Wczesnym rankiem dwudziestego września 1939 roku furgon sanitarny Dawida Arona dotarł do Grodna, ale podróżni postanowili nie zatrzymywać się w mieście i szybko podążyli na północ, w stronę Litwy i państwa sowieckiego, gdzie spodziewali się znaleźć azyl u rodziny Szmula Lewiego. Minęli szybko rynek i ledwie zerkając na okazałą, białą bazylikę z zielonymi kopułami, pod wezwaniem św. Franciszka Ksawerego, mknęli dalej do mostu na Niemnie. W mieście panował harmider i sporo wozów wypełnionych ludźmi i ich dobytkami jechało na południe, na wchód lub na zachód. Tłumy pieszych też tam się kierowały, co zaskoczyło Dawida i Szmula, ale panikę uznali za efekt szybkiego zbliżania się wojsk niemieckich. Przystanęli na wzgórzu, za mostem i przyglądali się z przyjemnością wolno płynącej rzece, która nie była jeszcze zbyt szeroka w tych okolicach i wyglądała malowniczo pośród pagórków. Zjedli coś ze swoich zapasów i wytyczyli kierunek ku wsi Pyszki, w której chcieli przenocować i wykąpać się w bani u żydowskiej rodziny, którą policjant odwiedził podczas podróży na wschód w 1935 roku. Bali się chłopów, i nikogo o nic nie pytali, bo wcześniej niejednokrotnie słyszeli relacje o zabijaniu bogatych Polaków i Żydów na wschodnich kresach. Furgon i ich dobytek mogły być łakomymi kąskami w tym podłym czasie, a przemykanie polskimi drogami nauczyło ich, że najlepiej podążać do przodu i nie oglądać się za siebie. Już mieli wsiadać do samochodu, gdy nagle zza gęstych drzew wyłonił się niewielki czołg z dwoma wojskowymi w hełmofonach, stojącymi w otwartej wieżyczce. Po chwili za nim wyszło kilkunastu piechurów w zielonych kurtkach i okrągłych czapkach z daszkiem na głowach i inne wozy bojowe. Kroczyli w wysokich buciorach, z karabinami na ramionach i kocami zwiniętymi w rulon, owiniętymi wokół tułowi. Jeden z nich wycelował w mężczyzn stojących przy samochodzie i strzelił, trafiając w prawe drzwi pojazdu. Także jeden z czołgistów wycelował w nich, ale sunący na czele piechurów dowódca uniósł rękę ku górze i krzyknął:
– Не стреляйте, нам нужны языки…[1]
Na ucieczkę już było za późno, więc Dawid i Szmul unieśli ręce ku górze i czekali na dalszy bieg zdarzeń. Szybko otoczyła ich spora grupa żołnierzy, z której wysunęli się czterej niscy enkawudziści w czarnych skórzanych kurtkach. Jeden z nich wyciągnął pistolet Walter i wymachując nim w kierunku schwytanych, nakazał:
– Отведите их в ту лачугу в роще, где мы тех мужиков уничтожили… Там их допросим.[2]
Natychmiast wysunęło się do przodu kilku piechurów i jeden z nich otworzył tylne drzwi furgonu, a potem jako pierwszy wskoczył do środka. Pozostali wepchnęli do niego obu Żydów i też wgramolili się do blaszanej budy, a jeden z nich wsiadł do szoferki razem z grubawym enkawudzistą i przekręcił kluczyk w stacyjce, uruchamiając auto. Zawrócił wprawnie na niewielkiej przestrzeni i pomknął gliniastą drogą, mijając oddziały i kolejne czołgi, sunące w stronę Grodna. Obie kobiety okryły drżącego Chaima kocem i przytuliły się do niego, lokując się przy prawej ścianie auta, trzymając się za ręce i pochlipując cicho. Żołnierze o mongoloidalnych twarzach patrzyli rozpłomienionymi, czarnymi ślepiami na nie bez słowa, od czasu do czasu zerkając na siebie i odsłaniając zepsute i żółte od tytoniu zęby.
– Смотри, Саша, две хорошенькие суки… Посмотрим, будут ли они лучше последних мужиков…[3] – odezwał się wreszcie jeden z nich do siedzącego obok niskiego chłopaka w za dużej czapce z daszkiem, stale zsuwającej się mu na nos.
Nie jechali długo, może dwadzieścia minut, może pół godziny i znaleźli się przy typowej wiejskiej chacie, pomalowanej na niebieski kolor i krytej grubą strzechą. Wyszarpnięto ich z furgonu i natychmiast rozdzielono, kobiety popychając ku niewielkiej stodole, a mężczyzn i chłopca prowadząc do środka domostwa. Uwadze Arona i Szmula nie umknęły okrwawione trupy dwóch chłopów, starca i młodzieńca, wiszące z boku chaty, zaczepione u powały dachu. Nieco dalej, w gnoju, przy oborze leżały na brzuchach dwie półnagie kobiety, z odsłoniętymi okrwawionymi pośladkami. W środku domu panował straszliwy bałagan, jakby potężny wicher przetoczył się przez niego kilka razy. Na podłodze leżały zbite butelki po wódce, jakieś papiery, garnki zrzucone z pieca i łuski od pocisków. Enkawudzista pchnął uwięzionych mężczyzn i chłopca do bocznej komórki, a sam rozsiadł się na ławie, przy jeszcze ciepłym piecu. Wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki paczkę papierosów, zapalił jednego z nich i szybko wydał rozkaz szeregowcowi, stojącemu przy drzwiach komórki:
– Dawajcie najpierw tego starego…
Żołnierz zasalutował do daszka czapki, wszedł za futrynę bez drzwi i po chwili wyszarpnął z izby Dawida. Bezceremonialnie pchnął go do przodu i przycisnął bagnetem karabinu, tak, że mężczyzna upadł na kolana.
– Co tutaj robiliście, żydowskie skurwysyny…? – odezwał się enkawudzista nienaganną polszczyzną, z poprawnym akcentem.
Aron bał się unieść głowę, robiło mu się niedobrze, ciągle przed jego oczyma byli żołdacy popychający do obory obie kobiety, ale od razu odpowiedział:
– Jak to podczas wojny panie dowódco, uciekaliśmy z Bydgoszczy przed Niemcami, do Rosji, bo tam mieszka rodzina mojego przyjaciela, tego tu policjanta…
– I myśleliście gnoje, że nasza ojczyzna przyjmie was z otwartymi rękoma…? Znam ja dobrze takich jak wy, bo mój ojciec harował pół życia u żydowskiego fabrykanta… Za psie pieniądze…, a ten chuj mieszkał w wielkiej kamienicy i jebał najładniejsze pracownice…Moją siostrę też skaził swoim brudem…
– Ja zawsze szanowałem moich pracowników panie dowódco…– powiedział ze smutkiem Aron.
– Ach… to ty też bogaciłeś się na klasie robotniczej…? No to teraz zapłacimy ci za to…Z nawiązką… A twoją babę oddam najgłupszemu Uzbekowi…– z szyderczą miną powiedział wojskowy, cedząc słówka syczącym głosem.
Spojrzał na dwóch innych żołnierzy stojących przy wejściu do chaty i ruchem głowy dał im znać, że mają zabrać mężczyznę. Ci natychmiast doskoczyli do niego i chwytając go pod ramiona, szarpnęli tak, że od razu stanął na nogach i potoczył się między nimi na zewnątrz. Gdy mijali enkawudzistę, ten zrobił znaczący ruch wskazującym palcem pod brodą i zacisnął pięść z zaciętą miną. Aron zamarł z przerażenia, bo zrozumiał, że to są już jego ostatnie chwile, a gdy jeszcze usłyszał krzyk żony w oborze, tak przeraźliwy jakby ją odzierano ze skóry, poruszał nogami jak omdlały i szeptał tylko: O Adonai…, Adonai… Doprowadzili go przed dół z gnojem, gdzie leżały zabite wieśniaczki, wyciągnęli z kieszeni srebrne monety, mały grzebień i jakieś puzderko, a potem, nie czekając dłużej, zarepetowali karabiny. Jeszcze zdążył spojrzeć w górę, na błękitne niebo i raz jeszcze szepnąć imię Pana, po czym głośna salwa z dwóch mauzerów rozerwała jego głowę i zgasiła świadomość.
W tym samym czasie Szmul Lewi tulił swojego cicho płaczącego syna wierząc, że wszystko się jakoś odmieni, ale gdy usłyszał salwę karabinową stracił wszelką nadzieję. Docierały też do niego krzyki żon, dobiegające spoza domu i przez chwilę zaczął rozważać, czy nie rzucić się na wartownika, wydrzeć mu karabin i walczyć o życie własne i bliskich. Niestety nie było już na to czasu, bo enkawudzista nakazał przyprowadzić go do siebie i zaczął przesłuchanie.
– Podobno twoja rodzina mieszka w naszym kraju…? – spytał.
– Tak panie oficerze – grzecznie odpowiedział Szmul po czym dodał – Dwa razy ich odwiedziłem i zawsze wpuszczano mnie do Rosji bez problemów. Zawsze popierałem wasze przemiany, a towarzysza Stalina szczerze podziwiam…
Przesłuchujący uśmiechnął się cierpko, popukał w czoło Szmula, po czym odwrócił się na pięcie, usiadł z powrotem na ławie i powiedział:
– Widzę, że masz olej w głowie i gorączkowo próbujesz wyprowadzić mnie w pole… Wy brataliście się z Piłsudskim, a nie z Josipem Wissarionowiczem… A teraz nasza Czerwona Armia weszła nagle ze wschodu do kraju Polaczków i razem z Hitlerem zapłaci wam za lata zniewag…i za ten wasz, ha, ha… cud nad Wisłą… Nie ma już dla was ratunku…Chociaż może ty nam się przydasz i udzielisz informacji o ich strukturach wojskowych i policyjnych. Odsyłam cię na tyły, gdzie się tobą zajmą nasi towarzysze… Jeśli powiesz wszystko, o co cię zapytają, może przeżyjesz…
– A co się stanie z moją żoną i synkiem panie dowódco…? – spytał z przerażeniem w głosie Szmul.
– Z twoją suką może sam się zabawię… – powiedział cynicznie enkawudzista, dotykając lufą pistoletu skroni policjanta – a tego zasmarkanego pędraka weźmiemy do Rosji i wychowamy na naszego obywatela, więc nie martw się o niego. Nasz batiuszka ma dobre serce…i kocha pionierów…
Szmul nie wiedział kiedy znalazł się poza wiejską chatą, bo jakby stracił przytomność. Powłóczył nogami, podążał tam, gdzie mu kazano, ale nie było go już w sobie. Zarekwirowanym furgonem Arona powieźli go na jakiś dworzec kolejowy i wsadzili do bydlęcego wagonu, w którym tłoczyło się już sporo polskich oficerów. Usiadł na podłodze i zakrył dłońmi twarz, nie czując, że ktoś litościwie okrył go wojskowym płaszczem. Łkał jak dziecko, a myślami biegał do szczęśliwych chwil z żoną i synkiem, do wspólnych spacerów nad brzegiem Brdy i do spotkań rodzinnych w kawiarni na głównej ulicy miasta. W tym samym czasie, w śmierdzącej świńskimi fekaliami oborze czterech rosyjskich żołnierzy trzymało w powietrzu obdarte z ubrań ciało Mirełe, a kolejni skośnoocy pobratymcy dostawiali się do niego i wykonywali szalone ruchy. Na ziemi dogorywała jeszcze Estera, którą gwałcili na zmianę przez cały dzień i pół nocy, aż straciła przytomność. Teraz w nagie łono celował z oddali z karabinu najbardziej pijany żołnierz, ale jeszcze miał tyle sił, by podejść bliżej, wsunąć jej lufę między nogi i pociągnąć za cyngiel. Salwa, która się rozległa dodała im animuszu, pili i skakali przy Mirełe, a potem i ją w pijackiej furii zadźgali bagnetami. Dopiero rankiem następnego dnia oba trupy zawlekli na gnojowisko i porzucili obok ciał wieśniaków i żydowskiego przedsiębiorcy.
[1] Nie strzelać, potrzebujemy języków…
[2] Wziąć ich do tej chałupy na zagajnikiem, przy której rozwaliliśmy tych chłopów…Tam ich przesłuchamy.
[3] Sasza zobacz, dwie niezłe suki… Zobaczymy czy będą lepsze od tych ostatnich chłopek…