SZKARŁATNY ARCHANIOŁ (I)

Powiedz tak, nie mów nie…

1.

Przestrzeń niebieska ciągnęła się w górę i w dół, na ukos i na boki i przybierała zmienne barwy. To, co bliskie, było wyraziste i opalizujące, jaskrawe i połyskliwe, a to co dalsze, stawało się pastelowe i lekko matowiało. Dalekie kształty bywały różnokolorowe i raz po raz na pierwszy plan wysuwały się jakieś wyraźniejsze pola, jakieś rozległe oka czerwieni, zieleni albo błękitu. Ta przestrzeń żyła i pulsowała, zaskakiwała różowymi, fioletowymi i lazurowymi obłoczkami i błękitnymi dymkami, albo przykuwała uwagę szerokimi strumieniami seledynu, srebra i amarantu. Czasem z delikatnej, splątanej nici snuł się szerszy sznur granatu i złota i potężniał, rozrastał się do rozmiarów ogromnej mgławicy, pośród której błyskały światła i pojawiały się miliony barw, odcieni, natężeń walorowych i ciemniejszych dziur. W dali migały iskry bieli i czerni, a na obrzeżach ogromnych, czerwonych plam rosiły się krople szkarłatu i różu, lekko spływały poza kontur rozlewiska żółcienia i sienny, ledwie zaznaczającej się szarości i brązu.

 Wszędzie lśniły miriady aniołów, pojedynczych strażników, dowódców podążających jak strzała przed oddziałami i święcących jaśniejszym światłem serafinów. Jak rojowiska małych muszek i ciem, jak świetliki zapalające się w mroku, jasne punkty migały i zmieniały swoje położenie, pulsowały sakralną energią. Mgławice na dole i w górze, z prawej i lewej strony Nieba, setki i tysiące, miliony, a może miliardy istnień. Jak wielki ocean wszechświata, pulsowały i przyzywały wzrok, nieomal mówiły zmienną świetlistością, że coś znaczą, że każdy punkt ma swoją opowieść i swoje przesłanie. Właśnie większy płomyk światła zapalił się gdzieś daleko u góry przestrzeni i szybko zbliżał się ku centrum, połyskiwał jak drogocenny klejnot i powodował popłoch w wirach anielskich. Całe kolumny, szeregi, gromady, rozsuwały się na boki, gdy przelatywał, a i pojedyncze byty umykały jak najdalej, a potem przystawały w bezpiecznej odległości, by się mu przyjrzeć. Sunął pewnie, statycznie i zarazem z jakąś wyszukaną gracją. Był jeszcze tak daleko, że zdawał się być świetlistym promieniem z rozżarzonym ostrzem.

W dali połyskiwał szmaragdowy kostur pośledniej wieży. Ogromna, niczym wielka wyspa pośród morskich kipieli, sterczała wyniośle, a wokół niej krążyły tysiące, setki tysięcy aniołów. Kołowały, nagle zrywały się do zmiany kierunku, niczym stada ziemskich szpaków tworzyły w powietrzu abstrakcyjne figury, wąskimi strużkami przekradały się ku wolnym przestrzeniom, a potem znowu, niczym ogromny sztandar, poruszony niewidzialnym drzewcem, falowały w powietrzu, rozpościerały się w plamy czerni i blasku, opalizowały milionami odcieni barw. Raz po raz pojawiał się pośród nich Archanioł i wtedy uciekały w popłochu, jakby zetknęły się z wielkim drapieżnikiem. On zawisał w miejscu, rozglądał się pośród tego rojowiska, a potem ustaliwszy azymut lotu, oddalał się ku wyznaczonemu celowi. Wieża miała dziesiątki mniejszych i większych okien, z których biło gęste czerwone światło, obramowane konturem czerni i złota. Aniołowie wlatywali i wylatywali, czasem też przysiadali na wystających z murów kolcach. Choć były ich tysiące, żaden nie zderzał się z innym, żaden nie ranił się o ostre krawędzie wieży, tylko czasami jakaś większe kohorta dokonywało cudów akrobacji by zmieścić się pomiędzy kilkoma innymi oddziałami. Słychać było tęskną melodię sfer, jakieś wysoki głos serafina wychwalającego Pana, ale wszystko zagłuszał łopot skrzydeł, uderzanie piór o przestwór. Snop największego światła przygasał powoli i powodował, że niektóre przezroczyste kształty anielskie świeciły blaskiem równym ziemskiemu słońcu, jakby były rozżarzone, jakby przebiegały w nich gwałtownie jakieś tajemne procesy alchemiczne.

Ciało anioła jest dziwnym fenomenem, przeźroczyste niczym kryształ i zmieniające swoją barwę, w zależności od tego, w jakim stanie emocji mknący byt się znajduje. A przy tym jednak zachowujące swoją integralność, wyraźnie odcinające się od reszty Nieba. Nie widać w nim żył, ale są jakieś arterie, jakieś miejsca mniej lub bardziej zaciemnione, pomiędzy którymi szybko śmigają impulsy i barwne ogniki. Wszystko to jednak niewidoczne z daleka, daje wrażenie jednorodności cielesnej, jaskrawej lub matowej barwy. Trzeba zbliżyć się do anioła by zobaczyć te subtelne, prawie niedostrzegalne iskry wewnętrzne, te przemykające w górę i w dół fajerwerki. Włosy anielskie są jak ziemski nylon, delikatny i nieco sztywny, przypominający jedwabne nici. A przy tym są to czupryny równie plastyczne, równie pięknie powiewające, jak włosy młodych ziemskich dziewcząt. Ich barwa bywa zwykle jednorodna – mogą być zielone, niczym szmaragd, czerwone jak rubin albo żółtawe, niczym stare złoto. Widuje się wielu skrzydlatych z włosami do ramion koloru niebieskiego, fioletowego albo białego. Tylko Archaniołowie miewają czarne włosy, choć i one mają nalot innego koloru – kruczoczarne lśnią niebieskim poblaskiem, albo połyskują patynowanym srebrem. Szaty anielskie są równie barwne jak ciała i włosy, zwykle z materiałów lekkich jak satyna. Nawet pikowane kombinezony wojowników składają się z niebieskiego runa i jedwabnych wierzchów, tak przemyślnie przeszytych niewidzialną energią, że tworzą ciąg poduszeczek, niewielkich wzgórków, do których przyczepia się perłę albo złotą blaszkę. Gdy anioł mknie w powietrzu szaty powiewają, ogniki przemykają pod skórą, a włosy falują na wietrze. Gdy zbierze się oddział anielski albo jakaś wielka grupa podąża ku dalekiemu celowi, a zmierzch przyciemnia barwy, zdaje się, że nad horyzontem mknie jakiś zdumiewający pojazd, twór przedwiecznego planu. Osobne ognie aniołów także połyskują pośród czerni nieba i przemykają niczym iskry strzelające z jakiegoś wielkiego polana.

%d blogerów lubi to: