ŚWIAT STAROŻYTNY (XXXII)

Al Chazna

Na platformie cyfrowej Polsat Viasat History, obejrzałem dzisiaj w nocy niezwykle interesujący film o słynnym starożytnym mieście Petra. Jego ruiny znajdują się teraz w granicach Jordanii i rok w rok przyciągają ogromne rzesze turystów i wielbicieli starożytności. Mam nadzieję, że kiedyś tam trafię, choć ostatnio podróżowanie stało się bardzo trudne z powodu nawracających zagrożeń covidowych. Zapewne jeszcze trudniejsze było w czasach karawan przemierzających Azję i zatrzymujących się w tym bogatym mieście, pełnym wspaniałych budowli i doskonale zaopatrzonym w wodę pitną. Nazwa miasta wywodzi się z greki (πέτρα, pétra, „skała”) i zapewne jest dokładnym przekładem wcześniejszej nazwy arabskiej (البتراء  al-Batrā). Stworzyli ją Nabatejczycy, starożytny lud pochodzenia semickiego, wywodzący się z Półwyspu Arabskiego i posługujący się jednym z dialektów arabskich, zapisujący dokumenty przy pomocy alfabetu nabatejskiego, powstałego na bazie liter i słów aramejskich. Petra leży w skalnej niecce, do której prowadzi jedna wąska droga wśród skał – wąwóz As-Sik. Dawni mieszkańcy określali swoje miasto mianem wielobarwnego (Rakmu), a to z powodu licznych kolorowych żył przerastających piaskowce, w których rzeźbiono budynki i tworzono pałace. Film sporo miejsca poświęcił talentom melioracyjnym Nabatejczyków, którzy stworzyli sieć kanałów i glinianych rur, cystern i filtrów, pozwalających stale cieszyć się krystalicznie czystą, górską wodą. Jak wiadomo na pustyniach arabskich i w masywach skalnych, takich jak Dżabal asz-Szara, zawsze jej brakowało i sytuacji nie ratowała okresowo pojawiająca się rzeka Wadi Musa i jej dopływy. Dopiero zmyślna inżynieria starożytnych mieszkańców pozwoliła tak zmeliorować okolicę, że woda przestała być dobrem deficytowym, a nawet starczało jej by napełniać spory basen kąpielowy. Szczególnie interesujące było wytwarzanie rur z wypalanej gliny, które powstawały dzięki oblepianiu gładkich walców drzewnych i łączeniu w długie ciągi. Niestety powtarzające się trzęsienia ziemi zrujnowały ten system, co w znacznej mierze przyczyniło się do upadku miasta.

Ad-Dair

Najsłynniejszą budowlą Petry jest wykuta w różowej skale piaskowej piętrowa świątynia Al Chazna (Skarbiec), określana też przez Beduinów jako Skarbiec Faraona. Prace archeologiczne pozwoliły zrekonstruować techniki, wykorzystywane przez starożytnych budowniczych pomiędzy pierwszym i drugim stuleciem naszej ery. Właśnie wtedy wyodrębniono ponad czterdziestometrową płaszczyznę, szeroką na dwadzieścia pięć metrów i mozolnie zaczęto odkuwać piaskowiec, odsłaniając ukrytą w nim od zawsze świątynię. Ustawiono specjalne rusztowania i zaczęto pracę od góry, stopniowo podążając w dół, odwzorowując w ścianie pierwotny wzór. Była to robota – jak dzisiaj się określa – zegarmistrzowska, czyli nie pozwalająca na popełnienie jakichkolwiek błędów. Dolne piętro fasady posiada sześć kolumn zwieńczonych korynckimi kapitelami, w tym dwie wolnostojące, zdobione ornamentem roślinnym. Nad czterema środkowymi kolumnami znajduje się trójkątny przyczółek zwieńczony attyką, na której osadzone jest górne piętro. Środkowy i boczne akroteriony zdobią ornamenty roślinne, szczątkowo zachowały się natomiast skrajnie zewnętrzne figury orłów i boczne figury jeźdźców. Górne piętro budowli zajmuje okrągły budynek (tolos), otoczony podwójną kolumnadą. Między kolumnami tolosu i kolumnami zewnętrznymi znajdują się posągi postaci ludzkich, identyfikowanych z Izydą, boginią zwycięstwa, Amazonkami i satyrami. Tolos zwieńczony jest stożkowym dachem, na którym umieszczono kamienną urnę o wysokości czterech metrów. To właśnie jej świątynia zawdzięcza swoją nazwę, gdyż od dawien dawna wierzono, że zawiera ukryty złoty skarb. Prymitywni Beduini strzelali do niej w wiekach późniejszych, mając nadzieję, że zaczną się z niej sypać monety lub drogocenne kamienie. Podczas zmiennej operacji słońca, powodującej zmiany w wyglądzie budowli, wyraziste stają się też ślady po kulach i wyżłobione dziury, mające pomóc rabusiom we wspinaczce na szczyt. Do dzisiaj uczeni spierają się jakie było przeznaczenie Al Chazny i jej komnat wewnętrznych, spośród których największa ma kształt sześcianu o bokach dwunastometrowych. Być może był to grobowiec jakiegoś nabatejskiego władcy, albo świątynia, w której gromadzili się kapłani i odprawiali tajemne ceremoniały.

Groby Królewskie

Choć ikoniczną budowlą Petry jest wskazana wyżej świątynia, to przecież w mieście tym jest sporo innych ciekawych konstrukcji. Spośród nich warto wymienić Ad-Dajr, czyli Klasztor, budowlę przypominającą Al Chaznę, ale znacznie od niej większą. Jej nazwa pochodzi z okresu bizantyjskiego, gdy rzeczywiście znajdował się w niej klasztor. Turyści gremialnie odwiedzają też Kasr Bint Firaun, czyli Pałac Córki Faraona i grobowiec namiestnika rzymskiego Sekstusa Florentinusa, a także zespół pustych grobowców królewskich na Ścianie Królewskiej. Autorzy filmu wskazali też w obrębie ruin Grobowiec Obelisków, harmonijnie łączący elementy egipskie i nabatejskie i ogromny amfiteatr, mogący pomieścić od sześciu do dziesięciu tysięcy widzów. Miasto podupadło, gdy zmieniły się szlaki karawan, ustał handel, a trzęsienia ziemi dokonały ogromnych zniszczeń. Architekci wiedzieli jakie zagrożenia niesie usytuowanie Petry w miejscu częstych wstrząsów sejsmicznych i byli przekonani, że ich zabezpieczenia pozwolą przetrwać wszelkie kataklizmy. W tym celu łączyli kamienne bloki z poziomymi belkami drzewnymi, mającymi łagodzić ruchy ziemi. Niestety nie przewidzieli skali tych zjawisk i ich gwałtowności, szczególnie w roku 363 naszej ery, od którego to momentu miasto zaczęło się wyludniać i ostatecznie podupadać. Uznawane obecnie za jeden z siedmiu nowych cudów świata, do świadomości globalnej Petra przedostała się, gdy pojawiła się w hollywoodzkim filmie pt. Indiana Jones i ostatnia krucjata, jako domniemane miejsce ukrycia Świętego Graala. Do starożytnego miasta dostaniemy się z Ammanu lub z miasta Wadi Musa, choć podróż będzie dość kosztowna i męcząca. Najlepiej zwiedzać to miejsce w miesiącach wiosennych (od marca do maja) i jesiennych (październik – listopad), bo inaczej będziemy mieli do czynienia z ekstremalnym upałem, przed którym nigdzie się nie schronimy. Niestety ogromnym utrudnieniem przy zwiedzaniu i kontemplowaniu zabytków są tłumy turystów i hałaśliwi arabscy naganiacze, pragnący wycisnąć z gości jak najwięcej pieniędzy.

Grób Urny

STO WIERSZY POLSKICH (XXXII)

Mitologia grecka stanowiła ogromne wyzwanie dla wyobraźni Zbigniewa Herberta, stale wibrującej i zataczającej wiele kręgów, od starożytności do czasów współczesnych, od realizmu do symbolizmu, od prostoty do filozofii i od podania kulturowego do nadrealizmu. W wierszu pt. Apollo i Marsjasz pojawia się dwóch wyrazistych bohaterów, mających szerokie konotacje imaginacyjne w literaturze i sztuce wielu wieków.[1] Pierwszy z nich to Apollo, syn Zeusa i nimfy Leto, urodzony na wyspie Delos, bliźniaczy brat Artemidy[2], między innymi bóg piękna, blasku i nagłego rozświetlenia, życia i śmierci, przewodnik muz i patron poetyckich natchnień. Genialnie grał na kitarze i lubował się w pięknych krajobrazach, a swoją siedzibę miał na górze Parnas, skąd przyglądał się poczynaniom bogów i ludzi. Jego przeciwnikiem w micie i w wierszu Herberta jest satyr Marsjasz, który znalazł zgubiony flet Ateny i tak pięknie nauczył się na nim grać, że zaczął wzbudzać powszechny zachwyt we Frygii. Dotarło to do uszu zawistnego i mściwego Apolla, który natychmiast wyzwał nieszczęśnika na muzyczny pojedynek, komplikując sprytnie jego reguły.[3] Marsjasz godzi się na odwrócenie instrumentów, ale nie potrafi jednocześnie grać i śpiewać, co przy kunszcie Apolla, prezentującego cudowne pieśni olimpijskie, powoduje, iż muzy uznają go za zwycięzcę. Satyr był tak zarozumiały, że zgodził się na ustalenie dowolnej kary dla pokonanego, nie przypuszczając, że okrutny Apollo wykorzysta to i obedrze go ze skóry. Dopiero w tym momencie zaczyna się poetycka akcja wiersza Herberta: właściwy pojedynek Apollona/ z Marsjaszem/ (słuch absolutny/ kontra ogromna skala)/ odbywa się pod wieczór/ gdy jak już wiemy/ sędziowie/ przyznali zwycięstwo bogu[4], dopiero w tym momencie wyobraźnia poety znajduje właściwą sobie przestrzeń interpretacyjną i może zweryfikować wymowę mitu, przekornie przyznając zwycięstwo sylenowi.[5]

Przeciwnik został mocno przywiązany do drzewa i dokładnie odarty ze skóry, co spowodowało, że zaczął rozpaczliwie krzyczeć, a potem jakby zatopił się w monotonii wysokiego dźwięku, w nieustannym artykułowaniu, odzwierciedlającej cierpienie, głoski A. Apollo w tym czasie zdaje się już być w innych przestrzeniach i demonstracyjnie czyści swój instrument, skalany krwią w trakcie torturowania przeciwnika. Ale to, co dla postronnych obserwatorów jest monotonnym wrzaskiem, dla poety staje się pretekstem do odwrócenia sytuacji – wszak ból ofiary kala też krzywdziciela i rani jego psychikę, tym bardziej, że zdjęcie skóry przyczyniło się wzmocnienia organicznego bogactwa wnętrza satyra: w istocie/ opowiada/ Marsjasz/ nieprzebrane bogactwo/ swego ciała/ łyse góry wątroby/ pokarmów białe wąwozy/ szumiące lasy płuc/ słodkie pagórki mięśni/ stawy żółć krew i dreszcze/ zimowy wiatr kości/ nad solą pamięci. Metaforyzacja podąża tutaj w kierunku natury, zmienności pór roku i kruchości ludzkich organów, pośród których trwa nieustanna akcja – krew przesącza się przez tkanki, żółć uczestniczy w rozkładzie złożonych pokarmów, a dreszcze przypominają o potencjalnym i zawsze przyczajonym cierpieniu. Apollo tyleż bytuje pośród przestrzeni ziemskich, co duchowych i brzydzi się jawną, krwawą cielesnością, a poeta kieruje uwagę czytelnika ku niezwykłym możliwościom jakie niosą reinterpretacje mitu. Kolejne kadencje bólu generują jeszcze wyższe tony, zdające się dobywać aż ze stosu pacierzowego fauna: teraz do chóru/ przyłącza się stos pacierzowy Marsjasza/ w zasadzie to samo A/ tylko głębsze z dodatkiem rdzy. Takie przemieszanie przestrzeni dźwiękowych i materialnych daje niezwykły efekt, gdy na artykułowanej głosce A pojawia się rdza. Z kolei rozchybotanie rzeczywistości staje się zaczynem nowej dekompozycji, gdy bóg piękna okazuje się tandetną imitacją samego siebie, boga nie potrafiącego utrzymać się w ryzach i zbyt często zachowującego się jak człowiek. Jego nerwy, zdawać by się mogło nie do zdarcia, nie reagujące na martyrologię sylena i makabrę odzierania go ze skóry, nagle stają się błahe, jakby wykonane z tworzyw sztucznych.  

W tym momencie Apollo jest już postacią stricte surrealistyczną, jakby namalowaną pędzlem Salvadore’a Daliego i czym prędzej umyka z miejsca kaźni Marsjasza, zbyt dla niego realnego, przepełnionego krzykiem i bólem. Markuje przy tym spokojny odwrót, jakby po zakończeniu mistrzowskiego koncertu: żwirową aleją/ wysadzaną bukszpanem/ odchodzi zwycięzca/ zastanawiając się/ czy z wycia Marsjasza/ nie powstanie z czasem/ nowa gałąź/ sztuki – powiedzmy – konkretnej. Ironia wszechmocnego boga jest tutaj niezwykle zjadliwa, zważywszy, że domaga się ukonkretnienia sztuki, i to na bazie owej nieustannie brzmiącej w przestworze głoski A. Poetyckie odrealnienie rymuje się tutaj z przepastną głębią mitu, który zawsze jest wieloznaczny i może generować nieskończone interpretacje. Tak przestaje mieć znaczenie ból Marsjasza i jego gehenna, a zyskują moc dziwne konotacje, jakby rodem ze snu, gdzie wszystko jest możliwe, a dekompozycja staje się tak samo adekwatna jak logiczny ciąg znaczeniowy. Apollo oddala się, a perspektywa bukszpanowej alei zwęża się coraz bardziej – i tak mogłoby się zakończyć to dramatyczne zdarzenie, ale przecież nie byłoby w nim niczego szczególnego, ot jeszcze jedna batalia kochliwego[6] i wojowniczego boga olimpijskiego, który potrafił przeciwstawić się samemu Zeusowi.[7] Herbert zdaje sobie z tego sprawę i wprowadza do utworu jeszcze jeden zaskakujący trop: Nagle/ pod nogi upada mu/ skamieniały słowik. Jak wiadomo ptak ten od najdawniejszych czasów symbolizuje najwyższe uniesienia miłosne i jakby docieranie wydawanymi dźwiękami do samej istoty bytu.[8] Sugerowałoby to, że Marsjasz odniósł jednak zwycięstwo i w swoim bólu i „śmiertelnym śpiewie” pojął to, co miało dla niego pozostać zakryte. W taki też sposób zemścił się na swoim wrogu, hardo rzucił mu pod nogi skamieniałego słowika i nagle przyspieszył upływ czasu. Drzewo, do którego został przywiązany zyskało cechy ludzkie i posiwiało jak starzec: odwraca głowę/ i widzi/ że drzewo do którego przywiązany był Marsjasz/ jest siwe/ zupełnie. Tego rodzaju antropologizacja ma sens w surrealnym świecie, wykreowanym przez poetę i staje się elementem jego dziwności, nagłego wymknięcia się ze sztywnych ram podaniowych. Dodatkowo zawiera drugie dno i jakby wskazanie opisywanych szeroko sytuacji, gdy jakiś bohater w jednej chwili posiwiał. Tutaj przytrafiło się to drzewu, które miało być niemym świadkiem cierpienia Marsjasza, ale wydostało się ze swej statyczności i dynamicznie dookreśliło finał tej konfrontacji.

[1] Motyw ten odnajdziemy na wazach greckich, licznych mozaikach, odwzorowywany jest w rzeźbach, a potem pojawia się w malarstwie, między innymi na obrazach Pietra Perugina (ok 1490), Michelangela Anselmiego (ok. 1540), Bartolomea Manfrediego (ok. 1616), Jusepe de Ribery (1637). 

[2] Por. R. Graves, Mity greckie, przeł. H. Krzeczkowski, Warszawa 1982, s. 63-64.

[3] Por. Tamże, s. 81.

[4] Tekst z tomu Studium przedmiotu podaję za: Z. Herbert, Wiersze zebrane, oprac. R. Krynicki, Kraków 2008, s. 247–249.

[5] Por. M. Mikołajczak, Wstęp w: Z. Herbert, Wybór poezji, Wrocław 2019, s. LXXVI.

[6] R. Graves tak podsumowuje jego podboje miłosne: Choć Apollo nie chciał się krępować więzami małżeńskimi, spłodził dzieci z wieloma nimfami i śmiertelnymi kobietami. Z Fitą na przykład spłodził Dorosa i jego braci, z muzą Talią korybantów, z Koronis Asklepiosa, z Arią Miletosa, a z Kyrene Aritajosa. Uwiódł również nimfę Dryope (…)., dz. cyt. s. 81–82.

[7] Tamże: zob. historię odwetu Apolla na Zeusie, po zabiciu jego syna, lekarza Asklepiosa, który odważył się wskrzesić zmarłego i odebrać w ten sposób poddanego Hadesowi.

[8] Por. słynną Odę do słowika Johna Keatsa, w której mamy do czynienia z takim przekraczaniem granic ontologicznych.

ŚWIAT STAROŻYTNY (XXXI)

Jakież iście piorunujące wrażenie musiała wywierać na starożytnych Grekach Atena, bogini chmur i błyskawic, znakomicie posługująca się dzidą, opiekunka wojowników, podczas świętych wojen zawsze krocząca w pierwszym szeregu. Urodziła się z głowy Zeusa, gdy ta nabrzmiała od bólu i została przecięta toporem przez Hefajstosa. Od razu miała kopię i tarczę, a jej narodziny miały wymiar atmosferyczny i grozę najpotężniejszych sił natury. Nie bała się walczyć z gigantami, a u Homera była boginią wojny, ścierającą w pył wrogów i prowadzącą do zwycięstwa takich herosów jak Odyseusz. Ludzkość zawdzięcza jej ujeżdżenie dzikich koni, instrument muzyczny aulos (jedna lub dwie niezależne, cylindryczne piszczałki, wyposażone w podwójny stroik), który przekazała Marsjaszowi, a także podstawowe narzędzie rolnicze – pług. Żadna kobieta nie mogła jej dorównać w przędzeniu i tkaniu, a z czasem bogini ta stała się też synonimem mądrości i roztropności i zsyłała ludziom dobre rady. Modlono się zatem do niej często i gorliwie, szczególnie w miastach, których była opiekunką, a atrybutami jej była sowa, kogut, wrzeciono, tarcza, dzida i hełm. (Por. Mała encyklopedia kultury antycznej pod red. Z. Piszczka, Warszawa 1983, s. 95) Choć była symbolicznym bóstwem mitologii greckiej, to jej narodziny miały miejsce nad rzeką Tritonia, w Libii, o czym niewielu pamięta i od razu lokuje ją pośród wysp i wysepek Hellady. Interesującą sprawą jest też seksualność Ateny, która będąc kobietą, zachowywała się i postępowała jak umięśniony mężczyzna, śmiało kroczący do boju i nie lękający się najtrudniejszych wyzwań. Ten archetyp przetrwał do naszych czasów i bywa wykorzystywany przy opisach zachowań erotycznych współczesnych kobiet. Szczególnie tych zimnych i wyrachowanych, dokładnie planujących swoje związki, najczęściej też aseksualnych, używających mężczyzn jako reproduktorów, albo głoszących tylko pochwałę miłości lesbijskiej.

Dzięki współczesnym rekonstrukcjom możemy zdać sobie sprawę jak wielkim szacunkiem darzono Atenę – rzeźba dłuta Fidiasza, znajdująca się w Partenonie, jest tego wyrazistym dowodem, a choć nie przetrwała do naszych czasów, nowoczesne techniki audiowizualne pozwoliły ją w całości zrekonstruować. Grecki rzeźbiarz wykonał ją w latach 447–438, stosując technikę chryzelefantową (nakładanie na drewnianą konstrukcję płyt złota i kości słoniowej) i przydał wiele dodatkowych elementów. Rzeźba miała 12 metrów wysokości wraz z bazą, oszałamiała bogactwem, dekoracyjnością i rozmachem artystycznym i przyczyniła się do nieśmiertelnej sławy jej autora. Posąg umieszczony we wnętrzu Partenonu wyobrażał majestatyczną boginię w złotym hełmie i długim, powiewnym peplosie. Atena wyposażona została także w złotą figurę Nike na prawej dłoni, o rozmiarach żywej kobiety (1,77 m) oraz kunsztownie przyozdobioną egidę i włócznię przy lewym boku. Na szczycie jej hełmu Fidiasz umieścił gryfa z dwoma sfinksami, na egidzie głowę Meduzy, na sandałach sceny z centauromachii, a na fryzie moment narodzin Pandory, której to przygląda się dwunastu bogów. Rzeźbę wielokrotnie uzupełniano, a jej kruszec, wagi ok. 1151 kilogramów stanowił skarb państwa ateńskiego. Losy tego przedstawienia dopełniły się w piątym wieku naszej ery, kiedy to miał miejsce ogromny, destrukcyjny pożar. Przypuszcza się też, że złoto i kość słoniowa zostały wywiezione przez Turków do Konstantynopola, gdzie zostały użyte do wykonania innych artefaktów. Od dłuższego czasu trwają prace rekonstrukcyjne na wzgórzu akropolskim i planuje się odzyskać oryginalne, marmurowe rzeźby z muzeów europejskich, a także odtworzyć ze współczesnych materiałów ogromny posąg Ateny Dziewicy (gr. Partenos)

Rekonstrukcja z Nashville

Zapewne pomocne w tym względzie będą rzymskie marmurowe kopie – Atena z Warwakionu, z Lenormantu, Pergamonu i Palmyry a także intaglio Aspazjosa i ateńska tetradrachma z drugiego wieku naszej ery, wiernie przedstawiająca głowę bogini. Wyobrażenie o monumentalizmie rzeźby Fidiasza daje też niezwykłe jej odtworzenie w naturalnych wymiarach, które miało miejsce w Nashville, stolicy amerykańskiego stanu Tennessee. Możemy tam podziwiać kopię Ateny Partenos, wykonaną w 1990 roku przez  Alana LeQuire, z nowoczesnych materiałów, a przede wszystkim z aluminium, stali, plastiku i kompozytów gipsu oraz włókien szklanych. Artysta zadbał by jego dzieło było wiernym odwzorowaniem greckiego oryginału i teraz zdumiewa ono  swoim rozmachem i wielkością, przyciągając ogromne rzesze turystów. Archeolodzy i historycy zajmujący się światem antycznym dzielą się na tych, którzy są przeciwni jakimkolwiek rekonstrukcjom i na tych, którzy są gorącymi zwolennikami wszelkich oryginalnych odtworzeń. Po jednej stronie stawia się marne odnowienie ruin Babilonu, dokonane przez Saddama Husseina, a po stronie drugiej moderowaną przez naukowców odbudowę Partenonu, zniszczonego przez ogromną eksplozję w czasach okupacji tureckiej (1687). Od czasów najdawniejszych wszelkie  naturalne wzgórza, rozległe przestrzenie wyniesione przez procesy geologiczne, takie jak wapienny akropol ateński, wykorzystywano do kultów religijnych. Archaiczne świątynie, które wznoszono w tym miejscu od czasów neolitu, zostały zniszczone podczas wojen perskich i dopiero decyzje Peryklesa spowodowały, że rozpoczęto budowę nowego kompleksu świątynnego, poświęconego przede wszystkim Atenie. To ona przyciągała tam  rzesze Greków, którzy wierzyli, że jej przychylność pomoże im w życiu i tak pokieruje ich losami, że wejdą w wiek starczy spełnieni i szczęśliwi. Od dawna mówi się o tym, że gdyby ludzkość przeznaczała ogromne środki, ze zbrojeń i prac badawczych nad udoskonalaniem bomb, czołgów i okrętów, na odbudowę wielkich budowli starożytności, już dawno Partenon lśniłby w centrum Aten, mielibyśmy odnowione egipskie i azteckie piramidy, mezopotamskie zigguraty, grobowce chińskich cesarzy, świątynie indyjskie czy pożerany przez dżunglę Angkor. I szybko wróciłaby na swoje miejsce rzeźba Ateny Dziewicy, zachwycająca ogromem i dająca wyobrażenie o wspaniałościach starożytnego świata, na zawsze odgrodzonego od nas nieprzepuszczalną taflą czasu.

ŚWIAT STAROŻYTNY (XXX)

Pomnik Salustiusza w San Vittorino

Jakże niewiele wiemy o Gajuszu Salustiuszu Krispusie, rzymskim pisarzu i polityku, żyjącym prawdopodobnie w latach 86–34 p.n.e. Urodził się w Amiternum, po którym obecnie zostały tylko ruiny amfiteatru i scena, a także pojedyncze mury. To dzisiaj jest niewielkie miasteczko San Vittorino, ale w czasach starożytnych miejsce to tętniło zżyciem i przyciągało przybyszów z wielu krain. Jak w przypadku wielu rzymskich autorów, historycy literatury starożytnej muszą wyławiać osobne fakty biograficzne z jego dzieł. Wiemy zatem na pewno, że przybył do Rzymu jako człowiek niższego pochodzenia i za sprawą swoich talentów politycznych zaczął piąć się w górę, popierany najpierw przez Marka Licyniusza Krassusa, a później przez samego Cezara.  W roku 59 p.n.e. był już kwestorem, a w roku pięćdziesiątym drugim – trybunem ludowym, związanym ze stronnictwem popularów. Ta aktywność polityczna i zajadłe atakowanie Cycerona, spowodowały, że został usunięty ze składu senatu, do którego powrócił w roku 49 p.n.e., by ostatecznie objąć stanowisko pretora w prowincji Africa Nova (obecnie Tunezja i Libia). Kazimierz Kumaniecki (por. Wstęp [w:] Salustiusz, Sprzysiężenie Katyliny Wojna z Jugurtą, przełożył tenże, Wrocław 2006, s. VI) podaje, że zasłynął tam ze zdzierstw i nadużyć, które pozwoliły mu potem zakupić wille Cezara w Tiburze (dzisiaj Tivoli)  i założyć słynne ogrody salustiańskie między Kwirynałem a Pincio. Po zamordowaniu Cezara, w obawie o swoje życie, odsunął się od polityki i spotkań z przedstawicielami różnych frakcji, a skupił się na pracy literackiej. Owocem tej aktywności były co najmniej trzy dzieła: Sprzysiężenie Katyliny (o udaremnieniu spisku Katyliny przez konsula Cycerona), Wojna z Jugurtą (czyli królem Numidii, a obecnie północnej Algierii) i Historia, ocalała tylko we fragmentach. Warto na koniec tych szczątkowych informacji biograficznych przywołać rekonstrukcję osobowościową Kumanieckiego: Salustiusz podobny jest do człowieka, który teoretycznie potępia zło i intelektualnie widzi jego wpływ rozkładowy na społeczeństwo i życie państwa, jednakże nie może wyrwać się z atmosfery zepsucia; ambicja polityczna pchała go na drogę polityczną, a że ta pełna była chwytów i podstępów nieetycznych, więc brnął w niej dalej… choć czasem z obrzydzeniem, które dla tego rodzaju praktyk musiał wynieść z domu rodzicielskiego. (Tamże, s. X) Jakkolwiek by nie było, życiowe wybory i działalność publiczna Salustiusza dały mu określoną wiedzę i przenikliwość, które zaprocentowały w jego dziełach.

Cesare Maccari, Ujawnienie spisku Katyliny

Jak zwykle przy uważnej lekturze starożytnych tekstów, szukam w nich takich fragmentów, które mogą zainteresować współczesnego czytelnika. To są cząstki, które przetrwały długie stulecia i niczego nie straciły ze swej aktualności, a nawet zostały wzmocnione i zuniwersalizowane przez upływ czasu i powtarzalność sytuacji w stuleciach następnych. Tak jest z charakterystyką Katyliny i rozważaniami Salustiusza na temat zła: Jeszcze jako młody człowiek dopuścił się Katylina wielu niecnych wszeteczeństw z pochodzącą z rodu szlacheckiego westalką i innych tego rodzaju wykroczeń przeciw prawu ludzkiemu i boskiemu. Uchodzi za pewnik, że w końcu zapłonowszy miłością do Aurelii Orestilli, w której prócz urody żaden porządny człowiek niczego godnego pochwały dopatrzeć się nie mógł, ponieważ ta wahała się wyjść za niego z obawy przed dorosłym pasierbem, zabił własnego syna; w ten sposób opróżnił swój dom, aby zrobić w nim miejsce dla zbrodniczego małżeństwa. Wydaje mi się, że szczególnie ten fakt był przyczyną przyspieszenia zbrodni. Albowiem duch występny, bogom i ludziom wrogi nie mógł znaleźć uspokojenia ani w czuwaniu, ani we śnie; tak poczucie popełnionej zbrodni dręczyło podnieconą myśl. Więc cera jego była blada, oczy błędne, krok raz szybki, raz ociężały; krótko mówiąc, na twarzy i obliczu malowało się szaleństwo. (Tamże, s. 14) Czyż może być coś gorszego jak oskarżenie rzymskiego polityka o zamordowanie własnego syna, i to dla określonych korzyści seksualnych? Salustiusz wpisuje się tutaj w odwieczną zasadę jak najgorszego ukazywania przeciwników politycznych, od rozwiązłości do morderstwa, od niepohamowanej żądzy do szaleństwa.

Alcide Segoni, Odkrycie zwłok Katyliny na polu bitwy

Z jednej strony mamy zatem określona stylizację pisarską, wpisującą się w schemat walki na słowa, a ze strony drugiej musimy pamiętać, że choć dzieło to zostało napisane dwadzieścia lat po zdemaskowaniu spisku, to rzymski historyk miewał do czynienia z Katyliną i mógł poczynić określone obserwacje. Salustiusz idzie jednak dalej, co już budzić może liczne wątpliwości: Lecz młodzież, którą (…) zwabił do siebie, na różne sposoby wyuczał złego. Z ich grona przygotowywał sobie fałszywych świadków i fałszerzy dokumentów; uczył mieć za nic wiarę, majątek, niebezpieczeństwa, a później, kiedy już ich dobre imię i poczucie honoru nadwyrężył, nakazywał inne większe zbrodnie; jeśli nawet na razie nie było powodu do popełnienia czegoś złego, to mimo to nakazywał zarówno takich, którzy mu nic nie zawinili, jak i takich, co zawinili, osaczać i mordować: robił to oczywiście w tym celu, aby w bezczynności nie rozleniwiły się im ręce albo duch i raczej bez powodu był zły i okrutny. (Tamże, s. 14–1 5) W ujęciu autora Sprzysiężenia… byłby Katylina kimś w rodzaju diabolicznego „trenera” zła, starającego się utrzymać swoich stronników w szaleńczym amoku i nieustannie popychającego ich do zbrodni. Historia zna wiele takich postaci, ale tutaj pewne wątpliwości może budzić nagromadzenie określeń sugerujących totalne zepsucie i zło Katyliny. Jeśli był tak zdemoralizowany, to dlaczego udawało mu się przyciągać do siebie młodzież i znajdować wciąż nowych stronników, którzy po zdemaskowaniu spisku, nie wahali się wszcząć wojny domowej w cesarstwie.

Konsul Gajusz Mariusz

Opis innej, ale jakże schematycznej podłości rzymskiej, w drodze ku władzy i zaszczytom, znajdziemy w 65 rozdziale Wojny z Jugurtą: Był prócz tego w armii naszej pewien Numidyjczyk, nazwiskiem Gauda, syn Mastanabala i wnuk Masynissy, którego Micypsa wyznaczył w testamencie spadkobiercą w drugiej linii, człowiek sterany chorobami i nie będący wskutek tego w pełni władz umysłowych. Jemu proszącemu, żeby mógł obyczajem królewskim siadać na krześle obok naczelnego wodza i żeby mógł mieć oddział jazdy rzymskiej jako straż przyboczną, Metellus odmówił jednego i drugiego, wychodząc z założenia, że zaszczyt siedzenia przy wodzu należy się jedynie tym, których za królów uznał naród rzymski, a danie straży przybocznej przynosiłoby ujmę kawalerzystom rzymskim mającym spełniać rolę przybocznego orszaku Numidyjczyka. (Tamże, s. 135) Tę sytuację w cyniczny sposób wykorzystuje trybun Gajusz Mariusz, mimo licznych zasług wojennych, starający się wiele lat bezskutecznie o konsulat w Nubii: Z tym rozgoryczonym człowiekiem  zaczyna Mariusz rozmawiać i zachęca go, żeby przy jego pomocy zemścił się za zniewagi na konsulu; człowieka z powodu chorób upośledzonego na umyśle wynosi pochwałami wmawiając mu, że jest królem i wybitną osobistością, i przypominając mu, że jest wnukiem Masynissy; mówi, że jeśli Jugurta dostanie się do niewoli albo zginie, to Gauda otrzyma bezzwłocznie królestwo Numidii, i że to bardzo prędko może dojść do skutku, jeżeli tylko Mariuszowi zostanie powierzone prowadzenie tej wojny. (Tamże, s. 135–136) Tak jak wykorzystywał Katylina naiwność młodych ludzi, tak Mariusz próbuje uczynić swoim narzędziem starca, uważanego za chorego umysłowo i dręczonego przez liczne choroby. Zauważa jego zgorzknienie i liczne życiowe porażki i na koniec życia otwiera przed nim perspektywę zaszczytów, o których nie mógł marzyć. To jest ten sam schemat, co w Sprzysiężeniu Katyliny – to te same podstępne działania, które mają doprowadzić do zmiany sytuacji politycznej i wyniesienia w górę intryganta. Koniec końców Mariusz zdobędzie określony urząd, ale po serii wojen, triumfów i porażek zazna też wygnania i poniżenia. Choć całe życie intrygował, zdradzał i pozyskiwał przyjaciół, umrze śmiercią naturalną w 86 roku przed naszą erą.

ŚWIAT STAROŻYTNY (XXIX)

Pierwsze mozaiki powstały zapewne przypadkiem, gdy na brzegu mórz lub rzek jacyś nieznani artyści dalekiej przeszłości zabawiali się w układanie obrazów z kamieni i muszli. Technikę tę, wykorzystującą otoczaki, a zwaną opus barbaricum, zastosowano w starożytnej Grecji, gdzie w miarę upływu stuleci mozaikarstwo dźwignięto do poziomu jednej z najważniejszych sztuk, zachowujących do naszych czasów twarze i gesty dawno odeszłych pokoleń. Materiału nie brakowało, bo w pracowniach rzeźbiarskich zawsze znaleźć można było cenne odpady, małe fragmenty marmuru czy miki. Szybko też powstały pracownie, które zaczęły produkować regularne płytki i kostki, przy czym pojawiało się coraz więcej nowych materiałów, kamieni szlachetnych i półszlachetnych, takich jak agat, chalcedon, jaspis, lapis lazuli, koral. Wykorzystywano też macicę perłową, złoto, a dla realistycznych odwzorowań stosowano malutkie elementy, przypominające drobne robaczki – stąd nazwa tej techniki: opus vermiculatumi. Zawsze była to praca bardzo pobudzająca do myślenia i stawiająca ogromne wymagania artystom, którzy musieli się też wykazać ogromną cierpliwością i znajomością podkładów wapiennych, cementowych lub organicznych. Mozaiki starożytne w trakcie następnych wieków często ulegały zniszczeniu, ale przetrwały w takich miejscach jak Pompeje, zakonserwowane pyłem wulkanicznym, jak północna Afryka, gdzie zachowały się pod warstwami suchego piasku pustynnego. Techniki te, znane także w sztuce Mezopotamii i Chin, przejęli artyści zdobiący świątynie zachodniochrześcijańskie, bizantyńskie i muzułmańskie. Osiągano tak daleko idące efekty realistyczne, że szybko mozaiki stały się nieodłącznym elementem w obiektach sakralnych całego świata. Rzadko kiedy zachowały się informację o ich twórcach, ale owa bezimienność przydaje im nimbu tajemniczości i powoduje, że stają się one dziedzictwem kulturowym całej ludzkości.

W ostatnich latach głośno było o odkryciach niezwykłych mozaik w ruinach Zeugmy, antycznego miasta leżącego na pograniczu Azji Mniejszej, Syrii i Mezopotami. Położone na zachodnim brzegu Eufratu, największą wagę zyskało, gdy było macedońską kolonią wojskową i strzegło przeprawy mostowej przez rzekę. W okresie świetności mieszkało w nim osiemdziesiąt tysięcy ludzi, ale prawdziwy rozkwit zaczął  się od roku 64 przed naszą erą, kiedy to Zeugma weszła w skład imperium rzymskiego. Przez miasto przebiegał jedwabny szlak, łączący Chiny z Antiochią, pojawiało się więc w nim wielu kupców z dalekich krain, którzy przywozili drogocenne kamienie, materię i przyprawy. Stacjonujący tam IV legion scytyjski, przyciągał najzdolniejszych artystów cesarstwa rzymskiego, którzy przyozdabiali pałace i obiekty użyteczności publicznej rzeźbami i płaskorzeźbami, wykwintnymi stelami i ołtarzami, a nade wszystko mozaikami. Miasto nie przetrwało kolejnych najazdów arabskich i kataklizmów tektonicznych, ostatecznie znikając z map i przekształcając się w niewielką osadę abbasydzką. W tak żywo pulsującej osadzie powstawało wiele rezydencji ważnych osób i bogatych kupców, które często przyozdabiano wspaniałymi mozaikami. Widać w nich elementy znane z tego rodzaju dzieł, zachowanych w licznych miejscach  Grecji i Macedonii, które nieodmiennie wskazują na styl klasyczny i hellenistyczny. Niestety, szybko pojawili się w Zeugmie współcześni rabusie, którzy zaczęli kopać na własną rękę, tworzyć tajemne korytarze i podziemne piwnice, a potem wydobywać mozaiki, by sprzedać je kolekcjonerom antyków. Przeciwstawił się temu zdecydowanie turecki rząd, który prosił nawet FBI o pomoc w odzyskaniu niektórych niepowtarzalnych dzieł. Dzisiaj dysponujemy już wieloma odsłoniętymi mozaikami z Zeugmy, spośród których na plan pierwszy wysuwają się te z motywami mitologicznymi.

Najbardziej znana jest jednak mozaika przedstawiająca boginię ziemi Gaję, którą określa się też jako Cygańską Dziewczynę. Nie brakuje też takich interpretatorów, którzy porównują tę niekompletną pracę z Moną Lizą Leonarda da Vinci. Tak jak w dziele renesansowego artysty, udało się antycznemu twórcy stworzyć tajemnicze przedstawienie pięknej kobiety, w której spojrzeniu jest ciekawość, powab i lęk. Ta rozjaśniona marmurowymi kostkami twarz, przyozdobiona burzą pięknych, czarnych i kasztanowych włosów, ma w sobie podobny element tajemnicy. Jest niezwykle prawdopodobna, ludzka i żywa – zdawać by się mogło, że za chwilę w cudowny sposób dźwignie się ze starożytnej posadzki i majestatycznie ruszy przed siebie. Jej spojrzenie jest połyskliwe, pełne mądrości, świadome, potwierdzające autentyczność sportretowanej osoby, a lekki cień pod oczami wskazuje na jej orientalne pochodzenie. Ileż takich tajemniczych postaci przekazała nam starożytność grecka i rzymska, ale też ileż zginęło w otchłaniach czasu i nie miało szansy zaistnieć w dziejach planety. Ta istota też zginęłaby bezpowrotnie, ale tysiąclecia zakonserwowały jej przedstawienie pod warstwami ziemi, a potem delikatnie odsłoniły ją zastępy archeologów. Dzisiaj już nie dowiemy się kim była i co robiła, jakie miała pragnienia i co rozświetlało jej jaźń, wyraziście jednak rysuje się osobność jej osobowości. Ta twarz, chociaż przechowana tylko częściowo, jest realna, budząca zaufanie, a owa lekka nieufność między źrenicami, przydaje jej nimbu tajemnicy. To jest wyrazisty emblemat człowieczeństwa sprzed ponad dwóch tysiącleci historii naszego trwania, to twarz, która oparła się naporowi czasu i pojawiła się w naszej współczesności jako znak tego co było i co na zawsze przepadło. Tylko dzieła sztuki i tylko artefakty kulturowe zaświadczają o tym, jakże trudne było wtedy życie i ile niosło ze sobą zagrożeń, nieustających walk o przetrwanie, lęku przed zbliżającymi się oddziałami wrogów i potencjalnymi klęskami żywiołowymi. Ale wtedy powstawały też dzieła na miarę epoki, tworzono wspaniałe rzeźby i budynki, które przyozdabiano przedstawieniami bogów i zwierząt, kwiatów i krajobrazów. Tajemnicza kobieta z Zeugmy jest wielką zagadką, ale też i potwierdzeniem ciągłości ludzkich dziejów, nieustannej ciekawości i mądrości, wykorzystywanej mądrze w procesie rozwoju.

ŚWIAT STAROŻYTNY (XXVIII)

babylon02

Dzięki uprzejmości prof. Richarda Dumbrilla z University of London, którego miałem przyjemność poznać podczas pobytu w Iraku, pragnę podzielić się z czytelnikami mojego dziennika wspaniałymi widokami starożytnego Babilonu. To są rekonstrukcje przygotowane w związku z Mesopotamia Exhibition of the Royal Ontario Museum wykonane w 2013 roku. Wędrując z przyjacielem Hatifem Janabi ulicami Bramy Bogów (taki jest sumeryjski źródłosłów nazwy miasta), czułem, że jestem jednym z milionów bytów, które pojawiły się w tym miejscu i uczestniczę w przeogromnym pochodzie przez wieki. Bliskość Eufratu, zachowane mury, słynna Brama Isztar, wszystko razem stanowiło dla mnie niezwykłe przeżycie, ale rozmach starożytnych budowniczych i władców uświadomiłem sobie dopiero, gdy zapoznałem się z prezentowanymi tutaj rekonstrukcjami. Historia tego miasta sięga XXIII wieku przed naszą erą, kiedy to panowali królowie akadyjscy, a jego znaczenie wzrosło za rządów Hammurabiego (1792–1750). Wielokrotnie potem było łupione, burzone, przede wszystkim przez Asyryjczyków i odbudowywane, a największą świetność zyskało w VI wieku przed naszą erą, za rządów Asarhaddona i później za panowania dynastii nowobabilońskiej (Brama Isztar, ziggurat E-temenanki, wiszące ogrody Semiramidy). Potem nadeszły czasy panowania Persów i nieustannego łupienia miasta, wcielania żołnierzy do armii Dariusza i Kserksesa, powolnego upadku, którego już nic nie mogło powstrzymać. Nadzieje na odrodzenie wskrzesił Aleksander Wielki, który pragnął uczynić z Babilonu stolicę swojej wielkiej monarchii, ale jego śmierć w tym mieście w roku 323 p.n.e., ostatecznie przyczyniła się do upadku Bramy Bogów i stopniowego popadania w zapomnienie. Ruiny Babilonu na nowo odkrył w roku 1899 niemiecki archeolog Robert Koldewey, a bezrozumnie okaleczył Saddam Husajn, nakazując nadbudowywanie murów i dowolnie przygotowane rekonstrukcje. Chwile spędzone w tym starożytnym mieście należą do najważniejszych i najpiękniejszych w moim życiu i często do nich wracam, a pomagają mi w tym zrobione wtedy fotografie i prezentowane tutaj rekonstrukcje, do których prawa autorskie ma grupa © Byzantium 1200.

babylon04

babylon05

babylon06

enlil01

etemenanki01

etemenanki02

etemenanki03

etemenanki04

etemenanki05

etemenanki06

etemenanki07

hang02

hang03

hang05

hang06

hang09

ishtar01

ishtar02

ishtar03

ishtar06

ishtar07

ishtar08

ishtar09

kings01

marduk01

ninmah02

ninmah04

ninurta02

palace02

palace03

palace04

palace05

palace07

palace08

palace09

palace11

proc01

proc02

proc03

proc04

proc05

sin01

temple03

urash01

walls01

walls03

ŚWIAT STAROŻYTNY (XXVII)

1

Wydobywanie jakiejś postaci z mroków przeszłości jest rodzajem intelektualnej archeologii, próbą znalezienia choćby szczątkowych informacji o wyglądzie, wzroście, postawie, rysach twarzy, kolorze oczu i włosów. Najczęściej jednak bazować musimy na wyobraźni i przyoblekamy takie postaci w kształty hipotetyczne, prawdopodobne lub po prostu fantastyczne. Nie inaczej jest ze słynnym rzymskim historykiem Tytusem Liwiuszem, autorem monumentalnego dzieła pt. Dzieje od założenia miasta Rzymu. Liczyło ono 142 księgi, spośród których do naszych czasów ocalało zaledwie 35, czyli mniej niż jedna trzecia całości. Równie fragmentaryczne są wiadomości na temat tego człowieka, który zachwycał współczesnych swoją pracowitością, ale jakoś nikt nie wpadł na pomysł by wykonać jego podobiznę malarską lub rzeźbiarską. Wiemy tylko, że urodził się w 59 roku przed naszą erą, a zmarł w 17 roku naszej ery, przeżył zatem ledwie pięćdziesiąt osiem lat, chociaż w czasach starożytnych był to wiek podeszły. Gdy przyszedł na świat w słynącym z bogactw Patawium (dzisiejsza Padwa), konsulem rzymskim był Gajusz Juliusz Cezar, a umierał, gdy na scenę polityczną wchodził Klaudiusz, zachęcony przez niego do prac historycznych. (W. Strzelecki, Wstęp [w:] Tytus Liwiusz, Dzieje od założenia miasta Rzymu. Wybór, Wrocław 2004, s. 19-20.) Pochodził z rodziny zamożnej, która umożliwiła mu wczesne pojawienie się w Rzymie, zapewniła godziwe środki do życia i umożliwiła studia w zakresie filozofii i historii. W miarę jak pojawiały się kolejne księgi jego wielkiego dzieła, rosła sława pisarza i jego znaczenie, które zawiodło go nawet na dwór cesarza Augusta. Dzieło zaczynało się – pisze W. Strzelecki – od epoki legendarnej, tj. od wędrówek Antenora i Eneasza po zburzeniu Troi, i doprowadzało opowiadanie historyczne do śmierci Druzusa, pasierba Augusta, w roku 9 przed naszą erą. Nie jest wykluczone, że zgodnie z przypuszczeniem niektórych badaczy dzieło Liwiusza nie zostało dokończone, że zamierzał on prowadzić wątek opowiadania dalej, może do śmierci Augusta w roku 14 naszej ery, a przypuszczenie to jest tym prawdopodobniejsze, że śmierć Druzusa nie stanowiła żadnej epoki w dziejach Rzymu, która by skłaniała historyka do zakończenia swego dzieła na tym właśnie momencie. (Tamże, s. 21) Jak to często miało miejsce, Liwiusz korzystał z prac poprzedników, które nie zachowały się do naszych czasów, a brak przypisów nie pozwala ich choćby szczątkowo zidentyfikować. Była to metoda szeroko stosowana w starożytności i nikt wtedy nie zarzucał pisarzom plagiatu, wszak uświadomić sobie musimy na jak wielkich obszarach czasowych pracowali, jak ogromne pod-epoki próbowali ogarnąć refleksją.

2

Dzisiejsza lektura Liwiusza Tytusa to wyławianie z tekstu co ciekawszych fragmentów, gdyż trudno mówić tu o adekwatnym wykładzie historycznym, dodatkowo udokumentowanym źródłowo. Tym niemniej warto sięgać do tej pracy, by potwierdzać, że Rzymianie byli ludźmi z krwi i kości, a ich biografie pełne były skrajności, żywiołowych reakcji i niezwykłych czynów. Znamienna jest tutaj choćby historia pohańbienia Lukrecji, żony Kollatyna, przyjaciela króla Sekstusa Tarkwiniusza Pysznego, ukazująca jak niebezpieczne może być zachwalanie pozytywnych cech własnej żony. Ta dama, słynąca z urody i łagodnego usposobienia, wielbiona przez męża, tak rozpaliła żądze w umyśle króla, że potajemnie zjawił się on w jej komnacie, a nie mogąc jej zdobyć perswazją i czarem osobistym, zagroził mieczem i dalszymi konsekwencjami. Te miały być przerażające, bo wpadł na pomysł, że zamorduje niewolnika i położy gołego koło jej martwego ciała, rozgłaszając, że została zabita za hańbiące cudzołóstwo. Cóż było robić kobiecie, uległa napastnikowi, ale zastanawiające jest to, że Liwiusz podważa tu wspaniałość przymiotów małżeńskich Lukrecji, pisząc, iż dzika żądza wzięła górę nad niezachwianą moralnością. Trudno rozstrzygnąć czy chodziło mu o żądzę króla, czy też w sytuacji bez wyjścia kobieta zaznała rozkoszy w tym akcie, ale konsekwencje miały okazać się tragiczne. Po zhańbieniu niewiasta przywołuje swego męża, który przybywa niezwłocznie wraz z Lucjuszem Juniuszem Brutusem i dowiedziawszy się co się stało poprzysięga krwawą zemstę. Niestety Lukrecja nie może znieść hańby i na oczach mężczyzn wbija sobie nóż w serce i natychmiast pada martwa, co powoduje ogromne wzburzenie. Ciało Lukrecji zostaje zabrane na rynek i zaczyna się bunt przeciwko królowi, który doprowadzi ostatecznie do jego wygnania z Rzymu. Trudno pojąć zachowanie tego władcy, który przecież miał do dyspozycji setki niewolnic, częstokroć oryginalnej, bajecznej urody, wiele dam dworu, gotowych oddać mu się na jedno skinienie, a tymczasem zapragnął zdobyć kobietę niewinną, oddającą się z lubością pracom domowym i wnoszącą harmonię do własnego związku. Jej czyn świadczył o tym, że kierowała się w życiu uczciwością, choć może – w trakcie aktu seksualnego, z tak agresywnym kochankiem – zapomniała na chwilę o wszystkim i doznania wzięły górę nad rozsądkiem. Czy tak było? Trudno rozstrzygnąć, choć zastanawia ów tragiczny czyn, niewspółmierny do przewiny, a będący w gruncie rzeczy jeszcze jednym ciosem dla męża i najbliższej rodziny kobiety. Wygnanie króla i utrata władzy byłyby wystarczającą karą dla gwałciciela, tym bardziej, że w starożytności zdarzało się to często i było tuszowane, gdy w grę wchodzili wysocy dostojnicy lub władcy.

3

Inna historia wydaje się równie nieprawdopodobna, a dotyczy rządów Marka Furiusza Kamillusa, który prowadził wojnę z Faliskami, ludem zamieszkującym miasto Falerii, leżące zaledwie pięćdziesiąt kilometrów od pierwotnego Rzymu. To historia zdrady nauczyciela, który chciał się przypodobać Kamillusowi w sposób budzący grozę:  Panował u Falisków taki zwyczaj, że jeden człowiek bywał równocześnie i nauczycielem, i opiekunem młodzieży, a większą liczbę chłopców oddawano pod opiekę jednego nauczyciela. Ten sam obyczaj istnieje w Grecji jeszcze do dnia dzisiejszego. – Synów dostojników, jak to zwykle ma miejsce, wychowywał taki, który odznaczał się najwybitniejszą wiedzą. Otóż ten człowiek wyprowadzał zwykle w czasie pokoju chłopców za miasto, by tam się bawili i odbywali ćwiczenia gimnastyczne; w okresie wojny też nie zarzucił tego trybu postępowania, ale przez dłuższy czas oddalał się z dziećmi od bramy miasta to na krótsze, to znów na dłuższe spacery, zmieniając przy tym rodzaj zabawy i temat pogadanki, aż raz – gdy nadarzyła się odpowiednia chwila – poszedł z nimi dalej niż zwykle i wreszcie przeprowadził ich poprzez warty nieprzyjacielskie, a stamtąd do obozu rzymskiego, do namiotu wodza naczelnego, do Kamillusa. Tam to swój zbrodniczy postępek okrasił jeszcze bardziej zbrodniczą przemową, oświadczając, że faktycznie oddał Rzymianom w ręce miasto Falerii oddawszy im w ręce tych chłopców, których ojcowie sprawują tam najwyższą władzę. Reakcja wodza była zdumiewająca – brzydząc się tym czynem, nakazał obnażyć złoczyńcę, związać mu ręce z tyłu i dać chłopcom rózgi, którymi chłoszcząc bez litości, pognali go z powrotem do miasta. Postępek ten wywarł tak wielkie wrażenie na Faliskach, że postanowiono zawrzeć pokój i zaprzestać dalszego przelewu krwi, zgodzono się też na warunki Rzymian, które wyraźnie zostały złagodzone. Cała historia – czy była prawdziwa czy nie – posłużyła Liwiuszowi Tytusowi do wyartykułowania prawdy moralnej, która mogłaby stać się wykładnią etyczną dla następnych przywódców i nowych pokoleń. Po zawarciu przymierza obrońcy miasta zwrócili się do triumfatorów w te słowa: Senatorowie, wy i wasz wódz odnieśliście nad nami takie zwycięstwo, że nie może go pozazdrościć ani bóg żaden, ani człowiek; poddajemy się więc wam w głębokim przekonaniu, że lepiej żyć będziemy pod waszą władzą niż pod własnym rządem; dla zwycięzcy nie ma nic bardziej zaszczytnego nad takie oświadczenie. Rezultat tej wojny dał ludzkości dwa piękne przykłady: wy woleliście prawość na wojnie niż niechybne zwycięstwo, my zaś, ujęci tą waszą prawością, sami zaofiarowaliśmy wam zwycięstwo. Oczywiste jest tutaj przesłanie historyka, kierowane może do przeciwników Rzymu, choć – w kontekście niewyobrażalnych okrucieństw starożytnej armii – budzące liczne kontrowersje. Nie można wszakże zakładać, że historia ta nigdy nie miała miejsca, bo pośród okrutników i zwyczajnych przestępców zdarzali się ludzie prawi, kierujący się sumieniem i odruchami serca. Tylko czy takim człowiekiem mógł być krwawy wódz Kamillus, opisany wcześniej jako ten, który pustoszył wioski, budował kontrszańce i stosował liczne podstępy wojskowe?

4

Znakomity styl pisarski tego wybitnego historyka możemy też zauważyć w opisie krwawej bitwy wojsk Hannibala z oddziałami konsula Flaminiusza. Miała ona miejsce 24 czerwca roku 217 przed naszą erą, nad Jeziorem Trazymeńskim (Umbria) i była jedną z większych porażek II wojny punickiej, pomiędzy Kartaginą i Rzymem. Liwiusz w niezwykle barwny i dynamiczny sposób ukazuje dotarcie Rzymian do jeziora i kolejne fazy walki: Flaminiusz o zachodzie słońca przybył nad jezioro; nazajutrz nie wysłał przodem zwiadów, ale o ledwie szarzejącym, świcie przeszedł przez przesmyk, a skoro kolumna marszowa zaczęła rozpościerać się na szerszej przestrzeni, zauważył tylko tych wrogów, którzy byli na przedzie; zasadzka zgotowana z tyłu i nad głową uszła jego uwagi. Hannibal osiągnął zamierzony cel; miał wroga otoczonego i zupełnie zamkniętego jeziorem, górami i swoim wojskiem: dał wszystkim wojskom hasło do jednoczesnego uderzenia. Skoro oddziały zbiegły – każdy najbliższą drogą – stało się to dla Rzymian tym bardziej nagle i niespodziewanie, że mgła dobywająca się z jeziora gęściej osiadła na równinie niż na górach i zastępy wrogów widząc się nawzajem z większej liczby pagórków, tym bardziej mogły o tym samym czasie zbiec w dolinę. Krzyk rozległ się ze wszystkich stron. Rzymianin poznał, że wpadł w pułapkę, zanim jeszcze mógł wyraźnie ujrzeć wrogów. I bój rozpoczął się na przedzie i na skrzydłach, zanim zdołano wziąć broń do ręki i miecze dobyć z pochew. (Tamże, s. 314)  Dalszy opis odważnej walki Flaminiusza, wskazuje iż nawet w najtrudniejszych momentach legiony próbowały formować swoje manipuły, a w późniejszym okresie – za rządów Mariusza – kohorty. To była straszliwa bitwa, w której bez litości, niczym w rzeźni, cięto i przebijano ciała wrogów, a krzyki umierających mieszały się z komendami i rżeniem koni. Ten ogromny hałas dezorganizował walkę obronną i żołnierze Hannibala zyskiwać zaczęli coraz większą przewagę. W końcu dopadnięto i samego konsula: Walka trwała już mniej więcej trzy godziny, a w każdej stronie była zażarta. Wokół osoby konsula wrzał jednak bój o wiele sroższy i krwawszy. Szli za nim doborowi mężowie, a on sam ochoczo zwracał się z pomocą w każdym kierunku, gdzie widział swych ludzi w opałach i trudnym położeniu. Z daleka wyróżniał się zbroją, więc wrogowie całą mocą nacierali na niego, a z drugiej strony osłaniali go właśni obywatele, aż pewien jeździec insuberyjski – nazwiskiem Dukariusz – poznał też z twarzy konsula i zawołał do swoich rodaków: „Oto ten, który wyciął nasze wojska, spustoszył wsie i miasto; już ja go złożę na ofiarę cieniom współobywateli, haniebnie przez niego pomordowanych!” – Wbił ostrogi w bok konia i rzucił się w najgłębszy tłum wrogów. Zabił najpierw giermka, który zagradzał drogę atakującemu, a następnie przebił konsula włócznią; chciał zedrzeć z niego zbroję, ale triarzy zasłonili ciało tarczami i odepchnęli go w tył. (Tamże, s. 316) Śmierć wodza spowodowała panikę w szeregach Rzymian, którzy nie mieli gdzie się schronić, ani w wodzie, ani w górach, a tym bardziej na brzegu jeziora. Nie pomogła nadciągająca konnica, która w obliczu przeważających sił wroga wycofała się, a potem po poddaniu, została niemal w całości zakuta w kajdany. Wyrżnięto piętnaście tysięcy Rzymian, a dziesięć tysięcy rozproszyło się i różnymi bocznymi drogami wracało do Rzymu. Zanim Scypion Afrykański ostatecznie rozprawił się z Kartagińczykami w bitwie pod Zamą (202 p. n. e.), minąć miało jeszcze pięć lat. Hannibal nigdy nie wpadł w ręce Rzymian, by w końcu uciec do dalekiej Bitynii (dzisiejsza Turcja Północna) i wypić tam truciznę, którą stale nosił w pierścieniu, podarowanym mu przez ojca.

5

Liwiusz pozostawił nam także w swoim dziele opis ostatnich chwil Marka Tulliusza Cycerona, należącego przez dziesięciolecia do elity intelektualnej Rzymu. Niestety, ten słynny retor, wiążący się z różnymi władcami i frakcjami politycznymi w pewnym momencie uwikłał się straszliwie jako konsul, gdy kazał bez sądu stracić kilku uczestników spisku Katyliny. Jego przeciwnicy polityczni, a przede wszystkim Publiusz Klodiusz Pulcher doprowadzili wtedy do skazania go na wygnanie w Tesalonice. Te wydarzenia ostatecznie położyły cień na jego ostatnich latach, po powrocie do Rzymu, kiedy stał się jednym z największych wrogów Marka Antoniusza. To jego wysłannicy dopadli go ostatecznie w pięknej willi w Tesculanum, gdzie go zdekapitowali i dodatkowo, makabrycznie zhańbili zwłoki: Są pewne wiadomości, że niewolnicy byli gotowi dzielnie i wiernie walczyć w jego obronie, ale on kazał im postawić lektykę na ziemi i spokojnie przyjąć wszystko, co przyniesie zły los. Wychylił się z lektyki i nastawił nieruchomo karku, a wtedy odcięto mu głowę. Ale głupi i okrutni żołdacy nie poprzestali na tym: obcięli także ręce, klnąc na nie, że niejedno wypisywały przeciw Antoniuszowi. Tak więc zaniesiono głowę do Antoniusza, a na jego rozkaz umieszczono ją między dwiema rękami na mównicy, z której przemawiając jako konsul, jako mąż konsularny, a w tym właśnie roku jako przeciwnik Antoniusza, był słuchany i budził taki podziw wśród ludzi czarem swej wymowy, jak żaden inny głos ludzki. Ludzie z trudem tylko podnosili zalane łzami oczy i nie mogli patrzeć na poćwiartowane ciało tak wielkiego obywatela. (Tamże, s. 417– 418) Czasy rzymskie pełne były sprzeczności, politycznych swarów i walk stronnictw, więc osoba tak czynna publicznie jak Cyceron musiała prędzej czy później popaść w konflikty nie do rozwiązania. Liwiusz jako jeden z pierwszych historyków ocenia go pozytywnie, usuwa w cień jego morderstwa, a skupia się przede wszystkim na talentach pisarskich i retorycznych: Żył lat sześćdziesiąt trzy; śmierć ta nie mogłaby uchodzić za przedwczesną, gdyby nie to, że nastąpiła skutkiem aktu przemocy. Talent jego wydał plony a on zbierał za nie nagrody. Długi czas uśmiechało się doń szczęście, ale po długim łańcuchu powodzenia spadły ciężkie ciosy, wygnanie, upadek stronnictwa, z którym trzymał, śmierć córki, a wreszcie tak smutny i bolesny koniec. Ze wszystkich nieszczęść nie zniósł po męsku niczego prócz samej śmierci. Sądząc bezstronnie, śmierć ta może dlatego wydać się mniej tragiczna, że ze strony zwycięskiego wroga nie doznał Cycero większego okrucieństwa nad to, które sam byłby popełnił, gdyby znalazł się w sytuacji zwycięzcy. Jeżeli ktoś jednak dokładnie rozważy jego zalety i wady, to był to w każdym razie mąż wielki i godzien pamięci; taki, że dla godnego wysławiania go trzeba by pochwał z usta… samego Cycerona. (Tamże, s. 418)  Może gdyby na tych talentach retor rzymski poprzestał, jego koniec byłby inny, a tak Liwiusz zaświadcza, że spełniło się w jego losie stare porzekadło: kto mieczem wojuje, od miecza ginie.

Ilustracje Wikipedia: płaskorzeźby ze słynnego Wielkiego sarkofagu Ludovisi (III wiek n. e.)

ŚWIAT STAROŻYTNY (XXVI)

????????????????????????????????????

Częstokroć nasza wiedza o starożytnych pisarzach bywa szczątkowa i jakiekolwiek informacje o nich czerpiemy z napisanych dzieł, ocalałych szczęśliwie do naszych czasów. W przypadku Plutarcha z Cheronei nie znamy daty urodzin ani śmierci, a jedynie zakładamy, że musiał żyć miedzy rokiem 50 a 120 naszej ery, czyli w czasach panowania cesarzy: Nerona, Wespazjana, Tytusa, Domicjana, Nerwy, Trajana i Hadriana. Egzystencja w Rzymie w tych czasach, nasilających się walk z chrześcijanami, powstawania i upadku kolejnych dynastii, wielkich morderstw i wypraw wojennych, musiała obfitować w wydarzenia, ale w dziełach tego pisarza znajdziemy tylko nikłe echa tego, co gruntownie opisywali inni historycy i pamiętnikarze. Cheroneja leżała w Beocji, stanowiącej część prowincji achajskiej, a zatem była ważną prowincją Rzymu, co z jednej strony dawało określone profity Plutarchowi, a ze strony drugiej ograniczało jego horyzont obserwacji. Z jego pism wyławiamy jakieś szczątkowe informacje o rodzinie, zmarłych dzieciach i żonie, a także o odbywanych podróżach do Rzymu, Azji Mniejszej i Egiptu. Pamiętajmy jednak, że do naszych czasów dotrwała tylko jedna trzecia całego dorobku tego filozofa i moralisty i przypuszczać możemy, że w pozostałych partiach znaleźlibyśmy więcej informacji na jego temat. Niewątpliwie był szanowanym obywatelem rzymskim, mieszkającym w Grecji i mającym liczne kontakty w świecie intelektualnym Rzymu, gdzie zdarzało mu się wygłaszać mowy i uczestniczyć w spotkaniach luminarzy nauki. Jeśli dzieła Platona umieszczono w sześciu tomach, to ów zachowany dorobek Plutarcha, wydawcy rozsiali w tomach dwunastu, podkreślając jego fragmentaryczność, udokumentowaną w starożytnym katalogu. Wiemy z nielicznych ocalałych prac innych autorów, że „Mędrzec z Cheronei”, jak go nazywano, był bardzo życzliwy dla ludzi i zjednywał sobie sympatię w różnych gronach, czasami skrajnie odmiennych politycznie czy myślowo. Studiowanie autorów starożytnych jest pasjonującą przygodą, szczególnie, gdy zdobędziemy już określoną wiedzę o epoce i żyjących w niej ludziach. Filolodzy klasyczni będą wskazywać tutaj charakterystyczne cechy stylu, badać język i konteksty historyczne, ale przecież równie ciekawe jest wyławianie z dzieł takich pisarzy i filozofów zdumiewających cząstek, mających wartość w czasach starożytnych i we współczesnych stuleciach.

36404-rbnz

Czytając Zalecenia małżeńskie, wchodzące w skład Moraliów Plutarcha uśmiechałem się wiele razy, bo owe rady niczego nie straciły ze swej aktualności i były raczej ostrzeżeniami kierowanymi w stronę kobiet. Już pierwsza z nich, będąca cytatem z Solona jest niezwykle konkretna, bo nakazuje by: oblubienica, zanim podzieli łoże z oblubieńcem, spożyła jabłko kydońskie. Komentarz Plutarcha nie pozostawia tu wątpliwości o co chodzi: [Solon] dawał w ten sposób, jak się zdaje, do zrozumienia, że od pierwszej chwili z ust i głosu wionąć powinien zjednywający i nęcący powab. (Moralia, przeł. Z. Abramowiczówna, Wrocław 2005, s. 52) Jak powszechnie wiadomo w krajach basenu Morza Śródziemnego, zarówno europejskich, jak i azjatyckich i afrykańskich powszechne jest używanie dwóch bardzo aromatycznych warzyw: czosnku i cebuli, które mają ogromne wartości odżywcze i prozdrowotne, ale generują odpychający zapach z ust. Gdybyśmy mogli przenieść się do starożytnej Grecji albo Rzymu odczulibyśmy sporo przykrych aromatów, a to końskich odchodów, a to zwierzęcych wnętrzności, oprawianych nieomal na ulicach, czy wreszcie zapachu czosnku i cebuli, wydobywającego się z ust i porów skóry Greków i Rzymian. Niemal wszystkie narody świata odkryły, że spożywanie warzyw aromatycznych niesie za sobą wiele dobroczynnych, nieomal czarodziejskich skutków. Czosnek jest naturalnym antybiotykiem i w połączeniu z miodem i cebulą leczy liczne przypadłości, na czele z przeziębieniem i chorobami układu pokarmowego. Czy jednak zjedzenie jabłka kydońskiego, czyli owocu pigwy mogło zlikwidować przykry zapach z ust kochanków, udających się do małżeńskiego łoża? Można w to wątpić, tym bardziej, że mężczyźni także z upodobaniem jadali czosnek i cebulę, a do tego wszystko obficie zakrapiali winem, które w połączeniu z tymi warzywami, dawało efekt iście piorunujący. Analizując zwyczaje dawnych epok, nie możemy wszakże zapominać o określonych okolicznościach, usankcjonowanych przez wielowiekową tradycję. To, co dzisiaj zaklasyfikujemy jako smród, w czasach dawnych mogło być elementem zwyczajności, codziennego rytuału żywieniowego, zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Nie znano past do zębów, nie używano szczoteczek, często ograniczając się do płukania ust wodą i ewentualnego czyszczenia nalotu nazębnego ziołami, rozprowadzanymi szorstkim płótnem lnianym lub palcem. To, co gromadziło się między zębami wydłubywano rybimi ościami lub kolcami ciernistych krzewów, ale prawdziwy problem pojawiał się, gdy zęby zostały zaatakowane przez próchnicę i zaczynały boleć. Najczęstszym sposobem pozbycia się takiej przypadłości było w takim przypadku wybicie chorego zęba, stąd powszechny był w starożytności widok ludzi szczerbatych.

2

Plutarch podkreśla też wagę prawdziwego uczucia w związkach małżeńskich: Jak ogniowi łatwo rozpłonąć w knocie do lampy, w plewach lub sierści zajęczej, ale szybciej gaśnie, jeśli nie dosięgnie czegoś innego, co by go mogło podtrzymać i żywić, tak nie trzeba namiętnej miłości, nowo zaślubionych, rozpłomienionej pięknością ciała, uważać za wystarczającą i trwałą, dopóki nie ugruntuje się w uczuciu i nie obejmie myśli, a tak nie znajdzie siedziby w samej głębi duszy. (Tamże, s. 53) Uroki ciała mają dla filozofa swoją wagę, a korzystanie z nich porównuje z gwałtownością rozprzestrzeniania się ognia, ale prawdziwa miłość rodzi się wraz z uczuciem, które lokuje on w głębinach duszy. Starożytni uczeni – w odróżnieniu do teoretyków chrześcijańskich – nie negowali wartości zauroczeń cielesnych, ale przestrzegali, by nie stały się one celem samym w sobie. Wszystko powinno prowadzić do prawdziwego rozpłomienienia wewnętrznego, do miłości w przywiązaniu i wzajemnej służbie (jak przekonamy się dalej sporo w tych radach hipokryzji), mogącej przeciwstawić się rozpadowi i starzeniu się ciał, niegdyś tak pięknych i podniecających. Kobiety nie powinny też przesadzać ze specjalnymi miksturami, podnoszącymi witalność seksualną mężów: Ryba bierze się szybko i łatwo na zatrutą przynętę, ale staje się niejadalna i do niczego. Tak i kobiety, przygotowujące podstępnie mężom czarodziejstwa i lubczyki i starające się przykuć ich do siebie rozkoszami miłosnymi, mają potem towarzyszy życia ogłupiałych, bezwolnych i zepsutych. Przecie i Kirke nic nie przyszło z tamtych zaczarowanych i zamieniwszy ich w osły i świnie nie miała co z nimi robić, a Odyseusza rozsądnego i rozumnie z nią przestającego, pokochała nade wszystko. Tak, kobiety bywają podstępne i potrafią podrzucać swoim kochankom różne „świństwa”, a szczytem jest tutaj mieszanie z płynami lub pokarmami stałymi krwi miesięcznej, jakoby na zawsze wiążącej mężczyzn z kobietami. Wiele przesądów ludowych narosło od czasów starożytności w tym względzie, ale jak dotąd nauka nie potwierdziła, że krew menstruacyjna ma właściwości magiczne i potrafi na wieki związać kochanków. O wiele lepiej działały różnorakie lubczyki, napoje z mieszanek ziołowych, tudzież specjalne stroje i miłosne rekwizyty, czasem tak lubieżne, że żaden zdrowy mężczyzna nie mógł nie zareagować. Współcześnie powstał prawdziwy przemysł przedmiotów i specyfików mających poprawić stosunki pomiędzy partnerami i zapewne Plutarchowi nie śniło się, że w takim kierunku on podąży. Jakby nie patrzeć na rady filozofa, mają one swoją wartość, bo częstokroć wypływają ze szlachetnej etyki, mającej w Grecji swoją długą tradycję (długa też jest tradycja nie stosowania się do nich), stymulującą rozwój rodzin.

3

Nie zapominajmy wszakże, że starożytność to czas wszechwładnej dominacji mężczyzn nad kobietami, których los bywał często bardzo smutny. Patriarchat wyznaczał im określoną rolę w dawnym społeczeństwie, a do tego dochodziły jeszcze rządy świekr, które chciały zaznaczać swoją wagę w powiększających się rodzinach. Plutarch w związku z tym daje kobietom taką radę: U królów perskich prawe małżonki siedzą przy stole i biorą udział w ucztach. Gdy zaś oni zechcą pić i bawić się, tamte odsyłają, a wzywają śpiewaczki i nałożnice – i słusznie czynią, że nie pozwalają małżonkom brać udziału w pijaństwie i rozwiązłości. Jeśli więc zwykły obywatel, źle wychowany i pozwalający sobie na wybryki, coś przewini z heterą lub służącą, nie powinna małżonka oburzać się ani obrażać, uświadamiając sobie, że jej on się wstydzi, a pijaństwa, wyuzdania i rozpusty używa z inną. (Tamże, s. 56) Jakież to zakłamanie i jakaż pokrętna etyka, mająca na celu przede wszystkim utrwalanie dominacji mężczyzn nad kobietami i usprawiedliwianie ich bezeceństw. Żony mają znać swoje miejsce i nie buntować się przeciwko tradycji, utrwalonej przez wieki, tym bardziej, że historia przekazała potomnym opowieści o straszliwych zemstach mężów za buntownicze postępki w związkach. W dawnej Grecji sytuacja nie była tak tragiczna jak w Chinach, Indiach czy krajach arabskich, gdzie żona była więźniem w domu, nałożnicą i służącą, a po śmierci pana i władcy najlepiej by było, gdyby popełniła samobójstwo. Skrajną formą tego typu zachowań było odurzanie wdów i palenie ich na stosach pogrzebowych w Indiach, co ponoć zdarza się okazjonalnie jeszcze do dzisiaj. Greckie kobiety, słynące z urody i inteligencji, potrafiły znaleźć złoty środek w domu, schodziły z drogi mężom tyranom, jednocześnie prowadząc bardzo ryzykowną grę z kochankami. Hipokryzja etyki Plutarcha bywa doprawdy zdumiewająca i jakże archaiczna: Hellenom w wojsku Cyrusa kazali dowódcy, gdy nieprzyjaciel atakuje hałaśliwie, stawić mu opór w milczeniu, a gdy następuje milczący, ruszyć na niego z krzykiem. Roztropne żony, gdy mąż w gniewie krzyczy zachowują się cicho, a gdy nic nie mówi, starają się ułagodzić go przemową i perswazją. (Tamże, s. 64) Krótko mówiąc, kobiety mają być fałszywe, wyrachowane i sprytne, a mężczyźni mają dominować w rodzinach i mieć niezachwianą pozycję władców i dowódców. Trudno nie zauważyć, że epoki starożytne nie przekazały nam opowieści o wyjątkowych, integralnie działających damach i chyba tylko Safona w taki sposób zaznaczyła swoją obecność w historii. Częściej mówiło się o jakichś kobiecych nadużyciach, najczęściej seksualnych, karanych z ogromną bezwzględnością przez sprawujących ważne funkcje mężów. Tak było w przypadku Messaliny, żony cesarza Klaudiusza i wielu innych kobiet, dla których wzorcem miała być Penelopa, przez wiele lat, cierpliwie czekająca na Odyseusza i konsekwentnie odrzucająca zaloty licznych adoratorów.

ŚWIAT STAROŻYTNY (XXV)

Police Verso, mal. Jean-Léon Gérôme, 1872

Police Verso, mal. Jean-Léon Gérôme, 1872

Studiując Zarys dziejów rzymskich Lucjusza Anneusza Florusa, który w istocie jest ciągiem diariuszów wojen, prowadzonych przez Rzymian, natknąłem się na tendencyjny opis powstania Spartakusa z lat 73–71 przed naszą erą. Autor jest bardzo tajemniczy, wiemy tylko, że pochodził z Afryki, sporo podróżował po krainach basenu Morza Śródziemnego, aż osiadł w Hiszpanii, gdzie nauczał literatury i języka. Swoją historię napisał w sposób panegiryczny, wychwalając wielkość i chwałę Rzymu, często zaniżając wartość przeciwników imperium. Przy opisie wojny ze Spartakusem już na samym początku deklaruje jaki był jego stosunek do gladiatorów: Można było w istocie znieść hańbę wojny z niewolnikami, bo chociaż los wystawia ich na wszelkie zniewagi, stanowią jednak, że tak powiem, drugi gatunek ludzi i mogą korzystać z dóbr naszej wolności. Jak mam nazwać wojnę wywołaną przez Spartakusa, nie wiem, ponieważ walczyli w niej niewolnicy, a dowodzili gladiatorzy. Pierwsi jako ludzie najniższego gatunku, a drudzy – najgorszego, powiększyli nieszczęścia Rzymian szyderstwami, jakie na nich ściągnęli. (Lucjusz Anneusz Florus, Zarys dziejów rzymskich, przeł. I. Lewandowski, Wrocław 2006, s. 148-149) Powstanie, które rozlało się na cały kraj, miało swoją genezę w okrucieństwie szkoły gladiatorów Lentulusa Batiatusa, ulokowanej w Kapui. Dochodziło tam do nieustannych konfliktów, ale gladiatorzy na tyle się zaprzyjaźnili, że nie chcieli już dłużej sami siebie mordować. Ostatecznie ze szkoły uciekło blisko siedemdziesięciu uzbrojonych, zaprawionych w bojach i okrucieństwach mężczyzn, a po przyłączeniu się do nich tysięcy niewolników i ubogich wieśniaków, powstanie rozlało się po całej Italii. Był to heroiczny zryw, podyktowany warunkami życia gladiatorów i pragnieniem odmiany losów, często kończących się walką z najbliższym przyjacielem i śmiercią z jego ręki. Zabijanie było wpisane w dzieje antyczne, zarówno greckie, jak i rzymskie, ale w przypadku gladiatorów mieliśmy jeszcze do czynienia z odbieraniem wszelkiej nadziei na poprawę bytu. Spartakus i jego kompanii nie mogli już znieść tego, że o ich losie decydowali najczęściej otyli, zmanierowani rozpasani Rzymianie, dla których oglądanie walk i ostateczne odbieranie życia pokonanym, było taką samą rozrywką jak pijaństwo i obżarstwo, zabawianie się z niewolnicami, albo wylegiwanie się w termach.

gladiatorzy

Początków walk gladiatorów należy upatrywać w zwyczajach pogrzebowych starożytnego Rzymu, kiedy to najpierw składano krwawą ofiarę ze skazańców, a potem zmuszano ich do toczenia walk przy stosach pogrzebowych. Miało to uświetnić i uwznioślić kremację, przydając jej eternalnego kontekstu, a nade wszystko chciano w ten sposób ubłagać mordercze bóstwa i zapewnić zmarłym egzystencję pośmiertną. Lidia Winniczuk wskazuje, iż Pierwsze zorganizowane zapasy gladiatorów miały także charakter obrzędowo-pogrzebowy. Widowiska tego rodzaju mieli urządzić w r. 264 p.n.e. w ramach uroczystości pogrzebowych Juniusa Brutusa jego synowie Marek i Decimus Brutusowie. Pierwsze te walki odbyły się na Forum Boarium. Zwyczaj taki przyjął się w Rzymie i mamy szereg świadectw stwierdzających urządzanie walk gladiatorskich dla uczczenia zmarłych. (L. Winniczuk, Ludzie, zwyczaje, obyczaje, starożytnej Grecji i Rzymu, Warszawa 1983, s. 644) Starcia gladiatorów tak przypadły do gustu prostym ludziom, że zaczęli oni wymuszać ich organizację na urzędnikach, edylach, a nawet cesarzach. Doprowadziło to do powstania licznych szkół, kształcących potencjalnych przeciwników – owych straszliwych miejsc, w których utrzymywano wielką karność i podsycano nienawiść pomiędzy przeciwnikami. W skrajnych przypadkach dochodziło do buntów, a jeden z nich przerodził się w wielkie powstanie, które zakończyły nieporozumienia w łonie spiskowców i zdecydowane posunięcia władzy, która zmobilizowała wojsko jakby to była wojna z wrogiem zewnętrznym. Spartakus, pochodzący prawdopodobnie z Tracji i ukazywany jako etyczny bojownik o prawa niewolników, też miał na swoim sumieniu liczne mordy i wsławił się wielkim okrucieństwem podczas pogrzebu Kriksosa, przyjaciela i jednego z przywódców buntu. Kpiąc z tradycji rzymskiej zmusił trzystu jeńców, czasami bardzo znaczących, do walki na śmierć i życie, czym prawdziwie rozsierdził senat rzymski. Postępek Spartakusa tak tłumaczy Florus: Pogrzeby poległych w bitwie dowódców urządzał z imperatorskim przepychem i nakazywał jeńcom walczyć przy stosie na śmierć i życie, jak gdyby przez to, że z gladiatora stał się organizatorem igrzysk, chciał zmazać całą poprzednią hańbę. (s. 150) W taki sposób pozbył się wielkiego obciążenia, jakim byli schwytani Rzymianie, ale przypieczętował też koniec swojej rebelii i sprowokował męczeństwo wielu towarzyszy, których w liczbie sześciu tysięcy ukrzyżowano wzdłuż stukilometrowej drogi prowadzącej z Kapui do Rzymu.

Mal. Fiodor Bronnikov

Przeklęte pole, 1878, mal. Fiodor Bronnikov

Także Appian z Aleksandrii w Historii rzymskiej ukazuje Spartakusa jako okrutnika i podstępnego wodza, uciekającego się do zastraszania własnych kompanów i do bezczeszczenia zwłok wrogów: Czekając na jazdę, która skądś miała nadciągnąć, nie podejmował już Spartakus bitwy z całym swoim wojskiem, ale w wielu punktach mniejszymi oddziałami niepokoił oblegających; ustawicznie wypadał na nich znienacka, wrzucał do rowu wiązki chrustu i zapalał je utrudniając Rzymianom pracę. Na polu między obu liniami powiesił jeńca rzymskiego, aby uprzytomnić swoim los, jaki ich czeka, jeśli nie zwyciężą. (Appian z Aleksandrii, Historia rzymska, t. III, przeł. L. Piotrowicz, Wrocław 2004, s. 726) Musimy wszakże pamiętać, że okrucieństwo było podstawą utrzymania w ryzach powstańców i tak samo postępowali dowódcy rzymscy w stosunku do swoich żołnierzy. Nikt nie chciał walczyć z byłymi gladiatorami i umierać za swoich pretorów i konsulów, toteż pierwsze starcia Licyniusza Krassusa, desygnowanego przez senat do walki ze Spartakusem, zakończyły się sromotną porażką. Nowy pretor postanowił zatem przerazić swoich żołnierzy i nakazał zdziesiątkować ich, zabijając – według Appiana z Aleksandrii (Tamże, t. III, s. 725) – cztery tysiące. Dopiero to spowodowało, że Rzymianie zaczęli bezlitośnie walczyć z ludźmi Spartakusa, wiedząc, że tylko zwycięstwo ocali im głowy. Do tej krwawej wojny domowej nie doszłoby, gdyby nie organizowano coraz więcej walk gladiatorskich w wielu amfiteatrach Rzymu, na czele z Colosseum. Winniczuk wskazuje, iż Gladiatorzy rekrutowali się przeważnie spośród jeńców wojennych, niewolników, przestępców skazanych na śmierć, zgłaszali się i ubodzy ludzie wolni, z myślą o zarobkach, nie licząc się z możliwością utraty życia. Liczba zawodników stale wzrastała; w pierwszych odnotowanych, zorganizowanych przez Brutusów walkach gladiatorskich, brały udział trzy pary walczących, w następnych, jeszcze o charakterze obrzędowo-pogrzebowym, dochodziło do kilkudziesięciu. (…) Kiedy wprowadzono walki o charakterze czysto widowiskowym ograniczono listę uczestników walk do stu dwudziestu, lecz liczby tej nie przestrzegano; w walkach zorganizowanych przez Oktawiana Augusta przeszło przez arenę sześciuset gladiatorów, a w walkach urządzonych przez Trajana z okazji zwycięstwa nad Dakami miało brać udział dziesięć tysięcy ludzi. (Winniczuk, dz. cyt., s. 647) Łatwo możemy sobie wyobrazić jak wielki był rozlew krwi, ile razy palce ludu rzymskiego kierowano w dół i ile okrucieństw miało miejsce na arenach. Trzyletnia wojna domowa Rzymu ze Spartakusem zakończyły nowe tragedie ludzkie i cierpienia na krzyżach tysięcy bezimiennych męczenników, a taki sposób zabijania miał niebawem całkowicie odmienić historię i sprowokować powstanie chrześcijaństwa.

GRECKIE LUSTRO LUDZKOŚCI

ffffCHADZINIKOLAU

Nikos Chadzinikolau (1935–2009) był wielkim darem dla kultury polskiej. Gdyby mieszkał w Grecji należałby zapewne do czołówki pisarzy tego kraju, ale nie wykonałby swojej dziejowej misji. A przecież kiedy pojawił się w Polsce wszystko zdawało się być przeciwko niemu – zimny klimat, trudny do przyswojenia język i atmosfera podejrzeń, niewiary w dobre ludzkie intencje. Wszystkie przeszkody pokonywał z olimpijską sprawnością, nauczył się języka, wraz z Paulosem Raptisem zawojował sceny w całym kraju, skończył studia polonistyczne i podjął pracę jako nauczyciel języka polskiego w szkole średniej. Nie zrywał jednak więzi z Grecją i gdy tylko stało się to możliwe, jeździł tam by promować kulturę polską. U nas zaszczepiał greckie obyczaje i folklor, tłumaczył książki, promował (między innymi Eleni), a w słonecznym kraju niósł wieść o północnej krainie, jej literaturze i ludziach. Tak zgromadził ogromny dorobek, który może śmiało konkurować z największymi osiągnięciami w obu krajach. Opublikował przecież ponad sto książek, w tym 30 tomów poezji, dwie powieści, naukowe opracowanie literatury nowogreckiej 1453–1983, tłumaczenia Iliady Homera, Mitów greckich, Bajek Ezopa, Erotyków Safony, dramatów Sofoklesa (Antygona, Elektra, Król Edyp) i Greka Zorby Kazantzakisa, był inicjatorem i edytorem Białej i Kolorowej Serii Poetyckiej (151 tomów), zorganizował ponad trzydzieści wielkich Listopadów Poetyckich, otrzymał wiele odznaczeń i wyróżnień, w tym Złoty Krzyż Zasługi, Order Aleksandra Wielkiego i Order Uśmiechu. Po stronie greckiej jest nie mniej zasług i osiągnięć, starczy tylko powiedzieć, że przetłumaczył na grecki Baśnie polskie, antologię poezji polskiej i wybory wierszy noblistów – Szymborskiej i Miłosza. Cóż zatem jeszcze mógłby zrobić jeden człowiek, cóż mógłby zrobić taki człowiek jak Nikos. Odpowiedź jest tylko jedna – jeszcze zwiększyć tempo, jeszcze poważyć się na coś niewyobrażalnego. Napisał zatem i obronił na Uniwersytecie Adama Mickiewicza doktorat o powstaniu greckim 1821 roku, a potem książkę habilitacyjną o greckim nobliście Elitisie, a jednocześnie… przełożył wielką epopeję Homera.

skanuj00c03-horz

Jednym z fundamentów literatury światowej jest wielka tragedia grecka, kojarząca się przede wszystkim z dziełami Ajschylosa, Eurypidesa i Sofoklesa. Ten ostatni żył w Atenach w latach 496–406 p.n.e. i wedle tradycji napisał 123 tragedie i dramaty satyrowe. Do naszych czasów dochowało się tylko siedem tragedii – Ajas, Antygona, Trachinki, Król Edyp, Elektra, Filoktetes, Edyp w Kolonie – oraz duży fragment dramatu satyrowego Tropiciele. Nikos Chadzinikolau podaje, że: Jako syn bogatego płatnerza, Sofillosa, otrzymał staranne wykształcenie (muzyczne, aktorskie, taneczne, sportowe). Już jako szesnastoletni chłopiec po bitwie pod Salaminą przewodził chórowi, grając na lirze i tańcząc pod Pomnikiem Zwycięstwa. Był przystojny i skromny, łączył harmonię ducha i ciała (kalokagathia), cieszył się powszechną sympatią. Brał czynny udział w życiu publicznym, szczególnie w okresie rozkwitu Aten za czasów Kimona i Peryklesa. Jego zasługi dla dramatu są bezsporne – wprowadził trzeciego aktora, zwiększył liczbę chórzystów z dwunastu do piętnastu, ograniczył rolę chóru, rozszerzył dialogi, rozbudował akcję, wprowadził też dekoracje sceniczne i zrównoważył w dialogach elementy epiczne z lirycznymi. Wprowadził też dłuższe przerwy muzyczne, zerwał z tradycją monotematycznych tetralogii, dzięki czemu każda tragedia stała się zamkniętą całością. Na początku 1998 roku ukazały się w Polsce w nowym przekładzie Nikosa Chadzinikolau trzy najważniejsze dramaty Sofoklesa – Antygona, Elektra i Król Edyp. Autor przekładu dobrze znany był polskiemu czytelnikowi, bo przecież sam był poetą i prozaikiem z ogromnym dorobkiem i tłumaczem wielu poetów, między innymi Safony, Kawafisa, Seferisa, Elitisa, Ritsosa, Antoniu, Tsukadosa, Theofilu. Tłumaczył też Kazantsakisa, wydał antologię współczesnej poezji greckiej pt. Nowe przestrzenie Ikara (trzy wydania, ostatnie – 1985). Był też współpracownikiem encyklopedii, twórcą antologii poezji polskiej w Grecji i autorem przekładów książek poetów polskich na język grecki, między innymi Miłosza i Szymborskiej. Opublikował także krytyczne opracowanie na temat literatury nowogreckiej, był niestrudzonym organizatorem corocznych Międzynarodowych Listopadów Poetyckich w Poznaniu, przyjacielem poetów i pisarzy, muzykiem, pieśniarzem i aktorem, człowiekiem instytucją w Wielkopolsce. W Antygonie Chadzinikolau zastosował nowatorskie ujęcie starożytnego tekstu, dlatego czyta się ten przekład jak nowe, do tej pory nieznane dzieło. Polscy autorzy przekładu nigdy nie poznali języka greckiego w takim stopniu jak Nikos, nigdy nie zrozumieli do końca lingwistycznych niuansów. Może dlatego tekst Sofoklesa w przekładzie Chadzinikolau tętni życiem, jest niezwykle plastyczny i pełen tragicznej głębi. Translator zachował w tekście sens oryginału, niczego nie uronił z precyzji myślowo–językowej i doskonałości sfery wyobrażeniowej. Wprowadził nowe określenia– zamiast epeisodion napisał scena, a zamiast parodos i stasimonchór. Zdaniem tłumacza antyczne terminy utrudniają percepcję, a poza tym nie są tak istotne dla współczesnego czytelnika. Hajmona zastąpił Chadzinikolau Aimonem, bo taka jest pisownia i wymowa grecka. Wprowadził też akty, co jest zgodne z Arystotelesowską teorią budowy tragedii. Dzięki tym zabiegom sztuka zyskała nowy wymiar i stała się bardziej współczesna. Podobne zabiegi zastosował Chadzinikolau w przypadku przekłady Elektry i Króla Edypa. I te dramaty czyta się znakomicie w nowej polskiej wersji, a porównując je z poprzednimi przekładami czytelnik uświadamia sobie ile w nich było przeinaczeń i ile niepotrzebnych zawiłości językowych. Chadzinikolau ma znakomite wyczucie języka polskiego i potrafi znaleźć taki ekwiwalent słowny, że czytelnik ma wrażenie jakby dramaty te zostały napisane po polsku. Cierpiąca katusze Elektra, podstępna Klitajmestra i mściwy Orestes są postaciami żywymi, pulsującymi ludzkimi namiętnościami, a Lajos i Jokasta oraz ich nieszczęsny syn Edyp zdają się mieszkańcami jednego z wielkich miast dwudziestego stulecia. Chadzinikolau tak przekłada Sofoklesa, żeby czytelnik niczego nie uronił z piękna oryginału, a zarazem by miał wrażenie, że dobrze zna tych bohaterów. Wielkość dramatu greckiego polega na tym, że stworzył postacie rozpoznawalne w każdym czasie i każdej przestrzeni, że uwiecznił sytuacje rozpoznawalne dwa i pół tysiąca lat temu, w czasach Jana Kochanowskiego i Adama Mickiewicza, pod koniec dwudziestego wieku i – zapewne – za następne dwa i pół tysiąca lat. Chwała Nikosowi Chadzinikolau i Oficynie Wydawniczej GMP, że przybliżyła u końca drugiego milenium polskiemu czytelnikowi tragedie, które stale bolą, ale też uczą humanizmu, pokazują postawy i jaźń człowieka w ich najgłębszych impulsach, żądzach i wewnętrznych zawiłościach.

28

Safona powszechnie uważana jest za najwybitniejszą poetkę starożytnej Grecji. Data jej urodzin jest trudna do ustalenia, Nikos Chadzinikolau zdecydował się podać w swoim wstępie lata 628–568. Pewnym jednak jest, iż żyła na przełomie VII i VI wieku p.n.e., w Mitylenie na Lesbos, gdzie prowadziła szkołę dla dziewcząt z arystokratycznych rodzin. Swoje rodzinne miasto opuściła tylko podczas rozruchów rewolucyjnych i udała się do rodziny na Sycylię. Gdy walki ucichły powróciła na Lesbos i tam zmarła. Ze swoimi młodymi uczennicami związała się namiętną przyjaźnią. Od śmierci Safony datuje się coraz gwałtowniejszy rozwój legendy, mówi się więc o lesbijskiej miłości do dziewcząt, o uczuciu do legendarnego Faona i o samobójczym skoku do morza ze Skały Leaukadyjskiej. Safonę wielbili i podziwiali między innymi: Salon, Pindar, Teokryt, Platon, Sokrates, a także Horacy, Owidiusz, Katullus, Petrarka, Boccaccio, Byron, a z Polaków między innymi Jan Kochanowski i Maria Pawlikowska–Jasnorzewska. Ta niezwykle subtelna poetka stawała się nawet inspiracją dla wielu twórców. Alessandro Verrie napisał powieść pt. Przygody Safony, poetki z Mityleny, którą stylizował na przekład dopiero co odkrytego manuskryptu greckiego. Publiczność uwierzyła mu i dopiero wielki rozgłos utworu, zmusił pisarza do odkrycia kart. Franz Grillparzer i pisarz hiszpański Victor Balauer poświęcili poetce swoje dramaty, Charles Gaunod – operę. Znany też jest powszechnie poemat Giacoma Leopardiego pt. Ostatnia pieśń Safony. Poezja matki liryki greckiej należy do najsubtelniejszych, najbardziej delikatnych, a przy tym jest nienaganna pod względem warsztatowym – doskonale mieści się w ramach zakreślonych przez tradycję wierszowanej modlitwy, epitalamium, żałobnej pieśni. Safona – najogólniej – opiewa wolność i piękno, zachwyca ją czułość i delikatność, skarży się na złego kochanka i nie pamiętającą przyjaciółkę, którzy nie odwiedzają domu. Potrafi dostrzec subtelne cienie i błyski powstające na przedmiotach, w gorących słowach zwraca się do bogów i prosi ich o łaskawość. Jej poezja raz jest czysta jak pieśń spełnionej miłości, płynąca swobodnie ponad wyspami, a innym razem przypomina krystalicznie czystą, utuloną w żalu pieśń pogrzebową. Jak na poetkę z tak odległej przeszłości, legitymuje się Safona umiejętnościami wypowiadania myśli w niezwykle kunsztowny sposób. Potrafi bezbłędnie określić i nazwać stan w jakim się znajduje, potrafi wypowiedzieć kilka zdań, w których zawiera się esencja chwili życia, istnienia i miłości. Nie ma dla niej zakazanych obszarów, nie ma miejsc, których nie dotykałaby swą myślą i pieśnią. Porusza się pośród krajobrazów rodzinnej wyspy, wędruje poprzez mroki Hadesu i momentalnie potrafi przenosić się w spirale tajemniczych przestrzeni snu. Wszystko zdaje się u niej płynąć, falować; rzeczywistość i gra uczuć zdumiewają poetkę i wprawiają w dziwny, nostalgiczny nastrój. Safona przypomina grecką kitarę, która przy dotknięciu strun wydobywa dźwięk piękny, czysty i subtelny jak wilgoć płynąca od morza. A przy tym jest to też poezja pełna mądrości, rozsądnych rad, napomknień i uwag kierowanych ku młodszym towarzyszkom, nieroztropnym braciom, wreszcie ku córce – Kleis. Najpiękniejszą częścią dorobku Safony jest poezja miłosna. Te delikatne, subtelne jak hiacynt liryki są niczym łzy greckiej ziemi – wspaniałe, pełne czułości i wylewności typowo egejskiej. Gdy się je czyta ma się wrażenie, że kochankowie właśnie się obejmują, że właśnie zbliżają usta i zaczynają falować. Ona wtedy mówi: To dobrze, ze przyszedłeś./ Tak bardzo cię pragnęłam./ I znów rozpalasz płomień/ w moim sercu. On (albo ona) odpowiada: Szlachetna, fiołkowowłosa Safo,/ Pieśniarko o słodkim uśmiechu,/ wstyd mi przeszkadza powiedzieć to,/ czego pragnę. Chadzinikolau potrafił znakomicie oddać język greckiego oryginału. Polacy przez długi czas skazani byli na przekład z angielskiego dokonany przez J. Brzostowską, jakże daleki od pierwowzoru, poprawiony potem szkolarsko przez J. Danielewicza. Dopiero w nowym przekładzie Safona lśni pięknem greckiej, misternej amfory, wyłowionej z morza po tysiącach lat. I dopiero taka zachwyca, zniewala i pobudza grzeszną wyobraźnię…

Grecki kochanek, grecka kochanka – iluż marzyło o nim i o niej. W świadomości pokoleń utrwaliło się przekonanie, że mieszkańcy Południa są gorący i miotają nimi ogniste żądze, że potrafią dla miłości poświęcić wszystko. Tak jak imagesaGrek Zorba wiedzą jak krążyć wokół kochanki, zdobywać ją różnymi sposobami. Ich miłość rozgrywa się w parne noce, na łonie natury, pod gwiazdami i jest niemal kosmicznym połączeniem przeciwstawnych energii. Wtedy dzban wina i ciepło ciał uczestniczą w tajemnym rytuale obłaskawiania śmierci i goryczy przemijania. Miłość jest dla Południowców jak narkotyk i muszą oni stale zaspakajać swoje żądze, bo bez tego nie mogliby żyć. Olśniewającym zapisem tych erotycznych perypetii i uniesień Greków jest ich poezja, w której zawsze miłość była najważniejszym tematem, stanowiła oś dysput i opisów, a nade wszystko nadawała sens światu i obecności w nim człowieka. Niestrudzony translator literatury greckiej Nikos Chadzinikolau przygotował wydane luksusowo wiersze i aforyzmy jego rodaków orbitujące wokół najważniejszego z ludzkich uczuć. W książce znalazły się utwory Archilocha, Alkmana, Mimnermosa, Stezychora, Alkajosa, Safony, Ibikosa, Anakreonta,Nossisa, Kallimacha, Asklepiadesa, Meleagera, Filodemosa, Stratona, Rufinusa, Palladasa, Makedoniosa, Pavlosa Kiru, Agatiasa, Joannisa Geometrisa, Teodora Prodromosa, Dionisiosa Solomosa, Kostiasa Palamasa, Konstantinosa Kavafisa, Angelosa Sikelianosa, Kostasa Kariotakisa, Giorgiosa Seferisa, Marii Poliduri, Yannisa Ritsosa, Odisseasa Elitisa, Nikiforosa Vrettakosa, Tasosa Livaditisa, Panosa N. Panajotunisa, Takisa Antoniu, Antonisa Fostierisa. Czytelnik otrzymał więc wspaniałą antologię, w której miłość opisywana jest na wszystkie sposoby i we wszystkich odmianach gatunkowych. Znajdziemy tu zatem wspaniałe, ciepłe erotyki, pełne tkliwości i trudnej do wyrażenia energii solarnej – Winem zwilż płuca, bo wzeszła, bo wzeszła już gwiazda,/ uciążliwa pora, wszystko w upalnym pragnieniu,/ a w listowiu słychać słodką pieśń cykady./ kwitną osty, kobiety są teraz bezwstydne,/ mężczyźni słabi, Syriusz spala im głowy/ i kolana.(Alkajos) – ale też zjadliwe napomnienia i riposty – Strzeż się orła z czarnym ogonem/ jak też dupy owłosionej (Archiloch). Antologia Nikosa Chadzinikolau jest przykładem następnej rzetelnej pracy translatorskiej. Jej autor urodził się w Grecji i znakomicie zna język swej ojczyzny. Genialnie też przyswoił sobie język polski. Możemy zatem być pewni, że zaprezentowane wiersze są wierne oryginałom, a i strona literacka tych przekładów jest bez zarzutu. Jest to książka o tym jak kobieta i mężczyzna szukają się w świecie i, albo odnajdują się budując enklawy czułości, albo mijają się stale, nie dostrzegając ciepłych gestów, szyfru miłości, znaków porozumienia. W takim kontekście antologia Nikosa jest książką o spełnieniu i żądzy, o wiecznej tęsknocie ciał i dusz. Ileż pięknej greckiej poezji zawarł tłumacz w tej estetycznie wydanej antologii, ileż w tych słowach prawdy o człowieku i jego nieustającym pielgrzymowaniu ku mirażom świata. Książka ta stale znajduje wielu czytelników, gdyż nie ma chyba człowieka, który by kiedyś nie był zakochany. Mało też jest takich, którzy nie chcieliby sprawdzić jak kochają inni, dowiedzieć się czy jego miłość da się wpisać w szerszy krąg ludzkich doświadczeń ostatecznych. Dodatkową zaletą tego wydania jest piękna szata graficzna autorstwa Stanisława Ożoga, która nawiązuje swą formą do podobnego wydania Aforyzmów Greków.  

18-horz

Po przyswojeniu kulturze polskiej takich dzieł literatury greckiej jak Grek Zorba czy pieśni Safony, po opublikowaniu antologii poezji greckiej XX wieku pt. Nowe przestrzenie Ikara, Nikos Chadzinikolau, przedłożył czytelnikom drugie, poprawione i wzbogacone wydanie Aforyzmów Greków. Zbiór ten prezentuje sentencje czterdziestu sześciu pisarzy, filozofów i lekarzy zarówno ze starożytności, jak i z czasów współczesnych. Samo określenie aforyzm pochodzi od greckiego terminu aforismos i oznacza definicję, zwięzłe zdanie, myśl moralną i filozoficzną, twierdzenie naukowe, sentencję, gnomę, maksymę, apokryf i paradoks. Ma zatem o wiele szersze oddziaływanie i zakres od jednego pojęcia występującego w języku polskim. Pierwszym dziełem, w którego tytule pojawiło się to określenie, były Aforyzmy Hipokratesa, rozprawa zawierająca twierdzenie i zasady medyczne i takie znacznie miały aforyzmy aż do czasów odrodzenia. Później Erazm z Rotterdamu, Michał Montaigne, Francis Bacon i Blaise Pascal do tego stopnia rozwinęli ów sposób zapisywania myśli, że stały się one gatunkiem literackim, choć – nie przestały być zwięźle formułowaną, najczęściej jednozdaniową, ogólną prawdą o charakterze filozoficznym, psychologicznym, albo moralnym, odznaczającą się stylistyczną wyrazistością i błyskotliwością. Wybór dokonany przez Chadzinikolau ma charakter subiektywny, skrupulatny badacz zapewne będzie się dopominał różnych nie uwzględnionych myślicieli i pisarzy, ale przecież sens tworzenia tego rodzaju antologii leży właśnie w indywidualizmie spojrzenia, umiejętności dokonania syntezy i opierającego się na logicznych przesłankach, wyboru. Jak tłumaczy autor antologii: Z ogromnego morza soli greckiej wybrałem niewielką ilość ziaren. Potwierdzają one wielkość umysłu ludzi Południa, którzy mądrość cenili najbardziej. Aforyzmy Greków zostały podzielone na dwie części, które obejmują pisarzy starożytnych – od Homera do Palladasa, oraz pisarzy współczesnych, od romantyka Dionisiosa Solomosa do Eleni Koniarelli-Siaki. Ale oprócz tej naturalnej granicy odnajdziemy też i inne linie podziału. Pierwsza z nich i najbardziej wyrazista, to podział wewnętrzny na aforyzmy znane i egzystujące w kulturze europejskiej i światowej, jak i te, które dopiero za sprawą antologii Chadzinikolau zostały przypomniane, odkurzone, a często wręcz wydobyte z przepastnych mroków zapomnienia. Spośród sentencji znanych i obecnych w naszej kulturze starczy przywołać następujące: Kropla drąży skałę (Tales), Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie; Zgoda buduje, nienawiść rujnuje; Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada (Ezop), Wszystko płynie i niepodobna wejść dwukrotnie do tej samej rzeki (Heraklit), Spiesz się powoli, a unikniesz błędów (Sofokles), Jaka praca taka płaca (Eurypides), Miej oczy i uszy otwarte (Sokrates), Sławy nie kupisz za pieniądze (Isokrates), Jedna jaskółka nie czyni wiosny (Arystoteles), Nikt nie może uciec od swego przeznaczenia (Demonstenes), Kto jest kochany przez bogów, młodo umiera (Menander), Miarą prawdy jest uczucie (Epikur), Prawda w winie (Teokryt). Aforyzmy te w transkrypcjach i różnorakich wariantach zadomowiły się w kulturze polskiej oraz europejskiej i często stały się jakby skondensowanymi esejami na temat losu, życia i śmierci człowieka, stały się wykładnią mądrości i boskiej, albo diabelskiej logiki istnienia, przetrwania, bądź upadku. Ale obok tego rodzaju metakulturowych sentencji, odnajdziemy w wyborze Chadzinikolau wiele zdań świadczących o głębokiej pasji poszukiwawczej autora i jakby „dodatkowego ucha”, wrażliwego na odgłosy wieczności, ostatecznej prawdy, na milczącą rozpacz kochanki i płacz cierpiących. Szczególnie w tekstach współczesnych autorów odnajdziemy wiele tego rodzaju zwrotów, choć również starożytni pisarze, filozofowie pozostawili po sobie słowa, które wieki przetrwały i wieki trwać będą: Unikaj przyjemności, które przynoszą smutek (Solon), Nawet groźnym bogom nieraz łzawią oczy (Safona), Poezja to mówiące malarstwo, a malarstwo – milcząca poezja (Simonides), W czarnym aksamicie nieskończoności zwycięstwo będzie człowieka (Ajschylos), Ból oczyszcza duszę (Tukidydes), Lepsza przyjaźń jednego człowieka rozumnego niż wszystkich głupców (Demokryt), Wszystko od ziemi pochodzi i do niej powróci (Ksenofont), Każda dusza jest nieśmiertelna, bo to, co znajduje się w ciągłym ruchu, jest nieśmiertelne (Platon), Życie jest chwilą wieczności (Plutarch), Wszystkie ruiny świata przerażają, tylko greckie budzą podziw (Dimitrios Kamburoglu), Młodość domaga się nieśmiertelności i Biada mężczyźnie, który mógł spać z kobietą, a nie uczynił tego (Nikos Kazantzakis), Żałuję, że pozwoliłem szerokiej rzece przejść między palcami, a nie spróbowałem kropli wody (Giorgos Seferis), Każdy człowiek dąży sam do miłości, sławy, śmierci (Yannis Ritsos), Świat staje się piękny w wymiarach serca (Odisseas Elitis), czy Śmierć nie odróżnia światła od mroku, bo urodziła się ślepa (Takis Antoniu), Zawsze są okruchy szczęścia, nigdy cały bochen (Eleni Koniarelli–Siaki). Aforyzmy wybrane przez Chadzinikolau prezentują człowieka, ludzkość i etos człowieczeństwa w różnorakich odcieniach i deseniach bytu. W obliczu śmierci i nieustannych zagrożeń, w lęku przed nieuchronnością wróżb losu i odważnie, z twarzą śmiało zwróconą w kierunku Boga, bóstwa, wieczności. A przy tym odsłaniają jakby ukryte źródła kultury europejskiej, wykwitającej przecież na gruzach dawnych imperiów. Uczą pokory przed siłą czasu i każą upatrywać w przestrzeni wielu, jak najbardziej realnych wymiarów. Nade wszystko jednak płynie z tych tekstów pochwała i zachęta ku mądrości – czystej i prawdziwej, rzetelnej i realnej, mimo wielkości i głębi, prostej. Wszak przychodzimy z głębokich mroków, dochodzimy do głębokich mroków, między nimi jasna przestrzeń – życie. Aforyzmy Greków uczą jak należy żyć pośród tej przestrzeni, jak należy ją próbować zrozumieć i jak stać się jej częścią.

     Mitologia jest najstarszą i najpiękniejszą siostrą Historii. Urodziła się w Grecji – krainie życiodajnych źródeł, winnic, gajów oliwnych i słońca, którego promienie mają magiczną moc, pozwalają odradzać się jak Feniks – pisał we wstępie do nowej edycji Mitów greckich Nikos Chadzinikolau, poeta, prozaik i tłumacz urodzony w Grecji, a z wyboru przebywający do końca życia w Polsce, którą pokochał, tak jak kochał ziemię Achillesa i Homera. O swoim 44331902276KSpierwszym spotkaniu z mitologią mówi autor tak: Pierwszy raz spotkałem ją, gdy byłem jeszcze mały. W pięknym ogrodzie zrywała narcyzy i plotła wianki. Wtedy opowiedziała mi o małym Perseuszu, który zamknięty w skrzyni dopłynął do wyspy Serifos, o dzielnym Heraklesie i niestrudzonych Argonautach. Najbardziej jednak fascynowały mnie przygody tułacza Odysa. Co za odwaga i wytrwałość, wierność i poświęcenie, cierpliwość i fantazja. Ów dziecinny zachwyt umiejscowił się wyraźnie w życiu i sztuce Nikosa, a po latach zaowocował zbiorem niezwykle autentycznych opowieści o bogach i ludziach, o Perseuszu i Meduzie, o wyprawie Argonautów, o Tezeuszu i Minotaurze, o Heraklesie, Antygonie, wojnie trojańskiej i o tułaczce Odysa. Mity w interpretacji Chadzinikolau mają tę zaletę, że przekazane z języka oryginału, żyją jakby w dwu językach jednocześnie. Autor transkrypcji starał się znaleźć na tyle adekwatne ekwiwalenty w języku polskim, by nie zatracić piękna oryginału, a jednocześnie nie „dointerpretowywać” utworów. Tak powstała książka piękna i prawdziwa zarazem, pełna smutku – bo smutni są bohaterowie mitów, a zarazem pełna wiary w człowieka i moc jego czynów, pragnień i uczuć. To jakby mały wykład o istocie człowieczeństwa. Mity greckie należą wszakże do wielkiego dziedzictwa kulturowego ludzkości. Zawsze oddziaływały na literaturę i sztukę, wywierały przemożny wpływ na kształtowanie się kierunków artystycznych i estetycznych, a przy tym nie przestały nigdy być magicznym lustrem rodzaju ludzkiego. Każda tragedia, każda wy prawa ponad siły, każde spętanie i każda batalia znajdą swoje odniesienie w tym zbiorze kulturowych metatekstów. Książka Chadzinikolau została pięknie wydana przez Oficynę Wydawniczą G&P. Zastosowano tutaj klasyczne już dzisiaj ilustracje Jana Marcina Szancera – jednego z najznamienitszych polskich ilustratorów książek. Jego przedstawienia są lekkie, zwiewne, pełne poezji i niespotykanego wprost wyczucia kolorystycznego. Charakterystyczne dla Szancera wydłużenie postaci i ich subtelny rysunek powodują, że teksty Chadzinikolau brzmią delikatniej od klasycznych przekładów czy transkrypcji mitów. Odsłania się też dzięki tym ilustracjom ukryty wymiar greckich podań – ich zdumiewająca poetyckość. Widać tu znakomicie, iż właśnie poeta powinien te teksty oblekać w polskie słowa. Szczególnie w procesie dydaktycznym książka Chadzinikolau i Szancera może być przydatna, wszak Mity greckie stanowią lekturę obowiązkową w szkole średniej.

Iliada

O znaczeniu Iliady dla kultury światowej nie trzeba przypominać, wszak obok Biblii, Gilgamesza, Księgi królewskiej, Kojiki, Popol Vuh, Boskiej komedii, stanowi ona, wraz z Odyseją, jej fundament. Chadzinikolau w tezach dołączonych do tego dzieła odkłamuje liczne mity narosłe wokół niego. Określa utwór jako epopeję historyczną, poetyzowaną historię, w której wizjoner Homer łączy psychograficzne osoby z autentycznymi wydarzeniami. Iliada nie jest zlepkiem podań, jej autorem jest genialny twórca – Homer (800–724 p.n.e.). To on sam spisał epopeję na 285 cienkich tablicach ołowianych. Nie jest to zatem luźny zapis, ale raczej przemyślana historycznie i artystycznie kompozycja. Utwór jest spójny, doskonały w konstrukcji epizodów, w symetrii bitew i złożeniu materiału w całość, z planem opartym o przewodnią myśl. Ma układ w stylu geometrycznym waz czarnofigurowych. Homer wcale nie był ślepcem, bo przecież żaden ślepiec nie byłby w stanie opisać z taką dokładnością zbroi, koni, krain, okrętów, walki, życia rodzinnego, ubiorów, gry i sportu, a nade wszystko anatomii człowieka, wyglądu świątyń. Jego dzieło pokazuje wyraźnie, że był podróżnikiem i posiadał ogromną wiedzę. W jego istnienie od dzieciństwa wierzył Heinrich Schliemann, a potem odkrył i oddał go światu wraz z zapomnianą Troją. Homer kochał swoich bohaterów, wodzów, bo łączyło ich wspólne przeznaczenie – śmierć, chwała, nieśmiertelność. Był bezstronny i z sympatią pisał o jednych i drugich. Iliada była wielką pieśnią tęsknoty i greckiego piękna, zaklętego w tęsknej opowieści i w przekazie zachowanym przez mądrość pokoleń, ale była też i jest opowieścią o chwale narodu greckiego i samej Grecji. Porwanie Heleny i konflikt pomiędzy Achajami i Trojanami jest rodzajem opowieści z kluczem, z której można wyczytać wielką wiedzę autora i jego epoki o człowieku. To jakby nieustanne przypominanie, że w ludziach są dwie natury – dobra i zła. Starczy iskra, starczy pretekst, a dawni bracia, a przyjaciele i siostry stają się zapiekłymi wrogami. Od czasów Homera niewiele zmieniło się na świecie w tym względzie, stale przelewa się krew, wciąż cierpią niewinne byty. Przekład Chadzinikolau czyta się z wypiekami na twarzy, bo wreszcie poemat ten zaczyna żyć swoim wewnętrznym rytmem. Nagle wątki znajdują swą kontynuacją, a zgubione przez innych translatorów treści odsłaniają się w pełnym blasku. Począwszy od pierwszego zaśpiewu – Gniew Achillesa opiewaj bogini, syna Peleusa,/ który Achajom zadał ból i niezliczone cierpienia/ i do Hadesu strącił tak wiele dusz dzielnych/ bohaterów, a ich ciała wydał na pastwę psom/ i różnym drapieżnikom. – a skończywszy na zamknięciu Rapsodu XXIV po spaleniu na stosie ciała Hektora – Kiedy wznieśli już kopiec, rozeszli się. Potem/ wszyscy spotkali się na obfitej stypie żałobnej/ w pałacach wychowanka Zeusa, króla Priama./ Tak zadbano o pogrzeb Hektora, poskramiacza koni. – czytelnik uczestniczy w prawdziwej uczcie poezji i języka. Dopiero ten przekład ustala proporcje, dopiero teraz widać ile narosło nieporozumień wokół głównych wątków dzieła Homera. Chadzinikolau we wstępie pokazuje to na kilku przykładach: Piękne próby parafrazowo–językowe dał Juliusz Słowacki. Dziwaczne i martwe są za to próby Stanisława Staszica (1815) i Jacka Idziego Przybylskiego (1814). Nudne i monotonne heksametry dominowały w filologicznych przekładach Pawła Popiela (1880), Augustyna Szmurły (1887) i Stanisława Mleczki (1894). Lucjan Rydel przetłumaczył osiem pieśni często stylizowaną gwarą, ale z polotem poetyckim. Ludowy przekład dał też Jan Czubek (1921), lecz bez tchnienia poetyckiego. Zapewne do czytania jest przekład pośredni Ignacego Wiśniewskiego, wydany na emigracji w Londynie w 1961 roku (w kraju – 1984) oraz Kazimiery Jeżewskiej (1983). Błędy w tłumaczeniach różnych autorów można by liczyć na tysiące, a czasem ich skala jest tak żenująca, że czytelnik zastanawia się dlaczego ludzie z tak mizerną znajomością greki biorą się za przekład monumentalnego dzieła. Dziwią też próby oddawania w języku polskim heksametru greckiego, bo nie rozróżniamy w nim głosek długich i krótkich. Chadzinikolau twierdzi, że właściwa byłaby tutaj miara wahająca się od 12 do 17 sylab, bo u Homera najczęściej miarą jest 14–16 sylabowa stopa metryczna. Autor nowego polskiego przekładu stara się stosować tę zasadę i uzyskuje efekt zdumiewający. Wreszcie Iliada staje się dziełem poetyckim, napisana z lekkością, nabiera także nośności i brzmi wspaniale w naszym języku. Warto na koniec oddać głos znawcy kultury antycznej prof. Oktawiuszowi Jurewiczowi, który nie waha się wydać jednoznacznej oceny: Przekłady Nikosa Chadzinikolau są wprost kongenialne. (…) to prawdziwa uczta duchowa i intelektualna; świetne rozumienie oryginału, obrazów poetyckich starożytnych i umiejętne dobranie ich polskich ekwiwalentów wciągają bez reszty w lekturę, od której trudno się oderwać. Dobrze się stało, że u końca tysiąclecia pojawił się w Polsce tak wierny przekład Iliady, tym bardziej, że w masowych seriach wydawniczych powiela się bzdurne spolszczenia Szmurły, w których Hektor poskramiacz koni występuje jako harcerz, zwykłe wydrążone okręty wygiętymi okrętami (Rapsod XII, w. 38) a Achajowie są Achidami, etc. Nie zapominajmy o wielkim, renesansowym dziele Nikosa Chadzinikolau, o bezcennym darze, jaki dał kulturze dwóch narodów – czas już też najwyższy by uhonorować tego twórcę specjalnie w Poznaniu i w innych miastach Polski.

__________

Sofokles, Antygona, tłum. Nikos Chadzinikolau, Oficyna Wydawnicza GMP, Poznań 1998,s.60.
Sofokles, Elektra, tłum. Nikos Chadzinikolau, Oficyna Wydawnicza GMP, Poznań 1998, s. 80.
Sofokles, Król Edyp, tłum. Nikos Chadzinikolau, Oficyna Wydawnicza GMP, Poznań 1998, s. 76.
Safona, Erotyki, przeł. i wstępem opatrzył Nikos Chadzinikolau, Oficyna wydawnicza G&P., Poznań 1998, s. 90.
Miłość Greków, przeł. i wyb. Nikos Chadzinikolau, Ad.Oculos, Warszawa 1998, s. 144.
Aforyzmy Greków, wybrał i przełożył Nikos Chadzinikolau, opr. graf., S. Ożóg, Ad.Oculos, Warszawa 1998, s. 112.
Mity greckie, oprac. Nikos Chadzinikolau, il. Jan Marcin Szancer, Oficyna Wydawnicza G&P, Poznań 1998, s. 160.
Homer, Iliada, przeł. ze starogreckiego, wstępem i przyp. opatrzył N. Chadzinikolau, Oficyna Wydawnicza G&P, Poznań 2001, s. 502.

« Older entries

%d blogerów lubi to: