Siedząc w swoim pokoju widzę sporą połać nieba, na którym w różnych porach roku pojawiają się ptaki. Wczesną jesienią i wiosną są to klucze gęsi i kormoranów, latem zauważam stada szpaków, a zimą ogromne „chmury” gawronów, trafiających do nas z chłodnych krain. Często też lśnią pośród przestrzeni błękitu samoloty, sunące z zachodniej części świata ku północy i wschodowi. Za każdym razem myślę wtedy o ludziach zamkniętych w aluminiowej tubie, zmierzających ku jakimś celom i wierzącym, że lot okaże się szczęśliwy. Kilkadziesiąt razy byłem na pokładach aeroplanów, lecąc do Chin, Stanów Zjednoczonych, Ameryki Środkowej i Południowej, Afryki, a także do wielu krajów europejskich. Za każdym razem było to powierzenie moich losów umiejętnościom pilotów, sprawności maszyny, a także kontrolerom lotów, śledzących z ziemi posuwanie się poszczególnych jednostek w dal. Patrząc przez okno na odległą kreskę samolotu, wiem za każdym razem, że jest to znak życia i tego, co dzieje się na pokładzie. Ludzie spokojnie siedzą na swoich miejscach, czasami tylko wstając z powodów naturalnych i dla rozprostowania kości, stewardesy i stewardzi popychają wąskie wózki z jedzeniem i napojami, a kapitan i jego pomocnicy czuwają nad poprawnością lotu i właściwym działaniem silników i innych mechanizmów. Jakkolwiek by nie patrzeć na owo zawieszenie ogromnego ciężaru na wysokości ponad dziesięć tysięcy metrów nad ziemią, zawsze jest to też swoista loteria. Pamiętam jak kiedyś lecąc nad Indiami przyglądałem się rozbłyskom błyskawic nad horyzontem i myślałem o tym, że wejście do samolotu i wzniesienie się ponad chmury jest jak uczynienie cudzysłowu nad życiem. Niby jest to ta sama egzystencja, niby ten sam człowiek, a jednak wszystko zostaje zawieszone i póki samolot nie wyląduje na pasie lotniska, wszystko może się zdarzyć. Na szczęście mam zdrowe podejście do latania i nie ekscytuję się nim tak jak na początku, raczej traktuję je jako obietnicę nowej, wielkiej przygody w jakiejś odmiennej przestrzeni.
SZKARŁATNY ARCHANIOŁ (XV)
2021/11/25 @ 19:58 (Proza)
Keleken zamknął oczy i pogrążył się w gęstej czerni, jakby nagle zsunął się do dziwnej mazi, ni to galarety, ni smoły. Zdawało mu się, że mijają wieki, ale gdy przeciągły świst obudził go z letargu, uznał, że śmignęła ledwie chwila i został przeniesiony do jakiejś wielkiej budowli z czarnego granitu. Przybliżył się do jednego z filarów i targnęły nim dreszcze, gdy zobaczył, że materiał, z którego wniesiono pałac współtworzą miliardy bytów, jęczących w rozpaczy i cierpiących niewypowiedziane męki. Razem zawodziły, wykrzywiały się w bolesnych spazmach i kamieniały, stając się ruchomą i martwą tkanką filarów, łuków i ścian. Znowu przymknął oczy i usłyszał jakiś nienaturalny ryk, jakby hipopotama, lwa i hieny, z każdej strony zaczął też narastać coraz głośniejszy szum, jakby jakieś przepastne tłumy szeptały wyzwiska i najohydniejsze, lubieżne zdania. Uniósł powieki i przeraził się straszliwie, bo stał teraz u jakiegoś ogromnego tronu z wyginających się i syczących jadowitych żmij, traszek i ropuch. Stały przy nim wielkie demony z owadzimi głowami, chitynowymi pancerzami i hakowatymi odnóżami. Na siedzisku ulokował się monstrualny fioletowy karaluch, z którego wydobywały się żółte gazowe strumienie, cuchnące siarką i zgnilizną, rozgałęziające się, a potem wnikające w przyboczne duchy i każdą cząstkę przestrzeni. Keleken zadrżał i nie miał siły się ruszyć z miejsca, a myśli zaczęły krążyć w jego głowie jak oszalałe.
– Dobrze, że lękasz się naszego pana – odezwał się oślizły, szkarłatny robak, stojący najbliżej tronu – Lepiej jednak będzie, gdy przybierzemy kształty dobrze ci znane. Jestem Mefisto, generał czarnej armii i książę tej pięknej krainy, a przy mnie stoi starzec Belial, który dobrze poznał chóry anielskie, ale gdy zrozumiał, ze uzurpator nie jest jego władcą, znalazł się pomiędzy nami.
Andriej spostrzegł, że po jego słowach, wszystko zmieniło się w ułamku sekundy, zniknęły owady i ropuchy, gdzieś przepadły pyski hien, likaonów, tygrysów i lwów, a wszystko przybrało odświętny wygląd. Na tronie siedział teraz siwy starzec w złotej szacie i przenikliwym wzrokiem ogarniał wszystko dookoła. Jego czarne ślepia zdawały się kierować wszystkim i dawały niewidzialne znaki tym, którzy prowadzili ceremonię. Nie wiedział jak to się stało, ale w jego myślach pojawiło się wyraziste dookreślenie kim jest mężczyzna odziany w czerwony kostium, który pierwszy do niego przemówił. Zobaczył go pośród rewirów niebieskich, gdy okryty nieprzenikliwym granatem zbliżył się do tronów archanielskich i już miał cisnąć czarny dziryt w stronę śpiącego Rafaela, gdy nagle zachwycił się harmonią jego kształtów, dotknął leciutko prawego pośladka i poczuł pulsowanie żyznej energii. Tak nieopacznie przebudził Gabriela i Michała i w jednej chwili został ciśnięty w otchłań piekielną. Chciał jeszcze się bronić i krzyknął rozpaczliwie: Jestem częścią owej siły, której władza pragnie zło zawsze czynić, a dobro sprowadza[1], ale niebo się już zawarło. Andriej spojrzał na niego i poczuł przenikliwy ból, jakby raz jeszcze kat przestrzelił jego głowę, a zarazem usłyszał jadowity śmiech.
– Musiałem uzmysłowić ci moją moc, bo zapatrzyłeś się w dawne dzieje, gdy popełniłem straszliwy błąd i zapragnąłem wniknąć w ciało Rafaela – odezwał się czerwony demon – Ale to stare sprawy, bez znaczenia i teraz liczy się tylko to, co czynię dla mojego prawdziwego władcy. On jest we mnie i ja jestem w nim i to on decyduje o twoim losie. Dopiero co przybyłeś ze świata cielesnych kalek, więc przybrałem postać Woltera, byś lepiej zrozumiał wagę rozkazów, które ci przekażę.
Andriej dławił się z przerażenia, ale skinął głową i przesłał do świadomości starca na tronie wyrazista obietnicę posłuszeństwa. Mefisto też odebrał ten sygnał i ciągnął dalej:
– Wskazałem ci Beliala, którego aniołowie utożsamiają z naszym panem, nie wiedząc, że jest tylko jego prawą ręką i tym który wykonuje wszystkie bezgłośne rozkazy. Zwiódł też św. Pawła i wielu klechów w czerni i bieli, a teraz w kuźniach piekielnych przygotował twoje ostrze.
Andriej spróbował przeniknąć do świadomości Beliala, ale napotkał zaporę z kłębiących się nagich ciał, bezwstydnie kopulujących i lubieżnie go przyzywających. Ujrzał pośród nich też króla Salomona, który próbował zamknąć Beliala w butelce po winie, ale przeszacował swoje siły, gdy zaczął do niej też upychać legiony posłusznych mu demonów. Obrazy szybko zniknęły i Andriej usłyszał metaliczny głos tego, który chełpił się, że jako pierwszy wydostał się z władzy uzurpatora.
– Nie pytaj o nic i niczego nie planuj, moc naszego pana będzie cię prowadzić ku temu, którego zgładzisz. Pisane mu wieczne zapomnienie i udręka pośród najplugawszych naszych gadów.
Głos Beliala ucichł i starzec usunął się do tyłu, a jego miejsce zajął połyskliwy mężczyzna w kwiecie wieku, o urodzie rzymskiego centuriona. Spojrzał wymownie na pośrednika ostrza i odezwał się aksamitnym głosem:
– Będą ci kłamliwie opowiadać o mnie, relacjonować jak przez wieki spadałem z nieba, a ja wciąż lśnię jak gwiazda poranna, helel ben-szachar, a ja wciąż służę naszemu panu i wspieram go na obrzeżach ciemności i mdłego światła. I choćby nie wiadomo jakie głupstwa wypisywali tacy idioci jak Milton i Dante, moi bracia wiedzą kim jestem.
Słowa mężczyzny ucichły, a w świadomości Andrieja pojawiło się imię tego, który do niego przemówił. Wcześniej coś słyszał o Lucyferze, ale nie potrafił określić jego piekielnej rangi.
– Jak widzisz Kelekenie, twoją ceremonię zaszczycił obecnością nasz władca i jego książęta – odezwał się Mefistofeles – Poznałeś już mnie, Beliala i Lucyfera, a teraz pozwól sobie przedstawić mistrza ceremonii, znienawidzonego przez ludzi i aniołów Lewiatana. To ten postawny mężczyzna w czarnym surducie, którego kłamcy ukazują jako wielkiego krokodyla z szeroko rozwartą paszczą.
Lewiatan wpatrzył się w Andrieja i przesłał mu ciąg obrazów, od czasów starożytnych do współczesności, a potem odezwał się tubalnym głosem:
– Przybyłeś tutaj nasz ulubiony morderco by podjąć czarne ostrze i ruszyć ku sferom niebieskim, by zaprzepaścić dumnego Yasmena, który podąża ku swojemu królowi i myśli, że zyska wielką rangę. Nasz szpieg wprowadzi cię do jego oddziału i będziesz w nim długo uśpiony, by archaniołowie nie mogli cię rozpoznać, a gdy usłyszysz w sobie ryk hipopotama, uwolnisz ostrze, które wniknie w jego duszę i zrujnuje ją do szczętu. Teraz przygotuj się na chwilę chwały i wielki ból, który wypełni cię po brzegi, byś zawsze pamiętał jaka godność stała się twoim udziałem.
Ledwie wybrzmiały słowa bestii, rozległy się płaczliwe fanfary i ze wszystkich stron zaczęły dobiegać jęki konających i cierpiących w chorobach, ginących nagle i odbierających sobie życie. Strój władcy piekieł przybrał krwawy kolor, a z głowy wysunęły mu się ogromne czarne rogi. Uniósł się lekko nad tronem i prawą ręką wskazał na Kelekena. W powietrzu zaczął wibrować przeciągły świst i z mroku wypłynęło srebrzyste, potrójne ostrze. Chwilę zawisło przy Szatanie, po czym z impetem uderzyło w żertwę i wniknęło w nią.
Andriej zachłysnął się z bólu i upadł bez czucia, jak podczas ziemskiej egzekucji, momentalnie tracąc świadomość. Po chwili jakaś siła wydobyła go z mroku, przeniosła ku tajemniczym żółtym i seledynowym oparom i usłyszał jak Mefistofeles mówi z oddali:
– Zostałeś powołany, by dać świadectwo i jeśli wykonasz swoją misję i wrócisz z niebieskich jarów, znajdziesz się blisko tronu naszego pana…
Jeszcze dotarły do niego jakieś tajemnicze szepty i prawie niezrozumiały dialog pomiędzy książętami, zdającymi się wątpić w jego możliwości. Na samym końcu pojawił się syk węża i Andriej zobaczył Szatana unoszącego obie ręce w jego stronę i szepczącego coś po hebrajsku. Poczuł, że opuścił podziemia i znalazł się pośród bezbrzeżnych przestrzeni niebieskich.
[1] J. W. Goethe, Faust, tłum. E. Zegadłowicz, Tragedii Część Pierwsza, Pracownia.
MAZUREK
2021/11/20 @ 10:31 (Ptaki)
Mieszkam w dzielnicy pełnej ogrodów, trawników, sporych kęp drzew i często zwykłe wyjście do sklepu generuje tu ciekawe obserwacje ornitologiczne. Szczególnie teraz, w środku jesieni, gdy mniejsze ptaki łączą się w stada i w odartych z liści gęstwinach pojawia się sporo gości przelatujących do cieplejszych krain. Wczoraj przystanąłem na skraju niewielkiego zadrzewienia i obserwowałem kilka mazurków (Passer montanus), ptaków mylnie rozpoznawanych jako wróble. A tymczasem są to osobniki mniejsze od nich, z charakterystyczną czarną plamką na policzkach i kasztanowobrązową główką. Do tego trzeba dodać jeszcze dwie białe pręgi na skrzydłach, ciemnobrązowy wierzch ciała i białą obrożę wokół szyi, z niewielkim czarnym śliniaczkiem. Ptak ma czarny dzióbek i jasnobrązowe nogi, a wielkość jego ciała określa się zwykle jako 13,5–14,5 cm, przy wadze 22–25 gramów. Mazurki już dawno zbliżyły się do siedzib ludzkich, ale znajdziemy je też na terenach otwartych, pośród pól uprawnych i krzewów śródpolnych. Żywią się głównie nasionami dzikich roślin, a w sezonie lęgowym polują też na drobne owady. Ciekawostką jest to, że ptaki te wyściełają swoje gniazda liśćmi krwawnika i wrotyczu, co ma zapewne zapobiec pojawianiu się w nich pcheł i roztoczy. Natura tak zaprogramowała rozmnażanie się mazurków, że młode opuszczają gniazda już po około siedemnastu dniach od wyklucia się z jaj. Dokarmiane jeszcze przez dwa tygodnie przez samice, szybko włączają się do osobniczego żerowania, a ich ruchliwość i żywiołowość, powoduje, że zauważamy je na gałęziach, płotach, dachach, a nawet na parapetach wysokich domów. Tym razem miałem dużą frajdę, bo małe ptaki grasowały przy niewielkim płocie o wysokości pół metra i sfruwały na ziemię. Przybliżałem się coraz bardziej, a one nie umykały i mogłem podziwiać ich słynny czepek o kolorze mlecznej czekolady i inne, wymienione wyżej, charakterystyczne elementy ubarwienia. Choć wróble i mazurki żyją najczęściej tylko trzy lata, to ich egzystencja pełna jest wspaniałych i dramatycznych zdarzeń. Zapewne czują się wolne i zaznają szczęścia swobodnie buszując w zieleni i przy ludzkich domostwach, ale muszą też być niezwykle ostrożne. Polują na nie rozwydrzone koty dachowce, a w otwartym interiorze – lisy, łasice, kuny, tchórze, węże i wiele ptaków drapieżnych, na czele z pustułkami i krogulcami. Podczas moich podróży po świecie z natężoną uwagą obserwowałem wróble i mazurki w Stanach Zjednoczonych i w Chinach, dziwiąc się, że niczym nie różniły się od naszych maluchów. W Ameryce ptaki te pojawiły się dopiero w 1851 roku, gdy ornitolodzy schwytali sto osobników w Anglii i introdukowali je na Brooklynie. Z kolei w Chinach mali mieszkańcy przestworzy przetrwali mimo straszliwych i absurdalnych akcji Mao Zedonga, który nakazał zabijanie ich jako szkodników upraw. Choć zabijano je w ogromnych ilościach i składowano w wielkich kupach na placach miast i wsi, nie przyczyniło się to do pomnożenia plonów. Wręcz przeciwnie – namnożyło się owadzich szkodników, zwykle pożeranych przez wróble i mazurki i uprawy na tym straszliwie ucierpiały.
Zdjęcia: Wikipedia
ŚWIAT STAROŻYTNY (XXXII)
2021/11/06 @ 18:05 (Film, Starożytność)
Na platformie cyfrowej Polsat Viasat History, obejrzałem dzisiaj w nocy niezwykle interesujący film o słynnym starożytnym mieście Petra. Jego ruiny znajdują się teraz w granicach Jordanii i rok w rok przyciągają ogromne rzesze turystów i wielbicieli starożytności. Mam nadzieję, że kiedyś tam trafię, choć ostatnio podróżowanie stało się bardzo trudne z powodu nawracających zagrożeń covidowych. Zapewne jeszcze trudniejsze było w czasach karawan przemierzających Azję i zatrzymujących się w tym bogatym mieście, pełnym wspaniałych budowli i doskonale zaopatrzonym w wodę pitną. Nazwa miasta wywodzi się z greki (πέτρα, pétra, „skała”) i zapewne jest dokładnym przekładem wcześniejszej nazwy arabskiej (البتراء al-Batrā). Stworzyli ją Nabatejczycy, starożytny lud pochodzenia semickiego, wywodzący się z Półwyspu Arabskiego i posługujący się jednym z dialektów arabskich, zapisujący dokumenty przy pomocy alfabetu nabatejskiego, powstałego na bazie liter i słów aramejskich. Petra leży w skalnej niecce, do której prowadzi jedna wąska droga wśród skał – wąwóz As-Sik. Dawni mieszkańcy określali swoje miasto mianem wielobarwnego (Rakmu), a to z powodu licznych kolorowych żył przerastających piaskowce, w których rzeźbiono budynki i tworzono pałace. Film sporo miejsca poświęcił talentom melioracyjnym Nabatejczyków, którzy stworzyli sieć kanałów i glinianych rur, cystern i filtrów, pozwalających stale cieszyć się krystalicznie czystą, górską wodą. Jak wiadomo na pustyniach arabskich i w masywach skalnych, takich jak Dżabal asz-Szara, zawsze jej brakowało i sytuacji nie ratowała okresowo pojawiająca się rzeka Wadi Musa i jej dopływy. Dopiero zmyślna inżynieria starożytnych mieszkańców pozwoliła tak zmeliorować okolicę, że woda przestała być dobrem deficytowym, a nawet starczało jej by napełniać spory basen kąpielowy. Szczególnie interesujące było wytwarzanie rur z wypalanej gliny, które powstawały dzięki oblepianiu gładkich walców drzewnych i łączeniu w długie ciągi. Niestety powtarzające się trzęsienia ziemi zrujnowały ten system, co w znacznej mierze przyczyniło się do upadku miasta.

Najsłynniejszą budowlą Petry jest wykuta w różowej skale piaskowej piętrowa świątynia Al Chazna (Skarbiec), określana też przez Beduinów jako Skarbiec Faraona. Prace archeologiczne pozwoliły zrekonstruować techniki, wykorzystywane przez starożytnych budowniczych pomiędzy pierwszym i drugim stuleciem naszej ery. Właśnie wtedy wyodrębniono ponad czterdziestometrową płaszczyznę, szeroką na dwadzieścia pięć metrów i mozolnie zaczęto odkuwać piaskowiec, odsłaniając ukrytą w nim od zawsze świątynię. Ustawiono specjalne rusztowania i zaczęto pracę od góry, stopniowo podążając w dół, odwzorowując w ścianie pierwotny wzór. Była to robota – jak dzisiaj się określa – zegarmistrzowska, czyli nie pozwalająca na popełnienie jakichkolwiek błędów. Dolne piętro fasady posiada sześć kolumn zwieńczonych korynckimi kapitelami, w tym dwie wolnostojące, zdobione ornamentem roślinnym. Nad czterema środkowymi kolumnami znajduje się trójkątny przyczółek zwieńczony attyką, na której osadzone jest górne piętro. Środkowy i boczne akroteriony zdobią ornamenty roślinne, szczątkowo zachowały się natomiast skrajnie zewnętrzne figury orłów i boczne figury jeźdźców. Górne piętro budowli zajmuje okrągły budynek (tolos), otoczony podwójną kolumnadą. Między kolumnami tolosu i kolumnami zewnętrznymi znajdują się posągi postaci ludzkich, identyfikowanych z Izydą, boginią zwycięstwa, Amazonkami i satyrami. Tolos zwieńczony jest stożkowym dachem, na którym umieszczono kamienną urnę o wysokości czterech metrów. To właśnie jej świątynia zawdzięcza swoją nazwę, gdyż od dawien dawna wierzono, że zawiera ukryty złoty skarb. Prymitywni Beduini strzelali do niej w wiekach późniejszych, mając nadzieję, że zaczną się z niej sypać monety lub drogocenne kamienie. Podczas zmiennej operacji słońca, powodującej zmiany w wyglądzie budowli, wyraziste stają się też ślady po kulach i wyżłobione dziury, mające pomóc rabusiom we wspinaczce na szczyt. Do dzisiaj uczeni spierają się jakie było przeznaczenie Al Chazny i jej komnat wewnętrznych, spośród których największa ma kształt sześcianu o bokach dwunastometrowych. Być może był to grobowiec jakiegoś nabatejskiego władcy, albo świątynia, w której gromadzili się kapłani i odprawiali tajemne ceremoniały.

Choć ikoniczną budowlą Petry jest wskazana wyżej świątynia, to przecież w mieście tym jest sporo innych ciekawych konstrukcji. Spośród nich warto wymienić Ad-Dajr, czyli Klasztor, budowlę przypominającą Al Chaznę, ale znacznie od niej większą. Jej nazwa pochodzi z okresu bizantyjskiego, gdy rzeczywiście znajdował się w niej klasztor. Turyści gremialnie odwiedzają też Kasr Bint Firaun, czyli Pałac Córki Faraona i grobowiec namiestnika rzymskiego Sekstusa Florentinusa, a także zespół pustych grobowców królewskich na Ścianie Królewskiej. Autorzy filmu wskazali też w obrębie ruin Grobowiec Obelisków, harmonijnie łączący elementy egipskie i nabatejskie i ogromny amfiteatr, mogący pomieścić od sześciu do dziesięciu tysięcy widzów. Miasto podupadło, gdy zmieniły się szlaki karawan, ustał handel, a trzęsienia ziemi dokonały ogromnych zniszczeń. Architekci wiedzieli jakie zagrożenia niesie usytuowanie Petry w miejscu częstych wstrząsów sejsmicznych i byli przekonani, że ich zabezpieczenia pozwolą przetrwać wszelkie kataklizmy. W tym celu łączyli kamienne bloki z poziomymi belkami drzewnymi, mającymi łagodzić ruchy ziemi. Niestety nie przewidzieli skali tych zjawisk i ich gwałtowności, szczególnie w roku 363 naszej ery, od którego to momentu miasto zaczęło się wyludniać i ostatecznie podupadać. Uznawane obecnie za jeden z siedmiu nowych cudów świata, do świadomości globalnej Petra przedostała się, gdy pojawiła się w hollywoodzkim filmie pt. Indiana Jones i ostatnia krucjata, jako domniemane miejsce ukrycia Świętego Graala. Do starożytnego miasta dostaniemy się z Ammanu lub z miasta Wadi Musa, choć podróż będzie dość kosztowna i męcząca. Najlepiej zwiedzać to miejsce w miesiącach wiosennych (od marca do maja) i jesiennych (październik – listopad), bo inaczej będziemy mieli do czynienia z ekstremalnym upałem, przed którym nigdzie się nie schronimy. Niestety ogromnym utrudnieniem przy zwiedzaniu i kontemplowaniu zabytków są tłumy turystów i hałaśliwi arabscy naganiacze, pragnący wycisnąć z gości jak najwięcej pieniędzy.
