O ROKU ÓW…! (4)

A 380 na lotnisku we Frankfurcie

15 maja tego niezwykłego roku poleciałem wraz z żoną do Stanów Zjednoczonych i wyjazd ten – wraz z zeszłorocznym skokiem do Chin – był rodzajem podróży poślubnej. Przelecieliśmy z bydgoskiego lotniska do Frankfurtu nad Menem, a stamtąd największym samolotem świata, Airbusem A 380 pomknęliśmy za ocean. Loty z Bydgoszczy są niezbyt dobrze skorelowane z przesiadkami w wielkich portach lotniczych, więc musieliśmy szybko przebiec ogromną przestrzeń długich korytarzy lotniskowych i przy wyznaczonej bramce byliśmy dosłownie w ostatniej chwili. Wszystko zrekompensował wygodny, siedmiogodzinny lot z Hesji do Nowego Jorku, tradycyjną trasą nad Wielką Brytanią, Islandią, a potem nad kanadyjską Wyspą Księcia Edwarda, Nową Szkocją i wschodnim wybrzeżem USA. Z radością patrzyłem jak wielki samolot zaczął się zbliżać do zachodniego końca Long Island, minął charakterystyczne bagna Jamaica Bay i majestatycznie wylądował na głównym pasie lotniska Johna Fitzgeralda Kennedy’ego. Ilekroć w przeszłości zbliżałem się do Nowego Jorku, czekałem na pojawienie się tych rozlewisk i patrząc przez okienko, z radością wyławiałem z zieleni ptaki, krążące nad nimi, przede wszystkim wyraziste, białe czaple. To był znak, że Ameryka znowu otwiera swoje wrota, choć przed nami była jeszcze drobiazgowa kontrola celna, weryfikacja wiz i długie oczekiwanie na przejście granicy. Na szczęście wszystko przebiegło bez komplikacji i już byliśmy w głównej hali terminalu przylotowego, skąd powędrowaliśmy na postój żółtych taksówek. Zarządzający nimi Afroamerykanin szybko przydzielił nam obszernego Forda i już ruszaliśmy na Manhattan przez Queens i północny Brooklyn, po drodze rozmawiając z pakistańskim kierowcą, który zachwalał nam słodkie życie w Ameryce. Jechaliśmy do Hotelu Roosevelt, ulokowanego przy 45 East Street, pomiędzy Madison Avenue i Vanderbilt Avenue, niedaleko dworca Grand Central. Taksówkarz powiedział z dumą, że ten, otwarty w 1924 roku hotel, jest teraz w posiadaniu Pakistan International Airlines i jakieś udziały w tym biznesie mają też bogaci Saudyjczycy. Przemknęliśmy szybko na miejsce, wnieśliśmy bagaże do głównego hallu, a potem oddaliśmy je na przechowanie, bo naszym pobytem zarządzała przyjaciółka z Los Angeles – Sona Van, która miała przylecieć dopiero wieczorem. 

Ania w Grand Central

Mieliśmy sporo czasu, więc postanowiłem oszołomić Anię Nowym Jorkiem i najpierw wziąłem ją do pobliskiego dworca Grand Central. Przestronne hole i kaskady światła sprawiły, że przypomniały mi się wcześniejsze pobyty w tym miejscu, będącym jednym z symboli mknącej do przodu Ameryki. Charakterystyczny budynek umiejscowiony jest w pobliżu wieżowca Yale Club, w którym mieliśmy wystąpić następnego dnia. Teraz machnąłem ręką na żółtą taksówkę i kazałem kierowcy zawieść nas na Time Square, o którym mówi się, że to prawdziwy środek świata. Niestety zapomniałem o straszliwych korkach nowojorskich i droga tam zajęła nam dobre czterdzieści minut, co od razu odbiło się na liczniku. Kierowca  w czerwonym turbanie, rodem z Indii, musiał objeżdżać kwadraty zabudowy, by w końcu dotrzeć na miejsce i odsłonić białe zęby w promiennym uśmiechu. Czułem jakie wrażenie to miejsce zrobi na mojej żonie i teraz widziałem jak szeroko otwartymi oczyma chłonie rozświetloną barwami rzeczywistość. Wszystko tutaj jest magiczne, a szczególnie wielkie kolorowe reklamy ze słynnym budynkiem NASDAQ MarketSite, w którego dolnej partii znajduje się siedmiopiętrowa cylindryczna wieża z supernowoczesnym elektronicznym wyświetlaczem, największym na świecie. Kosztował 37 milionów dolarów i teraz, oprócz funkcji użytkowej, zachwyca tłumy turystów, robiących sobie zdjęcia na jego tle. Doskonale pamiętam moją bytność na Time Square w roku 2002, gdy stałem na środkowej wysepce i słuchałem Peruwiańczyków grających na fletni Pana. Przeżyłem wtedy wielkie wzruszenie i wyczułem życiowe burze, które miały nadejść w następnych latach, za sprawą różnorakich nieludzkich kanalii – na szczęście już wtedy byłem dumny z mojego życia i tego, czego dokonałem, a przecież od tamtego czasu suma osiągnięć zwiększyła się kilkakrotnie. Teraz też czułem się wspaniale w Nowym Jorku, a zachwyt Ani był dodatkowym bonusem. Chodziliśmy między rzeszami turystów i robiliśmy zdjęcia, a kolorowe reklamy zmieniały się co chwilę i pojawili się przy nas mężczyźni przebrani za bohaterów rodem z Marvel Studios, oferujący swoje usługi jako modele. Wyjęliśmy nieco dolarów i sfotografowaliśmy się z Batmanem, Hulkiem, Supermanem i Spider-Manem. Byliśmy w symbolicznym centrum świata dwie godziny, a potem zjedliśmy po trójkącie pizzy w małej restauracyjce i ruszyliśmy z powrotem do hotelu, tym razem pieszo, rozkoszując się dalekimi perspektywami barwnie oświetlonych ulic.

Time Squere

Po przylocie Sony i naszej przyjaciółki Beaty Poźniak, znanej aktorki polskiej z Hollywoodu, przeszliśmy do pokoju, urządzonego w eklektycznym stylu. Trafił nam się niezbyt ciekawy widok z okna, na sąsiedni, szary drapacz chmur, ale wszystko rekompensowała bliskość znaczących miejsc w Nowym Jorku. W amerykańskich hotelach rzadko serwują darmowe śniadania, więc następnego dnia wyskoczyłem rano ku sąsiedniej Madison Avenue, gdzie na rogu znalazłem charakterystyczny mobilny punkt sprzedaży bajgli, zapiekanek, bułek i kawy. Kupiłem aromatyczne śniadanie, które uprzejmy Hindus zapakował w papierową torbę i ruszyłem z powrotem ku trzem wieżom hotelu, wybudowanego w charakterystycznym starym, nowojorskim stylu. Znajduje się w nim ponad tysiąc pokoi i pięćdziesiąt dwa apartamenty oraz dwie restauracje, a jego nazwa miała honorować dwudziestego szóstego prezydenta USA Theodore’a Roosevelta, sprawującego swoją funkcję w latach 1901–1909, laureata Pokojowej Nagrody Nobla z roku 1906. Hotel wybudował biznesmen z Niagara Falls Frank A. Dudley i otwarzył go 23 września 1924 roku, a całkowity koszt inwestycji wyniósł dwanaście milionów ówczesnych dolarów, co w roku 2019 przeliczano na sumę aż 179 milionów. Znakomita lokalizacja, tuż przy Grand Central, powodowała, że miejsce to cieszyło się wzięciem u podróżnych, tym bardziej, że już w 1947 roku w każdym pokoju zamontowano telewizor. Stając na skrzyżowaniu 45 Ulicy Wschodniej i Madison Avenue mogłem objąć wzrokiem cały hotel, który ma piętnaście pięter, licząc od wysokiego lobby na parterze. Zawsze czuję się w tym mieście jakby urosły mi skrzydła u ramion, jakbym znalazł się w magicznej przestrzeni, więc i tym razem podniecenie nie opuszczało mnie ani na chwilę. Jeszcze rzuciłem okiem na sąsiednie wysokościowce i szybko wróciłem do pokoju, znajdującego się na jedenastym poziomie. Ach, jakże wspaniale smakowały aromatyczne bajgle i drożdżówki, popijane kawą z plastikowego kubka, tudzież tropikalne owoce i nieco nieodłącznej w Ameryce Coca-Coli. Szybko weszliśmy pod prysznic, a potem ubraliśmy się i ruszyliśmy ku pobliskiej Piątej Alei, gdzie chciałem żonie pokazać jeden z najdroższych w USA sklepów z odzieżą, pełen znanych marek i snobistycznych klientów, potrafiących zapłacić za płaszcz czy garsonkę ponad dwadzieścia tysięcy dolarów.                   

Kastedra św. Patryka

Po zwiedzeniu wielkiej świątyni próżności, przymierzeniu kilku wdzianek i zrobieniu wielu zdjęć, ruszyliśmy dalej słynnym traktem ku katedrze Św. Patryka. Każda piędź ziemi ma ogromną wartość w Nowym Jorku, więc i ten monumentalny kościół wybudowano w ciągu ulicznym, naprzeciw Rockefeller Center.  Kamień węgielny wmurowano w roku 1858, równo dwieście lat przed moimi narodzinami, a wznoszenie i wykańczanie trwało dwadzieścia lat, aż do 25 maja 1879 roku, kiedy to udostępniono świątynię wiernym.  W tej największej w Ameryce neogotyckiej katedrze byłem za każdym razem, gdy trafiałem na Manhattan, a teraz wprowadziłem do niej oszołomioną jej przepychem żonę. Ostateczny kształt kościoła ustalono dopiero w 1908 roku, po dobudowaniu dodatkowych budynków kościelnych, stumetrowych wież, zachodniej fasady i kaplicy Najświętszej Maryi Panny. Jednak dopiero 5 października 1911 roku arcybiskup John Murphy Farley dokonał poświęcenia świątyni, nie wiedząc, że już w roku 1918 spocznie na wieki w krypcie pod głównym ołtarzem. Do budowy użyto białego marmuru ze złóż amerykańskich, głównie z Massachusetts, czyniąc to miejsce jednym z najbardziej znanych w Nowym Jorku. We wnętrzu świątyni może się znaleźć jednocześnie kilka tysięcy wiernych, spośród których 2200 znajdzie miejsce siedzące. Można się było o tym przekonać podczas wizyt trzech ostatnich papieży – Jana Pawła II (1979), Benedykta XVI (2008) i Franciszka (2015). Spacerujemy po nawach bocznych, przechodzimy środkową aleję i bez trudu wyławiamy liczne polskie akcenty, wizerunki świętych, okolicznościowe tablice i udane popiersie Karola Wojtyły. Po wyjściu na zewnątrz widzimy, że na Piątej Alei formuje się uroczysty pochód nowojorskich strażaków, w szeregach których jest wielu potomków emigrantów z Irlandii, dla których św. Patryk, patron ich ojczyzny, jest najważniejszym świętym. Choć to dość długa droga, postanawiam przejść aż do Ulicy 59 Zachodniej, gdzie jest południowy skraj Central Parku. Idziemy powoli, co i rusz zatrzymując się przy jakichś charakterystycznych miejscach, takich jak księgarnia Barnes & Noble, sklep jubilerski Cartiera, witryny znanych marek odzieżowych, kościół episkopalny św. Tomasza, czy Trump Tower, w którym obok imiennika tego charakterystycznego wysokościowca, mieszkają tak znane osoby jak Bruce Willis i Cristiano Ronaldo. Droga mija nam szybko i już wchodzimy na obszerny plac z fontanną Pulitzera, złoconym monumentem po drugiej stronie i wielką bryłą hotelu Plaza po lewej.

Pomnik generała Williama Tecumseha Shermana

Najpierw naszą uwagę przykuwa złocony pomnik przedstawiający generała Williama Tecumseha Shermana, bohatera amerykańskiej wojny domowej, zwanej też secesyjną (1861–1865). Monument zdumiewa z racji realnie odwzorowanej postaci męskiej na koniu i symbolicznie wiodącej generała do boju, greckiej bogini Nike. To bardzo charakterystyczne miejsce w Nowym Jorku, z licznymi dorożkami do wynajęcia i Ania zauważą, że wielokrotnie widziała je w amerykańskich filmach fabularnych. Robimy zdjęcia na tle hotelu Plaza i złotego pomnika, a potem mijamy wejście do Central Parku i schodzimy w dół, podziwiając wielkie skały, na które wspina się sporo turystów. Byłem już tutaj wielokrotnie i sporo czasu spędziłem na rozmyślaniach, obserwacjach drozdów, epoletników i kardynałów, a nade wszystko na kontemplowaniu tej magicznej przestrzeni. Sporo tutaj pomników znanych postaci z historii świata i wspaniale jest za każdym razem zatrzymywać się przy monumencie króla Władysława Jagiełły pogromcy krzyżaków spod Grunwaldu. Obok niego mijamy popiersia Schillera, Beethovena, Humboldta, Moore’a, a także pomniki całych postaci Kolumba, Bolivara, Andersena, Burnsa, Morse’a, Hamiltona, Webstera, Scotta i Szekspira. Są też rzeźby symboliczne sokolnika, aniołów, pielgrzyma, indiańskiego łowcy, liczne przedstawienia drapieżnych zwierząt, a także bohaterów literackich – Romea i Julii i Alicji z powieści Carrolla. Wędrujemy węższymi i szerszymi alejkami, fotografujemy się na moście miłości (Bow Bridge), rozdzielającym dwie części przestrzeni wodnej nazywanej The Ramble and Lake. Tutaj wspaniale wychodzą zdjęcia z wyniosłymi iglicami apartamentowca San Remo, ulokowanego na Ulicy 145 Zachodniej i widocznymi też dobrze wieżami innego słynnego budynku mieszkalnego – Beresford – mieszczącego się przy tej samej jezdni, ale z numerem 211. Podziwiamy właśnie rozkwitającą roślinność i ptaki pojawiające się na dróżkach, gałęziach drzew i krzewów. Na trawniku przy jeziorku przechadzają się bernikle kanadyjskie, prawdziwe utrapienie amerykańskich posiadaczy basenów i stawów przydomowych. Pamiętam jak w 2002 roku zaprzyjaźniony lekarz z okolic Buffalo i właściciel dużej posiadłości opowiadał mi o tragicznych przylotach wielkich stad tych ptaków, zanieczyszczających ogromnymi odchodami trawniki i akweny. Jak zwykle sporo jest w Central Parku rudawych, amerykańskich drozdów (American Robin), kosów, wilgowronów (common grackle), tyranów północnych (easter kingbird) i modrosójek błękitnych (blue jay). Niestety nie udaje mi się dostrzec ani jednego kardynała, tanagry czy pomarańczowej wilgi. Nie mamy zbyt wiele czasu i nogi też dają o sobie znać, więc prowadzę jeszcze Anię do słynnego zakątka Strawberry Fields, dedykowanego Johnowi Lennonowi, zabitemu przez szaleńca przy pobliskim budynku Dakota House.

Central Park – jeziorka i widok na apartamentowce po zachodniej stronie

Opuszczamy park i kierujemy się ku bramie tejże kamienicy, przy której David Chapman czekał na muzyka i zamordował go z zimną krwią. Szybko docieramy do Columbus Circle, którego nazwa wzięła się od kolejnego pomnika Krzysztofa Kolumba, z jego postacią ustawioną na wyniosłej kolumnie.  Miejsce to znajduje się na przecięciu ulic Eighth Avenue, Broadway, Central Park South (West 59th Street) i Central Park West i niektórzy uważają, że jest to symboliczny środek miasta. Podchodzimy do dużego, zadaszonego wózka z hamburgerami i hot dogami, którym zawiadują dwaj sympatyczni Kurdowie o niewielkich posturach. Zamawiam dwie bułki z parówkami, keczupem i musztardą, podejmując wesołą rozmowę ze sprzedawcami, którzy informują mnie, ze pochodzą z Erbilu. Natychmiast mówię im, że byłem tam w 2011 roku, zwiedziłem też inne miasta tej części Iraku, widziałem niewysokie góry, z daleka kontemplowałem magiczne jezioro Dukan, a nade wszystko byłem w memoriale w Halabdży, upamiętniającym ofiary ataku gazowego wojsk Saddama Husajna. Pojadając hot doga tak się rozgadałem, że żegnając się odszedłem od wózka, nie pamiętając o portfelu wypełnionym dolarami.  Zostawiłem go na metalowej ladzie, ale jeden z Kurdów dogonił mnie po paru krokach i oddał zgubę, przestrzegając bym lepiej dbał o swoje mienie, tym bardziej, że Nowy Jork roi się od różnorakich rabusiów i pomyleńców. Niestety na ulicach widzi się też sporo bezdomnych, pchających cały swój dobytek w drucianych wózkach z marketów. W 2000 roku obserwowałem taką kobietę i napisałem wiersz pt. Miss America, w którym zastanawiałem się jak pokrętne bywają ścieżki naszych losów. Wszyscy w dzieciństwie mamy równe szanse, ale potem przeznaczenie wiedzie jednych do luksusowych apartamentowców, a innym każe spać na ulicach i błąkać się w brudnych, cuchnących łachach po zakamarkach wielkich miast. Jesteśmy już solidnie zmęczeni, więc zatrzymujemy taksówkę i każemy się zawieść do hotelu, gdzie przebieramy się, bierzemy prysznic, nieco odpoczywamy na wielkim łóżku  i gotujemy się do kolejnej tury zwiedzania, tym razem dolnej części Manhattanu. Najpierw kierujemy się do Nowojorskiej Biblioteki Publicznej, której główna siedziba znajduje się przy Piątej Alei, numer 476, w budynku Stephena A. Schwarzmana, amerykańskiego miliardera i filantropa żydowskiego pochodzenia, który zaczynał swoją drogę ku fortunie od koszenia trawników w wieku czternastu lat.  Pragnę sprawdzić czy moje książki stale pozostają w zasobach tej instytucji, wszak byłem tu w 20o2 roku z Adamem Szyperem i zostawiliśmy polskiemu bibliotekarzowi nieco naszych tomów. Wchodzimy do wielkiego budynku i trafiamy akurat na wielką wystawę związaną z tolerancją w świecie. Na korytarzach i w salach wisi sporo zdjęć prezentujących homoseksualistów i lesbijki, często w wyzywających pozach, obejmujących się i całujących się w usta. Zawsze powtarzałem, że akceptuję każdy rodzaj ludzkiej ekspresji erotycznej, ale niestety bywałem też ofiarą intryg gejowskich, które odcisnęły solidne piętno na moim życiu. Co innego sex i bliskość, a co innego działalność różnorakich cyników i pomyleńców, bezlitośnie wykorzystujących te ścieżki by niszczyć przeciwników. Schodzimy z piętra na piętro, zaglądamy do poszczególnych gabinetów sekcyjnych, a potem wychodzimy z budynku i siadamy na ławce, w przylegającym do biblioteki niewielkim skrawku zieleni, ocienionym niskimi drzewami. Chwilę odpoczywamy, po czym ruszamy dalej Piątą Aleją ku rysującemu się już w dali budynkowi Empire State Building, przez wiele lat dzierżącemu palmę pierwszeństwa w zakresie wysokości budowli tego miasta.

Pomnik odkrywcy Ameryki na środku Columbus Circle
Wejście do The New York Public Library
Bogactwo…

Bieda

Kościół episkopalny św. Tomasza
Ściana wysokościowców u południowej granicy Central Parku
Hotel Plaza
Ornament ornitologiczny w Central Parku
Bernikla kandyjska w Central Parku

2021

Takie pomniki stawiają Chińczycy Qu Yuanowi, którego uważają za ojca ich poezji

Minął rok 2020… Dziwny czas pandemii i zamknięcia w domu, w polskich granicach, bez podróży i samolotów, bez nowych miejsc i ludzi. Dziwny rok moich dobrych finansów i wielkiej chińskiej Nagrody Literackiej Imienia Qu Yuana, przyznanej mi w mieście Miluo. Na uroczystości były tłumy Chińczyków w maseczkach, karnie siedzących na widowni w określonych prawem odstępach i tylko szkoda, że nie mogłem tam się znaleźć. Ale nagroda, której patronuje ojciec poezji chińskiej zobowiązuje i zapewne przyczyni się do rozpowszechnienia mojej twórczości w Chinach i w świecie. Organizatorzy wydali na tę uroczystość książkę, drugą już w Państwie Środka, a przecież niebawem ukaże się też tam moja monografia naukowa o twórczości Jidiego Majii. Wszystko to bardzo dziwne, zdumiewające, dopingujące mnie do dalszej pracy i nieustannego wysiłku, tym bardziej, że przeznaczony mi czas drastycznie się kurczy. Szkoda, że zauważa się to dopiero w późnych latach i nie można już w żaden sposób przywrócić zmarnowanych lat. Choć zawsze byłem bardzo pracowity, uprawiałem kilka gatunków literackich, malowałem, rysowałem i fotografowałem, mogłem zrobić znacznie więcej. Szczególnie żałuję, że jeszcze nie wydobyłem z nicości monografii o twórczości Cypriana Norwida i trzech powieści, które wciąż piszę i zapewne nie ukończę ich w roku 2021. W ubiegłym roku przepadł mój wyjazd do Moskwy i Orenburga, zapewne też otrzymałbym kolejne zaproszenie do Chin, za którymi tęsknię każdego dnia. Nie wiadomo też, czy uda mi się polecieć do Argentyny, gdzie mam wybrać się w kwietniu, pod znakiem zapytania stoją też loty do Afryki, USA i na Mauritius. Cóż, nowy rok zaczął się, jak zwykle, w huku fajerwerków, ale co przyniesie będę wiedział mniej więcej o tym samym czasie, po upływie dwunastu miesięcy.

BARCELONA NA KOLANACH

Foto TVP Info

Czas letni sprzyja wypoczynkowi, więc po gorącym dniu zasiadłem przed telewizorem z butelką zmrożonego Chardonnay, by obejrzeć starcie Bayernu Monachium z FC Barceloną. Ćwierćfinał Ligi Mistrzów zapowiadał się bardzo interesująco, chociaż nie przypuszczałem, że będzie to tak sensacyjne spotkanie. Wszak drużyna Roberta Lewandowskiego dosłownie zdeklasowała team Messiego, a końcowy wynik, osiem do dwóch, mówi sam za siebie. Był to też pojedynek najlepszego polskiego piłkarza i najsłynniejszego obecnie Argentyńczyka, za którego kluby płaciły i płacą miliony euro. Konfrontacja wypadła pomyślnie dla Polaka, który strzelił bramkę i asystował przy innym trafieniu, a nade wszystko był stale widoczny, żywiołowy i pomysłowy. Tymczasem Messi wciąż gdzieś ginął, zagapiał się i nawet jeśli przyspieszał, to były to zrywy chwilowe, mało efektywne. Choć stale nagradzają tego niepozornego Argentyńczyka Złotą Piłką, Złotymi Butami i uznają go za najlepszego piłkarza Europy, Ameryki Południowej i świata, to coraz częściej mówi się, że prawdziwym geniuszem futbolu jest jednak Lewandowski. I to było wczoraj widać na boisku, które stało się areną prawdziwej klęski piłkarzy Barcelony. Niemiecki zespół z żelazną konsekwencją realizował taktykę swojego trenera, czerpiąc najlepsze wzorce z drużyny narodowej czasów Podolskiego i Klosego, mknąc do przodu i powiększając stale konto bramkowe. Nie od dziś mówiło się o gwiazdorstwie piłkarzy hiszpańskich i może to, że zagrali oni przed niemal pustą widownią, odebrało im animusz i spowodowało, że zaprezentowali się tak, jakby dzieliły ich od przeciwników co najmniej dwie generacje wiekowe. Ktoś w złości powiedział nawet, że była to konfrontacja dziadków z wnukami i choć jest w tym ogromna przesada, to jednak określenie to oddaje atmosferę i charakter meczu, o którym kibice katalońscy chcieliby jak najszybciej zapomnieć. Oglądałem spotkanie z udziałem polskiego super napastnika i przez cały czas przypominały mi się moje mecze z dzieciństwa i wieku młodzieńczego, kiedy to trenowałem piłkę nożną w Polonii Bydgoszcz, a potem stałem na bramce drużyny uniwersyteckiej. Podobno byłem dobrym bramkarzem… i może obroniłbym któreś ze strzałów przepuszczonych przez golkipera Barcelony.

DRAGON WYSTARTOWAŁ

Start rakiety kosmicznej Dragon, wyprodukowanej przez prywatną firmę Elona Muska SpaceX. Pierwsze podejście sprzed trzech dni nie udało się i kosmonauci musieli wyjść z kapsuły, a prezydent Donald Tramp i inni oficjele przybyli na przylądek Canaveral niepotrzebnie. Wszystko tutaj jest rewolucyjne – kształt kapsuły w formie ściętego stożka, nowe skafandry kosmiczne i powrót modułów nośnych na specjalną barkę, zakotwiczoną na oceanie. Do orbitalnej, międzynarodowej stacji kosmicznej polecieli dwaj kosmonauci – Robert Behnken (50) oraz Douglas Hurley (54) – mający ogromne doświadczenie w lotach kosmicznych. Wszak wcześniej uczestniczyli oni w lotach promów kosmicznych Endeavour i Atlantis, a ciekawostką jest to, że ich żony także są astronautkami, które spędziły wiele godzin w kosmosie. Media na całym świecie obwieściły początek nowej ery  w zakresie badania Układu Słonecznego i wszechświata, ale na to chyba jest jeszcze za wcześnie. Wiadomo jak labilne bywają prywatne środki finansowe, a kolejne katastrofy, powstrzymują rozwój kosmonautyki na wiele lat. Na razie mamy do czynienia z jednym udanym startem i miejmy nadzieję bezpiecznym powrotem na Ziemię. Choć firma Muska ma ogromne ambicje i zapowiada załogowe loty na Marsa, wszystko zweryfikują ewentualne sukcesy lub porażki kolejnych misji.

Kosmonauci misji Dragona – po lewej Douglas Hurley, po prawej – Robert Behnken

PROMIENNY PORANEK

Ostatni tydzień lutego… Godzina ósma rano. Słońce zaczyna promiennie przygrzewać, niebo jest błękitne, rozświetlone, jakby pokryte niewidzialnym lakierem. Wychodzę na taras i wdycham z rozkoszą chłodne, poranne powietrze. Przyglądam się wróblom i srokom zalatującym do mojego ogrodu. Pojawiają się też już pierwsze szpaki i klucze dzikich gęsi, ociężale lecących z południa na północ. Nie przestaje mnie zdumiewać ta część życia, gdy wszystko powinno się kończyć, a jednak stale pojawia się przyspieszenie i zdarzenia zmieniają się jak w kalejdoskopie. Dopiero co wróciłem z Indii, gdzie przeżyłem niepowtarzalne chwile w Delhi, Bhubaneswarze, Konarku i Puri. Obrazy znane z książek, albumów i Internetu ożyły i poczułem łączność z pradawną kulturą wielkiego subkontynentu. A teraz stoję już na tarasie swojego domu i jestem olśniony porankiem w Polsce, w środku Europy, tuż przy bydgoskim lotnisku. Krzewy i drzewa gotują się do nowej eksplozji zieleni, wrony i synogarlice kreślą elipsy nad ogrodami. Pod koniec marca znowu ruszę stąd w świat, ku nowym fenomenom, ludziom i miejscom, ale na razie… na razie nie zapeszajmy…

DZIENNIK ZE STANU WOJENNEGO (7)

00023bx6fa87c6tm-c322-f4

Dzisiaj zamieszczam ostatnią część mojego „Dziennika ze stanu wojennego”, który lada chwila ukaże się też drukiem. Choć zdaję sobie sprawę, że nie może on stawać w jednym szeregu z najlepszymi opisami stanu wojennego i czasu zomowców, esbeków i czołgów na ulicach, to jest jednym z dokumentów naszej trudnej historii.

12 lutego 1982 roku 

Do Berlina Zachodniego uprowadzono samolot PRL-u. Pilot i jego rodzina, a także II pilot poprosili o azyl polityczny. Papież podróżuje po Afryce i przybył do Lagos w Nigerii. Podczas konferencji w Madrycie, USA ponownie ostro skrytykowały wydarzenia w Polsce. Prokurator wojskowy zażądał kary śmierci dla Bogdana Walewskiego, polskiego dyplomaty, którego oskarżono o szpiegostwo na rzecz CIA. Haig przybył z krótką wizyta do Rumunii.

13 lutego 1982 roku

Dzisiaj mijają dwa miesiące od wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Daniel Olbrychski i Krystyna Janda przybyli do Paryża, by kręcić filmy we Francji. Złożyli tam śmiałe oświadczenia w sprawie wydarzeń w naszym kraju. Przy wyjeździe, Olbrychskiego rozebrano do naga i poddano drobiazgowej kontroli jego bagaż. Walewskiego ostatecznie skazano na 25 lat więzienia.

Haig rozmawiał z Nicolae Ceausescu o sytuacji w Polsce. Papież odprawił mszę św. dla milionowego tłumu w Nigerii. Ulicami Warszawy przejechało wczoraj 200 samochodów milicyjnych i wojskowych – była to prezentacja siły reżimu, który obawia się obchodów drugiej miesięcznicy wprowadzenia stanu wojennego. Rakowski przestrzegł przed sianiem niepokoju i zagroził, że władza będzie reagować natychmiast. Ciekawa jest kariera tego zatwardziałego komunisty – kiedyś czytywałem w „Polityce” jego artykuły i wydawało mi się, że jest postępowy, daleko wykraczający poza ramy systemowe. A teraz, w Polsce stanu wojennego, staje się teoretykiem straconej ideologii i zachowuje się jakby był właścicielem Polski. Historia „intelektualistów”, którzy sięgnęli po władzę jest długa i smutna, starczy przywołać Lenina, Mao Tse-tunga, Pol Pota, Fidela Castro.

14 lutego

Wczoraj w Poznaniu miały miejsce zamieszki. Aresztowano 194 osoby, wydłużono godzinę milicyjną i ponownie zakazano używania prywatnych samochodów.

Z Danką chodzę trzymając ją stale za rękę i jest mi z nią bardzo dobrze. Ustąpił przygniatający smutek i często się uśmiecham. Alina zadzwoniła, że chciałaby się spotkać i o wszystkim porozmawiać, ale jej odmówiłem. Była w szoku, coś tam burknęła i szybko się wyłączyła. Nikt jej nigdy nie odmówił, a wszyscy chłopacy utrzymywali ją w przekonaniu, że jest nieziemska pięknością. Niewątpliwie jej uroda jest zjawiskowa, ale co mi po niej, jeśli jej nie mam, albo dostaję na kartki…?

stan-stwojenny2_750_563_80

15 lutego 1982 roku

W Bielsku-Białej oskarżono działaczy Solidarności  o zorganizowanie podziemnej struktury związku. W Polsce nadal trwają internowania i na Śląsku internowani przetrzymywani są w nieodpowiednich warunkach, razem z recydywistami.  Nie mogą otrzymywać książek świeckich ani religijnych. W Strzelcach Opolskich stłoczono w więzieniu 500 internowanych. Za udział w sobotniej manifestacji w Poznaniu zatrzymano i ukarano 160 osób. 13 lutego były też potężne protesty w Świdniku i we Wrocławiu. 31 stycznia, w obawie przed demonstracjami – milicja otoczyła pomnik poległych stoczniowców w Gdańsku. W Warszawie aresztowano studenta, który obrzucił koktajlem Mołotowa pomnik Dzierżyńskiego. Prymas Glemp wyraził ostrożną nadzieję na wznowienie dialogu między władzą a społeczeństwem. W Japonii czterech polskich marynarzy poprosiło o azyl.  

zomo_milicja_koksownik

Paskudny błąd życiowy! Spotkałem się w mieście z Musiałem, najpierw na piwie i winie u niego, gdzie oczerniał Jana Góreca-Rosińskiego, a potem ruszyliśmy do jego przyjaciół „bogaczy”. Po wyjściu z tramwaju chciał przejść się po śluzach bydgoskich i w pewnym momencie położył mi rękę na ramieniu i dramatycznie powiedział: Darek kocham cię… Rozbawiło mnie to i zarazem wkurzyło, ale nie dałem po sobie poznać, że jestem podkurzony. Jakoś obróciłem wszystko w żart i ruszyliśmy pod górkę do domu producenta plastiku. A tam wykwint dość tandetny, jacyś komicznie ufryzowani panowie i ich rozhisteryzowane żony lub partnerki. Na stole pojawiły się mocne alkohole, różne whisky i koniaki, a przy tym wina i wiele piw. Szybko wszyscy przeszli na „ty” i poczułem jak miękną mi nogi, więc raz jeszcze zacząłem oszukiwać i piłem więcej soku niż alkoholu. Jedna z panienek, rzeczywiście ładna i zgrabna, przysiadła się do mnie i zaczęła mnie adorować. Panowie zajmowali się sobą, a Musiał zachwalał bitność jednego z nich, który podobno był ochroniarzem klubu nocnego w Londynie i znakomicie sobie tam radził z oprychami. Jakoś nie mogłem w to uwierzyć, widząc skromną budowę ciała tego faceta o czarnych, dokładnie ułożonych włosach. W pewnym momencie dziewczyna obok mnie, solidnie już wstawiona położyła mi rękę na ramieniu i zbliżyła usta do moich ust. Gdy nasze wargi się połączyły, z drugiej strony stołu zerwał się jak oparzony jej mąż czy konkubent i rzucił się z pięściami na mnie. Zasłonił mnie gospodarz domu i Musiał i szybko znaleźliśmy się na zewnątrz, przy ogrodzie, gdzie tym razem naparło na mnie aż trzech kolesiów. Nie spodziewałem się takiego impetu i uderzony przez jednego z nich w piersi, przewróciłem się do tyłu. Upadłem tak nieszczęśliwie, że uderzyłem tyłem głowy w krawężnik lub spory kamień i straciłem przytomność. Po jakimś czasie wróciła do mnie świadomość i zobaczyłem pochylającego się nade mną Musiała. Powiedział rozpaczliwym tonem: Darek jak to dobrze, że nic ci się nie stało, byłem przerażony jak upadłeś i nie dawałeś znaku życia. Powoli wstałem, dotknąłem tyłu głowy, który cały był we krwi, spojrzałem na okrwawioną dłoń i z rozmachem uderzyłem nią w podbródek Musiała. Usłyszałem jakiś rwetes, ale obróciłem się na pięcie i poszedłem w kierunku drogi prowadzącej na Błonie. Moja matka prawie zemdlała, gdy zobaczyła mnie zakrwawionego w drzwiach, a następnego dnia musiałem jechać do miasta prześwietlić głowę. Ojciec Danki pracował w Pogotowiu Ratunkowym jako radiolog i zrobił to bez skierowania. Jakoś nie chciał uwierzyć, że potknąłem się na prostej drodze i upadłem. Był z tego zdarzenia jeden pożytek, definitywnie zamknąłem moją znajomość z Musiałem, jednym symbolicznym ciosem okrwawionej pięści.

19 lutego 1982 roku

Urban oskarżył Solidarność o próby wywoływania starć zbrojnych i poważnych napięć – jak zwykle wszystko bagatelizował i ironizował.  Wałęsę przeniesiono do czwartego już aresztu domowego i nie wiadomo, gdzie przebywa.

 23 lutego 1982 roku

Przedstawiciel Episkopatu Polski odwiedził Wałęsę i ten wyraził nadzieję, że zostanie wkrótce uwolniony. Jutro odbędzie się pierwsze Plenum PZPR od wprowadzenia stanu wojennego.  W Warszawie zginął jakiś milicjant, co mogło być prowokacją. Gustaw Holoubek zrzekł się mandatu poselskiego.

Powoli wygasa we mnie chęć dalszego pisania tego dziennika, do czego przyczynia się mój nowy, ekscytujący związek z Danką i wiele pracy na studiach filologicznych, jeszcze coś czasem notuję, ale coraz częściej uciekam się tylko do słuchania Wolnej Europy przed snem.

DZIENNIK ZE STANU WOJENNEGO (5)

88c63de98070da1646c45cf26009e0e4

7 stycznia 1982 roku

„Żołnierz Wolności” zaapelował do tzw. patriotów, by pokierowali Solidarnością.  Korespondenci pism zagranicznych wystąpili z apelem o zniesienie cenzury. Według zachodnich finansistów rezerwy walutowe Polski wynoszą obecnie tylko 200 milionów dolarów. Brytyjczycy, którzy wrócili z Polski mówią, że w kraju panuje spokój, ale pod pomnikiem poległych stoczniowców czuć stale gaz łzawiący i leży tam wiele pustych pojemników po nim. Do Londynu dotarł biuletyn Solidarności nr 7 z dnia 30 grudnia 1981 roku, w którym czytamy: W wielu zakładach pracy wydaje się nielegalne biuletyny. 17 grudnia w Gdańsku demonstrowało 100 tys. ludzi, spalono milicyjną Nysę, zbudowano barykadę i zdjęcia z tych wydarzeń pokazała telewizja brytyjska. Na teren stoczni wdarły się specjalne oddziały ZOMO. Bujak wystosował apel o pomoc dla ukrywających się członków Solidarności. Na byłej siedzibie niezależnego związku zawodowego w Lublinie umieszczono tablicę z napisem WRZZ. Władze przegrodziły zasiekami Stocznię im. Lenina i zakłady w Ursusie. Osoby internowane w Białołęce wystąpiły z protestem przeciwko traktowaniu ich jak zwykłych przestępców kryminalnych.

Nie mam żadnych wieści od Aliny i powoli przyzwyczajam się do tego, że ją straciłem. Starałem się być dla niej jak najlepszy, spełniać wszystkie jej zachcianki, znosić okresy smutku i depresji, ale widać to było za mało. Znowu dzwonił Musiał i powiedział, że ten jego przyjaciel Piotr przeczytał w zachwycie moich Samobójców spod wielkiego wozu i bardzo chce mnie poznać.

8 stycznia 1982

Prymas Polski wezwał Jaruzelskiego do wstrzymania usuwania z pracy członków Solidarności, a także o przywrócenie do pracy tych, którzy wcześniej zostali usunięci. Wezwał też do wycofania okólnika, na mocy którego zwalnia się z roboty urzędników rządowych, członków Solidarności. W jednym z kazań potępił też zmuszanie ludzi do podpisywania list uległości. Jan Paweł II przekazał osiemdziesiąt tysięcy dolarów jako pomoc dla Polski. Inne kraje też przygotowują duże sumy dla naszego kraju i podobno rząd Jugosławii wyasygnował 10 mln dolarów. Francuscy i niemieccy biskupi ogłosili akt solidarności z narodem polskim. Według reżimowego radia i telewizji, obecnie w Polsce internowano 5000 ludzi, a ostatnio skazano na więzienie 1200 oskarżonych o sianie zamętu.

Dowcip z BBC: Polska jest jak USA, w obu krajach niczego nie można kupić za złotówkę. Na skutek pogorszenia się warunków życia w Białołęce trwają trzydniowe głodówki wyznaczonych grup internowanych. Barcikowski obwieścił w Warszawie, że niebawem odbędzie się kolejne plenum partii komunistycznej.

Członkowie Solidarności, którzy uniknęli uwięzienia wydali komunikat, który stwierdza, że nikt ze związku nie został upoważniony do rozmów z rządem. Powoli zaczynają wychodzić na światło dzienne fakty na temat tego, co stało się w Polsce po wprowadzeniu stanu wojennego. Ktoś z rządu ujawnił w prywatnej rozmowie, że w kopalni „Manifest Lipcowy” podczas akcji porządkowej  ranne zostały 43 osoby.

9 stycznia 1982 roku     

W Warszawie odbyło się spotkanie Prymasa Polski arcybiskupa Józefa Glempa z Jaruzelskim. Zniesiono cenzurę nałożoną na doniesienia zagranicznych korespondentów. Grupa intelektualistów polskich wystosowała do władz apel-protest. Pośród nich Wanda Wiłkomirska, była żona Rakowskiego, a także Zofia Kuratowska (lekarka), Marian Brandys, Stefan Kieniewicz, Daniel Olbrychski, Stanisław Broniewski (były dowódca szarych szeregów), Józef Rybicki (AK), ks. Jan Zieja (Naczelny kapelan Szarych Szeregów). Grupa członków Solidarności, przebywająca na Zachodzie zaproponowała zorganizowanie dnia ”Solidarności z Solidarnością”. Od jutra LOT wznawia loty do Europy Zachodniej, przywraca się też łączność w całym kraju. W Gdańsku pozbawiono Tadeusza Fiszbacha funkcji I sekretarza PZPR, a w Katowicach odebrano władzę Andrzejowi Żabińskiemu.

Przeczytałem powieść Williama Goldinga pt. Władca much i zanotowałem kilka zdań do planowanej recenzji: Jeśli dobrze się przyjrzeć, w postaci głównego bohatera powieści, Jacka Merridewa, odkryć można symptomy patologicznego zauroczenia posiadaną władzą i pewne elementy nazizmu. To właśnie jego – jako zapewne najbardziej wrażliwego – powieściowe zło wykorzystuje do swoich celów. To on zostaje oczarowany ideą konchy, ideą absolutnej władzy nad pozostałymi chłopcami, to jego nienawiść do Ralfa rodzi konflikt, który doprowadzi do skłócenia wszystkich chłopców i do tragedii opłaconej śmiercią dwóch maluchów. Oficer marynarki, który wychodzi na ląd tej, płonącej już wyspy, nie potrafi ukryć swojego zdziwienia i przerażenia; oto stoi przed nim, z zaostrzonym kijkiem w ręku, mały chłopczyk – Ralf, a w jego oczach błyszczy nienawiść i na całym ciele widać ślady krwi. W oddali pojawia się grupka jego kolegów, podobnie jak i on uzbrojonych w ostre kije, pomalowanych niczym wojownicy indiańscy podczas wojny. Ale oprócz zwykłej ludzkiej nienawiści, w powieści Goldinga dostrzec można jeszcze inne odmiany, przerażające zła. Władcę much” lokować należy w innym wymiarze, bo jest to metafizyczny obraz człowieka, w którym wciąż żywe są zwierzęce instynkty, człowieka będącego więźniem okrucieństwa, człowieka, w którym okrucieństwo budzi się przy każdym, nawet najbłahszym przywołaniu czy przypomnieniu władcy much. Ten angielski pisarz, z barwną przeszłością wojskową, powinien dostać Nagrodę Nobla za tę niezwykłą powieść.

10 stycznia 1982 roku

Wczorajsze spotkanie prymasa z szefem WRON-y nie przyniosło żadnych rezultatów, a Ojciec Święty zarzucił władzom, że łamią podstawowe prawa człowieka. Pogwałcenie sumienia człowieka jest równoważne ze zranieniem fizycznym i w pewnym sensie jest gorsze od pozbawienia życia. Apel prymasa o zniesienie stanu wojennego trafił w próżnię. Czyrek przybył do Moskwy.

Wisła wystąpiła z brzegów i duża część ziem na zachód od Warszawy została zalana. Muszę pojechać autobusem do Fordonu i sprawdzić jak to wygląda pod Bydgoszczą. Wielokrotnie wędrowałem tam między krzewami i drogami zawsze podmokłych lasów.

4b22049796d62_o,size,933x0,q,70,h,d10ee1

11 stycznia 1982 roku  

Dzisiaj realnie zobaczyłem czym jest stan wojenny. Byłem u Oszubskiego na Bronikowskiego i wychodząc od niego zobaczyłem dwóch milicjantów taszczących bezwładne ciało człowieka do zomowskiej suki (numer rejestracji: MOA 06-60). Ciągnęli go z jednego domu za ręce jak trupa, a potem wrzucili do samochodu jak wór kartofli. Zatrzasnęli drzwi przesuwane i szybko odjechali.

12 stycznia 1982

Władze PRL-u dały do zrozumienia, że biorą pod uwagę bliskie zakończenie stanu wojennego. Rakowski: Niektórych internowanych trzeba będzie zatrzymać dłużej… Czyrek: Stan wojenny zostanie zakończony, gdy tylko sytuacja na to pozwoli. Przewodniczący Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej – J. Urbański: Powinniśmy przeprowadzić czystki w PZPR i w związkach zawodowych. W Województwie Katowickim skrócono godzinę milicyjną, a papież Jan Paweł II przyjął Szablewskiego – wysłannika rządu PRL, który prawdopodobnie wręczył mu list od Jaruzelskiego. W Genewie wznowiono rozmowy rozbrojeniowe pomiędzy USA i ZSRR. Beton partyjny Olszowski: spośród 7000 dziennikarzy tylko 1500 będzie nadal wykonywało swoją pracę. Prawdopodobnie Glemp uzyskał od Jaruzelskiego obietnicę szybkiego uwolnienia Wałęsy.

13 stycznia 1982 roku

Związek Sowiecki odpowiedział obszernie na ostrzeżenie państw NATO, że możliwe jest wprowadzenie sankcji przeciw ZSRR i PRL. Rosjanie oświadczyli, że jest to mieszanie się w wewnętrzne sprawy Polski pod naciskiem USA. W Paryżu odbywają się rozmowy pomiędzy Mitterrandem i Schmidtem, dotyczące sytuacji kryzysowej w Polsce.

14 stycznia 1982 roku

Zachodnioniemiecki Bundestag zatwierdził projekt rezolucji w sprawie Polski, popierający uchwałę państw NATO. Solidarność nadal wydaje biuletyny i ulotki, które są kolportowane nielegalnie w wielu środowiskach. W Nowym Sączy skazano działacza Solidarności za zorganizowanie strajku, w którym udział wzięło dwa tysiące ludzi.

Rakowski złożył niezapowiedzianą wizytę w Bukareszcie. Schmidt: Sytuacja w Polsce się poprawiła, ale nie ma oznak, że władze wojskowe będą reformować system. Zdzisław Rozwalak z wielkopolskiej Solidarności oświadczył, że zmuszano go do podpisania oświadczenia uległości. Ukazał się pierwszy numer nowego dziennika – „Rzeczpospolita”.

15.12.1981 GDANSK , STOCZNIA GDANSKA . NOC Z 15 NA 16 GRUDNIA W STOCZNI GDANSKIEJ . ZOMO BLOKUJE ULICE PROWADZACA DO BRAMY STOCZNI OD STRONY ULICY WALOWEJ . FOT. LESZEK BIERNACKI Noc z 15 na 16 grudnia w Stoczni Gdañskiej. ZOMO blokujê ulicê prowadz¹c¹ do bramy stoczni od str. ulicy Wa³owej.

15 stycznia 1982 roku

Za dziesięć dni ma się zebrać sejm, który ma uchwalić zakaz strajków i ograniczenie możliwości zebrań publicznych. Kanclerz Austrii Bruno Kreisky zakwestionował dobrą jakość rad, które Kościół dawał Solidarności, a kardynał Franz König uznał to za kolosalną pomyłkę.

Przeczytałem słynną książkę Orwella pt. 1984 i zanotowałem nieco refleksji: Przerażające w wizji Orwella jest to, że ów wyimaginowany świat, na pozór przerysowany i wynaturzony, znalazł niestety swoje realne odzwierciedlenie. Orwell – policjant imperialny w Indiach – zapewne doskonale zdawał sobie sprawę z możliwości sprawdzenia się tej wymyślonej apokalipsy. I wcale nie pomylił się jeśli chodzi o periodyzację – starczy wspomnieć krwawe łaźnie niegdysiejszego słuchacza wykładów Sartre’a – Pol Pota w Kambodży, wystarczy przypomnieć wieloletnie represje stalinowskie, tułaczkę tysięcy ludzi w łagrach i gułagach, starczy przypomnieć co działo się na Placu Niebiańskiego Spokoju w 1989 roku, w Chinach, a wreszcie starczy przywołać obrazy z Ameryki Południowej (Chile, Salvador, Nikaragua) z Azji (Afganistan, Indie Sri Lanca) i wszystkich tych miejsc, gdzie wynaturzona idea przyoblekła się we włosiennicę krwi, potu i łez, jak choćby w RPA, na Wyżynie Irańskiej i w Pakistanie. Orwell stworzył wizję, która wyprzedziła historię, a zarazem obnażyła jej mechanizmy. Jakże prawdziwy jest ów szafarz ludzkich istnień, wielki zegarmistrz układu – O’Brien. To właśnie jego metody prowadzą do przekształceń, czy zwyrodnień świadomości Winstona. To właśnie pod wpływem jego wywodów główny bohater powoli zaczyna akceptować i… kochać Wielkiego Brata, Partię i jej metody. Jego wykład o totalitaryzmie brzmi tak prawdziwie i przekonująco, że Winston najpierw na chwilę, a potem na zawsze… zapomina, że w gruncie rzeczy inkwizytor opowiada o sobie samym i o swoich towarzyszach. Winston słucha: w dwudziestym wieku pojawili się zwolennicy totalitaryzmu: hitlerowcy w Niemczech i komuniści w Rosji. Rosjanie tępili herezję znacznie okrutniej niż inkwizycja. Wydawało im się, że nauczyli się czegoś od przeszłości; w każdym razie wiedzieli, że nie należy przysparzać męczenników. Zanim wystawiali swoje ofiary na pokaz podczas publicznych procesów, najpierw świadomie niszczyli ich godność. Poprzez tortury i izolację przemieniali tych ludzi w obrzydliwe, kulące się ze strachu wraki, gotowe zeznać wszystko, co im kazano, lżyć się, oskarżać wzajemnie i skamleć o litość. A jednak po kilku latach historia się powtórzyła. Główny bohater powieści słucha, a przyoblekając słowa inkwizytora w wyobraźni w kształt – zapomina, że przecież jego także kazał on bić, kazał rzucać na kolana i kopać; że sam dręczył go wymyślnymi urządzeniami do torturowania. Pozwalając Winstonowi myśleć, O’Brien powoli, ale sukcesywnie, przekształca jego świadomość, a bunt kieruje ku samemu sobie. To prawdziwy mistrz kamuflażu, a zarazem morderca najwyższej próby. Czytając o nim nieodmiennie przychodzi na myśl wysoki urzędnik NKWD, który kierował likwidacją obozów polskich oficerów zamordowanych w Katyniu. Ta sama elegancja, nienaganne maniery, dyskutowanie z więźniem i odciskanie w jego świadomości piętna, poczucia winy i przegranej, w obliczu tak dystyngowanych i inteligentnych przeciwników. Winston nie widzi możliwości prowadzenia walki z tak silną Partią, mającą w swoich szeregach tego rodzaju członków i „intelektualistów”. Poddaje się – sprzedaje przeszłe życie, swój bunt, miłość i własną podmiotowość – w zamian wychodzi na wolność, pije alkohol, czuje się bezkarny i… z utęsknieniem czeka na zbawienne rozstrzelanie, które stanowić będzie jakby akt krwawego pojednania z wieczną i niezwyciężoną Partią. Postać O’Briena jest doprawdy intrygująca i nawet Czesław Miłosz w swoim zbiorze wierszy i notatek na kanwie ważkich lektur pt. Nieobjęta ziemia zatrzymuje się na chwilę nad swoistą filozofią inkwizytora. Powieść Orwella jest jeszcze jednym wykładem na temat rewolucji i rewolucjonistów. Angielski pisarz przygląda się takim wydarzeniom u samego ich zarania i dochodzi do smutnego wniosku, wypowiedzianego ustami O’Briena: Nie wprowadza się dyktatury po to, by chronić rewolucję; wznieca się rewolucję w celu narzucenia dyktatury. Celem prześladowań są prześladowania. Celem tortur są tortury. Celem władzy jest władza. Orwell wskazuje, że nie może jeden człowiek czy grupa ludzi narzucać swojego punktu widzenia, pojmowania rzeczywistości i egzystencji, innym ludziom. Nie wolno budować systemów władzy opartych na krzywdzie jednostek i grup społecznych. Jedynie współistnienie i rozwój, w oparciu o zdobycze demokracji, umożliwia prawdziwy, niczym nieskrępowany postęp. Przegrana buntownika Winstona Smitha jest jakby smutnym memento – przypomnieniem, że totalitaryzm potrafi skruszyć nawet najtwardsze kamienie, a koła miażdżące, raz puszczone w ruch, trudno zatrzymać…

 16 stycznia 1982

 Papież Jan Paweł II powiedział, że sytuacja w Polsce pogarsza się, a ludzi zmusza się do uległości. Potępił występowanie stref wpływów w Europie, bo wszystkie narody mają prawo do decydowania o swojej przyszłości. Z kolei Urban zaprzeczył, że stan wojenny zostanie wkrótce zniesiony.

17 stycznia 1982

Prymas Polski Arcybiskup Józef Glemp ponownie w ostry sposób skrytykował władze wojskowe. Powiedział między innymi: W kraju szerzy się wrogie nastawienie do rządu. Trwają aresztowania, robotników zmusza się do podpisywania oświadczeń o zaniechaniu działalności politycznej i podległości. Nie można ciągle zastraszać społeczeństwa. Prymas zaapelował o stworzenie warunków do kontynuowania dialogu. Ambasador Polski w Londynie stwierdził, że otrzymał wiadomość o szybkim zwolnieniu Lecha Wałęsy, ale zaprzeczył temu Górnicki – adiutant Jaruzelskiego. Członkowie Solidarności na Zachodzie zaapelowali o bojkot eksportu żywności z Polski. Junta: Jurczyk stanie przed sądem.

18 stycznia 1982 roku

Władze PRL-u zaprzeczyły, że stan wojenny zostanie szybko zakończony, a Wałęsa nie zostanie zwolniony. Rakowski: Zbyt wcześnie jest jeszcze, by mówić o zniesieniu stanu wojennego. Podczas wizyty w Liege Jurija Breżniewa (syna przywódcy ZSRR), pięćdziesiąt osób pochodzenia polskiego zorganizowało demonstrację, obrzucając go jajkami i powiewając transparentami Solidarności.

19 stycznia 1982 roku

Prezydent Reagan oświadczył, że Ameryka nie zamierza odkładać w nieskończoność oczekiwań nas poprawę życia w naszym kraju. Sytuacja w Polsce – powiedział – w dalszym ciągu się pogarsza. Przetrzymuje się ludzi w więzieniach, Nie ma kontaktów rządu z wolnymi związkami zawodowymi. Stwierdził też, że otrzymał długi list od Jana Pawła II, który w pełni popiera jego dotychczasowe posunięcia.

Do Wolnej Europy dotarły wiadomości, iż jeden z przywódców Solidarności został zabrany z obozu internowanych na luksusowy obiad do ministra Cioska, a kiedy odmówił współpracy z władzami, jeszcze przed podaniem posiłku, zabrano go z powrotem za druty. Zbigniew Bujak w wywiadzie dla „New York Timesa” powiedział, że Solidarność mogła uniknąć konfrontacji 13 grudnia 1981 jedynie schodząc z drogi reform i zdradzając interesy robotników. Stwierdził też, że przewiduje długą, podziemną walkę z władzą, przeciwny jest jednak zamieszkom, choć ich nie wyklucza.

20 stycznia 1982 roku

Podczas audiencji generalnej w Rzymie papież Jan Paweł II powierzył Polskę opiece Matki Boskiej Częstochowskiej. Zaproponował też nielicznej garstce Polaków modlitwę własnego autorstwa.

Rolnicy zostali zmuszeni do przymusowego dostarczania zboża państwu – za każde zakupione 12 kilogramów ziarna siewnego, rolnik musi dostarczyć 10 kilogramów zboża.

Prezydent Reagan ogłosił 30 stycznia dniem solidarności z Solidarnością.Z początkiem lutego nastąpi podwyżka cen żywności od 200 do 400%. Rakowski znowu potwierdził, że stan wojenny będzie utrzymany, dopóki robotnicy nie przyzwyczają się do zaproponowanych cen.

Wczoraj w Warszawie miało miejsce posiedzenie Episkopatu Polski i biskupi wystosowali specjalne pismo do Jaruzelskiego. Wzrasta też ich oburzenie w stosunku do junty. Międzynarodowy Czerwony Krzyż ma zwiększyć pomoc dla polskich szpitali o trzy miliony funtów szterlingów. ZSRR prosi Zachód o pożyczkę w wysokości 130 milionów dolarów. W Warszawie miał się dziś zakończyć proces przeciwko członkom Solidarności, oskarżonym o organizowanie strajków po ogłoszeniu stanu wojennego, ale grupa obrońców sprzeciwiła się żądaniom prokuratora o wydanie wysokich wyroków. Jeden z nich miał nawet zakwestionować status prawny WRON-y.

Dzialania_ZOMO_1982

21 – 23 stycznia 1982 roku

Stefan Bratkowski, w liście otwartym – krążącym po Warszawie – ostro skrytykował władze wojskowe w Polsce. Powiedział, że rządzący sparaliżowali życie polityczne i zrujnowali szansę na porozumienie.

Polska zgodziła się zapłacić resztę odsetek (250 milionów dolarów), które powinna zapłacić już dwa miesiące temu. Czerwony Krzyż wystąpił z apelem o zebranie 22 milionów dolarów na pomoc dla powodzian w Polsce.

Już dwustu intelektualistów podpisało apel o uwolnienie internowanych i zakończenie stanu wojennego w Polsce, m. in. Tadeusz Konwicki, Marek Nowakowski, Andrzej Wajda, Feliks Falk, Krzysztof Kieślowski, Daniel Olbrychski, Edward Żebrowski. Apel skierowano do Sejmu, bo sygnatariusze nie traktują junty jak legalnego rządu.

Francja podpisała kontrakt na zakup wielkich ilości gazu z ZSRR. Umowa opiewa na osiem miliardów sześciennych tego surowca, dostarczanego w okresie dwudziestu pięciu lat. Państwa NATO przeprowadziły w Brukseli rozmowy na temat reakcji krajów sojuszu na wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Ich zdaniem sytuacja w naszym kraju uległa znacznemu pogorszeniu od 13 stycznia. Natomiast „Prawda” pisze, że w Polsce poprawia się produkcja przemysłowa i wszystko wraca do normy.

Ustąpił Wojewoda Gdański Jerzy Kołodziejski, który asystował podczas podpisywania porozumień sierpniowych. W odwecie za postawę Ryszarda Reiffa, w zarządzie PAX-u przeprowadzono szereg zmian i zastąpiono go Zenonem Komenderem. Pierwszym sekretarzem organizacji partyjnej Związku Literatów Polskich został Józef Lenart.

„Prawda” skrytykowała stanowisko Włoskiej Partii Komunistycznej, oskarżającej ZSRR o współudział w decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. W kościołach odczytano list biskupów polskich, podpisany także przez prymasa Glempa. W Warszawie są dwa pełne domy dziecka, w których umieszczono pociechy odebrane rodzinom internowanych. Internowani z Białołęki i Olszynki Grochowskiej są gdzieś wywożeni milicyjnymi budami.

Papież poparł wezwanie Episkopatu Polski do zakończenia stanu wojennego w Polsce. Sejm rozpoczął obrady i Jaruzelski mówił o perspektywach zakończenia stanu wojennego pod koniec przyszłego miesiąca. Pewne zarządzenia dotyczące przemysłu zostaną utrzymane dłużej. Obecnie w Polsce internowano cztery i pół tysiąca ludzi. Kto chce („Komu się nie podoba…”), może bez kłopotów wyjechać z Polski. W przyszłym tygodniu wznowiona będzie sprzedaż benzyny dla posiadaczy prywatnych samochodów.

 Znowu dzwonił Musiał i umówiłem się z nim na spotkanie u tego Piotra, który mieszka koło szpitala. Okazało się, że to jest malutka kawalerka na ostatnim piętrze i zgromadziło się w niej kilku kolegów Grzegorza. Postawiono wódkę i sok dodoni w puszkach, a potem zrobiono ze mnie „polewoja”, co dało mi pewną przewagę nad nimi. Wódka z sokiem wspaniale wchodziła i szybko poczułem, że miękną mi nogi. Szybko zorientowałem się, że wszyscy zaproszeni panowie są homoseksualistami, a jak Piotr, szpakowaty koleś o wyglądzie playboya usiadł przy mnie i zaczął mi wsuwać rękę za koszulę, myślałem tylko o tym jak stamtąd zwiać. Nalewałem im więcej wódki niż soku, więc w pewnym momencie panowie byli już bardzo pijani i zaczęli wykrzykiwać… Gdy zdjęli spodnie, udałem, że jestem już pijany w sztok i chcę wyjść prze okno z dziesiątego piętra. Powstrzymali mnie przed tym gremialnie, a ja wykorzystałem moment i przemknąłem błyskawicznie do drzwi wyjściowych. Przekręciłem klucz w zamku i wybiegłem na korytarz, a potem nie czekając na windę, sunąłem w dół po schodach. Gdy byłem już w dole miasta, w okolicach nabrzeża Brdy dogonił mnie Musiał i zaczął usprawiedliwiać całe zdarzenie. To taka piękna miłość, bez zazdrości, miłość braterska, czysta i dająca wiele w zamian… – powiedział. Pokiwałem głową i ruszyłem biegiem do przodu, zostawiając go wyraźnie zdezorientowanego.

DZIENNIK ZE STANU WOJENNEGO (1)

Zomo

Po wprowadzeniu stanu wojennego zakopałem moje niebezpieczne papiery w garażu na działce, myśląc, że są dobrze przygotowane do długiego leżenia w ziemi. Gdy odkopaliśmy je z ojcem po 1989 roku, okazało się, że wilgoć przedostała się do nich i prawdziwie zmasakrowała je. Sporo czasu zabrało mi odtworzenie ze zbutwiałych kartek mojego „Dziennika ze stanu wojennego”, który po latach ma historyczną wartość. Zaczynam jego publikację w odcinkach, a zarazem przygotowuję się do wydania reprintu mojego rozrzucanego w drugim obiegu tomiku pt. „Zomowcy i gitowcy” (1982).

13 grudnia 1981 roku

Dzisiaj został w Polsce wprowadzony stan wojenny. Od rana nie działała telewizja, radio nadaje muzykę tylko na falach długich, w telefonach głucha cisza. Nadajniki telewizyjne włączono dopiero o godzinie dwunastej i Jaruzelski wystąpił z posłaniem, które było ciągiem nakazów. Zakazano działalności związkowej, rozwiązano Solidarność i dla niepoznaki także inne organizacje, w tym związki branżowe, autonomiczne, a nawet AZS. Ogłoszono też, że internowano tzw. elementy kontrrewolucyjne z Solidarności. „Internowano” – nowe słowo w języku władzy (czytaj totalitaryzmu PZPR). Dwukrotnie byłem dzisiaj w centrum miasta i swoją marszrutę starałem się tak ułożyć by przechodzić przed MKZ-etem. Za pierwszym razem, o godzinie trzynastej, stało tam trochę ludzi, a na szybie okna wisiała jakaś uchwała Solidarności z Górnego Śląska, ale jej nie przeczytałem, przez prześwity pomiędzy ludźmi widziałem tylko nagłówek i jakieś wyrwane z kontekstu zdania. Obok niej była też jakaś ulotka, z której udało mi się przeczytać, że należy od jutra rozpocząć strajk generalny w zakładach pracy. Nie wiem czy do tego dojdzie, bo w telewizji, która przekształciła się w wojskowy megafon, padają same groźby i nawet spikerzy (Racławicki, Stefanowicz, Tumanowicz) założyli mundury. Za organizowanie strajków grozi kara od dwóch do pięciu lat więzienia. Jaruzelski zapewnia, że wszystko co robi Rada Wojenna jest dla utrzymania spokoju i dla normalnego rozwoju procesów demokratyzacji. Podobno Wałęsy nie zamknęli, ale jak to się stało, że w ciągu jednej nocy wszystko wróciło do sytuacji sprzed Sierpnia. Wszystko przypomina żałosna farsę – ta maskarada w telewizji, ten stan wojny bez wojny. Wprowadzono godzinę milicyjną i od 22.00 do 6.00 rano nie wolno wychodzić z domu. Po południu poszedłem jeszcze raz do miasta i zobaczyłem, że przed MKZ-etem stoi znacznie mniej ludzi. Jakaś rozhisteryzowana kobieta o fizjonomii kurwy i alkoholiczki darła się chrapliwym, skrzeczącym głosem: Te gnoje zamknęły wszystkich, Wałęsę i Rulewskiego. Biedny ten Wałęsa, bez niego już dawno byśmy powyzdychali… widziałam kronikę filmową i jego żona płakała, że go w ogóle nie widuje…

Co będzie z moim krajem, z moimi rodzicami, bratem i z Aliną. Ona jest moją miłością i myślę, że jest też moim przeznaczeniem. Ona albo nikt, ale to takie trudne być twardym w miłości i wytrzymać sytuację, gdy druga osoba nic nie robi byśmy się zobaczyli. Właśnie teraz podjęła decyzję o naszym rozstaniu, właśnie teraz odwraca się ode mnie.

Myślę, że szybko dojdzie do walk bratobójczych, bo wielu esbeków, wojskowych i milicjantów jest po stronie Jaruzelskiego. Nie wiem co robić, chyba pobiegnę do lasu na trening. Ogłosili, że od dzisiaj wszystkie szkoły wyższe mają wakacje z nieokreślonym terminem zakończenia. Może jutro pójdę do uczelni i postaram się nawiązać jakieś kontakty, może też zdobędę więcej informacji.

14 grudnia 1981 roku       

Dzień przesadnie spokojny. „Gazeta Pomorska” wygląda jak dwa połączone obwieszczenia – same zakazy, nakazy, ostrzeżenia. Byłem dzisiaj w mieście i dwukrotnie przechodziłem obok MKZ-etu. Zdjęto tam wszystkie transparenty, ogłoszenia i teraz budynek na Marchlewskiego wygląda jak przed Sierpniem. Był u mnie Tadeusz Oszubski, ale rozmowa była raczej bezproduktywna, spotkałem też w mieście Jasia Kaszyńskiego z mojego roku, który powiedział mi, że podobno wczoraj o godzinie 15.00 cały Gdańsk stanął, ale o 17.00 ruszył ponownie, bo robotników zmusiły do tego oddziały ZOMO. Zgadzałoby się to z tym, co słyszałem wczoraj przed MKZ-etem, że na Gdańsk szło wiele wojska. W telewizji, w gazetach i w radiu opublikowano wczorajsze warszawskie kazanie arcybiskupa Józefa Glempa. Można w nim wyczytać między wierszami, że to co zrobił rząd, to gwałt i bezprawie. Końcowa konkluzja jest jednak bardzo zachowawcza i ugodowa, bo Kościół nie będzie się mieszał do polityki. Jedynie będzie walczył o niesłusznie zatrzymanych i skrzywdzonych.

Nie ma żadnych wieści od Aliny i bardzo się martwię o nią.

skanowanie0002

15 grudnia 1981 roku

Patrole wojskowe na ulicach. Neopropaganda sukcesu w TV („coraz lepiej się dzieje”). MKZ ogołocony z transparentów i haseł i pilnowany przez wojsko. Około 18.00 widziałem na ul. Gdańskiej przejazd wielu wozów ZOMO.

Spędzałem z Aliną niemal każdy weekend i teraz bardzo mi jej brakuje, wciąż myślę o niej i nie mogę uwierzyć, że naprawdę się rozstaliśmy. Wkładałem w nasz związek tyle uczucia, tak bardzo chciałem ją uszczęśliwić, a ona wciąż miała jakieś wątpliwości, stale czegoś szukała i czegoś się bała.

16 grudnia 1981 roku

Byłem na nielegalnym zebraniu Koła Młodych ZLP, które odbyło się u Tadeusza Oszubskiego. Przyjechał Grzegorz Musiał, Marek Siwiec, Piotr Cielesz i Marek W. Czuba. Czytaliśmy wiersze i dyskutowaliśmy o zaistniałej sytuacji. Musiał i Siwiec strasznie pognębili Czubę, gdy ten przeczytał kilka tekstów, ani słowem się nie odezwali i milczeli tak kilkanaście minut, aż nie wytrzymałem i odezwałem się pojednawczo, bo nie lubię takiego ostracyzmu. Nawet największy grafoman zasługuje na jakieś słowo o tym, co robi. Chłopak bardzo to przeżył i potem miał do mnie pretensje, że go zapraszałem. W Dzienniku Telewizyjnym podano oświadczenie dwóch członków Zarządu poznańskiej Solidarności, które poprzez swoją uległość wobec władzy, może świadczyć o tym, że szuka ona sposobów wyjścia z sytuacji. Podobno trwa strajk w Stoczni Gdańskiej i w Hucie Katowice, gdzie wygaszono dwa wielkie piece, a strajkujący, w obronie przed czołgami, obstawili się cysternami z benzyną. Oszubski mówił, że zauważył czołgi w Smukale, a Siwiec nie widzi możliwości wyjścia z zaistniałego stanu. Patrzyłem na moich kolegów i zastanawiałem się, czy któryś z nich może być donosicielem SB. Oszubskiego i Czubę wykluczyłem, Musiała mogli dopaść z racji jego homoseksualizmu (słynna akcja „Hiacynt”), a Siwiec, jako wykładowca filozofii marksistowskiej w wyższej uczelni też musiał iść na kompromis z władzą, ale chyba nie donosi… Piotr ma ojca oficera w Ludowym Wojsku Polskim, miał też okres fascynacji partią, ale czy kabluje? Jest bardzo miękki i gdyby esbecy usiedli mu na tyłku, na pewno by się załamał. W mediach ogłoszono listę „ekstremistycznych” działaczy Solidarności – wśród nich Rulewski, Palka, Kuroń, Michnik, Geremek, Tokarczuk, Rozpłochowski, Bugaj, Jaworski, Gwiazda, Modzelewski, Mazowiecki, Bałuka. Podobno Jaruzelski chciał się spotkać z Prymasem Glempem, ale ten odmówił, bo nie było zgody na uczestnictwo w spotkaniu Wałęsy.      

17 grudnia 1981 roku

Wczoraj w kopalni „Wujek” w Katowicach siły milicyjne chciały rozpędzić strajk górników i natrafiły na zdecydowany opór robotników, którzy „zaatakowali” milicję kamieniami, łomami, kilofami i siekierami. Użyto broni palnej i jak podają reżimowe media, zabito siedmiu górników, a 39 jest rannych. Polskie Radio podało też, że rannych jest 41 milicjantów. Starałem się zweryfikować te dane i cały wieczór słuchałem audycji BBC, Radia Wolna Ameryka z Waszyngtonu i Wolnej Europy. Sporo nowych informacji, oto one: wczoraj o świcie zaatakowano zbrojnie bramy stoczni im. Lenina w Gdańsku i stłumiono strajk. Wieczorem w Gdańsku rozgoniono tłum, rzekomo agresywny, przy czym rannych zostało 160 milicjantów (wyjątkowe z nich łajzy jak widać!!!) i 164 osoby cywilne (zapewne esbecy i tajniacy!!!).

Delegacja „Solidarności”, która, która przebywała w Szwajcarii, wystosowała w Zurychu apel do żołnierzy polskich (Nie strzelajcie do swych sióstr i braci, do swych matek i ojców. Polska jest tylko jedna, nie dajmy jej przedzielić rzeką krwi). Apel wystosowali także byli żołnierze AK, przebywający w Anglii.

Prezydent Reagan stwierdził na konferencji prasowej w Waszyngtonie, że bardzo poważnie analizuje sytuację w Polsce, a szczególnie używanie siły wobec ludności cywilnej. Przemoc wywołuje przemoc, a sytuacja w Polsce jest jawnym pogwałceniem postanowień helsińskich – nie jesteśmy naiwni i wiemy, że stoi za tym imperium zła, czyli ZSRR. Reagan powiedział też, że póki nie zostanie zniesiony stan wojenny, USA wstrzyma pomoc dla Polski.

Episkopat polski wzywa władze do wypuszczenia na wolność uwięzionych i wskrzeszenie „Solidarności”. To, co się stało – mówią księża – zaprzepaściło nadzieje i oczekiwania społeczeństwa polskiego.

Przewodniczący Wspólnoty Brytyjskiej i Minister Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii Lord Peter Carington stwierdził w Strasburgu, że zbrojna interwencja w Polsce, to katastrofa na kolosalną skalę. Niepokoi go złowroga cisza, co do przywódcy „Solidarności” – Lecha Wałęsy.

Ze Sztokholmu dochodzą głosy, że Wałęsa znajduje się w areszcie domowym, w jakiejś willi pod Warszawą, że jest izolowany i załamany psychicznie. Inni informatorzy twierdzą, że nie dał się złamać, odmówił wystąpienia w TV i uspokojenia robotników, jeśli nie zostaną wypuszczeni członkowie Krajowej Komisji Porozumiewawczej. Podobno odmówił podpisania wszystkich podsuwanych mu świstków. Beton partyjny Stefan Olszowski oświadczył, że aresztowano trzy i pół tysiąca ludzi, a wojsko podaje, że zamknięto 13 tysięcy, z kolei Pierre Marois podaje liczbę cztery i pół tysiąca.

Wolna Europa podaje, że prawdopodobnie trwa strajk w stoczni im Warskiego. Zaaresztowano 100 profesorów, członków PAN, z jej Prezesem Aleksandrem Gieysztorem. Po jakimś czasie zwolniono go wraz z 87 profesorami. Podczas wyprowadzania naukowców na Nowym Świecie z budynku PAN ludzie skandowali: Gestapo, Gestapo…

­Ile w tym wszystkim prawdy, a ile niesprawdzonych plotek, wszak ludzie zawsze skłonni są snucia nieprawdopodobnych opowieści. Nie wiem na przykład ile prawdy jest w tym, że aresztowano członków PZPR-u, Hieronima Kubiaka i Jana Łabęckiego, którzy prawdopodobnie przeciwstawili się juncie i samozwańczemu dyktatorowi. W ogóle ta sytuacja w Polsce jako żywo przypomina operetkowe pucze w państewkach Ameryki Środkowej i Południowe, o czym pisał Ryszard Kapuściński.

Podobno utworzono obozy dla tzw. internowanych na Helu i pod Warszawą, a zwolniono Andrzeja Wajdę i aktorkę Halinę Mikołajską.

Odbyły się wiece protestacyjne na uniwersytecie Harvarda i w Bostonie. Marsz protestu w Londynie i czuwanie przy polskiej ambasadzie, a telewizja brytyjska nadała wczoraj dwugodzinny program rekonstruujący strajk sierpniowy, przeplatany Balladą Janek Wiśniewski padł – nagrywałem wiadomości przy pomocy mikrofonu i potem spisałem tę pieśń, nie wiadomo czy jeszcze kiedykolwiek będzie można zobaczyć człowieka z żelaza i wysłuchać Krystyny Jandy, jakże wspaniale śpiewającej o poległym stoczniowcu:

Niezależna Konferencja Niezależnych Związków Zawodowych w Brukseli potępiła wprowadzenie stanu wojennego i napiętnowała partię komunistyczną za uwięzienie działaczy związkowych.

W sobotę Breżniew obchodzi siedemdziesiąte piąte urodziny i zjadą się do Moskwy przywódcy krajów Układu Warszawskiego, ale nie wiadomo czy pojedzie Jaruzelski.

Wolna Europa podaje, że prawdopodobnie byli także zabicie w Nowej Hucie, a wśród zatrzymanych jest Bolesław Michałek, kierownik literacki zespołu filmowego X, tego który wyprodukował Człowieka z żelaza – film Wajdy niezależni intelektualiści zgłosili do nagrody Oskara. Zatrzymano Jacka Bocheńskiego, autora powieści i esejów, redaktora naczelnego nielegalnego „Zapisu”.

Słucham tych wszystkich wiadomości i zastanawiam się jak doszło do tego, że Polak walczy przeciw Polakowi, że zabija jak esesman? Smutny kraj ta Polska, w której rzeczywistość przypomina surrealistyczny film, a wszystko jest dziwne i straszne w tym skondensowaniu zła. Nieomal widać siły rządzące historią i zaraz nasuwa się porównanie z ukrytym, czyhającym na swe ofiary drapieżnikiem. Generał w czarnych okularach już raz pokazał światu czym jest władza w rękach nieobliczalnego żołdaka. Teraz Chile i Polska w takiej samej sytuacji.

WIELKA KSIĘGA DZIEJÓW

Wąwóz Olduvai w Tanzanii - prawdopodobna kolebka ludzkości

Wąwóz Olduvai w Tanzanii – prawdopodobna kolebka ludzkości – Foto Wikipedia

W czasach chaosu i zaniku wartości najlepszym zajęciem jest studiowanie ksiąg, gromadzenie materiałów poglądowych, porównywanie odkrywanych treści. Kolejnym moim projektem, który chciałem zrealizować od lat, jest Wielka księga dziejów, wydobywająca na światło dzienne sytuacje graniczne i krańcowe, symboliczne dla ludzi i świata. Będę tutaj korzystał z różnych materiałów publikowanych, ale też z nowoczesnych narzędzi audiowizualnych, Internetu, telewizji, filmu i radia, nie stroniąc od naukowych analiz i ustaleń. Najważniejsza będzie wszakże symbolika kultury i próba spojrzenia z dystansu na to, co ludzkość dotąd osiągnęła, co bezpowrotnie utraciła i czym może się szczycić.

 Ta wielka podróż zaczyna się pięć, a może cztery miliony lat temu, gdy małpy człekokształtne przekształciły się w pierwszą rozumniejszą formę. Ich odkrywca, południowoafrykański paleontolog Raymond Dart, nazwał je Australopitecus africanus. Odkrycie miało miejsce dopiero w 1924 roku, a wcześniej pojawiały się w dziejach świata tylko opowieści o tajemniczych stworach, liliputach i gigantach, jakieś okruchy z dawno zapomnianych czasów, rozbudowane narracje z pogranicza fantastyki i mitu. Pierwsze znaleziska wskazywały dobitnie, że gatunek ludzki pojawił się w południowej i wschodniej Afryce, ze szczególnym uwzględnieniem wyżyny Wielki Weld i terenów Wielkich Rowów Afrykańskich. Metamorfozy wulkaniczne i zanik pierwotnych lasów, przekształcanie się ich w sawanny, narzuciło australopitekom różne formy przystosowania się do nowych warunków i wygenerowało postawę wyprostowaną. Możemy sobie wyobrazić ile cierpień i bólu pojawiało się w społecznościach tych małpoludów, nastawionych na nieustanne zdobywanie pożywienia wszelkimi możliwymi sposobami. To były tysiące lat permanentnych morderstw, zabijania, dręczenia zwierząt i walki o terytoria łowieckie, a koniec końców przyniosły one przejście od niezgrabnego, małego stwora do postaci Homo erectus, rozsądniej używającej narzędzi, a dalej do wysoko wyspecjalizowanych neandertalczyków i kromaniończyków. Prymitywne narzędzia z krzemienia, powstające dzięki umiejętności odłupywania kolejnych warstw i tworzenia ostrych krawędzi, służyły do zabijania wrogów i współplemieńców, obrabiania grubych kijów, ścinania owoców z drzew i pierwotnych prób uprawiania ziemi. Jakże fascynujące są dzisiaj, znajdowane w ziemi i w jaskiniach, prehistoryczne topory, włócznie i noże, bo oprócz funkcji użytkowej, dostrzegamy w nich pierwsze przejawy myśli konstrukcyjnej. Człowiek stale musi walczyć o byt, przeciwstawiać się trudnym warunkom meteorologicznym, zmagać się z mrozem i wiatrem, z siłą wody i ognia, musi kryć się przed błyskawicami, meteorytami i wulkanicznymi wyziewami, ale równie wielkim zagrożeniem, które nie zanikło od czasów neandertalczyków jest życie we wspólnocie. Homo sapiens niesie przez dzieje, w najgłębszych pokładach swojej jaźni, prehistoryczne żądze i pragnienia, a widać to szczególnie w czasach wojen, bezmyślnego mordowania istot, nieustannego zawłaszczania terytoriów, odbierania prawa do różnorodności i prezentowania odmiennych postaw.

Para australopiteków - Wikimedia Commons

Para australopiteków – Wikimedia Commons

Dzięki znaleziskom paleontologicznym i kompletnym zwłokom, wydobytym z wiecznej zmarzliny, łatwo możemy sobie wyobrazić jak pierwsi ludzie starali się wytrwać w obliczu bezlitosnej natury. Odziewali się w skóry zabitych zwierząt, zakładali na głowy czapy z futer, pili świeżą krew dla wzmocnienia i zjadali parujące jeszcze organy wewnętrzne saren, jeleni, antylop, a także pokonanych drapieżników. Ich życia miały dwa cele – zdobyć pożywienie i schronić się w jakimś miejscu, które dałoby się ogrzać, albo miałoby właściwości termalne. Zaobserwowany w naturze ogień, po uderzeniu gromu, w trakcie pożaru sawanny czy lasu, został udomowiony i stał się nieodzownym elementem istnienia. Pozwolił opiekać mięso, które w takiej formie łatwiej można było odrywać od kości, umożliwiał gotowanie pierwszych straw, szybko dających siły i regenerujących w chorobie. Obróbka cieplna spowodowała zapewne spadek zachorowań, bo bakterie i wirusy zwierzęce ginęły w konfrontacji z żarem, a ciepło w pobliżu ognisk pozwalało przetrwać w ekstremalnych warunkach. Paradoksalnie ogień przyczynił się też do konfliktów, bo stając się znakiem w przestrzeni, przyciągał napastników, szukających łatwego łupu, łaknących mięsa, zagarniających broń i narzędzia. Grupy przemierzające ogromne obszary Afryki i Azji szukały w dali nikłych smug dymu i natychmiast ku nim podążały. Dlatego tak wiele prahistorycznych plemion kryło się w jaskiniach i tam bytowało, odgrodzone od świata, zdobiąc ściany malowidłami i grzebiąc w dalszych zakątkach grot swoich zmarłych. Być może miejscem, z którego należy wywodzić prawdziwy rodowód człowieka rozumnego jest wąwóz Olduvai, przecinający wschodnioafrykańską równinę Serengeti i będący bocznym odgałęzieniem Wielkich Rowów Afrykańskich. Uczeni wskazują, że w tej przestrzeni, jak w inkubatorze, Homo sapiens rozwijał się przez pierwsze dwa miliony lat, znajdując dogodne warunki, korzystając z obfitości pokarmu zwierzęcego i roślinnego. Zasobność „pokarmowa” tej malowniczej krainy miała zapewne wpływ na rozwój organizmów i powiększanie się mózgu, który stawał się powoli najdoskonalszym „urządzeniem” w naszej części kosmosu.

Sahelanthropus tchadensis

Zrekonstruowana czaszka istoty sprzed 7 mln lat – Sahelanthropus tchadensis

Skok od niedoskonałego mózgu australopiteka do rozwiniętego głównego organu organizmu u człowieka rozumnego nie dokonał się w jednej chwili. To był proces stopniowego udoskonalania, który trwał miliony lat i dotyczył miliardów istot, w których ciałach zachodziły mikro zmiany, prowadzące w konsekwencji do zaniku kłów i pojawienia się zębów trących, a nade wszystko innego ukształtowania szkieletu, ze szczególnym uwzględnieniem czaszki, w której nastąpił rozrost mózgu. Tak jak ludzki umysł nie jest w stanie ogarnąć myślą ogromów wszechświata, tak nie umiemy wyobrazić sobie tej wielkiej rzeszy istot, która urodziła się, rozwijała się i transformowała, a potem umarła pomiędzy wskazanymi wyżej dwiema formami rozwojowymi. O ile australopitek był bliższy małpy i zapewne zachowywał się podobnie jak one, o tyle już człowiek zręczny (Homo habilis) i wyprostowany (Homo erectus) bliżsi byli postaci Homo sapiens. Cała nasza wiedza na ten temat opiera się na rekonstrukcjach i znaleziskach z różnych obszarów, przede wszystkim z Afryki i Azji, gdzie wiódł szlak pierwotnych migracji i kolonizacji. To jest droga od homonidów, takich jak Sahelanthropus tchadensis sprzed siedmiu milionów lat, do człowieka współczesnego, który zatoczywszy koło ewolucyjne nie przestał mordować, zabijanie czyniąc – tak jak formy prymitywne – istotą rozwoju i zdobywania nowych terytoriów. Kiedy dzisiaj patrzymy w puste oczodoły zrekonstruowanych czaszek istot człekokształtnych, widzimy w nich śmierć i przemoc, przerażenie i grozę egzystencji w nieprzyjaznym świecie, ale też symboliczny wymiar trwania, przekazywania sobie coraz doskonalszych genów i zmieniania się w czasie. Jak by nie patrzeć na ludzi i jak by ich nie klasyfikować, należą do Królestwa Zwierząt, a przy tym są strunowcami, kręgowcami i ssakami. Choć inne zwierzęta w ograniczony sposób posługują się narzędziami (kruk wydobywa patykiem larwy ze spróchniałego drzewa, ptaki drapieżne zrzucają kamienie na duże jaja, a ośmiornice i niektóre ryby potrafią wykorzystywać wraki statków do polowań), to tylko ludzie stworzyli kulturę i sztukę. Zaczynając od niezdarnych malowideł na ścianach jaskiń i barwienia twarzy ochrą, tworząc niezgrabne, paleolityczne figurki Venus, doszli przedstawiciele naszego gatunku do wielkich fresków w świątyniach, do obrazów doskonale oddających osobowość władców i błaznów, wielkich dam i kurtyzan. Pierwotne wyobrażenia antylop i lwów zastąpiły obrazy Rembrandta i Moneta, a rzeźby Michała Anioła czy Berniniego stały się emblematami ludzkiego geniuszu. Stojąc przed wyobrażeniem Dawida z białego marmuru, kontemplując obrazy braci Van Eycków, Caravaggia czy Hoppera, warto pamiętać o tym jak wielki krąg zatoczyła ludzkość od czasów pojawienia się pierwszych australopiteków i przedstawicieli rodziny naczelnych określanych mianem Hominidae.

DAWNA KOLEKCJA (4)

d3ba4350-52e2-11e3-af38-0025b511226e

22 listopada 1963 roku miałem nieco ponad pięć lat i mieszkałem z rodzicami na ulicy Szubińskiej w Bydgoszczy. Był to mały domek z jednym pokojem i kuchnią, lokum skromne i niczym szczególnym się nie wyróżniające, z kaflowym piecem w pokoju i podobnym paleniskiem w kuchni. Choć mój ojciec nie zarabiał zbyt wiele, dość szybko pojawił się w naszym domu czarno-biały telewizor, który dostarczał mi wiele radości, przede wszystkim za sprawą filmów Walta Disneya. Do dzisiaj pamiętam niezwykle wyrazisty sen, w którym pojawiała się myszka Mickey, a dzieci bawiły się, w pierwszym Disneylandzie, na ogromnych filiżankach, kręcących się wokół swej osi. Dzień, który wspomniałem tutaj na początku, niczym szczególnym się nie wyróżniał, może bawiłem się na podwórku z kolegami, może siedziałem przy stole i budowałem jakieś konstrukcje z klocków, może goniłem psy lub koty, ale w pewnym momencie wszystko się zmieniło. Pojawił się mój ojciec, bardzo zaaferowany i rozmawiał o czymś głośno z mamą, po czym włączyli telewizor i wpatrywali się weń z uwagą. Podszedłem do nich i patrzyłem na niewielki ekran na którym pokazywano odkryty samochód, w którym jechał jakiś pan i pani w kapelusiku. Zapewne nie bardzo do mnie docierało, że zamordowano prezydenta Stanów Zjednoczonych Johna Fitzgeralda Kennedy’ego, ale zapamiętałem z ogromną wyrazistością prezentowane filmy, powtarzane wielokrotnie i komentowane przez różnych ludzi. Dzisiaj, gdy oglądam te sekwencje, wyczyszczone i pokolorowane, cofam się natychmiast do wczesnego dzieciństwa, przypominam sobie tamte chwile. Czułem, że stało się coś strasznego, ale w dziecinnym świecie gorsze było rozsypanie się zamku z klocków, zbicie butelki albo śmierć ulubionego pieska, który wpadł pod koła ciężarówki. Zdarzenia musiały jednak być bardzo intensywne, bo w zakamarkach mojej pamięci pozostał wyraźny ślad, który teraz łatwo wyodrębniam i nieomal czuję wielkie podniecenie ojca i mamy, tamtą bieganinę dziadka i babci, pojawianie się w naszym pokoju coraz to innych ludzi. Początek lat sześćdziesiątych obfitował w wiele smutnych i tragicznych chwil, ale tamto popołudnie i wieczór skażone zostały wiadomościami, które lotem błyskawicy obiegły całą planetę. Wtulając się w puchową pierzynę, którą moja mama nagrzała specjalnie, przykładając ja do kaflowego pieca, zasypiałem z ulgą, że wszystko cichnie i uspokaja się, a zapadające ciemności zapowiadają nadejście nowego, wspaniałego poranka.

Kennedy

Później o zabitym prezydencie uczyłem się w szkole podstawowej, oglądałem jakieś filmy dokumentalne i utrwalałem sobie nazwisko domniemanego mordercy – Lee Harveya Oswalda, a także Jacka Ruby’ego, który w świetle kamer zastrzelił go z zimną krwią. Dopiero dziesięć lat później Kennedy pojawił się znowu w mojej świadomości jako osobowość niezwykła, bohater licznych chłopięcych spotkań i dyskusji. A wszystko za sprawą znaczka pocztowego z Rwandy, który znalazł się w moich zbiorach, a przedstawiał naszą planetę, sputnika krążącego wokół niej i na pierwszym planie prezydenta Kennedy’ego, ze słuchawką telefonu w ręku, rozmawiającego z charakterystycznym grymasem na twarzy. Znaczek był zielonkawy, a jego wartość opiewała na dziesięć centymów rwandyjskich, ciekawostką była też powierzchnia pod spodem, pokryta obficie klejem i dodatkowo wyposażona w znaki wodne. Chłopcy, z którymi wymieniałem się znaczkami, od razu upatrzyli sobie ten rarytas filatelistyczny i wszelkimi sposobami próbowali go ode mnie wydobyć. On jednak długo trwał na swoim miejscu w klaserze i ani myślałem pozbywać się go, choć propozycje były doprawdy kuszące. Zdaję się, że pożegnałem się z nim i z całym klaserem, gdy wymieniłem je na rower wyścigowy „Huragan”, choć – gdy już nasyciłem się pędem, najeździłem po mieście i drogach podmiejskich – wracałem myślą do mojej kolekcji, w której lśnił jak szmaragd znaczek z przedstawieniem amerykańskiego prezydenta. Ani ja, ani moi koledzy, nie mieliśmy pojęcia, że był to ledwie pierwszy walor serii, na którą składało się sześć takich samych znaczków, różniących się tylko kolorem. Obok „zielonego Kennedy’ego”, był także czerwony, błękitny, brązowy, fioletowy i szafirowy, a wartość ostatniego elementu była ogromna, bo aż pięćdziesiąt franków tego niewielkiego afrykańskiego kraju. Skoro jeden, najtańszy znaczek, rodził tyle emocji w środowisku chłopaków, parających się filatelistyką, to mogę się domyślać, co by się działo, gdyby któryś z nas zdobył całą serię. Nasze zbiory wzbogacaliśmy wtedy kupując przede wszystkim pakiety, dostępne w kioskach i stanowiące wspaniały prezent na urodziny, zakończenie nauki w kolejnej klasie lub zdobycie jakiejś nagrody sportowej. W jednym z nich, określanym jako Cały świat, trafiło się owo zielonkawe cudo, które po moim pozbyciu się klasera, trafiało z rąk do rąk, wędrowało od domu do domu.

kennedy-limo

Dzisiaj, w dniu pięćdziesiątej rocznicy śmierci prezydenta Kennedy’ego wracam myślą do chwil z 1963 roku i późniejszych „doświadczeń” filatelistycznych, ale też mam już określoną – powiedzieć można sporą – wiedzę na temat tego, co stało się wtedy w Dallas. Bardziej interesuje mnie kwestia zamachu, niż rzeczywistych osiągnięć polityka, o którym mówi się, że uchronił świat przed konfliktem jądrowym, ale też miał przecież na sumieniu inwazję w Zatoce Świń w 1961 roku i mieszanie się w liczne konflikty lokalne. Ważnym tropem – wskazującym na to, że amerykańska mafia mogła zlikwidować niewygodnego polityka – było zabójstwo Jacka Ruby’ego, który strzelił do Oswalda, tłumacząc to potem przesłankami patriotycznymi. Był synem emigrantów żydowskich z dawnej Polski i jego prawdziwe nazwisko brzmiało Rubinstein, a od czasów młodości miał związki z mafią, współpracował z Alem Caponne i znanymi gangsterami, m. in. z Lewisem McWilliem, Meyerem Lansky’m, Carlosem Marcello i Santo Trafficante Jr. Oczywiście świat przestępczy USA mógł tylko przyjąć zlecenie, a za zamachem stały zapewne inne wpływowe osobistości ze świata finansjery i polityki, wszak Kennedy chciał szybko zakończyć wojnę w Wietnamie, dogadywał się z rosyjskim przywódcą Chruszczowem, a nawet kwestionował prawo Izraela do posiadania broni jądrowej. A choć zainicjował też wielki rozwój amerykańskiej astronautyki i wyprawy na Księżyc, naraził się wielu wpływowym postaciom ówczesnego życia politycznego i ekonomicznego za oceanem, nie stronił też od romansów, z których najsłynniejszy to zażyłość z Marylin Monroe, która prawdopodobnie też została zamordowana. Wątpliwości budzi sam zamach i trzy strzały oddane do jadącego w otwartym samochodzie prezydenta, a szczególnie kwestia niezwykłej celności marnego lewackiego strzelca Owalda. Nagrane wtedy filmy, specjalnie oczyszczone po latach, wskazują, że na górce, przy murku, nieopodal miejsca zamachu stał jeszcze jeden tajemniczy „ktoś” i pojawiły się tam dymki, jak po palbie. Może właśnie stamtąd padł ów najcelniejszy, zabójczy strzał, a badająca wszystko Komisja Warrena nie dość dokładnie przeanalizowała wszelkie okoliczności, przyczyniając się do zaciemnienia całej sprawy. Czy po latach pojawią się jeszcze nowe tropy, czy ujawnione zostaną jakieś ściśle tajne dokumenty? Trudno dzisiaj wyrokować, pewnym wszakże jest, że zabójstwo Kennedy’ego zostało dokładnie zaplanowane i zakończyło się usunięciem ze sceny politycznej rywala Lyndona B. Johnsona, mającego kontakty z mafią i jawnie manifestującego niechęć do swojego szefa. Choć minęło pięćdziesiąt lat od tamtych chwil, nadal nie mamy pewności, a kolejne hipotezy – w tym te ze słynnego filmu JFK  Olivera Stone’a – nie wytrzymują próby czasu. Lądując kilka razy na lotnisku Johna Fitzgeralda Kennedy’ego w Nowym Jorku, podążałem myślami do tego faktów i zdarzeń, które wyżej opisałem – mam też nadzieję, że jeszcze kiedyś tam się znajdę, choć trzeba się spieszyć, bo czas ucieka bezpowrotnie i to czego nie zrobiło się w jakimś momencie, może nigdy się nie powtórzyć.

« Older entries

%d blogerów lubi to: