Wczoraj wieczorem, gdy wracałem do domu poczułem orzeźwiający chłód lekkiego wiatru i rozlewający się we mnie spokój. To jedna z tych chwil, kiedy czułem, że żyję. Na niebie pojawiły się ogromne, ciemne chmury, a pomiędzy nimi wielkie połacie krystalicznie czystego błękitu. Powietrze było rześkie, barwy w dali wyraziste, a nad moją głową rozgrywał się spektakl, który mógłby być tłem dla klasycznych dramatów albo dla pradawnej kosmogonii. Przystanąłem i długo patrzyłem w górę, czując pulsowanie krwi w skroniach, głęboko wdychając powietrze i myśląc o czekających mnie wyzwaniach. Jakiś samotny szpak przeleciał z kępy drzew ku niedalekim ogrodom i pomyślałem, że darowane nam życie przypomina to chwilowe, dynamiczne zawieszenie ptaka w przestrzeni. Ruszyłem powoli do domu, bystro jeszcze zerkając na chmury i drzewa, na odrywające się od nich skrzydlate zwierzęta i czułem, że naprawdę jestem…