Chalkida – widok z okolic hotelu
8 kwietnia 2019 roku pojechałem na festiwal literacki do Grecji, który zorganizowała moja wieloletnia przyjaciółka Maria Mistrioti. Wraz z Hafifem Janabim przelecieliśmy samolotem Ryanaira z Warszawy do Aten i po niespełna trzech godzinach byliśmy już w kraju Homera i Platona. Ateny przywitały nas deszczem i mgłą, ale było dość ciepło, co zauważyłem wychodząc po schodach z samolotu i przyglądając się dalekim, granatowym wzgórzom w oddali. Maria poprosiła mnie, bym nominował kilku poetów do udziału w wydarzeniu i teraz cieszyłem się, że spotkam się z zaprzyjaźnioną gromadką, którą spotykałem najczęściej podczas chińskich festiwali literackich. Niezawodnie stawili się Hassanal Abdullach z Nowego Jorku, Germain Droogenbroodt z Belgii, Kornernelis Platelis z Litwy i Amir Or z Izraela, a grupę uzupełnił także tajwański nestor poezji Kuei-shien-Lee, nominowany przez Hatifa. Czekając na autobus, który przewiezie nas do Chalkidy, krążyliśmy trochę po ateńskim lotnisku i wyławialiśmy się wzajemnie. Potem wreszcie wsiedliśmy do wygodnego pojazdu i ruszyliśmy w kierunku wyspy Eubea, na której mieszka Maria Mistrioti i na której miał rozegrać się festiwal, dotowany przez władze i indywidualnych sponsorów. Choć padał deszcz i opary czasem zasłaniały widoki, pojawiły się przestrzenie charakterystyczne dla tego wyspiarskiego kraju, poprzeplatanego wodą, odsłaniającego dalekie szczyty górskie, w tej porze roku jeszcze pokryte śniegiem. W czasach, gdy przyjaźniłem się z Nikosem Chadzinikolau, kilkakrotnie planowałem wyjazd do Grecji, ale jakoś się to nie udało i teraz jego obecność w moim życiu symbolicznie podkreślali, biorący udział w festiwalu, jego syn i wnuczka. Patrzyłem szeroko otwartymi oczyma na mijane zatoki, okręty stojące przy brzegach i ruszające ku jakimś celom, a nade wszystko na ludzi, pojawiających się w miastach i miasteczkach.
Podróż nie trwała długo i niebawem znaleźliśmy się w wygodnym hotelu, położonym blisko zatoki i otoczonym tropikalną roślinnością. Szybko też okazało się, że posiłki przygotowywane dla nas były bardzo obfite i kilkuskładnikowe, co niestety zburzyło moje założenie, że trochę się odchudzę. Najlepiej mi to wychodzi podczas, festiwali w Kraju Środka, gdzie serwuje się mnóstwo warzyw i ryb, ale w Kolumbii, gdzie jadłem sporo ananasów i mango, także udało mi się zrzucić kilka kilogramów. Pierwsza kolacja była okazją do poznania wszystkich uczestników i do odnowienia dawnych znajomości, tudzież do wspaniałych rozmów i dyskusji. Świetne, greckie wino i piwo rozwiązały nam języki, więc wracałem do pokoju zadowolony, wziąłem gorący prysznic i poszedłem spać, słysząc dziwne pohukiwanie jakiegoś wodnego ptaka. Następnego dnia, od samego rana, z aparatem fotograficznym i w dobrym nastroju, ruszyłem z hotelu ku brzegowi morza, podziwiając daleki, ośnieżone szczyty, tonące w granatowej mgle i przywodzące na myśl Olimp i Zeusa. Schodząc niżej i zauważałem pojedyncze mewy, unoszące się nad tonią, zmierzające w stronę zjawiskowego cypla, z lewej strony, albo ku dalekim domom miasta, rysującym się za zatoką. Fotografuję rośliny w ogrodzie i robię wiele zdjęć panoramicznych, a nade wszystko wsłuchuję się w siebie w chwili magicznej, z dawien dawna oczekiwanej i mającej się wydarzyć w roku 2019, jednym z najlepszych, które przeżyłem. Dochodzę do kamienistego brzegu i starym swoim zwyczajem podnoszę kilka kamieni, które zabiorę do domu, choć podobno nie wolno ich z Grecji wywozić. Wracam do hotelu i widzę, że nasza grupa zbiera się już na wyprawę do miasta, gdzie Maria pokaże nam niektóre zabytki i zabierze na obiad w typowej greckiej restauracji, serwującej owoce morza, ryby i sporo dań warzywnych. Wchodzimy do starego greckiego kościoła ortodoksyjnego, zwiedzamy muzeum, przyglądamy się domom i ulicom, a nade wszystko rozmawiamy i wymieniamy uwagi na temat tego, co zauważamy. Jak zwykle, odłączam się od grupy i fotografuję sporo ciekawych obiektów, zachwycam się kwiatami, pomarańczami, mandarynkami i cytrynami, dojrzewającymi na drzewach.
Niezwykła roślina z dziedzińca twierdzy Karababa
Jesteśmy na wyspie Eubea, którą Rzymianie nazywali Negroponte, a którego Chalkida jest dzisiaj głównym miastem. Maria proponuje nam przejazd do muzeum archeologicznego, usytuowanego wysoko na beockim wybrzeżu, w obrębie dawnej twierdzy Karababa, zbudowanej przez Turków w 1684 roku, by chroniła miasto przed agresją Republiki Weneckiej. To spora przestrzeń, pełna starych budowli i murów, z których znakomicie widać niemal całą Chalkidę i ośnieżone góry w dalszych planach. Przy tych kamiennych pamiątkach dawnych wieków rośnie wiele krzewów, niewielkich drzew, a pomiędzy kamiennymi duktami ścieli się dywan z kwiatów i ziół. Zrobiłem tam wiele zdjęć, ale dopiero po powrocie do Polski zauważyłem fotografię niezwykłej urody, dokumentującą kruchość naszego świata. Nie wiem co to są za kwiaty, rosnące na niewielkim krzewie, amarantową barwą wyraziście odcinające się od mętnej zieleni tła. Mogą należeć do rodziny storczyków, ale równie dobrze mogą być odmianą azalii, fiołków – trudno powiedzieć. Zatrzymane w kadrze świadczą o tym, że je zauważyłem, zrobiłem zdjęcie i pośród wielu ujęć to jedno okazało się najlepsze. Pierwszy plan jest tutaj dobrze oświetlony, wyrazisty, co pozwala wyodrębnić delikatne pręciki i płaszczyzny barwne poszczególnych płatków. Struktura tych kwiatów jest niezwykle delikatna, zdumiewająca w swojej oryginalności i lekkości, w chwilowym zawieszeniu nad ziemią. Może ilustrować kruchość wszelkiej egzystencji na naszej planecie i stać się symbolem roślinnej subtelności, pośród szarych krajobrazów. Zwiedzam też muzeum, w którym fotografuje wiele płaskorzeźb i monumentów, a nade wszystko czytam anglojęzyczne opisy poszczególnych artefaktów. Wraz z przyjaciółmi wdrapuję się na mury i platformy i robimy sobie wiele fotografii, które pozostaną w naszych domowych albumach, na Instagramie, Facebooku i w dziennikach. Tutaj też przeżywam ogromne wzruszenia, gdy widzę grecka flagę nad starymi murami, albo gdy przyglądam się dalekim planom miasta, tak cudownie rozprzestrzeniającego się wokół ultramarynowych wód.
Następnego dnia jedziemy najpierw do jednej ze szkół średnich Chalkidy, gdzie spotykamy się z młodzieżą i dyskutujemy z wieloma uczniami po angielsku o poezji i sztuce. Potem udajemy się do po bliskiej Eretrii i w siedzibie pani burmistrz znowu wypowiadamy się na różne tematy, związane z literaturą, Grecją i naszym festiwalem. Zostajemy zaproszeni na wystawny obiad w restauracji, położonej przy brzegu Południowej Zatoki Eubejskiej, gdzie – ku naszemu zdumieniu – wita nas po polsku właścicielka, która wyszła za mąż za Greka i od wielu lat prowadzi niewielki biznes w tym miejscu. Czekając na obiad, wychodzę na zewnątrz i fotografuję wielkie statki pasażerskie i handlowe, rośliny, domy, a nade wszystko przestwór morski, połyskujący w południowym słońcu. Na obiad jemy świeżą rybę, popijamy piwem lub doskonałym białym winem, a potem ruszamy do muzeum archeologicznego, gdzie fotografuję znowu wiele rzeźb. Dalej droga wiedzie ku starożytnemu amfiteatrowi, gdzie wciąż trwają prace archeologiczne, nie dające wszakże jeszcze wyobrażenia, jak obiekt ten wyglądał w starożytności. Rozmawiamy z sympatyczną panią archeolog, umorusaną w błocie i wskazującą nam najciekawsze miejsca, a potem prowadzącą nas ku dobrze zachowanym murom, na tle których robimy sobie wiele zdjęć. Odchodzę od grupy i fotografuję sporo roślin, a także zatrzymuję się w pewnym oddaleniu i kontempluję starożytne pozostałości po niegdyś potężnym państwie greckim. Rozmyślam o przemijaniu, które nie omija nikogo i niczego, cieszę się też, że moje wieloletnie zainteresowania starożytnością, znajdują tutaj swoją egzemplifikację. Archeolog mówi o dramatach i komediach, które wystawiane były w amfiteatrze eretryjskim, a ja wyobrażam sobie Antygonę mówiącą: O ukochana siostro ma, Ismeno,/ Czy ty nie widzisz, że z klęsk Edypowych/ Żadne za życia los nam nie oszczędza?/ Bo nie ma cierpień i nie ma ohydy,/ Nie ma niesławy i hańby, które by/ Nas pośród nieszczęść pasma nie dotknęły./ Cóż bo za rozkaz znów obwieścił miastu/ Ten, który teraz władzę w ręku dzierży?/ Czyś zasłyszała? Czy uszło twej wiedzy,/ Że znów wrogowie godzą w naszych miłych? Powoli wracam do grupy, żartuje z roześmianą poetką z Szanghaju, jeszcze raz rzucam okiem na ruiny starożytnego teatru i podążam do autobusu, który wiezie nas z powrotem do hotelu.
Chalkida – miejsce spotykania się prądów morskich
Wieczorem wychodzę na taras hotelowy i kontempluje dalekie światła Chalkidy, połyskujące w mroku, jak drogocenny diadem. Znowu odzywa się dziwny, tubalny, ptasi głos, który może należeć do nura, pojawiającego się czasem na wybrzeżu greckim. Czuje się spełniony i zaspokojony, a jednak jakiś dojmujący smutek pojawia się w moich myślach. Wracam do pokoju hotelowego, siadam przy biurku i piszę wiersz pt. Nostalgia: Twoje drogi wiodą cię/ ku dalekim krainom/ i nagle stajesz u wrót/ doliny otoczonej górami/ świetlista tafla morza zaczyna/ taniec snu pośród sinych/ mgieł i niebieskich oparów/ zdążałeś wytrwale do celu/ aż wstąpiłeś/ w nieskończoność/ przymrużone oko świtu/ zamknięta powieka zmroku/ odgrodziły cię od bólu/ i czarnej pamięci/ nostalgia jak zmurszała maska czasu/ krwawiła w zranionej/ świadomości. Noc mija szybko i po porannym prysznicu melduję się na śniadaniu, jak poprzednio, zbyt obfitym i jakże różnorodnym. Mam co najmniej godzinę do kolejnego wyjazdu, więc jeszcze raz idę nad brzeg morza i przyglądam się dalekim statkom, charakterystycznym łodziom rybackim, a nade wszystko fotografuję szerokie przestrzenie, roślinność, skały i kamienie na brzegu. Czas mija szybko, więc zbieram się i jako jeden z ostatnich wchodzę do autokaru, który wiezie nas na główną imprezę festiwalu, do siedziby burmistrza. Maria robi, co może, by wszyscy byli zadowoleni, a włodarz miasta chodzi od pisarza do pisarza i ściska dłonie, dziękuje za przyjazd do Chalkidy, zawsze otwartej dla twórców. Czytamy wiersze, wręczamy Europejskie Medale Poezji i Sztuki HOMER, Amirowi Orowi i Romainowi Droogenbroodtowi, z przyjemnością oglądamy występy artystyczne Greków i Greczynek. Następnie udajemy się na nabrzeże Cieśniny Ewripos by zobaczyć słynne miejsce, w którym wody przepływają z południowej do północnej Zatoki Eubejskiej i kilka razy na dobę zmieniają kierunek przemieszczania się prądów. Wchodzimy do kolejnej restauracji i jemy wspaniały obiad, znowu kilkuskładnikowy, dodatkowo wzmocniony świetnym czerwonym winem i zamawianym indywidualnie piwami Mythos, Efes lub Levante, z browaru umiejscowionego na wyspie Zakynthos.
Ruiny świątyni Apollina w Delfach
Nowy dzień przynosi wyprawę do Delf, miejsca urodzenia Nikosa Chadzinikolau, którego członkowie szerokiej rodziny stale tam mieszkają. Eubeę opuszczamy długim mostem i podróżujemy przez spory kawałek Grecji Środkowej, aż do stóp Parnasu, trzynaście kilometrów od Zatoki Korynckiej. W czasach antycznych znajdowało się tam sanktuarium poświęcone Appolinowi, a nieco niżej zbudowano centrum Ateny Pronaji, czyli Strażniczki Świątyni. Najpierw przejeżdżamy przez współczesne Delfy, usadowione tarasowo na zboczach, pełne czarujących, wąskich uliczek i budowli typowych dla tej części Grecji, a potem kierujemy się do muzeum archeologicznego, słynącego z rzeźb i innych cennych zabytków starożytności. O miejscu tym mówi mit o dwóch orłach, wysłanych przez Zeusa z krańców kosmosu, by znalazły „pępek” świata. Natkniemy się też na opowieść o Gai – Matce Ziemi, której sanktuarium strzegł wąż Pyton, pokonany później przez Apollina. To ten grecki bóg ustanowił wyrocznię w tym miejscu, a jego przepowiednie miała przekazywać Pytia. Początkowo czczono tu Posejdona i Dionizosa, uprawiano też kult kamieni (omfalos), ale od VII wieku przed naszą erą zainicjowano kult boga piękna, światła, życia i śmierci. Wchodzimy do muzeum, w którym fotografuję wiele płaskorzeźb i rzeźb, przyglądam się wytworom greckiego geniuszu artystycznego, kamiennym wyobrażeniom bóstw, filozofów i władców. Delfy ugruntowały swoją sławę już w czasach archaicznych, a wyrocznia delficka uważana była za jedną z najbardziej wiarygodnych i miała przewidzieć, między innymi wyprawę Argonautów i wojnę trojańską, tudzież zakładanie kolonii przez Greków. Po bodaj dwugodzinnym zwiedzaniu muzeum, wychodzę na zewnątrz i podążam ku ruinom sanktuarium apollińskiego i antycznego cmentarza, pełnego kolumn i kamieni nagrobnych. Robię wiele zdjęć, które zapewne przydadzą mi się do przygotowywanej książki o czasach, sztuce i literaturze starożytnej. Spore wzniesienia wymagają dobrej kondycji, ale nie narze3kam na jej brak i dzielnie podążam ku kolejnym, interesującym miejscom. W zjawiskowych ruinach świątyni Apollina spotykam Hatifa i Amira i potem wraz z nimi wracam ku placowi, gdzie przewidziano zbiórkę całej grupy.
Sanktuarium Ateny Pronaia w Delfach
Wsiadamy do autobusu i jedziemy kilkaset metrów niżej, by zobaczyć sanktuarium Ateny, umiejscowione na jednym ze zboczy, specjalnie zniwelowanym do tego celu. W naszej grupie jest sporo starych ludzi, po sześćdziesiątce, po siedemdziesiątce, ale nawet nasz osiemdziesięcioletni kolega z Tajwanu rusza w dół, ku jakże zjawiskowemu miejscu. Droga wiedzie zakosami ku widniejącym w dali kolumnom i kamieniom, które kiedyś były częścią budowli dla kapłanek. Tutaj czuje się wyraźnie powiew starożytności, a zdruzgotana budowla przywołuje moje liczne lektury i młodzieńcze marzenia, związane z wyprawami do Grecji. Robimy sobie zbiorowe zdjęcia, a niektórzy uczestnicy festiwalu czekają aż grupa się oddali i wtedy proszą o indywidualne fotografie, dokumentujące ich pobyt w tym miejscu. Sanktuarium Ateny Pronaja zbudowano w pewnym oddaleniu od świątyni apollińskiej, by bóstwa ze sobą nie rywalizowały. Właściwie były tam trzy świątynie, poświęcone Atenie, dwie wzniesione z tufu i trzecia z wapienia, a także eolski skarbiec Massalczyków i obiekt dorycki. Z okresu klasycznego odkryto też temenos herosów, ołtarz Ateny Pronaja, ołtarz Higiel i Ejlejtyi. Odbudowano tylko częściowo tolos, a choć są tam teraz tylko trzy wielkie kolumny i część kręgu środkowego, dają one wyobrażeni e o urodzie tego miejsca i jego randze w dawnych wiekach. Jak zwykle w takich sytuacjach, żałuję, że nie jestem tu sam, ale czekam cierpliwie aż wszyscy ruszą z powrotem, do autobusu i choć przez kilka minut rozkoszuję się w samotności niezwykłością tego miejsca. Wędrując pod górę, przystaję co jakiś czas, bo jestem na wysokości ok. 500 metrów nad poziomem morza i wyraźnie to czuję. Te przerwy wykorzystuję na fotografowanie endemicznej, górskiej roślinności, wypatruje ptaków, a nade wszystko odwracam się za siebie i z wielu miejsc robię zdjęcia sanktuarium ateńskiego. Jako jeden z ostatnich wchodzę do pojazdu, który rusza ku miasteczku, gdzie zjemy obiad i zaczniemy się dzielić refleksjami na temat tego, co tego dnia zobaczyliśmy. Usadawiam się przy stole tuż przy Hatifie i Hassanalu, zostawiam kurtkę, a tylko w koszulce wymykam się ku uliczkom Delf. W sklepach z pamiątkami kupuję gustowne magnesy na lodówki dla mnie i dla moich dzieci, a także sporo innych przedmiotów, symbolizujących Grecję. Na obiad jemy pieczone ziemniaki, rybę, sporo warzyw, a wszystko popijamy sokiem pomarańczowym, winem i doskonałym piwem Zorbas.
Rzeźba Antinosa z muzeum w Delfach
W naszym świecie wszystko ma swój początek i koniec, a piękne chwile jakże szybko mijają. Na szczęście został nam jeszcze ostatni dzień festiwalu, który przyniósł długo oczekiwaną wyprawę do Aten. Po dwóch godzinach jazdy autostradą docieramy do stolicy Grecji i od razu kierujemy się do Muzeum Akropolu, które od 2009 roku mieści się w nowoczesnym budynku, zaprojektowanym przez szwajcarskiego architekta Bernarda Tschumiego. Po latach niszczenia i rabowania zabytków przez Turków, Wenecjan, Anglików, władze greckie postanowiły stworzyć muzeum, w którym zostałyby zachowane dla potomnych wspaniałości architektury i sztuki rzeźbiarskiej Akropolu i jego okolic. W wieku XIX i XX kilkakrotnie przebudowywano i powiększano ten obiekt, rosła też stale liczba artefaktów eksponowanych w nim. Dopiero jednak u końca pierwszej dekady XXI stulecia oddano do użytku funkcjonalny budynek, ulokowany na autentycznych ruinach, w którym znaleźliśmy się wraz z setkami turystów. Nie lubię zatłoczonych muzeów i zbyt natrętnych przewodników, zatem szybko oddzieliłem się od grupy i zacząłem chodzić swoimi ścieżkami. Co jakiś czas obsługa zwracała mi uwagę, że nie wolno fotografować niektórych rzeźb, ale jakoś udawało mi się przechytrzyć niezwykle zasadnicze panie i zrobić nieco zdjęć bez flesza. Po obejściu wszystkich pięter, dowiedziałem się, że zbierzemy się przed muzeum dopiero za godzinę i ruszymy na obiad. Natychmiast też podjąłem decyzję, że ruszę piechotą ku Partenonowi, bo przecież od dawna chciałem się tam znaleźć. Droga ku głównemu wejściu, dość stroma i uciążliwa, zabrała mi zaledwie piętnaście minut, więc obliczyłem, że na zwiedzanie świątyni zostanie mi jakieś pół godziny. Na szczęście miałem przy sobie legitymację dziennikarską, która umożliwiła mi szybkie i bezpłatne wejście na teren wykopalisk i rekonstrukcji. Zrobiłem sporo zdjęć i zatrzymywałem się w miejscach szczególnych, rozmyślając i planując rozdziały mojej książki o czasach i sztuce starożytnej. Mój pobyt w tym miejscu potwierdził moje wieloletnie przeświadczenie, że kiedyś ją napiszę i zilustruję własnymi fotografiami, tym bardziej, że wiele tekstów składowych już powstało.
Przechodzę kolejne poziomy, mijam schody i kamienne platformy i już jestem przy Partenonie, czyli świątyni Ateny Dziewicy, wzniesionej z białego marmuru pentelickiego w V wieku przed naszą erą, według planów Iktinosa i Kallikratesa, a pod nadzorem samego Fidiasza. Jeszcze teraz wyraźnie rysuje się porządek dorycki budowli, choć wszystko psują rusztowania, betoniarki i dźwigi stojące na budowie. Staram się jednak tak kadrować zdjęcia, by nie znalazły się one na fotografiach i szybko obchodzę dookoła całe wzgórze świątynne. Roztacza się z niego wspaniały widok na Ateny, ogromne, czteromilionowe miasto położone na równinie między Zatoką Sarońską, należącą do Morza Egejskiego, a czterema górami: Egaleo, Hymet, Pentelejkon i najwyższą z nich – Parnitą (1423 m n.p.m.). Stosunkowo niedawno pisałem w moim dzienniku o Atenie i jej świątyni, więc otwieram go w iphonie i czytam: Dzięki współczesnym rekonstrukcjom możemy zdać sobie sprawę jak wielkim szacunkiem darzono Atenę – rzeźba dłuta Fidiasza, znajdująca się w Partenonie, jest tego wyrazistym dowodem, a choć nie przetrwała do naszych czasów, nowoczesne techniki audiowizualne pozwoliły ją w całości zrekonstruować. Grecki rzeźbiarz wykonał ją w latach 447–438, stosując technikę chryzelefantową (nakładanie na drewnianą konstrukcję płyt złota i kości słoniowej) i przydał wiele dodatkowych elementów. Rzeźba miała dwanaście metrów wysokości wraz z bazą, oszałamiała bogactwem, dekoracyjnością i rozmachem artystycznym i przyczyniła się do nieśmiertelnej sławy jej autora. Posąg umieszczony we wnętrzu Partenonu wyobrażał majestatyczną boginię w złotym hełmie i długim, powiewnym peplosie. Atena wyposażona została także w złotą figurę Nike na prawej dłoni, o rozmiarach żywej kobiety (1,77 m) oraz kunsztownie przyozdobioną egidę i włócznię przy lewym boku. Na szczycie jej hełmu Fidiasz umieścił gryfa z dwoma sfinksami, na egidzie głowę Meduzy, na sandałach sceny z centauromachii, a na fryzie moment narodzin Pandory, której to przygląda się dwunastu bogów. Rzeźbę wielokrotnie uzupełniano, a jej kruszec, wagi ok. 1151 kilogramów stanowił skarb państwa ateńskiego. Losy tego przedstawienia dopełniły się w piątym wieku naszej ery, kiedy to miał miejsce ogromny, destrukcyjny pożar. Przypuszcza się też, że złoto i kość słoniowa zostały wywiezione przez Turków do Konstantynopola, gdzie zostały użyte do wykonania innych wytworów.
Widok ze wzgórza świątynnego na Ateny
Od dłuższego czasu trwają prace rekonstrukcyjne na wzgórzu akropolskim i planuje się odzyskać oryginalne, marmurowe rzeźby z muzeów europejskich, a także odtworzyć ze współczesnych materiałów ogromny posąg Ateny Dziewicy (gr. Partenos). Teraz byłem w tym ważnym dla kultury światowej miejscu i robiłem zdjęcie za zdjęciem, co jakiś czas zerkając na zegarek – okazało się, że pół godziny w zupełności wystarczyło by obejść wzgórze, zatrzymać się przed erechtejonem z kopiami słynnych kariatyd, a nade wszystko przystawać w najlepszych miejscach widokowych i patrzeć w zadumie na Ateny. Z ociąganiem zszedłem z Akropolu i powędrowałem z powrotem ku muzeum, przed którym zbierała się już nasza grupa. Wsiedliśmy do autokaru i przez zakorkowane ulice przejechaliśmy do wspaniałej restauracji, w której uraczono nas obfitym obiadem, wzbogaconym wspaniałymi winami. W znakomitych humorach wracaliśmy do hotelu w Chalkidzie, gdzie natychmiast położyłem się na krótką drzemkę. Po przebudzeniu, czując, że czas pobytu w Grecji kończy się, jeszcze raz poszedłem nad brzeg zatoki, a potem długo patrzyłem z góry na zachód słońca, rozlewające się barwy, na dalekie szczyty i chłonąłem rzeczywistość tego miejsca i czasu, który umykał bezpowrotnie. Następnego dnia ruszyliśmy autokarem na lotnisko w Atenach, a stamtąd – znowu z Hatifem – udaliśmy się samolotem do Modlina, skąd często latają statki powietrzne Ryanaira. Lecąc nad chmurami przeglądałem zdjęcia w moim Canonie i jeszcze raz przed oczyma pojawiły mi się wydarzenia tych kilku dni, sfotografowane rzeźby, budynki, rośliny i ludzie, przyjaźni i pełni empatii dla przyjezdnych gości. Maria zapowiadała powtórzenie festiwalu w następnym roku, ale nie mogła wiedzieć, że sytuacja na świecie tak diametralnie się zmieni, a drobinka zwana koronawirusem unieruchomi potężne odrzutowce, koleje, statki morskie i samochody i każde ludziom siedzieć w domach. Może jednak jesienią nie będzie drugiego ataku wirusa i wszystko zacznie wracać do normy i znowu poeci przylecą do gościnnej Chalkidy by czytać wiersze, zwiedzać piękny kraj i jego wspaniałe zabytki.
Ozdobny żyrandol w kościele w Chalkidzie
Od lewej: Dariusz Tomasz Lebioda, Hatif Janabi, Germain Droogenbroodt, Amir Or
Organizatorka festiwalu Maria Mistrioti i Hassanal Abdullah z Nowego Jorku
Widok z murów twierdzy Karababa
Germain Droogenbroodt, Amir Or, Hassanal Abdullah i Maria Mistrioti
Cieśnina pomiędzy Południową Zatoką Eubejską i Północną
Amfiteatr w Eretrii – zachowane kamienie
Germain Droogenbroodt i poeta z Tajwanu Kuei-shien Lee
Ruiny świątyni Apollina w Delfach
Ruiny starożytnego cmentarza w Delfach
Współcześni bogowie i boginie w sklepie z pamiątkami w Delfach
Sanktuarium Ateny Pronaia koło Delf
Pozostałości po starożytnych kolumnach
Erechtejon z kariatydami, w którym Turcy urządzili harem
A tak wyglądał monument Ateny z Partenonu – rekonstrukcja z Nashville