jakimś artykule o wschodniej podróży Juliusza Słowackiego, który też pozostawił nieco rysunków znad Nilu. jest też w tym numerze artykuł o Wietnamie i ludziach tam żyjących . Obok ruchliwych miast i turystycznych atrakcji znajdziemy na Półwyspie Indochińskim wioski, które nie zmieniły się od stu lat. Niezwykle interesujący jest też artykuł o przyrodzie Kostaryki, o jaskrawo ubarwionych trujących żabach, o wielkodziobych tukanach i małpkach, na które polują harpie. Z pokładu, bezszelestnie sunących ekologicznych kolejek, można tam podziwiać bogactwo tropikalnego lasu i mający milion lat krater najwyższego wulkanu kraju – Irazu (3432 m n.p.m.). Są też dobrze napisane artykuły o kanionach Czarnogóry, o największej starówce Europy, czyli o stolicy Estonii, o warszawskiej Pradze, jest kartka z Meksyku i tekst o muzeach nauki oraz ciekawych miejscach z nią związanych.

Szczególnie wyróżniłbym tekst Krzysztofa Micha o drodze nr 66, w Stanach Zjednoczonych. To słynna Droga Matka (Autostrada Willa Rogersa), prowadząca z Chicago do Los Angeles. Została otwarta 11 listopada 1926 roku i ma długość 2448 mil (3939 km). W 1936 roku została przedłużona do miasta Santa Monica. Przebiega przez stany Illinois, Missouri, Kansas, Oklahomę, Teksas, Nowy Meksyk, Arizonę i Kalifornię, by zakończyć swój bieg w Los Angeles. Trasa uzyskała utwardzoną nawierzchnię w 1938 roku, a swoją największą świetność przeżywała w okresie wielkiego kryzysu w latach trzydziestych ubiegłego stulecia. Była wtedy główną magistralą, którą fale migracji posuwały się ku zachodowi, głównie do Kalifornii. Route 66 została oficjalnie skreślona z listy autostrad krajowych 27 czerwca 1985, kiedy zastąpiono ją autostradą Interstate 40. Uznano wtedy, że niektóre jej odcinki nie odpowiadają wymogom nowoczesnych dróg międzystanowych. Spopularyzowana w licznych filmach, między innymi w „Dzikim”, z Marlonem Brando, jako harleyowcem. Czytałem ten artykuł z wielkim poruszeniem, bo wciąż mam nadzieję, że kiedyś przejadę tę drogę. Swego czasu z moim przyjacielem, planowaliśmy  przejazd z Nowego Jorku do Kalifornii autobusami, ale ten pomysł nie był najlepszy. Może zatem na motocyklu… Jakże ciekawe są – prezentowane w artykule – miasteczka z charakterystycznymi amerykańskimi motelami, stare budynki, dziwaczne wieże cisnień, wielkie farmy, a nade wszystko spotykani ludzie i inni podróżnicy.

CHIŃSKI BIGOS

Jednym z moich popisowych dań jest chiński bigos. Robi się go tak: kilogram kapusty kiszonej z marchewką tniemy na drobne cząstki. Dodajemy zmielony kolorowy pieprz, sól, zmieloną bazylie i oregano oraz nieco majeranku, sproszkowanego kminku i kolendry. Kilogram białej kapusty kroimy na drobne płatki, a potem je jeszcze szatkujemy. Trochę kapusty kiszonej i świeżej, białej, wraz z polową średniego ogórka kiszonego, miksujemy. Wszystko razem, z niegazowaną wodą mineralną, gotujemy w dużym garnku. W innym spiekamy kilogram schabu, pokrojonego w centymetrowe kostki. Można też dodać laskę wiejskiej kiełbasy lub nieco wędzonego boczku. W głębokim naczyniu zalewamy wrzątkiem dwie garści grzybów Mun, a w innym 30 dkg rodzynek sułtańskich i przykrywamy talerzykami odpowiedniej wielkości. Po upieczeniu kostek schabu i kiełbasy, wrzucamy je do garnka z kapustą kiszoną i białą, dodajemy też trzy zszatkowane cebule i główkę czosnku. Zmiękłe grzyby Mun tniemy na cienkie paski, a potem jeszcze te wstążki dzielimy na półcentymetrowe odcinki. Grzyby te, to suszone, pokarbowane twory o charakterystycznym szaro-czarnym kolorze. Są powszechnie używane w kuchni chińskiej, zwłaszcza w potrawach wegetariańskich. Są nazywane grzybami drzewnymi, ponieważ rosną na próchniejących kłodach. Po namoczeniu kilkakrotnie zwiększają swoją objętość i stają się podobne do wodorostów. Charakteryzują się delikatnym smakiem i zwartą, chrupką konsystencją. Można je kilkakrotnie odgrzewać. Najlepiej smakują z ostrymi przyprawami.  Regularne spożywanie tych grzybów ma dobroczynny wpływ na zdrowie, gdyż zapobiegają one powstawaniu zakrzepów we krwi i poprawiają krążenie. Tutaj, w chińskim bigosie, dodadzą one aromatu i znakomicie skomponują się z kapustą i mięsem. Grzyby, wraz z rodzynkami, wrzucamy do garnka z kapustą i schabem i gotujemy ze dwie godziny. Po godzinie, przykrywamy garnek i po kilkunastu minutach znowu gotujemy. Przez cały czas dolewamy wodę mineralną (np. Primavera), tak by bigos tale się gotował i nie przywierał do garnka. W ostatniej fazie pozwalamy wygotować się wodzie i jeszcze na godzinę przykrywamy wszystko. Najlepiej smakuje bigos odgrzewany, można go też zamrażać i kilka razy odgrzewać. Na noc jednak wstawiamy garnek do lodówki. Bigos może być biały lub czerwony, a wtedy do gotowania dodajemy dwa małe słoiczki koncentratu pomidorowego. Osoby lubiące ostre dania mogą ostrożnie dodać szczyptę chili lub pieprzu Cayenne. Bigos podajemy z makaronem ryżowym lub z ziemniakami, choć i ze świeżym chlebem smakuje doskonale. O dziwo danie wcale nie jest bardzo tuczące, no chyba, że zjadamy do niego pół bochenka pieczywa lub kilogram ziemniaków.

KIRKUT W KORONOWIE

 

Znad Brdy, gdzie obserwowałem sójki, poszedłem na stary cmentarz żydowski w Koronowie. Przerażające jest zaniedbanie i destrukcja takich miejsc w Polsce. Widać, że ktoś się tym cmentarzem opiekuje, w tym przypadku młodzież jednej ze szkół, ale i tak jego stan pozostawia wiele do życzenia. Z dwóch stron obwarowany jest ceglanym murem, ale od strony zabudowań nabudowało się ogromne śmietnisko. Czytam w Internecie, że początki osadnictwa żydowskiego w Koronowie przypadają na koniec XVIII wieku, a rozkwit miejscowej społeczności izraelickiej przypadł na kolejne stulecie. Zbudowano wówczas synagogę i zorganizowano żydowską gminę wyznaniową (kahał) i liczebność wyznawców judaizmu osiągnęła najwyższy poziom.  Dziś materialnym śladem po koronowskich Żydach jest niewielki cmentarz, założony w 1817 roku i zlokalizowany nad pradoliną Brdy. Chodzę pomiędzy potrzaskanymi i pochylonymi macewami i przyglądam się miejscu, które władze Koronowa powinny jak najszybciej doprowadzić do porządku. Dziw bierze, że taka mała społeczność nie rozumie, że ten stary cmentarz jest jej skarbem, wyróżnikiem pośród wielu podobnych miasteczek. Odrestaurowany i doprowadzony do porządku, może stać się atrakcją dla licznych turystów, przyjeżdżających nad Zalew Koronowski. Wiele mówi się o tolerancji w Polsce w ubiegłych stuleciach, warto więc odtworzyć ów wyrazisty jej symbol. Zapisuję nazwiska niektórych Żydów, pochowanych w tej ziemi: Hermann Afcher (zm. 1874), Moses Philipp Urmann (zm. 1885), Bertha Rosenberg z domu Zander (zm. 1834). Sporo nagrobków rodziny Zanderów, co natychmiast kojarzy mi się z zaprzyjaźnionym ze mną, nieżyjącym już artystą Krzysztofem Canderem. Dalej przyglądam się i fotografuję groby z charakterystycznymi imionami i nazwiskami: Samuel Barsinski (1810-1884), Abraham Cohn (zm. 1864), Thina Cohn (1836-1871), Lazarus Salomon (zm. 1986), Jtzig Joseph (1873), Lehmann Lewin (1841). Wiele też jest grobów częściowo zniszczonych, bez macew, na innych z kolei nazwiska zatarł czas i zawirowania kolejnych stuleci. Kirkut jest niezwykle widowiskowy i zapewne wrócę tutaj nie raz, zrobić zdjęcia w innych porach roku. Stoję przy murze, patrzę na to miejsce i przypominają mi się postaci z powieści i opowiadań Izaaka Bashevisa Singera, o których pisywałem trochę recenzji i szkiców. Tam ten świat kultury żydowskiej ożywa w piękny sposób. Ten pochodzący z Radzymina amerykański pisarz stworzył niezwykła panoramę obrzędów i zwyczajów, zachowań ludzkich i typów charakterologicznych. To, co szczególnie podoba mi się w tej prozie, to szeroki gest pisarski, oddech narracyjny i umiejętność przybliżania podeszłych światów. Na kirkucie w Koronowie leżą zapewne Żydzi, których życie jako żywo przypomina losy bohaterów Singera. Warto zatem wracać do nich, próbować je odtworzyć, zrekonstruować miejsca i przywrócić dawnych mieszkańców miejscu, w którym żyli, zmarli i zostali pochowani. Powoli ruszam z tego miejsca i rozglądam się na boki… nie widać nikogo, kto odmówiłby Kadisz jatom (קדיש יתום) – kadisz sierocy, zwany też kadiszem żałobnika. U Żydów okres żałoby wiąże się z przekonaniem, że po śmierci dusza podlega oczyszczeniu przez rok, stąd nie odmawia się kadiszu przez dwanaście miesięcy, by nie stwarzać wrażenia, że zmarły był człowiekiem złym. Sama modlitwa nie zawiera nawiązań do śmierci. Sierota odmawia kadisz, aby zaznaczyć, że mimo straty nadal pragnie wielbić Boga…

SÓJKI NAD BRDĄ

Miałem trochę czasu przed zakończeniem warsztatów więziennych w Koronowie i poszedłem na skarpę pradoliny Brdy. Stanąłem i przez kilkanaście minut patrzyłem na daleką panoramę. Nagle świat rozświetlił się niezwykle, wybłękitniały dale i słońce pojawiło się w całej krasie na niebie. Tylko w dole płynęła czarna rzeka, a gałęzie drzew i krzaków też pozostały w cieniu, szare, matowe, jakby lekko przytłumione mgłą. I nagle stało się coś, co mnie bardzo poruszyło, tronujące słońce wydobyło spośród gałązek i konarów kilka pięknie połyskujących sójek, jakieś sikorki i czarnego dzięcioła. Popijałem małymi łykami wodę mineralną i patrzyłem na dół, jak zauroczony. Nagle te ptaki zostały wyodrębnione z ogólnej szarości i płaskości, nagle zaświeciły w gmatwaninie witek, lekko poruszanych przez chłodny wiatr. Szczególnie pięknie prezentowały się sójki, brązowawe, z odcieniem czerwieni i wyrazistymi biało-niebieskimi lusterkami. Przelatywały ze skrzekiem to tu, to tam i zastygały na moment na gałęziach. Harmonia ruchu, elegancja przelotów i to niezwykłe, barwne lśnienie skojarzyły mi się z rajem i stałem jak zauroczony. Szukamy w naszych życiach takich momentów, gdy wszystko łączy się w jednię, gdy pradawne światło wzbogaca rzeczywistość i możemy dostrzec urok miejsc, w których bytujemy. Tutaj, nad Brdą pod Koronowem, nagle dane mi było zobaczyć coś, co zwykle mijamy w pędzie, coś co miało w sobie pierwotną, jaskrawą i świetlistą urodę świata. Pomyślałem, że muszę o tym napisać w moim dzienniku, bo to było jak olśnienie…

WARSZTATY WIĘZIENNE – 2008

Wziąłem udział w kolejnych warsztatach więziennych, tym razem w Koronowie. Lubię wypady do tego miasteczka, w którym jest ciekawy cmentarz żydowski, płynie Brda, jest pocysterski kościół i niezwykły klimat Doliny, enklawy obramowanej zadrzewionymi wzgórzami. To już któreś z rzędu moje warsztaty więzienne, podczas których uczę skazanych pisania wierszy i prozy, rozmawiam z nimi o wielu życiowych problemach, dzielę się wiedzą o literaturze i sztuce, o polskiej rzeczywistości za murami i o ludziach, których spotykam w Polsce i na świecie. To jest dla mnie interesujące doświadczenie, bo z jednej strony mam do czynienia z humanistami, studentami, doktorami i profesorami mojego i innych uniwersytetów, a ze strony drugiej – ściskam ręce mordercom, członkom gangów, złodziejom, czasem osobom, które wykluczono ze społeczności ludzkiej. Z racji tego, że warsztaty trwają od wielu lat, w różnych ośrodkach penitencjarnych, czasem spotykam na wolności tych, z którymi miałem zajęcia w licznych więzieniach. Jedni wychodzą dzięki warunkowym zwolnieniom, inni dostają przepustki, a jeszcze inni opuszczają miejsca odosobnienia po rewizjach wyroków, jakichś amnestiach, złagodzeniach rygorów. Wychowałem się w dzielnicy bitnej i trudnej, moje pierwsze wiersze poświęcone były takim właśnie wykolejeńcom, młodzieży z tak zwanego marginesu. Choć szedłem inną drogą, uprawiałem sporty, przechodziłem kolejne etapy edukacji, to jednak dobrze znałem problemy tego środowiska. Często też prymitywni czytelnicy i interpretatorzy próbowali ze mnie robić jednego z nich, a pewien absurdalny typ rozgłosił po całej Polsce, a nawet w jednym amerykańskim uniwersytecie, że jestem bandytą i kryminalistą. W Koronowie spotykam od lat kolegę z Błonia, który w szale zazdrości udusił swoją ukochaną i teraz zostało mu jeszcze parę lat do odsiedzenia z piętnastoletniego wyroku. Wszystko wskazuje na to, że się zmienił, zaczął czytać setki książek, pracuje w radiowęźle, wypowiada się na tematy związane z literaturą i sztuką, bierze udział w konkursach twórczości więziennej. Inny więzień, z dalekiego miasta w Polsce, opowiada, jak z zimną krwią zamordował dwie osoby, jeszcze inny – jak prowadził agencję towarzyską i imał się też brudnej roboty. Wiele połamanych życiorysów, wiele opowieści, wiele doświadczeń, które ustawić można na antypodach mojej pracy i mojego życia. Właściwie całym nim poświadczam, że można pójść w innym kierunku, wychodząc z trudnego środowiska, że można wyjść na prostą, zwiedzić świat, napisać jakieś książki, namalować obrazy, brać udział w konferencjach naukowych i festiwalach artystycznych, a w końcu, odnaleźć bezcenną wrażliwość. Inna sprawa, że w moim świecie, tym naukowym, pisarskim i artystycznym, także pojawiają się patologie, które powinny być karane więzieniem, a jedynie układom i starym feudalnym mechanizmom, intelektualni przestępcy zawdzięczają to, że jeszcze nie znaleźli się w za kratami. Co nie znaczy, że tak się nie stanie…

PANI MAGISTER AGNIESZKA

Wracam myślą do spotkania autorskiego, jakie miałem niedawno w Ślesinie pod Koninem. Natknąłem się tam na żywo reagującą młodzież z gimnazjum. Pytania były ciekawe i mogłem trochę poopowiadać, poczytać wierszy, podyskutować na różne tematy. Ku mojemu zaskoczeniu, jedną grupę przyprowadziła Pani Agnieszka, była magistrantka, którą wypromowałem na moim seminarium. Napisała ciekawą pracę o muzyce i muzyczności w poezji Adama Mickiewicza i wspominam ją jako osobę delikatną, mądrą i sympatyczną. Cieszę się bardzo, gdy widzę, że efekty mojej pracy dają wspaniałe owoce. Lubię patrzeć na nauczycieli języka polskiego, którzy wyszli „spod mojej ręki”. Otoczeni wianuszkiem młodzieży, mający autorytet i wspaniale dający sobie radę w zawodzie, są potwierdzeniem, że to, co robię ma sens. Życzę Pani, Pani Agnieszko wszelkiej pomyślności w pracy zawodowej i w życiu osobistym. Takie same życzenia składam ponad dwustu moim magistrom i licencjatom, których promowałem na moich seminariach i spędziłem z nimi niezapomniane chwile. Niech Państwu się zawsze darzy…

PEGAZ I KASJOPEJA

Nadeszła zima i pojawił się mróz. Muszę znowu ciepło się ubierać i uważać na siebie. Nie przepadam za tą porą roku, wolę ciepło, a nawet upał. Doceniam jednak walory widokowe mroźnych miesięcy i teraz też świat natychmiast przyoblekł się w biel. Poszedłemcassiopeia wieczorem do sklepu i podążając pośród chłodu, oddychając lodowatym powietrzem, rozmyślałem o moich zimach na osiedlu Błonie. Przypomniał mi się czas przejścia z młodzieńczości do dorosłości i wędrowanie w grudniu po cmentarzach, przyglądanie się rzeczywistości dwóch nekropoli. Dostrzegałem wtedy tyle życia, tyle ruchliwych ptaków, tylu ludzi przychodzących na groby bliskich i zapalających znicze, świece. Hałaśliwe sikorki na gałęziach, grube sroki przeskakujące z nagrobka na krzyż i dalej na ogrodzenie. Pięknie ubarwione sójki, wiele kawek i gawronów, czasem jakaś tłusta wrona, czasem goście z krain północnych: jemiołuszki i gile. I ja, wędrujący alejkami, myślący o swoim życiu i o straconych biografiach kolegów i koleżanek. Muszę w moim dzienniku popisać nieco o moich wierszach, bo niektóre z nich mają swoją historię i warto ją przybliżyć ogromniejącej stale grupie ludzi czytających te wpisy. Wracając ze sklepu, spoglądałem na pięknie granatowe niebo i na gwiazdozbiór Pegaza, przypominający Wielką Niedźwiedzicę , nad którym jaśniała też Kasjopeja, otoczona Cefeuszem i Żyrafą. Kiedyś ludzkość znajdzie sposób by przemieszczać się szybko pomiędzy konstelacjami, wierzę w to głęboko… Na razie odprowadziłem wzrokiem światła pozycyjne samolotu, lecącego na południowy wschód, może do ciepłej Turcji lub do Ziemi Świętej…

JOLANTA KOWALSKA

Poezja Jolanty Kowalskiej dotyka spraw elementarnych i staje się refleksją nad światem, nad egzystencją człowieka i nad kolejami jego losów. To jakby liryczne towarzyszenie ludzkiej świadomości i dopełnianie metaforą różnorakich wyborów i rozstrzygnięć – to mężna próba ogarnięcia myślą jakiegoś życia, zdarzenia, chwili. Głęboka zaduma nad formą i różnorodnością bytów, łąp6130650czy się tutaj ze szlachetnym liryzmem, jakby rodem z wierszy romantycznych i obrazów prerafaelickich. To jasne spojrzenie zderza się często z grozą i skomplikowaniem rzeczywistości, z oporem ludzi i ich postaw. Wszystko jednak ma swoje miejsce w ciągu wydarzeń dziejowych, wszystko toczy się w perspektywie wielkich mitów ludzkości. Człowiek jest drobinką i niewiele może zdziałać pośród groźnych żywiołów, ale może ocalić swoją intymność i spróbować przenieść ją z jednego brzegu życia na drugi. Stale się wspina, wciąż próbuje coś osiągnąć – zabudowuje wokół siebie przestrzeń, tworzy rodzinę, opiekuje się najbliższymi, ale choćby nie wiadomo jak się starał, zawsze pojawi się w jego zyciu entropia, stale coś będzie sie rozsypywać. Odejdą dni i noce pełne żaru, opuszczą gniazdo „pisklęta” i smutek wkradnie się w serce. Świadomość będzie rozmawiać pośród bezsennej nocy z pustką, a cisza zabrzmi boleśnie jak nieustające wołanie o pomoc.

Rozpad i zagubienie są częścią tego naszego świata, ale człowiek niesie w sobie też to, co przeżył, co zachował w pamięci i wyodrębnił z chaosu. Szczególne miejsce w jego retrospekcjach zajmuje dzieciństwo, które jawi się jako czas szczęśliwości i pełni, swobodnego bytowania pośród ogrodów i pasiek, dywanów kaczeńców i koronkowych brzegów. Tam jest źródło wszechrzeczy i tam zrodziła się wrażliwość, która potem miała pojawić się w licznych wierszach autorki i ustalić wzorzec jest poetyckości. To jest malarskość liryczna i obrazowość o niezwykłej intensywności, ale też i głęboka refleksja nad drogami przeznaczenia i nad losem istnień pokrewnych. Jedni będą się buntować z powodu przywoływanych tutaj konwencjonalnych obraazów, zachodów słońca, pięknych kwiatów, kobierców barw, ale inni dostrzegą w tej liryce humanistyczne przesłanie i owo nieustające jasne spojrzenie na świat. Nie znaczy to, że poetka nie widzi jego ciemnych stron, że nie ociera się o zło i ból. Wręcz przeciwnie – wiele razy pojawia się w tych wierszach bolesny kontrast pomiędzy światłem i ciemnością, łagodnością i brutalnością, ciepłem i lodowatym oddechem nicości. Znajdziemy też utwory, w których rzeczywistość społeczna i historyczna wdziera się do krain barwnego ładu i harmonii, do rajskich ogrodów dzieciństwa. Wtedy świat zyskuje jeszcze jedną głębię, lub zamyka się gwałtownie w błysku przerażenia – wtedy pojawia się refleksja natury politycznej lub ekonomicznej. Zdumiewające są w poezji Kowalskiej te przejścia od zadumy nad urodą świata, do gwałtownego obnażenia jego ciemnych stron. Człowiek jest tutaj wielowymiarową przestrzenią, która uczestniczy w interakcjach z innymi rozległościami i zamknięciami, a nade wszystko stanowi punkt odniesienia dla codziennych prób zatrzymania w kadrze chwili. Chyba tylko wiersz ma takie ocalające właściwości i chyba tylko w lirycznej retrospekcji możliwe jest swobne poruszanie sie między przeciwstawnymi obszarami penetracji. Jakkolwiek by nie wartościować ludzkiej próby bytu, to zawsze doświadczenie poetyckie będzie miało w nim znaczące miejsce. Tutaj, w poszczególnych wierszach, mamy do czynienia z fragmentami obrazu, układającymi się w koherentną całość.

Istotą liryki Jolanty Kowalskiej jest człowiek dążący i poszukujący, jako najważniejszy element świata i punkt, ku któremu zmierzają wszystkie jego energetyczne impulsy. To on może kreować wydarzenia i wprowadzać ład do chwiejnej rzeczywistości – to on jest w stanie dostrzec miekkie światło wieczoru i odwzajemnić czułość piękna. W jego marzeniu i w jego filozofii pojawia się element kreacji pierwotnej, bliski Boskiej kosmogonii i elementarnych sił wszechświata. On czuje i wierzy, a nade wszystko określa słowem zakres egzystencji, dopełnia to, co utraciło sens i znalazło się na marginesie świata. Ten człowiek jest mocarzem ducha, ale ma też tkliwe, delikatne wnętrze, które szuka sytuacji lirycznych, potrzebuje ciepła i dotyku, gubi się w zapachu włosów kochanka i świetle jego źrenic. To jest właśnie owo wzruszenie niedookreślenia i chęć powrotu do chwil dzieciństwa, do logicznych głębi młodzieńczych zauroczeń. Ta poezja wzrusza i niesie pokrzepienie, przypomina o jasnej stronie życia, prezentuje postawy, które można uznać za wzór humanizmu i mądrego przechodzenia przez przeznaczony czlowiekowi czas.

* * *

O! jasny żołnierzu

mocy i chwały!

stań przeciw

trudom

nie zamykaj

wrót nieba

O! uskrzydlony

posłańcu

dziejów

– nikt nie jest lepszy

od ciebie

– nikt nie jest

gorszy

lecisz ku światłu

i blask istnienia

odbija się

w świętej

źrenicy


jesteś chwilą

i ona

jest Tobą

CO ZROBI OBAMA?

W Internecie i w prasie sporo informacji o tym, że matka zabitego w USA Polaka, prosi nowego Prezydenta USA Baracka Obamę o działania w zakresie zniesienia różnic rasowych w USA. Do tej makabrycznej zbrodni doszło 15 października. Jan Pietrzak, sierżant piechoty morskiej i jego czarna żona, jak to się w Ameryce mówi, Aframerykanka, zostali napadnięci we własnym domu, w Winchester w Kalifornii. Związano ich i zakneblowano. Następnie poddano nieludzkim torturom. Żonę syna w bestialski sposób gwałcono. Najprawdopodobniej na jego oczach. Potem, z zimną krwią dokonano egzekucji, strzałami w tył głowy. Sprawcami okazali się czterej żołnierze, byli podwładni Pietrzaka, „Afroamerykanie – tak jak młoda żona Polaka. Do dziś nie wyjaśniono motywów zbrodni. Jako oficjalny powód zabójstwa podaje się rabunek, ale rodziny mężczyzny i jego żony temu nie dowierzają. Media snują domysły o zemście, inne podejrzewają zabójstwo na tle rasowym. Dlatego matka żołnierza liczy na pomoc prezydenta-elekta w rozwiązaniu tajemnicy zabójstwa. Pyta Obamę:”Jak w Marines mogli się znaleźć ludzie o skłonnościach morderców, z których co najmniej jeden – jak czytam w prasie – był członkiem gangu? Czy to prawda, że w ostatnich latach kryteria naboru do sił zbrojnych zostały tak obniżone, że mogą w nich służyć ludzie z przeszłością kryminalną i wyrokami, bowiem brakuje chętnych do wojennej służby?” Takie zbrodnie maja miejsce w wielu krajach, ale w USA to teraz będzie bomba z opóźnionym zapłonem. Mówi się tylko o nagannym zachowaniu białych w stosunku do czarnych, ale ja doskonale pamiętam te nienawistne spojrzenia Murzynów w nowojorskim metrze, w autobusach czy na ulicach. Spotkałem wielu wspaniałych Afroamerykanów i o jednym z nich pisałem w moim dzienniku, ale też miałem do czynienia ze złymi ludźmi o ciemnym kolorze skóry. Moi znajomi ostrzegali mnie, żebym im nie patrzył w oczy, bo tego nie lubią i mogą ni stąd, ni zowąd wyciągnąć pistolet i strzelić. Na rogu jednej z ulic w Elizabeth, wzięto mnie za Araba i gruby Murzyn rzucił do mnie wiązkę, której tu nie zacytuję. Prezydent Obama stanie przed wieloma problemami i będzie też musiał się zmierzyć z przestępczością i okrucieństwem swoim braci. Teraz nie będzie można tego zrzucić na karb rządów białych, teraz przedstawiciel Afroamerykanów będzie musiał stawić czoła różnym formom narodowych rasizmów. Piękny biały, młody chłopak i jeszcze piękniejsza, jego czarna żona, szczęśliwi i zakochani, objęci i wpatrzeni w siebie. Komu przeszkadzali i kogo obrazili swoją miłością?

« Older entries

%d blogerów lubi to: