W ZJEDNOCZONYCH EMIRATACH

Mój wieloletni przyjaciel Prof. Hatif Janabi zamieścił w periodyku w Zjednoczonych Emiratach Arabskich duży artykuł o mojej twórczości i o literaturze polskiej. Warto tutaj opublikować moje odpowiedzi na zadane pytania w procesie powstawania tej cennej publikacji.

1989 był rokiem przełomowym we współczesnej historii polskiej. Przed tą datą i po niej powstały różne orientacje literackie, zwłaszcza poetyckie. Na przełomie lat 60-70-tych była nowa fala “pokolenie 68”, na początku lat 80-tych były nowe debiuty i tak zwane „Pokolenie, które występuje”, w drugiej połowie tejże dekady powstała grupa ‘Brulion” -u, a począwszy od lat 90-tych mieliśmy do czynienia z nowymi nazwiskami a wciąż w tyglu tamtych wydarzeń panowały takie nazwiska jak, Miłosz, Różewicz, Herbert i Szymborska. Gdzie znajduje siebie poeta i krytyk Dariusz Tomasz Lebioda?

Niejako automatycznie przypisano mnie do pokolenia Nowych Roczników, które jednak nie zaistniało w poezji polskiej, tak wyraziście jak wymienione przez ciebie struktury generacyjne. Andrzej K. Waśkiewicz i Jerzy Leszin-Koperski myśleli, że wydanie antologii Nowe roczniki stanie się takim samym wydarzeniem jak debiut kilku znaczących poetów w 1956 roku, albo wystąpienia nowofalowe Kornhausera i Zagajewskiego. Niestety tak się nie stało, a z antologii ocalały tylko nazwiska twórców mających siłę przebicia. Rzeczywiście rok 1989 był ważny, bo skończył się w Polsce komunizm, a na scenę literacką zaczęli wchodzić nowi twórcy. W tym roku uhonorowano mnie Nagrodą Artystyczną Młodych im. Stanisława Wyspiańskiego i może wtedy moje nazwisko najbardziej się upowszechniło. Było przy tej nagrodzie sporo szumu medialnego, a nagrodzeni twórcy (wraz ze mną aktor Zamachowski, muzyk Sojka, aktorka Ciunelis) pojawiali się w telewizji w godzinach największej oglądalności. Szybko posypały się zaproszenia na spotkania autorskie, wystąpiłem też w „Pegazie” i w Polskim Radiu. Dzisiaj, patrząc z perspektywy lat, cieszę się, że nie zachłysnąłem się tzw. sławą i zacząłem konsekwentnie podążać swoją drogą. To były badania romantyzmu europejskiego, studiowanie literatur anglojęzycznych i zamieszczanie wielu tekstów o literaturze polskiej w prasie ogólnopolskiej i regionalnej. Ta moja wielka aktywność spowodowała, że dzisiaj mój dorobek jest pokaźny i mogę w swoich późnych latach sukcesywnie komponować nowe książki eseistyczne, krytycznoliterackie, prozatorskie i poetyckie. Tak jak w okolicach 1989 roku zrozumiałem, że pisanie o literaturze i sztuce jest moim głównym zajęciem w Polsce, tak około roku 2000 zacząłem otwierać się na świat i uczestniczyć w licznych zagranicznych zdarzeniach kreacyjnych. Stało się to za sprawą naszego wspólnego przyjaciela Adama Szypera, który zaprosił mnie do Nowego Jorku i wraz ze słynnymi poetami amerykańskimi (G. Stern, S. Kunitz, H. Taylor) wziąłem udział w czytaniu poezji w siedzibie ONZ-tu.  

Dariusz T. Lebioda był na początku swojej kariery literackiej typem buntownika. Proszę o wyjaśnienie istoty tego buntu.

Mój bunt miał podłoże pokoleniowe, bo wychowałem się na nowym bydgoskim osiedlu i znalazłem się w licznych grupach generacyjnych, w szkole, w klubach sportowych, na osiedlu i podwórku. To byli chłopcy i dziewczęta mniej więcej w tym samym wieku. Wszystko robiliśmy razem, w dużych drużynach – graliśmy w piłkę nożną i hokeja na lodzie, odbywaliśmy długie wyprawy piesze do pobliskich lasów i równie forsowne wyprawy rowerowe nad jeziora, rzeki, do pobliskich miast i wsi. Z racji tego, że zajęcia sportowe rozbudowały moją muskulaturę, szybko stałem się jednym z wiodących chłopaków, a później zostałem nawet przywódcą dużej grupy chuliganów. Udawało mi tak ich moderować, by nie wyrządzali za wiele krzywdy innym ludziom, ale z czasem porzuciłem ich, bo moje zainteresowania artystyczne były tak dalekie od ich świata, że nasze drogi rozchodziły się samoczynnie. Zaczynałem już słuchać muzyki poważnej, malować obrazy olejne, rysować, pojawiły się trudne lektury i pierwsze utwory poetyckie, recenzje, opowiadania. Ja studiowałem polonistykę, a oni szli swoim torem, popełniali przestępstwa i trafiali do placówek wychowawczych, a potem do więzień. Buntowałem się przeciwko temu i nie mogłem zrozumieć jak dawni wspaniali sportowcy, niezwykli pływacy i biegacze przeistoczyli się w ciągle pijanych awanturników. Po powrocie z więzień słuchałem ich opowieści o tzw. kulturze gitowców i wprowadziłem ją do mojej poezji. Natychmiast utożsamiono mnie z nimi i pojawiło się sporo nieporozumień, przeinaczeń i nadinterpretacji. Nie chcę siebie wybielać, krew miałem gorącą, nie wylewałem za kołnierz i w połowie lat osiemdziesiątych trafiłem do więzienia po paskudnej prowokacji bydgoskiego środowiska artystycznego i tutejszych esbeków. Na szczęście nie straciłem wtedy życia, wydobyłem się z kłopotów i dalej realizowałem swoje zajęcia literackie, publikując wiele tekstów i nowych książek, uczestnicząc w spotkaniach autorskich i polskich festiwalach literackich.   

Jak widzisz kwestię terminu „pokoleń literackich” w Polsce?

Myślę, że ostatnio kategoria ta uległa rozmyciu, a może nawet i całkowicie zanikła. Jak wiadomo przedstawicieli tego samego pokolenia literackiego łączy podobny wiek, wydarzenia społeczne i polityczne, wspólna estetyka odzwierciedlana w manifestach i opozycja do starszych grup generacyjnych. Od czasów romantyzmu i pierwszych uściśleń pokoleniowych (Antoni Potocki, 1912; Kazimierz Wyka, 1977) mieliśmy w Polsce nadprodukcję pokoleń literackich, co wiązało się też z unarodowieniem twórczości, później kompletnie niezrozumiałej dla twórców zagranicznych. Młodzi twórcy, urodzeni po stanie wojennym mniej już interesowali się sprawami patriotycznymi i podążali ku indywidualizacji swoich dorobków. Przyczyniło się do tego też otwarcie świata, możliwość dokonywania wyborów i swobodnego podróżowania, a także niechęć do poetów i twórców uwikłanych w politykę, biurokratyzm i donosicielstwo. Dodatkowo też i fakt, że zabrakło krytyków literackich, takich jak wspomniany Waśkiewicz, którzy dalej ciągnęliby opisy generacyjne. Cóż, miały one sens w określonej rzeczywistości komunistycznej i stawały się utylitarnym opisem, z którego korzystali propagandziści partyjni i zakamuflowani moderatorzy ruchu literackiego. Każda władza ma swoich donosicieli i w przypadku młodej literatury też tacy byli potrzebni, a jeśli nawet nie zostali instytucjonalnie związani z tego rodzaju biurokracją, to ich działalność była użyteczna i pozwalała komunistom zorientować się jakie są tendencje pośród młodych twórców.

Jesteś aktywnym działaczem kulturalnym i literackim za granicą. Gdziekolwiek byś przebywał, miejsce, jej kultura, ludzie i przyroda pozostawiają ewidentny ślad. Nieraz wydaje się, że ten zakres przewyższa w ostatnich latach twoją działalność krajową. Czym ten fakt wytłumaczysz i co to ci dało?

Rzeczywiście od roku 2000 biorę udział w licznych światowych eventach literackich i artystycznych na kilku kontynentach. Po podróżach europejskich i amerykańskich zaczęły się wyprawy do Chin, Iraku, Kenii, Indii, RPA, Kolumbii, ważną rolę w moim rozwoju odegrały też wyjazdy do Armenii, Gruzji i Turcji. Z racji tego, że od młodych lat czytywałem wiele literatury podróżniczej i interesowałem się przyrodą, powstało wiele wierszy o roślinach, ptakach, zwierzętach i artefaktach kulturowych krain, w których się znalazłem. Szybko pojawił się u mnie imperatyw ich wielopasmowego opisu i z każdej podróży przywoziłem wiele wierszy, notatek, esejów. Teraz wiersze podróżne, jak nazwał je krytyk Krzysztof Derdowski, stały się równoważną częścią dla tekstów pokoleniowych i trzeciej partii – symboliki kultury. Wiersze stały się tkanką nowych, dużych tomów, takich jak Sprzedawca skowronków, Ormiańska tancerka, Żółty oleander, Miecz proroka, Złota źrenica, Rzeźba z hebanu, w których – czasem po raz pierwszy w poezji polskiej – opisałem niezwykłe zjawiska, żywe istoty, krajobrazy i budynki, a nade wszystko sytuację poety, który z przestrzeni narodowych podąża ku rozszerzeniom światowym. Szybko to dostrzeżono w międzynarodowych gremiach literackich i w 2015 roku uczyniono mnie prezydentem Europejskiego Medalu Poezji i Sztuki HOMER, którego laureatami są już tak wielcy światowi twórcy jak Adonis, Tomas Venclova, Jidi Majia, Antonio Gamoneda, Patrick Lane, Krzysztof Zanussi, Sona Van, Reiner Kunze, Tomas Lieske. Te kontakty bardzo pomagają mi w pracy literackiej i generują kolejne wyjazdy zagraniczne, spotkania z twórcami i przedstawicielami różnych generacji literackich.

Masz różne zainteresowania, niektóre nie są znane jak miłość do przyrody i botaniki. W tym zakresie masz ogromny album, co zamierzasz z tym zrobić?

Moja miłość do natury też wywodzi się z czasów młodzieńczych, gdy wiele chodziłem po lasach, podglądałem ptaki w trzcinach nadjeziornych, tropiłem sarny i jelenie pośród wzgórz, fotografowałem drobną zwierzynę na łąkach. Obecnie najbardziej interesuję się ptakami, do czego przyczyniły się podróże amerykańskie, gdy nagle znalazłem się w ptasim raju i zapragnąłem zgłębiać wiedzę na ich temat. Kupiłem fachowe atlasy i poradniki i sporo tej wiedzy wsączyłem do mojego Dziennika ornitologa oraz do książki wspomnieniowej pt. Amerykańskie chwile. Myślę, że było to takie samo zauroczenie jak u Johna Jamesa Audubona, który przemykając pośród wertepów wielkiego kontynentu, malował wspaniałe tablice poglądowe i stworzył podwaliny światowej ornitologii. Podróżując po świecie mam okazję zobaczyć ptaki charakterystyczne dla egzotycznych krain, uczestniczę w afrykańskich safari, wjeżdżam na chińskie pasma górskie  i wchodzę w gęstwiny kolumbijskiej roślinności, czasem nawet ryzykując, że natknę się na jakiegoś groźnego drapieżnika.  Ale możliwość zobaczenia barwnego ptaka w jego środowisku naturalnym jest wielkim przeżyciem i nie zapomnę do końca moich dni bliskiego spotkania ze szkarłatną tanagrą nieopodal rzeki Niagary, zachwytu nad zielonkawymi żołnami nad irackim Eufratem czy zetknięć z ibisami nad jeziorem Wiktorii w Kenii.

Jesteś nie tylko poetą, tłumaczem, wykładowcą akademickim, ale znanym krytykiem literackim. Według Ciebie, do czego zmierza obecna poezja i literatura polska?

To bardzo trudne pytanie i odpowiem na nie cytując najpierw mój wiersz z Tomu pt. Jasny dzień:

POLSKA POEZJA

Z pisarzami świata rozmawiam o polskiej poezji

jedni wielbią Herberta inni Miłosza i Różewicza

wielu chwali wiersze Szymborskiej ale nikt nie

wie kim był Norwid Baczyński Bursa nikt nie

czytał Leśmiana Grochowiaka i Poświatowskiej

Jakże pobieżny bywa odbiór naszych poetów

staram się wskazać inne nurty zachęcić do

lektury Krasickiego Morsztyna Janickiego

i Sarbiewskiego ale oni czytali tylko noblistów

i tego dziwnego Zagajewskiego o którym

mówią że będzie następny

Poezja jak życie ma swoje szczyty i błota

połyskujące w słońcu granie i cuchnące

metanem doły – jeśli miałbym wybrać

tylko jednego polskiego poetę

wskazałbym tego który się

jeszcze nie urodził

Bratysława 2015

Myślę, że taka sytuacja jest w każdym kraju i wcale nie zdziwiłem się, gdy w Czechach jeden bohemista zapytał mnie kim był Mickiewicz. Cóż, w Polsce i na świecie też wielu krytyków nie wie kim był ich wielki poeta Karel Macha… Wchodzenie w literaturę musi być odkrywaniem nowych przestrzeni, wskazywaniem dróg rozumienia i nieustającą interpretacją. Tak rozumiem moją misję i mam nadzieję, że będę kończył życie pozostawiwszy po sobie określony porządek literacki, badawczy i krytycznoliteracki. Literatura – jak życie – jest nieprzewidywalna, a honory i zaszczyty z nią związane na pstrym koniu jeżdżą, o czym zaświadcza choćby Nagroda Nobla przyznana nieoczekiwanie Oldze Tokarczuk i totalne pognębienie Adama Zagajewskiego, od wielu lat przygotowywanego o roli noblisty. Ważnym tropem i wskazaniem, że są tu jakieś utajnione mechanizmy, jest też jakże długie oczekiwanie na ten honor jednego z największych poetów świata – Adonisa. Obecnie jesteśmy w okresie przejściowym i dopiero po latach okaże się kto tak naprawdę szedł na czele pochodu, a kto zapadł się w jamę bez wyjścia. 

BROMBERG (25)

Było ciepłe, wrześniowe popołudnie i SS-Sturmbannführer Franz Neumann szedł sprężystym krokiem chodnikiem Adolf Hitler Strasse. Ubrany w czarny, galowy mundur, uważnie przyglądał się wysokim kamienicom, przyozdobionym secesyjnymi elementami i ludziom, których mijał. Miał wrażenie, że byli to przede wszystkim Niemcy, na co wskazywały ich aryjskie rysy i eleganckie stroje. Mężczyźni podążali w dal w dobrze skrojonych garniturach, a kobiety w gustownych pelisach, z dopiętymi kołnierzami ze srebrnych lub rudych lisów. Rzadko tylko zauważał Polaków ubranych w robocze stroje, sprzedawców i robotników, odzianych  w brudne, szare fartuchy. Co jakiś czas salutował przechodzącym patrolom, a przy dawnej willi Blumwego zatrzymał się na chwilę, podszedł do wartownika i upewnił się, że jej nowy gospodarz wyjechał już z budynku. Gdy uzyskał potwierdzenie, ruszył dalej szybszym krokiem i po kilku minutach był przy kamienicy oznaczonej numerem 84. Szybko zorientował się, że wejście do niej znajduje się od strony Stein Strasse, a wkraczając na nią spostrzegł, że dwoje robotników przykręca do ogrodzenia tabliczkę z niemieckim patronem, a na ziemi leży zdjęty element na którym z trudem odczytał polskie nazwisko: Zamoyskiego. Uśmiechnął się do siebie i żwawym krokiem skierował do malowniczego budynku, który od razu go zaciekawił, przywołując w pamięci podobne domy w Niemczech. Wszedł do środka i zameldował się wartownikowi, siedzącemu przy biurku, a ten wskazał mu drogę do dużej sali balowej, zaadaptowanej na kantynę wojskową. Zanim gość ruszył do przodu, rozejrzał się po przestronnej klatce schodowej, zajmującej przestrzeń dwóch kondygnacji. Masywna, bogato zdobiona dębowa balustrada chroniła przed upadkiem osoby wspinające się na piętra, a przy każdych drzwiach zamontowano eklektyczną boazerię i szerokie futryny. Najciekawsze były jednak witraże w oknach, powodujące, że we wnętrzu pojawiały się różne barwy, szczególnie dobrze widoczne na sztukateriach sufitowych i ściennych. Na jednym z witraży widać było kobietą i mężczyznę, a na pozostałych umieszczono elementy geometryczne, układające się w modernistyczne wzory. Neumann wkroczył do wskazanej sali i od razu zauważył przy dwóch połączonych stolikach Williego i jego szefa. Wszystko tutaj było jeszcze w trakcie modernizacji i gościa nie zdziwiły brudne ściany i zaniedbana podłoga, choć prawdę powiedziawszy, po zapoznaniu się z wnętrzami Danzinger Hof, spodziewał się zobaczyć coś innego. Stając przy połączonych stolikach obu oficerów, stuknął oficerkami i wyciągnął prawą rękę ku górze, w geście rzymskiego salutu członków Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników.

– Heil Hitler, melduje się SS-Sturmbannführer Franz Neumann, witam pana SS-Standartenführera i pana adiutanta, którego poznałem już wczoraj na lotnisku…

Willi wstał służbiście i pozdrowił gościa wysunięciem ramienia ku górze, ale łysy jak kolano Ludolf Alvensleben siedział wciąż rozparty na swoim miejscu i tylko lekko machnął dłonią jakby od razu chciał zaznaczyć niewielką rangę przybyłego oficera, po czym powiedział:

– Witamy SS-Sturmbannführera w Brombergu i postaramy się umilić panu tutaj pobyt… Na początek proponuję po sznapsie mojego ulubionego alkoholu, a na kolację zaordynowałem przygotowanie golonki w piwie, ma się rozumieć niemieckim…Proszę siadać i powiedzieć czego pan od nas oczekuje…?

Neumann zajął wolne krzesło, rozejrzał się jeszcze raz po sali, a gdy kelner przyniósł tacę z kieliszkami i z półlitrową butelką Jagermeistra, bez pośpiechu wyjął z bocznej kieszeni munduru papierośnicę, a z drugiej wydobył szklaną cygarniczkę. Dopiero, gdy umieścił w niej papierosa i zapalił go, korzystając z zapalniczki podsuniętej przez Williego, odezwał się przymilnie z dziwnym uśmiechem:

–  Jak to dobrze być w starym pruskim mieście, wracającym do Rzeszy dzięki cudownym talentom strategicznym naszego führera… A jeszcze do tego nasze spotkanie w takim ciekawym miejscu… Moje oczekiwania są bardzo skromne…

Alvensleben skinął na Williego i gdy ten napełnił kieliszki ziołowym likierem, uniósł jeden z nich, uśmiechnął się lekko, wypił i powiedział:

– Za naszego gościa i za sprawę, w imię której tutaj jesteśmy…

– Za zwycięstwo i nową przestrzeń życiową naszego wspaniałego narodu, którego korzenie sięgają tak głęboko w przeszłość – wzniośle potwierdził  przybyły oficer i także pochłonął w mig zawartość kieliszka.

– Miejsce rzeczywiście jest ciekawe i gdy tylko zapoznałem się z jego historią, zarządziłem stworzenie tutaj naszego domu żołnierskiego – odrzekł   standartenführer.

– Rozumiem, że jesteśmy w niemieckim budynku, spotykałem podobną architekturę w okolicach Drezna i Norymbergii…– ciągnął dialog Neumann.

– Tak, ma pan rację – potwierdził dowódca Selbstschutzu i wyraźnie się ożywiając zaczął referować dzieje domu – Ta otoczona ogrodem willa została zbudowana w ciągu dwóch lat według projektu Karla Bergnera dla właściciela Ostdeutsche Kork-Fabrik Carla Grosse. Budowę ukończono w 1899 roku i różne były jej dzieje, o czym dowiedziałem się od nowych właścicieli, goszcząc u moich krewnych, w ich posiadłości w Ostromecku. Te mury przesiąkły niemieckim duchem, bo posiadłość znalazła się w rękach kupca Alfreda Kolwitza i przedsiębiorcy budowlanego Eugena Krügera. Latem 1918 roku dom kupił hurtownik drewna Otto Schmitt i gruntownie go przebudował, sprowadzając z Berlina witraże zaprojektowane przez Augusta  Ungera. To dzięki temu właścicielowi willa otrzymała bogate sztukaterie i stolarkę drzwiową z supraportami, szafami, półkolumnami i boazeriami. Schmitt długo nie cieszył się posiadłością, bo już w 1920 roku stała się ona własnością kupca Erwina Wodtke, który nie wyczuł jakie mogą być skutki zawirowań po haniebnym traktacie wersalskim i po wejściu polskiej hordy do Brombergu. Dom sprzedał ze sporą stratą jakiemuś Polaczkowi, bodaj producentowi pudeł i papieru toaletowego. Tutejsi podludzie zaczęli niszczyć malowidła i rozkradać elementy wystroju, aż doprowadzili dom do takiej ruiny, w jakiej jest teraz.

– To straszne… odezwał się Neumann – na szczęście wróciliśmy tutaj i doprowadzimy tę posiadłość do dawnej świetności… Inne także…

– Zadbamy o to… wiedziałem to już wtedy, gdy z Willim organizowaliśmy naszą dywersję na Pomorzu… Często wtedy bywaliśmy w Brombergu i stworzyliśmy katalog posiadłości, które mogłyby nam się przydać po odbiciu miasta z rąk tych ohydnych podludzi… Sobie przeznaczyłem dom przy skwerku Bismarcka i tam teraz stacjonuję.

Willi pokiwał głową, potwierdzając słowa przełożonego i poczuł zapach smakowitej golonki, którą kelner właśnie wniósł na owalnych talerzach, stawiając przy niej salaterki z musztardą i koszyki z pieczywem.

–  Nasz wódz jest genialnym strategiem, ale jego najbliżsi współpracownicy to także ludzie wielkich horyzontów… powiedział standartenführer.

– Wspiera go przede wszystkim reichsmarschall Göring i reichsführer Himmler… – odezwał się Willi.

– Pan standartenführer wie o tym najlepiej, bo przecież jako adiutant reichsführera… – zwrócił się do dowódcy z uśmiechem Neumann – … mógł pan obserwować ich zażyłość.

Niech pan nie przesadza – obruszył się Alvensleben – Tak wielcy ludzie jak Adolf Hitler nie pozwalają sobie na poufałość. Może ze dwa razy słyszałem jak zwrócił się po imieniu do mojego szefa, ale nigdy nie zagadnął tak do Göringa…

Ostatnie słowa łysy oficer wypowiedział niemal syczącym tonem, w którym znać było cynizm i pewność siebie. Po ich wybrzmieniu zapadła znacząca cisza i mężczyźni wzięli się za pałaszowanie golonek. Willi wybierał tylko chude mięso, a jego towarzysze przy stoliku odcinali skórę z tłuszczem, zanurzali ją w musztardzie i szybko połykali. Dopiero, gdy uporali się z wierzchnią warstwą, zaczęli jeść chude wnętrze, uważnie oddzielając je od kości. W pewnym momencie Willi poczuł, że kolano Neumanna lekko dotknęło jego uda, ale nie odsunęło się natychmiast. Postanowił to wytrzymać i ze zdumieniem stwierdził, że pozostało ono w takiej pozycji.

– Może wydałem się panom zbyt oficjalny, ale to nawyk zawodowy, przyleciałem wszak tutaj z ramienia reichsführera, by przeprowadzić śledztwo…

– Śledztwo zostało już zakończone – raz jeszcze cynicznie syknął dowódca – Raczej zlecono panu sprawdzenie, czy przebiegło właściwie…

– To właśnie miałem na myśli… – proszę mi wybaczyć tę niezręczność w wypowiedzi… Wiem, że tylko pan standartenführer może mi w tym pomóc…

Słowa te rozluźniły nieco sytuację, co Neumann natychmiast wyczuł i postanowił skierować rozmowę na inne tory. Poruszył się na krześle i odsunął kolano od uda Williego, a potem powiedział:

– Jako doświadczeni członkowie NSDAP musieliśmy wiele razy ocierać się o siebie w Berlinie… Wczoraj ustaliliśmy z panem untersturmführerem, że spotkaliśmy się na obronie doktoratu Wernhera von Brauna… mam też wrażenie, że spotkałem gdzieś pana standartenführera… o tak, już wiem… to było podczas mszy za Piłsudskiego, w której uczestniczył nasz führer…kiedy to było…?

– 18 maja 1935 roku w katedrze św. Jadwigi w Berlinie – pośpieszył z pomocą Willi – Zapamiętałem dobrze tę datę, bo też tam byłem z moim ojcem…

– A ja redagowałem telegram führera do rządu polskiego i żony Piłsudskiego… – wreszcie odezwał się sympatyczniej Alvensleben – Nasz wódz cenił ich marszałka i gdyby on dalej żył, pewnie nie doszłoby do wojny. Zamiast układu z Rosją zawarlibyśmy pakt z Polską i razem poszlibyśmy na wschód… Niestety takie błazny jak Mościcki, Rydz-Śmigły i Beck popsuli wszystko i geniusz najwybitniejszego Niemca naszych czasów wybrał inne rozwiązanie…

– Przed wylotem z Berlina słyszałem od jednego z oficerów Abwehry, że po zdobyciu Krakowa generał Werner Kienitz udał się na Wawel i złożył wieniec u grobu tego ich  marszałka, zaś przed kryptą wystawiono naszą wartę honorową.

– Tak, nie ulega wątpliwości, że nas wódz go cenił… – powiedział szef Selbschutzu – zawieszając na chwilę widelec z kęsem mięsa przy ustach – Ale nie będziemy przecież wychwalać polskiego marszałka, który nie wiadomo jak by się zachował w obliczu naszego powrotu do ojczyzny… Byliśmy tutaj od wielu, wielu lat, o czym świadczą choćby nagrobki na pobliskim cmentarzu ewangelickim przy Hermann-Göring Strasse… a wcześniej Wilhelm Strasse…

– Słyszałem, że pochowano na nim znamienite postaci naszego życia naukowego, artystycznego i politycznego… – podchwycił temat Neumann – Jako protestanta szczególnie ciekawi mnie postać  Theodora Gottlieba von Hippela…

– A zatem jutro mój adiutant zabierze pana na ten cmentarz, pokaże groby, a potem zapraszam do mnie do domu, to ledwie dwie ulice dalej.

– Niestety panie standartenführer, jutro mam wizję lokalną w mieszkaniu pani Herthy Kiebitz, ale może pan Willi będzie tak miły i zawiezie mnie na tę nekropolię pojutrze. Będę mógł też zdać panom relację z oględzin domu tej nieszczęsnej sekretarki.

– Pojutrze ja mam inne plany, jednak po południu będę na raucie u moich krewnych w Ostromecku. Zapraszam zatem tam i pana, po tym jak untersturmführer pokaże panu cmentarz, Ostromecko jest tuż za mostem na Wiśle, doprawdy niedaleko…

– Dziękuję za zaproszenie, skorzystam z niego z radością… – powiedział z uśmiechem Neumann wydobywając niedopałek z cygarniczki  i kładąc ją przy pustym talerzu.

– Zatem ustalone… – tonem nie znoszącym sprzeciwu powiedział Alvensleben, a gestem prawej dłoni nakazał dopicie ostatnich kieliszków Jagermeistra. Gdy cała trójka to zrobiła, energicznie wstał od stołu i skierował się do wyjścia. Za nim ruszył Willi i gość z Berlina, który po uściśnięciu dłoni dowódcy i jego adiutanta, powiedział, że ruszy do hotelu piechotą. Nagle też żachnął się i powiedział:

– Ale ze mnie osioł… zapomniałem wziąć ze stołu cygarniczkę… Cofnę się po nią, bo nie mogę inaczej palić papierosów. Do zobaczenia niebawem…

Ledwie Neumann zniknął za framugą drzwi, gdy dowódca nachylił się do ucha Williego i szepnął:

– Nie jest on takim kretynem za jakiego chciałby uchodzić…Uważaj na niego chłopcze… i nie wchodź w zbyt bliską komitywę, bo moi szpiedzy z Berlina donieśli mi, że to kamuflujący się schwuchtel…

– To dlatego jego kolano dwa razy zbliżyło się pod stołem do mojego uda… – szepnął ze śmiechem adiutant i obaj panowie w dobrym humorze opuścili kantynę.

Franz Neumann dotarł do stolika, przy którym już krzątał się kelner i skrzywił się na widok trzech kieliszków znajdujących się na jego tacy. Natychmiast jednak wpadł na pomysł co ma zrobić.

– Cofnąłem się po moją cygarniczkę… – wytłumaczył się przed zdziwionym pracownikiem –  A może też użyczy mi pan tych kieliszków, bo dzisiaj jeszcze mam spotkać się z kimś w hotelu, a nie mam szkła…Oddam je jak kupię sobie jutro nowe…

– O nie musi pan sturmbannführer oddawać… zaraz przyniosę czyste…i jakiś papier do zabezpieczenia – odparł kelner.

– Nie przesadzajmy przyjacielu… rzekł Neumann, wyciągnął z kieszeni chusteczkę i sięgnął po kieliszki na tacy… Chusteczka je zabezpieczy… A tak w ogóle to jak masz na imię…? Ładny z ciebie chłopak…Masz takie klasyczne aryjskie rysy… Kelner spojrzał z przestrachem na oficera, burknął coś pod nosem i natychmiast oddalił się ku zapleczu dużej sali. Franz założył czapkę na głowę, odczekał jeszcze chwilę przy wyjściu, a gdy upewnił się, że samochód dowódcy Selbschutzu odjeżdża, wyszedł na ulicę, rozkoszując się czystym powietrzem, w którym tylko lekko czuć było dym z kominów pobliskich kamienic.  

GRAFIKA

Początek marca… Idę przez jeden z większych parków w Bydgoszczy i przyglądam się koronom drzew. Jest dość zimno i błękit nieba w dali wyostrza grafikę czarnych gałęzi i konarów. To dobry czas dla obserwacji drobnych ptaków, śmigających z drzewa na drzewo, zatrzymujących się na dogodnych platformach startowych, rozglądających się na boki i już dalej podążających w poszukiwaniu pożywienia lub dobrego miejsca na nowe gniazdo. Przysiadam na ławce i długo wpatruję się w plątaninę gałęzi, grubych i cieniutkich czarnych linii. Był taki czas, gdy zajmowałem się częściej rysowaniem tuszem i zdarzało się tworzyć coś na kształt tych dendrologicznych komplikacji. Robi mi się na sercu cieplej, gdy zauważam pierwsze szpaki, które wróciły z Afryki lub krajów arabskich, obwieszczając nadejście wiosny, nawet jeśli wybuch roślin powstrzymają marcowe przymrozki. Im człowiek starszy, tym bardziej cieszą symptomy ocieplenia i klarowność błękitu na niebie, ptaki wracające z kontynentalnych wojaży i czystość powietrza. I ten spokój tak cenny w obliczu tragedii ludzi na Ukrainie i ich heroicznej walki z tyranem z poprzedniej epoki. Mam nadzieję, że ludzkość wymierzy mu karę stosowną do przewin i odejdzie w niebyt jak jego haniebni poprzednicy.     

                       

%d blogerów lubi to: