Druga polowa lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, to czas moich fascynacji geograficznych. Studiowałem wtedy z upodobaniem atlas świata i do dzisiaj mam go „w głowie”. Potrafię bez trudu lokalizować państwa, miasta, rzeki, łańcuchy górskie, niewielkie wyspy i całe archipelagi. To był też czas czytania i uważnego studiowania dwóch periodyków: „Poznaj Świat” i „Kontynenty”. Pamiętam, jak biegałem na osiedlu, od kiosku do kiosku i pytałem o nowe numery – czasem jeździłem na rowerze lub w późniejszym czasie, podjeżdżałem motorowerem. Potem, w swoim małym pokoiku, na osiedlu Błonie, czytałem kolejne przybliżenia i studiowałem załączone mapy. Mój kolega pracował w skupie makulatury i czasami przynosił mi stare numery, które gromadziłem w różnych szafach, a na końcu, w piwnicy. Stała się ona moim azylem – ćwiczyłem w niej kulturystykę, siedziałem nad periodykami i spotykałem się z kolegami i koleżankami. Społeczność blokowa miała kilka takich miejsc, gdzie przysiadała, gdzie wracała i które lubiła. Do dzisiaj żywo pamiętam wiele okładek, niezwykłych tekstów o mieszkańcach Archipelagu Samoa lub dalekiej Kamczatki, o zwierzętach na półwyspie Malajskim i na wyżynie Dekan. Wraz z autorami, przemierzałem afrykańskie dżungle i głębiny lodowatych mórz, zatrzymywałem się w egzotycznej pampie i nurkowałem pośród raf koralowych Morza Czerwonego lub Pacyfiku. To były święte chwile, które nigdy się nie powtórzą, bo przecież wszystko się zmieniło – moje życie, zainteresowania, liczne zajęcia w różnych miejscach. Czytając te pisma nie spodziewałem się, że w przyszłości tak wiele będę podróżował i zobaczę tyle miejsc, które znałem z fotografii i których opisy tak mnie wtedy zajmowały.
Teraz, o ile mogę staram się wracać do moich dawnych fascynacji geograficznych i kupuję w kioskach pisma podróżnicze: „National Geographic” i „Poznaj Świat”. O tym pierwszym napiszę jeszcze osobno, teraz zatrzymam się przy nowym kształcie drugiego z nich. Wcześniej pismo to miało format A4, a teraz zbliżone jest do kształtu „Nationala”. Znacznie zyskało, bo w nowej dobie drukowane jest na papierze kredowym i ma lakierowane okładki.Także artykuły są interesujące i często czytuję je podczas dojazdów do uczelni, w których pracuję lub innych wypraw, do innych miast. W ostatnim numerze pojawiły się teksty o zabytkach Egiptu, oglądanych oczyma słynnego dziewiętnastowiecznego malarza i rysownika Davida Robertsa. Ciekawe są te obrazy i może wykorzystam je w jakimś artykule o wschodniej podróży Juliusza Słowackiego, który też pozostawił nieco rysunków znad Nilu. jest też w tym numerze artykuł o Wietnamie i ludziach tam żyjących . Obok ruchliwych miast i turystycznych atrakcji znajdziemy na Półwyspie Indochińskim wioski, które nie zmieniły się od stu lat. Niezwykle interesujący jest też artykuł o przyrodzie Kostaryki, o jaskrawo ubarwionych trujących żabach, o wielkodziobych tukanach i małpkach, na które polują harpie. Z pokładu, bezszelestnie sunących ekologicznych kolejek, można tam podziwiać bogactwo tropikalnego lasu i mający milion lat krater najwyższego wulkanu kraju – Irazu (3432 m n.p.m.). Są też dobrze napisane artykuły o kanionach Czarnogóry, o największej starówce Europy, czyli o stolicy Estonii, o warszawskiej Pradze, jest kartka z Meksyku i tekst o muzeach nauki oraz ciekawych miejscach z nią związanych.
Szczególnie wyróżniłbym tekst Krzysztofa Micha o drodze nr 66, w Stanach Zjednoczonych. To słynna Droga Matka (Autostrada Willa Rogersa), prowadząca z Chicago do Los Angeles. Została otwarta 11 listopada 1926 roku i ma długość 2448 mil (3939 km). W 1936 roku została przedłużona do miasta Santa Monica. Przebiega przez stany Illinois, Missouri, Kansas, Oklahomę, Teksas, Nowy Meksyk, Arizonę i Kalifornię, by zakończyć swój bieg w Los Angeles. Trasa uzyskała utwardzoną nawierzchnię w 1938 roku, a swoją największą świetność przeżywała w okresie wielkiego kryzysu w latach trzydziestych ubiegłego stulecia. Była wtedy główną magistralą, którą fale migracji posuwały się ku zachodowi, głównie do Kalifornii. Route 66 została oficjalnie skreślona z listy autostrad krajowych 27 czerwca 1985, kiedy zastąpiono ją autostradą Interstate 40. Uznano wtedy, że niektóre jej odcinki nie odpowiadają wymogom nowoczesnych dróg międzystanowych. Spopularyzowana w licznych filmach, między innymi w „Dzikim”, z Marlonem Brando, jako harleyowcem. Czytałem ten artykuł z wielkim poruszeniem, bo wciąż mam nadzieję, że kiedyś przejadę tę drogę. Swego czasu z moim przyjacielem, planowaliśmy przejazd z Nowego Jorku do Kalifornii autobusami, ale ten pomysł nie był najlepszy. Może zatem na motocyklu… Jakże ciekawe są – prezentowane w artykule – miasteczka z charakterystycznymi amerykańskimi motelami, stare budynki, dziwaczne wieże cisnień, wielkie farmy, a nade wszystko spotykani ludzie i inni podróżnicy.