W dwudziestolecie śmierci

Tadeusz Śliwiak (1928–1994) należał do grona tych poetów dwudziestego wieku, którzy zaświadczając swoją wielkość oryginalną twórczością, nie znaleźli należnego im miejsca w panteonie chwały liryki polskiej. Sławny za życia, zapraszany do wielu miast Polski i świata, stale podróżujący, wciąż biorący udział w festiwalach literackich, spektaklach i innych zdarzeniach artystycznych, powoli marniał i znikał, trawiony bezlitosną chorobą. W ostatniej sekwencji życia zawiodła go ona na krakowskie torowisko tramwajowe, gdzie drobne ciało zmasakrował przygodny pojazd elektryczny. Śliwiak potrafił tworzyć prawdziwe syntezy poetyckie i filozoficzne, w których pojawiało się tak charakterystyczne dla niego spojrzenie z góry i z boku, na przestrzał, od tyłu i dookolnie. Zauważała to krytyka literacka, chociaż więcej było recenzji ukazujących się książek, niż szerszych szkiców czy studiów filologicznych. Autor rekompensował to sobie żyjąc poezją, kierując działem liryki w „Życiu Literackim”, analizując nowe tomy i decydując, kto otrzyma zaszczytną Nagrodę im. Andrzeja Bursy, a wreszcie uczestnicząc jako główny juror w licznych konkursach poetyckich. Będąc silnie uwikłany w ceremoniały poprzedniego systemu społecznego, uciekał od niego ku elementarnym siłom przyrody i tworzył utwory, w których odzwierciedlił nieustającą ziemską walkę przeciwieństw i grozę istnienia w obliczu kosmicznej pustki i niewyobrażalnych ogromów. Odsuwając się od świata – na przykład na pokładzie statku handlowego, płynącego do Ameryki Południowej – zagłębiał się w rozmyślaniach nad strukturą i kształtem natury, nieustannie analizował cząstki i pisał, stale wydobywał z niebytu nowe wiersze, które od razu miały formę skończoną. Oczywiście przepracowywał je jeszcze i tworzył nowe wersje, ale to, co spływało z jego pióra samo w sobie było liryką, a szlify miały charakter korektorski i były jakby ostatnim, upiększającym dotknięciem wyobraźni.
Monolog ognia z tomu pt. Słownik wyrazów światłoczułych (1998) to wiersz, który należy lokować w głównym nurcie rozważań elementarnych Śliwiaka, ciągnących się od debiutanckiego Poematu o miejskiej rzeźni (1965). Już wtedy ustalone zostały ramy filozoficzne liryki, która nigdy nie przestała sublimować sensów w obrębie dynamiki materialnej i tego, co w starożytności powiedzieli o elementach Arystoteles, Heraklit, Platon, Ksenofanes, Tales z Miletu i Empedokles z Agrygentu. To było przekonanie, że cząstki materii, które nas współtworzą, są elementami całego wszechświata, a ich energia ożywia nasze organy i dodaje sił w sytuacjach ekstremalnych. Z czterech żywiołów, skodyfikowanych w starożytności przez Empedoklesa, Śliwiak przywołuje ogień i w specjalny sposób go antropomorfizując, pozwala mu „wypowiadać” prawdy o istnieniu i świecie. Przestrzega, by nie wchodzić z nim w zbytnią komitywę, bo skutki mogą być opłakane: Nie dotykaj mnie/ nie mam szacunku dla niczego co palne/ tym samym dla mnie jest łachman biedaka/ co i płótna bezcennych malowideł. To jest perspektywa skrajnie eschatologiczna, dla której wszystko, co ziemskie jest jednakie, a jakakolwiek gradacja wartości kończy się w ogniu i zostaje ostatecznie unicestwiona w nim. Nic mu się nie oprze, a jego gwałtowność i moc mają takie samo znaczenie dla biedaka, jak i dla najwspanialszego artysty. Łachman, w który odziewał się ubogi i bezdomny człowiek i płótno wiszące w galerii płoną tak samo i równie szybko stają się popiołem, gubią swój kształt i kolor, wymiar i treść: Spełniając moją powinność/ wiem, że olejna farba pali się dobrze/ a emalia starej miednicy topi się i spływa. Poeta odwołuje się do ludzkich doświadczeń dziecinnych, kiedy to mały chłopiec zbliża rękę do płomienia świecy, albo gdy dziewczynka patrzy w zachwycie na ognisko rozpalone przez dorosłych. Dopiero jednak wielkie pożary i katastrofy naturalne, dają wyobrażenie o sile ognia i jego bezlitosnym pochodzie przez dzieje. Obecnie gaszenie go opanowano do perfekcji, a i tak wracają wciąż często sceny jakby rodem ze średniowiecza, gdy płonęły całe miasta, pałace, wielkie warownie i wieże. Historia ludzkości pełna jest tragicznych relacji na temat pożarów i wykorzystywania ognia do celów wojennych, a szczytem wszystkiego stały się nowoczesne rodzaje broni, które w ułamku sekundy potrafią wykreować żar z wnętrza słońca i unicestwić wszystko w promieniu wielu kilometrów.
Choć wiersz Śliwiaka powstawał w czasach pokoju i upadku Związku Radzieckiego, to słychać w nim stale echa zimnej wojny i ogień „przypomina” o skali zagrożeń w czasach rakiet międzykontynentalnych: Mam wielu wyznawców/ którzy potrafią przenosić mnie przez oceany/ aby sięgnąć celu. Ale też formułuje przestrogę w stosunku do tych, którym się wydaje, że posiadanie nowoczesnej technologii daje przewagę nad wrogiem. Z drugiej strony oceanu ruszą przecież podobne pociski i przesłany ogień powróci natychmiast jak bumerang: Oni myślą, że jestem ich atutem/ w przetargu idei/ Ale kto zadaje się ze mną/ niech wie że nie uznaję wyboru/ i że wszystko co palne jest moją własnością. Panowanie ognia nad światem jest powszechne i nie ma krainy, w której nie odgrywałby on znaczącej roli – obecny w paleniskach i piecach chlebowych, nieodzowny przy produkcji garnców i żelaznych narzędzi, a nade wszystko utajniony w energii elektrycznej, ożywiający komunikację i przepływ informacji w urządzeniach elektronicznych, samochodach statkach i samolotach. Choć ludzkość uczyniła z niego element użyteczny i okiełznała go w stu procentach, to jednak nie przestał budzić grozy i wymykać się spod kontroli. To zapewne powoduje, że w monologu ognia pojawia się jakże ludzka przechwałka: Jestem z rodu żywiołów/ a takim będąc nie mam pana nad sobą. Ród żywiołów, to obok ziemi, woda i powietrze, ale tylko utlenianie ma tak zjawiskowy wymiar – choć takie wrażenie robią na ludziach wielkie fale oceaniczne, choć wybuchy wulkanów czy trujące, bagienne wyziewy przerażają, a huragany, burze i cyklony dają wiedzę o mocy powietrza, to prym w rodzie elementów naturalnych wiedzie ogień. Gdy spala ogromne połacie lasów, unicestwia w mig mocarne domostwa i fabryki, pojawia się przy eksplozjach cystern kolejowych i wypadkach lotniczych. A nade wszystko, gdy obserwuje się go w przybliżeniach magmy słonecznej, wiatru energetycznego, szybko docierającego do ziemi i ożywiającego wszelkie formy istnienia. Doprawdy może on z dumą mówić: Jestem ogniem/ żyję w niewielkiej prowincji – Ziemia/ a gniazdo moje/ dobrze ukryte w samym środku globu – może nawiązywać do rozgrzanego wnętrza Nife i lawy, która co jakiś czas przedostaje się na powierzchnię. Śliwiak wpatruje się w ogień z dziecinnym podnieceniem i elementarną fascynacją, ale też z ogromną wiedzą o nim, podbudowaną lekturami filozofów, czerpiącą wiele z licznych osobistych doświadczeń. To jest poetyckie formułowanie sentencji na temat najgroźniejszego z żywiołów i ambitna próba zrozumienia jego najgłębszej istoty.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…