TRANSGRESJA

Wieczorny powrót do domu ze wschodniej części miasta… Jasne rozświetlenie ulic, pulsowanie kolorów, płynne podążanie nowoczesnego tramwaju w dal, a potem przesiadka do autobusu. Ludzie zmierzający ku jakimś celom, spoglądający za okna, zamyśleni, albo wpatrzeni w telefony komórkowe. To już trzecie dziesięciolecie dwudziestego pierwszego wieku i moja siódma dekada, nieubłaganie mknąca ku następnym latom i niewyobrażalnemu niegdyś jubileuszowi siedemdziesięciolecia. Patrzę za szybę i widzę ukochane miasto, z jego odrestaurowanymi kamienicami i znajomymi ulicami. Mijam znaczące dla mnie miejsca, gdzie mieszkałem i toczyły się codzienne boje o przetrwanie, byłem szczęśliwy, albo doświadczałem niezasłużonych krzywd. Róg ulicy Chodkiewicza i Gdańskiej, duża kamienica, gdzie od 1984 roku miałem mieszkanie z moją pierwszą żoną, wychowywałem syna i ruszałem do pracy w szkole podstawowej, średniej, a potem w uczelni. Ciąg domów przy głównej arterii Bydgoszczy, przemierzanej tyle razy, w drodze do sklepów, na spacery z synem, do galerii miejskiej, muzeum Leona Wyczółkowskiego, do kin lub ku dalszym celom. Miasto nie potrzebuje ludzi, domy istnieją bez żywej materii, zaprojektowane i wzniesione, trwają w czasie jak skały, drzewa, moreny. Jesteśmy tylko chwilowymi dekoracjami, przesuwającymi się obrazami, dla których stają się one punktem odniesienia. Przypominam sobie niektóre osoby, z którymi podążałem ulicą Gdańską, prowadząc ożywione rozmowy, słuchając jakichś opowieści, albo wymownie milcząc – Krzysztof Zanussi, Krzysztof Kolberger, Leonard Pietraszak, Jerzy Sulima-Kamiński, Krzysztof Nowicki, Joanna i inne piękne kobiety, a także opromienieni młodością mężczyźni ze środowisk literacko-artystycznych. Wszystko jak kolorowy film, jak nasycone barwami wyraziste przeźrocza, pełne aktualnych treści i lśniące wyraziście we wspomnieniach. Poddaję się magii wieczoru, podążam w dwie strony – pojazdami komunikacji miejskiej ku ulicom Szwederowa i myślami w głąb siebie, ku przeszłym latom i wydarzeniom. Światła odbijają się w szybach witryn sklepowych, połyskują w oknach dawnej willi Blumwego, secesyjnych budynków i placów zaprojektowanych przez Józefa Święcickiego, Josepha Stübbena, Bogdana Raczkowskiego, Kazimierza Tołłoczkę, Bronisława Jankowskiego, Jana Kossowskiego i Maksymiliana Reicha. Poddaję się z rozkoszą magicznej transgresji i kołyszę się w bycie, niczym boja na rozhukanej tafli oceanu. Podróż się kończy, wracam do domu i kładę się spać, znowu szybuję w dal, tym razem we śnie, ale budzę się po trzeciej i idę na górny poziom mojego domu, by napisać ten tekst. Lampki chilijskiego wina chardonnay Como Sur, pitego z sokiem mandarynkowym, znieczulają mnie, a wspomnienie podróży do tego kraju przydaje kolejnych świetlistych treści. Stoję nad oceanem w miejscowości Isla Negra, przy grobie Pabla Nerudy i patrzę na czarne skały, o które rozbijają się ogromne fale. Białe mewy unoszą się nad toniami i gdzieś w dali, nie wiadomo gdzie, słychać śpiew barwnego ptaka, jęk muszli albo skargę pięknej syreny…

            

%d blogerów lubi to: