Jana Góreca-Rosińskiego poznałem na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, gdy zaczynałem dopiero moją drogę literacką. Był już od wielu lat naczelnym redaktorem bydgoskiego tygodnika „Fakty”, a także Prezesem oddziału Związku Literatów Polskich w naszym mieście. Zaczął publikować moje opowiadania i wiersze w tym periodyku, a potem coraz częściej zamieszczał też pisane przeze mnie teksty krytycznoliterackie, co przy rozbudowanym kolportażu w PRL-u, przyczyniło się do spopularyzowania mojego nazwiska i dało możliwość wejścia do ogólnopolskiego obiegu literackiego. Szybko zorientowałem się, że wokół tego pisarza kumuluje się zła energia bydgoskiego środowiska, podsycana przez ludzi z jego otoczenia i histerycznych komentatorów, którzy widzieli tylko zewnętrzność, a nigdy nie zadali sobie trudu, by spróbować zrozumieć wnętrze tego człowieka. W redakcji tygodnika i w związku pisarskim otoczony był przez kłębiące się i niezwykle zjadliwe „żmije”, ale – wiedząc o tym dobrze – starał się łączyć, a nie dzielić, jednoczyć, a nie burzyć. Zawiść budziły też niekwestionowane osiągnięcia twórcze, podróże artystyczne do Chin, Meksyku, na Kubę i do wielu krajów europejskich, a nade wszystko nieustająca aktywność literacka, pojawianie się w wielu periodykach i publikowanie kolejnych książek w renomowanych oficynach wydawniczych. Od samego początku dostrzegłem niezwykłą wagę tej twórczości, w czym nie byłem odosobniony, bo jej apologetą był też Piotr Kuncewicz, Krzysztof Nowicki, Arnold Słucki, Tadeusz Kłak, Jacek Kotlica, Jan Kurowicki, Stefan Melkowski czy Feliks Fornalczyk, żeby wymienić tylko kilku najważniejszych interpretatorów. Pisałem w obszernym studium rocznicowym, że istotą poezji Góreca-Rosińskiego była permanentna potrzeba przenikania, sięgania ku wnętrzu. Autor, opowiadając koleje swoich losów, zapoznając czytelnika z coraz głębszymi sferami swojej intymności, odsłania także przed nim głębie jaźni i wyobraźni współczesnego człowieka. Było to mówienie o ogóle poprzez dookreślenia szczegółowe, przez drążenie słowem zagadek istnienia. Poeta rozumiał na czym polegał synkretyzm dziejowy i tworzył swoistą rozmowę kulturową. Zadawał pytania i udzielał na nie odpowiedzi; szukał pierwotnych definicji i ostatecznych reguł. Ta poezja była świadectwem trwania pośród wrogiej i przyjaznej Natury, pośród ciemności i jasnych smug światła, pośród kulturowego ogrodu, w którym mrok zmienia się w jasność.
Właśnie w ogrodzie miały miejsce ostatnie spotkania z pisarzem, który u schyłku życia przyjmował mnie i innych literatów w swojej posiadłości. Siadaliśmy w otoczeniu kwiatów, krzewów i drzew i rozprawialiśmy o nowej książce, która – jak się okazało – miała być ostatnim dziełem tego autora. Mimo podeszłego wieku poeta miał wiele pomysłów i właściwie ich bogactwo trochę go przygniatało, kazało tworzyć coraz to inne wersje wymarzonego tomu. Miało w nim być wszystko, a więc i sprawy polityczne, związane przede wszystkim z młodością, i upodobania estetyczne, i filozofia, a wreszcie – podsumowanie miłości do Marii Barbary Dobrzalskiej, najwierniejszej towarzyszki życia, zawsze go wspierającej i dającej energię życiową. Choć Górec-Rosiński otrzymał stypendium Urzędu Miasta, ułatwiające wydanie nowego tomu, nagła śmierć twórcy przerwała nasze spotkania, gorące dyskusje nad „dziełem życia” i skomplikowała jego edycję. Na szczęście w projekt ten bardzo zaangażował się najmłodszy syn pisarza – Wojciech – który właściwie stworzył nową koncepcję tej Księgi. Nie gubiąc niczego z zamysłu autora, ale też kładąc nacisk na ukazanie miłości rodziców, skomponował tom, który może być sporym zaskoczeniem dla czytelników. Oprócz niezwykłych wierszy, poruszająca jest tutaj część ilustracyjna, dokumentująca żarliwy patriotyzm Góreca, jego nieustające walki ze sobą i światem, a nade wszystko młodzieńcze opowiedzenie się po stronie Polski walczącej. Nie bez powodu na grobie pisarza znalazł się jego wiersz o Katyniu, ale ocenić to sprawiedliwie będzie można dopiero po pełnym odsłonięciu archiwum pisarskiego. Syn twórcy robi to już częściowo w tym tomie, ale prawdziwe skarby są dopiero do zaprezentowania. Okazuje się, że największy wróg poety, pragnący kreować się na dysydenta, oczerniający go na każdym kroku, a nawet tworzący błazeńskie „analizy” w jednej ze swoich książczyn, wpisywał wazeliniarskie dedykacje w ofiarowanych Górecowi „dziełkach”, a w czasach „Solidarności” pisarz nie bał się formułować śmiałych analiz i protestów do władz, za co w końcu zapłacił utratą stanowiska redaktora naczelnego „Faktów”. Potem był okres bardzo intensywnego redagowania nowego kwartalnika – „Metafory” i wydawania kolejnych książek, wśród których znalazł się poemat o niespotykanej sile i wartości – Mesjasz zbuntowany. To jest – pisze autor – apokryficzny, poetycko-filozoficzny dramat, którego źródłem jest Zapis, znaleziony przez autora w Pompei. Anonimowy świadek relacjonuje niezwykłe dzieje Przybysza, którego sąd pompejański skazał na śmierć za głoszenie nauk przypominających zasady religijne w Qumran. Zapis jest łaciński, na pergaminowym zwoju, częściowo zwęglony. Najbardziej zdumiewa data, miejscami zatarta, którą znalazca uznał za rok 2357! Być może zatarte cyfry mówią o roku 2137 lub innym czasie, gdyż uszkodzenie cyfr uniemożliwiło rzeczywiste ich odczytanie. Autor Zapisu zapowiada wydarzenia, które nastąpią w trzecim tysiącleciu w związku z pojawieniem się Mesjasza. Zakrój tego dzieła jest zdumiewający – sędziwy poeta zapragnął w nim zmierzyć się ze swoją podstawową pasją twórczą – szukaniem odpowiedzi na pytanie o świętość i boskość. W wielu utworach Góreca-Rosińskiego pojawiały się próby mówienia językiem kulturowego przekazu, ale dopiero w tym dramacie stały się elementem dyskusji – pulsującym podskórnie wołaniem z głębi dziejów. Piotr Kuncewicz wskazał, że poeta teraz postanowił zwieńczyć swoją twórczość dziełem prawdziwie ogromnym, w którym niełatwo się rozeznać i niełatwo je ocenić. Mesjasz zbuntowany to przecież prawie pół tysiąca stron: kolos! Trudno nawet powiedzieć jaki to gatunek: dramat? poemat? poemat dramatyczny? Jeśli tak, to dramatyczne didaskalia także zostały napisane – wzorem klasyków eposu – wierszem i chyba należą do najlepszych fragmentów utworu. Łączy się w nim wszystko – tradycja romantyczna, dialogowany traktat filozoficzny, odniesienia do współczesności, romans. Zadziwiony czytelnik kapituluje przed tą niezwykłą epopeją, może ją albo odrzucić całkiem, albo zaakceptować – także w całości. Myślę, że trzeba uznać prawo starego poety do tak gigantycznego owocu, na który składają się przemyślenia całego życia. Kuncewicz nie formułuje jednoznacznej oceny dramatu, bo wszelka jednoznaczność w zderzeniu z ogromem poruszanych przez Góreca-Rosińskiego spraw, skazana jest na porażkę. Autor przecież nieustannie miesza wątki, ustawia przekaz między doktrynami i zaciemnia obraz, ucieka w mit, a nawet w swego rodzaju fantazy. Widzimy zatem wielkie miasta, gdzieś nad chmurami, jakieś monstrualne twierdze, jakieś potoki rozgrzanej do czerwoności materii – z mgły wyłaniają się gigantyczne postaci i takież rekwizyty rodem z malarstwa surrealistycznego.
Równie ekscytująca jest poezja erotyczna tego autora, która stanowi w tym tomie element konstytutywny – Górec zawsze pisywał wiersze miłosne, zostawiał na papierze ślad swoich uniesień i fascynacji Marią Barbarą Dobrzalską. Niewielu posądzało go zapewne o taką subtelność – kojarzono poetę częściej z modelem poezji kulturowej, pełnej głębokiego i majestatycznego patosu. Nie zdawano sobie sprawy jak dobrze znał on psychikę kobiety i jak umiał grać w swojej liryce na najcieńszych strunach, potrafił wyczarowywać w strofach nastrój chwili, dopowiadać szeptem słowa, które zwykle zostają gdzieś w zawieszeniu i ciszy. Ale też umieszczał swoje wiersze w perspektywie trudnej codzienności, lokował je w miejscach, które wielu wydać by się mogły niepoetyckie. Tak opowiadał się za postawą epikurejską, szlachetną zadumą, przypominającą spokój i zamyślenie nad światem poety mądrego, tego, który gubił się w dziejowych burzach, ale nigdy nie przestał składać pocałunków na ustach wybranki, nie przestał jej dziękować za wspólne życie. Te wiersze zostały napisane dla jednej kobiety – to się czuje, to się wie po przeczytaniu tomu. Nawet jeśli adresatką któregoś z tych utworów była inna kobieta „cielesna”, to wszystkie te wiersze razem są poematem dla hipotetycznej, wyśnionej i wymarzonej wybranki duchowej. Ci, którzy znają życie prywatne poety mogą się domyślać, iż jego intuicyjna kochanka pokrywa się też z wybranką życiową. Te wiersze czyta się z przyjemnością, chętnie wraca się do poszczególnych utworów, stale znajduje się w nich metafory i porównania, które są prawdziwymi perłami lirycznymi. Erotyki poety są w pełni romantyczne – słychać w nich pragnienia i artykulacje głębokich tęsknot, jakie charakterystyczne były dla poetów dziewiętnastego wieku. Co paradoksalne poezja ta jest też jak najbardziej współczesna i spokrewniona z liryką Różewicza, Śliwiaka czy choćby Szymborskiej. Autor w każdym nieomal wierszu dąży do syntezy – pragnie dojść do źródła/ przed zgaśnięciem oczu; pragnie – zakorzenić słowo/ w kujawskiej legendzie/ zostawić synom/ sen/ o sprawiedliwym/ Miłość/ roślinkę tkliwości/ wszczepić/ w ich ból życia/ Nic ponadto. Taka postawa, to nic innego jak romantyczne szukanie źródeł, pragnienie dotarcia do sensu wszechrzeczy, chęć przekroczenia barier jakie zakreśla ciało, byt i nieuniknioność końca. To wreszcie, postawa człowieka, który nigdy nie zgodzi się z porządkiem świata, w którym wszystko niszczeje i rozpada się w proch, rozmywa się w lodowatej pustce przeddziejowej entropii. Pod koniec lat siedemdziesiątych uczestniczyłem w wieczorze poezji prezentowanej przez znakomitego jej interpretatora Aleksandra Jędrzejczaka. Z całego spotkania do dziś pamiętam aurę i ciepło mówionego przez niego wiersza Góreca o Marii, bo tak czysta i tak piękna poezja zdarza się bardzo rzadko. Potem były spotkania, podczas których wiersze erotyczne Góreca-Rosińskiego interpretowali Wojciech Siemion i Krzysztof Kolberger i także te spotkania głęboko zapadły w moją pamięć. Ostatni zbiór liryków, zaplanowany za życia i dopełniony potem przez syna Wojciecha, jest podsumowaniem tego, czym autor zajmował się przez całe swe ziemskie bytowanie, a w jakiś przedziwny sposób na plan pierwszy wysuwa się biblijna maksyma: iść w nurcie – jeśli nurt znaczy: być wolnym,/ jeśli być wolnym znaczy/ być wiernym sobie i istnieć,/ jak istnieje myśl, światło, miłość,/ sumienie –/ albo agawa, kwitnąca tylko raz! Poeta spełniał się w swojej miłości i szedł wraz z nią w nurcie wolności i wierności sobie, a jego myśl stawała się światłem, a jego żarliwe uczucie stale od nowa rozkwitało pośród ludzkich pustyń.