PIERWSZA SESJA FOTOGRAFICZNA

Przez jakiś czas publikowałem na moim blogu fotografie pod wspólnym tytułem Radość fotografowania, a teraz porządkując moje archiwum z wielu lat, znalazłem zdjęcia z pierwszej sesji. Byłem wtedy młodzieńcem i miałem aparat fotograficzny Smiena-8, którym zacząłem się żywiej interesować. Wtedy jeszcze używało się klisz i trzeba bylo zdjęcia wywoływać w paskudnych chemikaliach. Odwiedziłem kilka miejsc w Bydgoszczy i okolicach i zrobiłem sporo fotografii – choć nie są najlepsze, publikuję je jako zapis z połowy lat siedemdziesiątych XX wieku.

Brdyujście

Brdyujście
Kanał Bydgoski
Stateczek na Brdzie
Nad Brdą – zapewne chciałem udokumentować jaki wcześniej był poziom wody
Nad Wisłą – jedna z pierwszych moich kreacji artystycznych w naturze
Pola nad Wisłą w okolicach Łęgnowa
Droga na Solec Kujawski
Ludzie na ulicy Grunwaldzkiej
Kiedyś na postojach taksówek były kolejki

PISARZE NA ZNACZKACH POCZTOWYCH

DAWNA KOLEKCJA (8)

Szczególne miejsce w mojej utraconej kolekcji miała seria znaczków z Konga Belgijskiego prezentująca afrykańskie maski, totemy i hebanowe figurki. Różniły się kolorami – od czerwieni, przez zieleń, błękit i szarość do barwy pomarańczowej – i cenami, podanymi we frankach. To były lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku i czytałem wtedy wiele książek o Afryce, o odważnych podróżnikach i misjonarzach, ale też czasami sięgałem po dziwne opracowania polityczne, estetyczne i etnograficzne. Gdy zatem mój filatelista przedstawił mi tę serię, moje oczy roziskrzyły się i od razu ją kupiłem, choć cena była bardzo wysoka, zapewne większa, niż rzeczywista wartość tych walorów. Te maski i totemy ekspandowały moją wyobraźnię do samego centrum Czarnego Lądu i rodziły podziw dla umiejętności manualnych czarnoskórych artystów. Patrząc na mapy i zerkając na znaczki, wyobrażałem sobie tańce przy ogniskach, tancerzy w jutowych sukniach, z maskami na głowach. A w okolicy rodowych i wioskowych totemów widziałem czarowników, szamanów, starszyznę i wodzów, którzy moderowali uroczystości i przydawali im powagi. Zapewne, w zamierzchłych czasach, miały tam miejsce obrzędy kończące się kanibalistyczną ucztą, a maski niejedno widziały. Jakże fascynowała mnie ich afrykańskość, to połączenie prymitywizmu z wyrafinowaniem artystycznym i umiejętnością skrótowego oddania funkcji plemiennej i pierwiastkowych uczuć. Maski zawsze odgrywały ważną rolę w ceremoniałach kulturowych, wzmacniając rangę ich uczestników lub działając na wyobraźnię widzów – będąc rodzajem rekwizytów teatralnych, przypominały też o zakorzenieniu w rzeczywistości tajemnej, odsłaniającej się w upojeniu alkoholowym lub po spożyciu narkotyków. Chodziło też o to, by wywołać wrażenie, że czarownicy lub szamani dysponują niespotykanymi mocami transmigracyjnymi, mogą udawać się do krain zmarłych lub przywoływać z nich duchy. Łatwo można sobie wyobrazić jakie wrażenie robiły te artefakty kulturowe na dzieciach i młodzieńcach, przygotowujących się do obrzędów inicjacyjnych. To było jakby bezszelestne wnikanie w świadomość i przenikanie do podświadomości, a potem gra tajemnych znaczeń w myślach i snach. Urodziłem się w kwietniu 1958 i w ósmej dekadzie ubiegłego stulecia, gdy z taką pasją zbierałem znaczki pocztowe, miałem zaledwie kilkanaście lat, a więc nie odszedłem daleko od dziecinnych wyobrażeń i snów. Wszystko wtedy kształtowało się we mnie, a nade wszystko potężniał paradygmat literacki i artystyczny, który miał stać się istotą mojego życia. Może maski i totemy z kongijskich znaczków nie oddziałały na moją wyobraźnię w takim stopniu, jak czyniły to realne kształty podczas afrykańskich ceremonii, ale na pewno pobudzały twórcze myślenie. Może dlatego później tak wiele surrealistycznych rysunków stworzyłem i z ogromną mocą dążyłem do zapisania moich doświadczeń w wierszach, prozie i eseistyce. Internet jest cudownym wynalazkiem, więc bez trudu odnalazłem w nim moją serię, dawno przepadłą w przepaściach przeszłości i zdawać by się mogło nieodwołalnie straconą. Jeśli umie się z niego korzystać, owoce mogą być niezwykłe, a dawne pasje mogą wrócić do nas z niezwykłą intensywnością – ściągając obrazy tych znaczków, przypomniałem sobie z jaką nabożną czcią wsuwałem je za celofanowe taśmy do mojego klasera. Sąsiadowały tam z seriami prezentującymi zwierzęta na sawannach, zebry i antylopy, drapieżne koty, małpy i wiele, wiele ptaków, które szczególnie kochałem. Może tego rodzaju pasje – a zbierałem jeszcze egzotyczne banknoty, widokówki, książki, a nawet etykiety zapałczane – uchroniły mnie od popełniania przestępstw, które stały się udziałem moich kolegów. Nie bierzemy się znikąd, a wiele kształtujących nas treści i zdarzeń, ma ogromny wpływ na to kim w końcu będziemy i co w życiu osiągniemy.

PTAKI Z PORCELANY

Ptaki mogą być elementem pasji kolekcjonerskiej – znam ludzi, którzy zbierają znaczki z mieszkańcami przestworzy, filiżanki, nalepki, banknoty, a w ekstremalnych przypadkach, nawet wypchane osobniki. Poznałem też zamożnych kolekcjonerów, którzy w antykwariatach, sklepach ze starociami i w internecie polują na figurki ptaków z porcelany. Ceny wahają się tutaj od kilku euro do kilkuset, a zdarzają się też prawdziwe cuda sztuki z dawnych wieków, za które zapłacić trzeba kilka tysięcy euro. Mam swój skromny zbiór, który w pewnym momencie musiałem zastopować, gdyż zabrakło mi miejsca na półkach, tym bardziej, że eksponowałem je przy książkach, w przestrzeni pomiędzy tomami i oszklonymi drzwiczkami regałów.

PTAKI NA MONETACH

Prawie każda mennica narodowa wyemitowała serię monet z wizerunkami ptaków. Szczególnie efektowne są monety złote i srebrne lustrzanki, z dodatkowo generowanymi barwami. Zbieranie tych świecidełek to bardzo kosztowne hobby, ale też dające wiele satysfakcji. Taka kolekcja może stać się początkiem szerszych zainteresowań ornitologicznych i przyczynić się do zdobycia wiedzy na temat skrzydlatych mieszkańców przestworzy. Oto kilka przykładów, a zacząć można od jednej monety, która przyczyni się do powstania szerszego, intrygującego zbioru numizmatów.

1

2

3

5

6

7

DAWNA KOLEKCJA (7)

3557123_m1-vert

Wracam myślą do znaczków trójkątnych z mojej starej kolekcji i przypomina mi się przede wszystkim walor za pół franka z Republiki Środkowoafrykańskiej. Jak później sprawdziłem, cała seria przedstawiała piękne afrykańskie chrząszcze, a temu znaczkowi przypisano zielonkawego przedstawiciela kózkowatych Sternotomis virescens, którego wielu entomologów określa jako żywy klejnot. Owad ten ma długie czułki na głowie i jakże ciekawy zielony rysunek na białym chitynowym pancerzu, a żeruje jak większość chrząszczy pośród starych, spróchniałych drzew, na gałęziach i liściach. Jego specjalne ubarwienie chroni go przed naturalnymi wrogami, większymi owadami, jaszczurkami i ptakami, a wysoce wyspecjalizowane czułki pozwalają poruszać się w różnorodnych przestrzeniach. Ileż godzin spędziłem układając znaczki w klaserze, zmieniając miejsce położenia nowych serii, modyfikując rozmieszczenie pojedynczych walorów. Zdaję się, że ten pojedynczy trójkąt z serca Afryki umieszczałem w jednej linii z tak samo ukształtowanym znaczkiem z Gabonu, prezentującym smakowicie wyglądający owoc Mango, należącym do serii ukazującej owoce tropikalne. I ten znaczek był jedynym reprezentantem serii owocowej, która składała się z kilku znaczków, na których zaprezentowano jeszcze papaję, ananasa, mandarynki, pomelo, pomarańczę, orzecha kokosowego i awokado. Pięknie dobrane barwy, z przewagą zieleni i żółcieni, powodowały, że owoce wyglądały bardzo apetycznie i marzyłem by je kiedyś zjeść. Miało to się zdarzyć po wielu latach, bo w czasach, gdy zbierałem znaczki, egzotyczne owoce nie docierały do polskich sklepów, a jeśli już to tylko w małych ilościach, przede wszystkim kwaśne, kubańskie pomarańcze, hiszpańskie mandarynki czy cytryny z Cypru lub krajów arabskich. Przypominają mi się jeszcze dwa, odłączone od serii, trójkątne znaczki, pochodzące ze wschodniej części Afryki. Wyemitowała je Kompania Niasy, działająca na terenie portugalskiej kolonii Mozambik, mającej koncesję na działalność w latach 1891–1929 na obszarach prowincji Cabo Delgado i Niasy, na północy kraju. Na pierwszym z nich przedstawiono statek flagowy portugalskiego odkrywcy Vasco da Gamy – San Gabriel. Podróżnik popłynął nim do Indii w latach 1497–1499, osiągając subkontynent i wytyczając trasę dla swoich następców. Drugi znaczek, wydrukowany czerwoną farbą, prezentował zebrę, zwierze charakterystyczne dla sawannowych przestrzeni w okolicy jeziora Niasa. Wędrując po różnych zakamarkach moich klaserów, trójkątne znaczki w końcu zostały wymienione na inne i dopiero Internet przypomniał mi je, a do tego ukazał całe serie, do których należały.

DAWNA KOLEKCJA (3)

san0507-old3warships

Odtwarzając w pamięci moją dawną kolekcję znaczków pocztowych, sięgam myślą ku niezwykłym „papierkom” z niewielkiej republiki San Marino. Ich wyjątkowość polegała na tym, że pokryte były jakimś tajemniczym, ciemnym klejem, a do tego miały dziwne, koncentryczne znaki wodne, które można było dostrzec, gdy patrzyło się na poszczególne walory pod światło. Wielu kolegów miało w swoich zbiorach pomarańczowy znaczek, przedstawiający starożytną, egipską łódź, ale czasem zdarzało się, że ktoś od kogoś „zhandlował” także przedstawienie dawnej łodzi greckiej, o wartości dwóch lirów – wyjątkowo rzadki był ząbkowany skarb za trzy liry, na którym ukazano się łódź rzymską. Nie bardzo interesowaliśmy się wtedy tymi przedstawieniami i nikt nie znał określeń: monera, diera, birema, czy liburna, nie wiedzieliśmy o sukcesach żeglarskich mieszkańców kraju faraonów, Kartagińczyków i Fenicjan, ale znaczki prezentujące jednostki pływające starożytności miały swoją wysoką cenę. Myślę, że największe wrażenie robiły tu owe znaki wodne San Marino i niejednokrotnie pokazywaliśmy je sobie, czy to przysiadając na klatkach schodowych, czy spotykając się w domach. Młodość to czas zbieractwa i gromadzenia różnych rzeczy, w czym przejawia się otwarcie na świat i chęć poznania go w najprzeróżniejszych odsłonach. Ach, czego ja nie zbierałem – zaczynając od plastikowych żołnierzyków, kolorowych samochodzików z serii Matchbox, poprzez monety i banknoty, aż do kolejnych wydań pisma „Płomyczek”, „Poznaj Świat” i „Kontynenty”, a dalej kolejnych numerów „Poezji” czy „Twórczości”. Był też moment szczególnego zainteresowania etykietami zapałczanymi i widokówkami z dalekich krajów. Jeden z kolegów miał brata marynarza, który przywoził wiele barwnych kart pocztowych, a ja dostawałem je za napisane wypracowania i pomoc w odrabianiu lekcji z geografii, biologii czy historii. Zbierałem też książkowe serie wydawnicze, ale najważniejsze były kolekcje znaczków, które rozrastały się czasem do kilku klaserów, by i tak skończyć u filatelisty, gdy chciało się kupić rower albo wyjechać z kolegami pod namiot. Tak też było i ze mną, wielki zbiór znaczków afrykańskich, liczne serie ze zwierzętami i ptakami, sprzedałem za bezcen i teraz mogę tylko odtwarzać w pamięci poszczególne cząstki, wracać myślą do takich znaczków, jak te z San Marino.

ZNACZKI POCZTOWE

Mam dosyć duży zbiór znaczków pocztowych z przedstawieniami ptaków, choć dawno mam już za sobą młodzieńcze ekscytacje tym hobby. Nowe meble w moim pokoju i możliwość poukładania wszystkiego od początku, spowodowały, że wyciągnąłem też klasery z innych szaf i ulokowałem je na nowym miejscu. Przy okazji rzuciłem okiem na moje zbiory, spośród których na uwagę zasługuje zestaw znaczków z ptakami i liczne serie z wizerunkami i zdarzeniami związanymi z Janem Pawłem II. Technika druku i powielania posunęła się bardzo do przodu i nawet malutkie kraje emitują duże ciągi tematyczne. W moim klaserze na pierwszych stronach jest barwna seria z niewielkiej Gwinei Równikowej, przedstawiająca niezwykłe ptaki z całego świata, a więc amazońskie tukany i australijskie kukabury, drobne ptaki kanarkowate, zielono-żółte papugi, zimorodki, różne wikłacze, jest też szczygieł i ptak altanowy, biały gołąb i pleszka, a także puchacz, jakaś dziwna, egzotyczna sowa i koliber. Papugi pojawiają się też na dwóch moich seriach z Kambodży, a niezwykle urodziwe, może trochę wydłużone przedstawienia różnych żołn, dzierzb i srok prezentuje edycja z Wietnamu. Mam też bardzo ładną polską serię, która w czasach, gdy miałem naście lat była obiektem moich pożądań filatelistycznych. Gdy handlowałem znaczkami z kolegami, czasem trafiały mi się pojedyncze cząstki z tego zestawy, ale cała seria była wtedy dla mnie za droga. Teraz pewnie ma sporą wartość i przedstawia: dzięcioła zielonosiwego, sójkę, wilgę, dudka, podróżniczka, czyżyka, sikorę bogatkę i ziębę. Z kolei znaczki z Paragwaju prezentują różnorodność ptaków Ameryki Południowej, spośród których wyróżnia się zdumiewający dzięcioł w kolorze lusterek naszej sójki, a więc granatowo-biały, z elementami błękitu i z kontrastową czerwoną głową. Inna moja polska seria ukazuje ptaki mniej zgrabne, mające jakiś nadmiar, a to nieproporcjonalny dziób, jak u bekasa, a to duży tułów jak u cietrzewia i głuszca. Jest też stadko batalionów, kuropatwy, gołąb grzywacz, bażant i ślicznie ubarwiony kaczor naszej kaczki krzyżówki. Przy tej serii eksponuję znaczek z Ruandy, który także w czasach mojej podstawówki miał wielkie wzięcie u młodych kolekcjonerów. To jest przedstawienie lądującego czarno-czerwonego ptaka afrykańskiego, którego tożsamości do dzisiaj nie rozszyfrowałem. Ciekawe są też znaczki z krajów Ameryki Środkowej, w tym przede wszystkim z Karaibów. Mam zatem serie różnych ptaków z Nikaragui oraz kolibrów z wysp św. Tomasza i Książęcej, Barbadosu i Trynidadu i Tobago. Jest też ciekawy zestaw z Rumunii, przedstawiający ptaki europejskie, w tym te najbarwniejsze i dziwną odmianę różowawej wrony. Sporo ptaków drapieżnych pojawia się na znaczkach szejkanatów arabskich, niewielkich wysp Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego, ale są one też na seriach japońskich, chińskich, laotańskich i koreańskich. Jedne z ciekawszych rysunkowych stylizacji ptaków znajdziemy na walorach z Mongolii, Gabonu i Węgier. Na znaczku z blokiem z Nowej Zelandii jest dynamiczne przedstawienie pingwina cesarskiego, a seria kubańska prezentuje skrzydlate zwierzęta wymarłe, w tym słynnego dronta dodo z Mauritiusu. Jakież to kiedyś były handle – siadaliśmy z kolegami, czasem też i koleżankami, na schodach klatek schodowych i godzinami wymienialiśmy się pojedynczymi znaczkami i całymi seriami. Przepuszczaliśmy przechodzących ludzi i dalej toczyliśmy spory czy dana seria ma tę samą wartość co inna, właśnie wymieniana. Z racji tego, że mieszkaliśmy w małych mieszkaniach, na osiedlu Błonie, klatki schodowe służyły nam jako miejsce tych różnych transakcji filatelistycznych. Dzisiaj niektórzy z tych handlujących są już po drugiej stronie życia, może w lepszym świecie, a może po prostu w nicości. Ryśka z czwartego piętra zabiła postępująca choroba kości, mięśni i stawów, Wojtek i Andrzej popełnili samobójstwo, inny Andrzej zamarzł pijany na jakiejś ławce. Miras chodzi po mieście od knajpy do knajpy, a jego syn siedzi w więzieniu za morderstwo. Inni poszli do szkół, na studia, gdzieś przepadli pośród świata. Jakież było moje zdumienie, gdy idąc Piątą Aleją w Nowym Jorku spotkałem dawnego kolegę z podwórka, z którym wiele razy wymieniałem się znaczkami. Przesiedzieliśmy całe popołudnie w jakiejś restauracji i wróciliśmy też myślami do tamtych naszych ekscytacji. Może na emeryturze wrócę do zbierania znaczków pocztowych, ale teraz inaczej już do tego podchodzę. Kiedyś fascynowały mnie kolory, egzotyka, znak wodny, a teraz znaczek jest dla mnie interesujący, gdy pobudza moją wyobraźnię pisarską. Stąd ten zapis, który znacznie pewnego dnia poszerzę w pisanej książce o moich młodych latach.

%d blogerów lubi to: