Dzisiaj, w moim cyklu przybliżeń kultury, myśli i literatury starożytnej, nawiązanie do polskiego dramatu romantycznego, którego akcja rozgrywa się czasach upadku imperium rzymskiego. Ilustracją są historyczne obrazy wybitnego polskiego realisty Henryka Siemiradzkiego.
Irydion Zygmunta Krasińskiego rozgrywa się u końca świata starożytnego, kiedy to wali się imperium rzymskie, a bogi i ludzie szaleją. Zachowanie śmiertelnych można łatwo zrelatywizować i odnieść do znanych powszechnie objawów pomieszania, natomiast bogowie rzymscy, jak przystało na postaci ponadnaturalne, miotają ogromne energie. Przypisani niebu, nie schodzą na ziemię, tylko z góry starają się uczestniczyć w ziemskich wydarzeniach. Jednakże i tam coś niezwykłego się dzieje, są silne zawirowania, dochodzi do gwałtownych przemian i Fatum patrzy z wysoka na wiry ziemi i nieba. Poeta, siłą wyobraźni, przenosi się do świata antycznego i wzywa ducha zniszczenia by wspomógł go w dobywaniu kolejnych strof, tak by jego natchnienie było jak piorun, strącający byty do otchłani. Mamy tutaj do czynienia z daleko idącą stylizacją i historycznym upozowaniem, ale poszczególne elementy, zastosowane porównania i określenia, przywodzą na myśl pierwotne kształtowanie się materii w momencie kosmogonicznym. Piorun i otchłań to emblematy stworzenia i niezwykle gwałtownie przebiegającej akcji, nieustannego generowania nowych światów i sytuacji, a nade wszystko dobywania z nicości wyrazistego kształtu. Tak ścierają się przedwieczne ogromy, pośród których, jak bogowie i ich dzieci, pojawiają się Rzymianie, kolosalni w perspektywie przeszłych dziejów. Poeta szuka ich pośród przepadłych dni i lat i rozpacza nad upadkiem: Gdzie mowce twoi, panowie dusz tysiąców, stojący ponad falami ludu, gwarem podszeptów obwiani i burzą poklasków? Gdzie żołnierze legionów, bezsenni, ogromni, z twarzą spiekłą od słońca, ochładzaną znojem, rozjaśnianą połyskami mieczów? Wszyscy zniknęli jedni po drugich – przeszłość ich zagarnęła i jak matka tuli do łona. Nikt ich nie wydrze przeszłości! Krasiński posiadał ogromną wiedzę o starożytności, a jego krytyczna i rewolucyjna myśl wiele wzięła z historiografii oświecenia, a szczególnie z dzieł Monteskiusza, Woltera i Gibbona. Widział dawnych Rzymian w perspektywie ogromu zła, ale też wielkości i zasług jakie wnieśli w rozwój ludzkości, fascynował się nimi i studiował liczne źródła, tak by niczego nie uronić z atmosfery imperium. W Przypiskach Autora umieścił odpowiednie uściślenia: „Niniejsza powieść pomyślaną jest w trzecim wieku po Chrystusie. Stan państwa rzymskiego w tych latach był stanem konania – rozwiązywania się – dezorganizacji. Wszystko co niegdyś było życiem jego, co sprawiało ruch jego postępowy i byt, teraz wracało w nicość, słowem: umierało – przetwarzało się. Trzy systemata stały obok siebie: pogaństwo już bez życia, ale uzupełnione w Rzymie wszystkimi religiami przybyłymi ze Wschodu, jakby ciało we wszystkich częściach swoich, pysznie ubrane, leżące na marach – chrześcijaństwo dotąd bez ciała prawie, bez kształtu, prześladowane, rosnące między ludem, wyzywające wszystkie wiary symboliczne przeszłości do walki, z filozoficznymi zaś to ucierające się, to godzące na przemian, podobne do ducha potężnego w pracy wcielania się swego – i barbarzyństwo rozmaite, dzikie, ruchome jak morze wśród burzy, mające także swoje mity, ale po większej części niepamiętne ich na łonie Rzymu, żyjące od dnia do dnia w legiach rzymskich, buntujące się przeciwko Rzymianom w północnych prowincjach, gwałtem jednak zewsząd cisnące się ku Włochom, czy zbrojną ręką, czy jako zaciężne żołnierstwo, pełne jakichś niespokojności na wzór atomów, kiedy się zrosnąć i skupić mają, ale bez poczucia się, bez wiedzy żadnej, bez conscientia sui, ślepe, straszne jak siły natury. Była to materia już wrząca, już gotowa stać się kształtem, przylgnąć jako ciało do ducha przechadzającego się w katakumbach – do chrześcijaństwa! Milczenie, które poprzedziło tę wielką burzę, w której Rzym zniknął i przetworzył się na Europę chrześcijańską, były to ostatnie biesiady cezarów – była to nędza nieopisana ludu i niewolników we wszystkich częściach państwa. W rzeczy samej zbytki materialne i nędze materialne są zawsze wielkim milczeniem ducha czy indywiduów, czy narodów – jest to życie zwierzęce na najwyższym lub najniższym szczeblu swoim – a życie moralne zda się odpoczywać tymczasem, by powstać i zagrzmieć. Zresztą świat starożytny był raczej światem liczb i kształtów, niż wolnych ruchów ducha – dlatego musiał, konając konwulsyjnie, ogromnie się tarzać w materii swojej – nasz zbytkuje duchownie raczej.”
Jednocześnie nie stronił Krasiński od gigantyzmu i ukazywania postaci w wymiarach większych, niż w normalnym świecie, wywyższonych i zwielokrotnionych, mających profil boski. Tutaj, najpierw legioniści mają cechy tytanów, którzy nie śpią, są ogromni, a ich twarze zdają się być świetliste i połyskliwe, ogorzałe od słońca i chłodu. Ta uwznioślająca wizja ma być kontrapunktem dla bytów, które zastąpiły dawnych doskonałych olbrzymów ducha i ciała – ci są już ułomni, jak ludzie i podobnie jak oni komiczni: Miasto nich podnoszą się nie znane dotąd kształty, ni piękne jak półbogi, ni silne jak olbrzymy tytańskich czasów, ale dziwaczne, migające zlotem, z wiankami na czole, z pucharami w dłoni, a wśród kwiecia sztylety, a wśród biesiad trucizny, a w ich tańcach konwulsyjne podrzuty – niby to życie bez granic wśród pieśni i jęków, ryku hien i nawoływań gladiatorów. Śmiech z takiego życia! Ono przejściem tylko, ono nic nie utworzy, nic nie zostawi po sobie prócz krzyków kilku i sławy marnego skonania! Motłoch i cezar – oto jest Rzym cały. Wizje wskazanych wyżej myślicieli zapewne miały wpływ na kreację Krasińskiego, ale mieści się ona też w obrębie, powszechnych w jego czasach, nie zawsze poprawnych historycznie, opinii o schyłku cesarstwa. Kontrapunkt jednak jest wyrazisty i jeszcze raz pojawia się wskazanie, że postaci żyjące w latach rozkwitu imperium, były monumentalne – to olbrzymy tytańskich czasów. Mamy tu do czynienia z podwójnym podkreśleniem wielkiego formatu tych osób. Nie dość, że są one olbrzymie, to jeszcze należą do tytańskich czasów, czyli reprezentują wydzieloną społeczność nadludzi. Wszakże wtedy wszystko było zhierarchizowane i na poszczególnych poziomach lokowały się mniejsze lub większe egzystencje, świat bogów zdecydowanie oddzielony był od rzeczywistości ludzkiej. W czasach upadku, wszystko się pomieszało, nadeszli barbarzyńcy, a wraz z nimi ich tajemniczy bogowie. Na Forum Romanum pojawiła się Izyda, ku Rzymowi ciągnie Mitra, do wyprawy na Mons Capitolinus szykuje się germański Odyn, drogi się poplątały, ludzie są oszołomieni i błądzą wraz ze swoimi bóstwami – to jeden z przejawów tych groźnych, szaleńczych czasów. Poeta widzi zamęt i sprawiedliwie ocenia wyodrębniane momenty dziejowe, ale pragnie z nich jeszcze jedną myśl „wycisnąć”: Naprzód w szał, naprzód w tan, bogi i ludzie, wokoło myśli mojej – bądźcie muzyką, co przyśpiewuje jej marzeniom – burzą, pośród której ona się przeziera jak błyskawica – bo imię jej nadam, postać nadam i choć poczęta w Rzymie, dzień, w którym Rzym zginie, nie będzie jej ostatnim. Ona trwa, dopóki ziemia i ziemskie narody – ale za to w niebie dla niej miejsca nie masz! Wielkość człowieka mierzy się innymi miarami niż ogrom bóstwa, ale czasem śmiertelnym udaje się zyskać wymiary ponadnaturalne, a to za sprawą rozrastającego się ducha, walki wewnętrznej, która przydaje chwały i prowadzi byty spirytualne ku szeregom starożytnych herosów.
Taki mocarz zemsty jest z dawien dawna wyczekiwany, taki prorok ma nadejść i odmienić bieg dziejów. Na razie jednak nie widać go i poeta lamentuje: Gdzież jesteś synu zemsty, synu pieśni mojej? Już czas zmartwychwstać, by deptać po zwłokach olbrzyma… pamiętasz? – przysięgałeś. Wyrzekłeś się nadziei, wiary, miłości, by raz tylko, raz jeden spojrzeć, a potem zanurzyć się tam, gdzie miliony… Ów kolos duchowy musi nadejść i zdeptać ruiny imperium – tego straszliwego olbrzyma na glinianych nogach, który właśnie upada bezpowrotnie, rozsypuje się w pył. Na razie nowy bohater, jak marmurowa rzeźba wyobrażająca kolosa, śpi jeszcze i czeka na drgnięcie historii: W tej jaskini, leżącej wśród mroków przepaści, on na marmurowym łożu rozciągnięty, bez oddechu, bez sennych poruszeń, bez żadnego marzenia, czeka na przebudzenie – obiecane – straszne, i na dzień sądu, bliższy dla niego niż dla reszty świata! Jest coś niezwykłego w tej wizji marmurowej postaci, która ma ożyć i stać się dziedzicem wielkości starożytnego Rzymu – coś z dawien dawna oczekiwanego i wykraczającego daleko poza polskie kreacje romantyczne. To jakby próba wejścia do kręgu kultury światowej i sięgnięcia po dziedzictwo Greków i Rzymian, to nawiązanie do najszczytniejszych dokonań ludzkości. Marmur jest twardym kamieniem, w którym rzeźbią tylko mistrzowie najwięksi, w którym powstają dzieła najdoskonalsze, opierające się stuleciom i tysiącleciom, przenoszące do nowych czasów przesłanie o czasie i zdarzeniach, o bogach i ich wyznawcach. Gigant Krasińskiego ma wszelkie znamiona najwspanialszych rzeźb antycznych: Kształty jego ciała podobne do kształtów greckiego posągu i takich już dzisiaj nie ma na tej ziemi – nogi białe jak marmur paryjski, w czarnych koturnach, złożone na czarnej pościeli. Stąd i zowąd, pod nimi, nad nimi, mchy i bluszcze się wiją. Tunika biała na piersiach spoczywa – odłamek lampy w dłoni i miecz, rdzą stoczony, u boku spoczywa – a druga ręka opuszczona, martwa i palce jej skurczone, jak gdyby zasnął w rozpaczy. On cały zawieszony leży między snem a śmiercią – między ostatnią myślą, którą pomyślał przed wiekami, a tą, która niedługo w nim się obudzi, między potępieniem życia całego a potępieniem wieczności. To zawieszenie bohatera między snem a śmiercią jest rodzajem letargu, z którego wyrwą go nadchodzące zdarzenia. Ale jego wymiary są też „kulturowe”; jest symbolem nowych czasów i w takim kontekście lokować go należy między ulotnością życia a niewyobrażalnymi wielkościami aeternum. To mocarz przedwieczny, który za długo spał, zbyt wiele stuleci trwał w oszołomieniu, nie ruszał się z miejsca, był przytłoczony gigantyzmem imperiów, unieruchomiony przez tyranów i dopiero teraz nadchodzi jego czas. Słychać już odgłosy pobudki, już Rzym upada i może pojawić się nowa formacja, która zawsze związana jest z nowymi ludźmi, z innymi tytanami ducha, którzy pchają dzieje na nowe tory. Krasiński tworzy swojego ponadnaturalnego bohatera sondując wieki i zbierając cząstki z różnych postaci, lepiąc go jak rzeźbę z „kulturowych i historycznych kawałków”. To jest postać imaginowana, a zarazem nawiązanie do bohaterów dramatu, kolos mityczny ale też i sam poeta, z jego wizją Polski, z rozterkami i porażkami, tytan ducha, ale też postać miotana różnymi konwulsjami, popełniająca błędy, jak rzymscy bogowie i jak sami Rzymianie – od tych znajdujących się najniżej w hierarchii społecznej, po senatorów i cezarów.
Przeglądając karty dziejów zatrzymuje się poeta w czasach triumfów plemion germańskich i córkę Sygurda, Grimhildę czyni pośredniczką swoich trosk. On toczy walkę, rozumianą jako starcie tytanów, w której jest bez szans – taki sam bój toczy jego naród, wraz ze stu innymi krajami, a wszystko zmieni się dopiero, gdy nastanie nowy ład i pojawi się nowy człowiek dziejowy, heros przedwieczny, który przezwycięży letarg i w kształtach marmurowych stanie do konfrontacji ze złem. Grimhilda ma znieść jego skargę przed oblicze Odyna, który też jest niewyobrażalnie wielkim kolosem. Poeta uznał za stosowne przybliżyć także jego postać i pojawienie się pośród plemion germańskich, w Przypiskach: „Ze względu religii rozróżnić można plemiona germańskie na dwa wielkie oddziały. Germania, o której Tacyt mówi, a w której Górują Suewy (Hermiones), ma religię natury, czci żywioły, drzewa, krynice. Bogini Hertha (Erde, Ziemia) każdego roku na wozie przesłoniętym powstaje z gajów dalekich od wysp Północnego Morza. Rozmaite zapewne były u rozmaitych hord miejscowości, obrzęda, ale ogólnie biorąc, ich wiary jeszcze były bardzo pomieszane, niepewne. Na tym tle bladawym mocne wycisnęły się barwy dopiero przez napad hord dalej ku północy mieszkających, Rzymianom nie znanych. W tych hordach wszczął się już był ruch postępowy, bohaterski, objawienie jakieś religijne. Temu objawieniu na imię było Odyn. Odyn od Islandii, gdzie później jego religia najdzielniej i ja obficiej się rozwinęła, do brzegów Renu opanował umysły ludów. Goty, Saksony, Gepidy, Lombardy, Burgundy były to odyńskie pokolenia wierzące w wcielenie się Odyna, w pewne opisane obrzęda, w nieśmiertelność za grobem, w nagrody w pałacu Odyna w Walhalii, w jakieś miasto Asgard, święte na ziemi, skąd wyszli ich ojcowie, a do którego wrócić mieli wcześniej czy później – z tego kształtu nadanego ich wiarom, z tych mitów, już opisanych, wyszła ich siła popędowa. Oni to poruszyli plemię germańskie leżące martwo w niższej Germanii. Oni to ze Skandynawii zeszli ponad brzegi Bałtyku, spuścili się ku Dunajowi i przebiegli całe Niemcy, ocierając się wszędzie o granice cesarstwa. Z ich runięcia od północy wszczął się chaos w Germanii, który później cały na Włochy się zwalił. U Gotów później Odyn przybrał imię Wodana. Saksony jeszcze przez czas jakiś nieporuszonymi zostali na brzegach Morza Niemieckiego.” Potężny Odyn, oprócz zakorzenienia w mitologii germańskiej, egzystuje także pośród pierwotnych bogów kosmogonicznych, mitycznych tytanów zaklętych w góry i skały: Olbrzymy przykute podnieśli się ze śniegów, na których leżeć mają aż do końca świata, podnieśli się na pół i bijąc łańcuchami o szczyty z lodu, w nozdrza chwytają zapach krwi z oddali. Czy słyszycie jak młot Thora w pył druzgoce hełmy i puklerze, czaszki i piersi ludzkie? Grimhilda zanosi błagania, ale też jest ofiarą gniewu i towarzyszką podróży i chwilową żoną Hermesa, który ukazuje jej całe okrucieństwo i zło Rzymu i potwierdza jego upadek. To wymieszanie bóstw, ta gigantomachia i sięganie do różnych czasów, mieści się w obrębie wskazanego na początku szaleństwa bogów i ludzi, a zarazem ma umotywowanie w poetyce germańskich mitów, gdzie funkcjonuje wiele postaci modelowych i monumentalnych. Krasiński wskazuje w dalszej części swego przybliżenia kulturowego, iż jeśli chodzi o barbarzyńskich mocarzy, to: „Przede wszystkim był olbrzym Imer. Tego zabił Odyn wraz z braćmi swymi, Wile i We – z czaszki zabitego powstały niebiosa, z jego ciała ziemia, morze z krwi jego. Inny olbrzym, Norw, był ojcem Nocy. Noc porodziła Dzień. Oboje nieustannie na niebie na dwóch wozach kołują. Hrim-fax (Zmarzła Grzywa) koniem Nocy. Skin-fax (Grzywa Światlana) koniem Dnia. Most wielki wiedzie od ziemi do nieba – z trzech barw złożony, a na imię mu tęcza – przerwie się on kiedyś, kiedy złe duchy, po zwycięstwie nad bogami, przechodzić nim będą. Świat ma skończyć pożarem. W ostatniej walce świata złe duchy zwyciężą.” Odpowiedzią na owe zawirowania będą czasy jednego Boga, który na samym początku poskromił chaos: Wszystkie bogi ziemi objawiły się w mieście przekleństwa. Jedne piękne, podobne nieśmiertelnym, bo greckiego dłuta – inne potworne, wzrosłe na piaskach pustyni, po szczytach gór dalekich – ale on wie, że jest tylko bóg jeden, który przed wiekami położył dłonie na wirach chaosu i zwyciężył go na wieki. To zapowiedź nadejścia innej religii i zarazem wykład teogonii, w której dawni bogowie należą do czasów mrocznych, a prawdziwy Stwórca, oczekujący na upadek fetyszy i demonów, nadchodzi wraz z nowymi czasami i zwycięża bezład. Jego imię to: Przeznaczenie, bo od dawien dawna miał nadejść i od samego początku miał przejąć władanie nad światem. Grimhilda staje się medium nowej rzeczywistości, swobodnie porusza się pośród dziejów, by wrócić do czasów rzymskich: Nagle myśl jej porzuci przytomnych i wraca w inne strony i czasy. Tam ojciec duma stary – tam ją królowie morza przeklinają. Wyciągnęła rękę – umierając prorokować będzie: „Bracia moi, do boju – na siedmiu wzgórzach namioty wasze – na szczycie Kapitolu biesiada wasza – a tam nisko, w dole, zgrzyta i płacze w łańcuchy spętana, zdeptana Roma, Roma, Roma”. Ta pradawna kapłanka uczestniczy w zawirowaniach boskich, a jednocześnie jest proroczką nowego czasu, przebudzenia się bohatera dziejowego i nadchodzącego wielkiego bóstwa. Ale żeby ono zaistniało, że pojawiła się nowa religia przyszłości, żeby „przeznaczenie” się dokonało, ona, wraz z innymi bogami i bożkami przeszłości, wchodzącymi w chwilowe hierogramie, musi odejść, musi zginąć w mrokach zdegradowanego na zawsze czasu. Kim będzie ten nowy człowiek, jakie będzie nosił imię i czy zapamięta lekcję Grimhildy, lekcję imperium, które legło w gruzach? Poeta wskazuje na końcu Wstępu do dramatu, że będzie to ktoś o profilu Irydiona, ktoś, kto będąc słabym i śmiertelnym, niosąc w sobie porażkę Grimhildy i jej poświęcenie oraz marzenia o wielkości, zdoła pchnąć dzieje na nowe tory: Taki ród twój, taka przeszłość twoja, potomku Filopomena, wnuku króla mężów, senny Irydionie! A teraz ojciec twój porzucił dom przodków na Chiarze i z urną Grimhildy płynie ku Rzymowi. On stracił tę, którą kochał – osiądzie więc pośród wrogów i przynajmniej pełnym sercem nienawidzić będzie, a dzień przepowiedziany, dzień zniszczenia nadciągnie tymczasem! Tak eschatologia triumfuje i staje się rodzajem gorzkiej historiozofii – Krasiński miał ogromną wiedzę o starożytności, ale też potrafił ją we wspaniały sposób spożytkować w swoim dramacie.