ARCHIWUM KRYTYCZNOLITERACKIE (9)

Jerzy Pietrkiewicz 1916–2007

Jerzy Pietrkiewicz należał do grona kilkunastu polskich pisarzy rozpoznawalnych w świecie. Szczególnie w krajach anglojęzycznych osiągnął pozycję niekwestionowanego ambasadora polskiej kultury i cenionego translatora z dwóch języków – polskiego i angielskiego. Znakomity szkic o życiu i twórczości tego wielowymiarowego twórcy i badacza napisał w 1985 roku Jerzy Starnawski[1]. Znalazł się w nim opis życia, działalności naukowej i najważniejszych obszarów twórczej penetracji autora, pochodzącego z Ziemi Dobrzyńskiej. Znajdziemy też w tym tekście nawiązanie do omawianej tutaj antologii liryki angielskiej: Do pełnego obrazu działalności poety polskiego i powieściopisarza angielskiego pozostaje jeszcze pogranicze: działalność translatorska. Polskiemu czytelnikowi przybliżył poezję angielską, wydając „Antologię liryki angielskiej (1300–1950)”. Zebrał tu utwory stu dwudziestu poetów od Chaucera, poprzedzonego anonimowymi utworami średniowiecznymi, aż do Dylana Thomasa. Tłumacząc wiersze poezji angielskiej, wczuwał się w styl poezji polskiej w odpowiedniej epoce. (…) Edytorzy wielotomowej antologii „Poeci języka angielskiego”, Henryk Krzeczkowski, Jerzy S. Sito, Juliusz Żuławski, wydawanej nakładem PIW-u w Warszawie, przejęli tłumaczenia Pietrkiewicza, którego „ładne spolszczenia” pochwaliła recenzentka tomu II (1971) Alina Szalanka. Niektóre przekłady prozy angielskiej pióra Pietrkiewicza są znane poza wymienioną antologią, między innymi Pietrkiewicz był jednym z tłumaczy „Pism wybranych” Chestertona, opublikowanych w wydawnictwie Znak (1974).[2] Antologia poezji jest zwykle tworem sztucznym – mniej lub bardziej udaną próbą połączenia skrajnych postaw, osobowości, poetyckich i estetycznych programów. Autorski, chronologiczny zestaw przekładów wierszy angielskich od 1300 roku do roku 1950 jest przedsięwzięciem karkołomnym, niezwykle trudnym, wręcz eksperymentalnym. Chyba, że twórcą tego rodzaju antologii jest człowiek, który – poprzez stałe przebywanie w Wielkiej Brytanii – zgłębił tajniki języka, poznał literaturę angielską pracując jako wykładowca uniwersytecki i tworząc rozległe panoramy tej domeny, a przy tym jest to jeszcze ktoś, kto jest cenionym poetą i prozaikiem. Taką postacią jest zapewne Jerzy Pietrkiewicz, którego różnorodna twórczość obejmuje sztuki teatralne, szkice krytyczne, około dziesięciu powieści i poezje. Autor ten, od roku 1940 mieszkający w Londynie, gdzie przez długie lata był profesorem języka polskiego i literatury polskiej na Uniwersytecie Londyńskim, jest niezwykle oryginalnym tłumaczem literatury polskiej na język angielski i równie oryginalnym czytelnikiem, interpretatorem dzieł wielu epok. Szczególnie uwidoczniło się to w pracy na temat Juliusza Słowackiego pt. Proroctwo mesjaniczne[3]. Pietrkiewicz wydał też w 1960 roku w Londynie antologię pt. Five Centuries of Polish Poetry 1450–1950, a także przełożył wszystkie opublikowane wiersze Karola Wojtyły, które ukazały się potem w 1982 roku w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Niestety dopiero w latach osiemdziesiątych polscy wydawcy zaczęli szerzej sięgać po utwory tego zasłużonego dla polskiej literatury twórcy – nakładem LSW ukazały się dwa tomiki jego wierszy: Kula magiczna (1980) i Poezje wybrane (Biblioteka poetów 1986). PIW opublikował też cenny zbiór esejów pt. Literatura polska w perspektywie europejskiej (1986) i powieść pt. Izolacja, a PAX wybór wierszy. Tylko ktoś piszący w dwu językach mógł pokusić się o skonstruowanie tego rodzaju antologii, tylko autor znający doskonale zarówno jedną, jak i drugą literaturę, zdobyć się mógł na tego rodzaju wysiłek. Antologia liryki angielskiej 1300–1950 obejmuje wiersze od Anonima (Pochwała Najświętszej Marii Panny) do Październikowego poematu Dylana Thomasa – Obok utworów znanych z wielu przedruków, jak Elegia Graya, Kubla Khan Coleridge’a, Ode to a Nightingale Keatsa czy Tarantella Belloca –pisze we wstępie autor, wyjaśniając swój zamysł konstrukcyjny – wybrałem wiersze ilustrujące formy i okresy liryki angielskiej od anonimowej poezji średniowiecznej do chwili obecnej (tj. roku 1950 – dop. D.T.L.). Układ chronologiczny nie według kolejności dat urodzin czy śmierci, lecz według życia utworów w rozwoju literatury, tak, żeby czytelnik sam mógł zauważyć zmiany w stylu lub cechy uwydatniające poszczególne okresy (np. barok), grupy autorów, nawroty do pewnych tradycji itp. Wydaje mi się, że takie obcowanie z literaturą, a więc z żywym tekstem, ważniejsze jest od znajomości faktów monograficznych czy „tła epoki”: kto woli przemieloną naukowość, niech sobie weźmie encyklopedię czy „zarys literatury”.[4] Jak widać stawia Pietrkiewicz na literaturę, konkretne wartości tekstu i jego znaczenie w perspektywie całej poezji angielskiej i jej etosów. We wspomnianym wstępie formułuje także autor swoje uwagi na temat samego przekładu i jego strategii: Przekład nie jest kopią oryginału, tak jak żaden język nie jest kopią drugiego języka. Dosłowność a wierność przekładu to dwie różne sprawy. Jeśli zaś chodzi o tłumaczenie poezji prozą, szczególnie poezji lirycznej, to mija się ono z celem, ponieważ rozbija jednolitość wrażenia, odbiera wierszowi siłę bezpośredniego oddziaływania. Tłumacz z natury swego zadania musi posługiwać się kompromisem (…)[5]. Pietrkiewicz w swojej antologii wskazuje iż motywy bólu i cierpienia pojawiają się w wierszach angielskich jak powracający refren. Życie w perspektywie tej poezji to nieustanne ścieranie się z przeciwnościami losu, ciągła walka o błogosławioną chwilę wytchnienia. Najpełniej wyraził to Anonim z XIV wieku: Żywotem ziemskim/ Wiatr włada marnie/ Płacz i ciemności/ Oraz męczarnie./ Z wiatrem kwitniemy,/ Z wiatrem spadamy,/ Z płaczem idziemy,/ Z płaczem znikamy./ W męce się kończym,/ W męce się rodzim,/ Z trwogą żyjemy,/ Z trwogą odchodzim. Te same tony odnajdziemy w wierszu Eliota pt. Podróż Trzech Króli: A to Narodzenie dla nas/ Stało się ciężką i gorzką agonią jak śmierć, nasza śmierć. Podobnie jest też w stylizowanej wypowiedzi poetyckiej podmiotu z wiersza pt. Październikowy poemat Dylana Thomasa: Dzień mych urodzin zaczęły ptaki wód/ Ptaki skrzydlatych drzew furkocząc mym imieniem/ Nad zagrodami nad białymi końmi/ I wstałem ze snu/ Jesienią dżdżystą/ Wyszedłem na ulewę wszystkich moich dni. Ale też i w wierszach innych epok odnajdziemy ten sam ton i tę samą żałosną skargę – to jakby jedna z cech konstytutywnych angielskiej dykcji poetyckiej. Zauważymy ją w sonetach Szekspira, wierszach Marlowe’a, Donne’a, Vaughana, Miltona, Pope’a, Graya, Blake’a, Coleridge’a, Byrona, Keatsa, Shelleya, Browninga, Arnolda, Swinburne’a, Hardy’ego, Thomasa, Yeatsa, Daviesa, Lawrence’a, odnajdziemy ją w utworach dramatycznych tych pisarzy i często niezwykle bogatej epistolografii. Ale jakby kontrapunktem dla tego rodzaju pojmowania świata i zadań poezji są wiersze poetów chwalących naturę, spokojne wiejskie życie, twórców z zachwytem spoglądających na zachód słońca czy dziwnego ptaka. I nie powinno dziwić, że wśród autorów tego rodzaju wierszy znajdą się wymienieni wyżej jako ci, którzy w swoich utworach odzwierciedlili ową destrukcyjną, niszczącą stronę egzystencji, a więc: Chaucer, Sidney, Daniel, Szekspir, Dekker, Johnson, Donne, Herbert, Marvell, Herrick, Lovelace, D’Avenant, Milton, Collins, Burns, Coleridge, Wordsworth, Byron, Keats, Hood, Browning, Newman, Hopkins, Philips, Kipling, Chesterton, Joyce, Turner, Belloc, a także Dylan Thomas i Eliot jako autor pięknego wiersza do żony: Której zawdzięczam niespodziany zachwyt,/ co pobudza me zmysły w czasie przebudzenia,/ rytm, co rządzi naszym spoczynkiem podczas snu,/ harmonijny oddech kochanków,/ których ciała pachną jedno drugim,/ myślą te same myśli bez potrzeby słów,/ paplą te same słowa bez potrzeby sensu./ Nie wyziębi zgryźliwy wiatr zimy/ i nie wysuszy ciężki żar spiekoty/ róż w ogrodzie różanym, który jest nasz, nasz tylko./ Ale tę dedykację będą czytać inni;/ intymne słowa dla ciebie pójdą między ludzi. Poezja angielska – jak każda wartościowa i prawdziwa sztuka, rozpierana jest wewnętrznymi sprzecznościami, pełna jest kryptocytatów i świadomych nawiązań do dorobku poprzedników. Liryka ta świadomie kultywuje przez wieki jakby stałe nurty rozwojowe. Nawet poeci współcześni, tacy jak Eliot, Joyce czy Dylan Thomas, mają w swoich wierszach ów ton i dykcję wieków. Zarówno w Ziemi jałowej jak i w Muzyce kameralnej pobrzmiewają wyraźnie echa Chaucera, Marlowe’a, Donne’a, no i oczywiście Szekspira, a także Byrona i innych poetów romantycznych. Owa polifoniczność angielskiej poezji spowodowała, iż stała się ona także swoistym europejskim zbiorem metatekstów; matryc i sztanc, niejako gotowych do wykorzystania przez inne poezje. Dlatego tak wielki jest wkład Szekspira do kultury światowej, dlatego tak silnie oddziaływał na język poetycki całego świata Eliot czy Dylan Thomas. Dzieje się tak, bo jest poezja angielska jakby przekaźnikiem treści uniwersalnych – nie odnajdziemy w niej tych jakże charakterystycznych dla, na przykład, literatury polskiej i innych literatur słowiańskich, treści regionalnych, zaściankowych, a przez to nieczytelnych dla przedstawicieli innych narodowości. Pietrkiewicz przekonuje nie bez racji, iż: Liryka angielska jest zaiste warta poznania: dużo w niej poetyckich eksperymentów oraz odczuć i wypowiedzi wspólnych nam wszystkim. Jak cała poezja liryczna obraca się ona między dwoma biegunami: miłością doczesną i miłością Bożą. W liryce naprawdę natchnionej nie ma dualizmu ciało – duch, nie ma dwu miłości, a owe przeciwległe bieguny to może tylko kontrast, bez którego forma obyć się nie potrafi.[6] W zestawie wierszy zaprezentowanym przez Jerzego Pietrkiewicza szczególnie ciekawić mogą polskiego czytelnika utwory o Polsce i Polakach. Znajdziemy w antologii takich utworów kilka – John Keats napisał piękny wiersz o Tadeuszu Kościuszce: O, szlachetny Kościuszko, wielkie imię twoje/ To plon, to żniwo dla nas, z którego zbieramy/ Uczuć snopy bogate – dźwięczy ponad nami/ Dzwonieniem sfer niebiańskich, gdzie wieczności zdroje. Alfred Tennyson stworzył niezwykle sugestywną wizję Polski: Boże, jak długo będzie człowiek tratowany/ Przez najgorszego z ludzi? Jeszcze nie przestało/ Serce Polski bić w piersiach, choć krew święta z ciała/ Spływa na pola żyzne, a zwęglone ściany/ Z każdego miasta proszą Cię, Panie nad Pany / Nim barbarzyńca wschodni nie sięgnie znów śmiało/ Po czyjś tron, czyjeś berło i po cudze łany,/ Utrwalając ową przemoc odpowiedz: Czy mało/ Było cierpień, o Boże? I czy długie lata/ Ma kraj ów gnębić Moskal o sercu z kamienia?/ Nam zaś o Sprawiedliwy i Dobry nam przebacz. Wiersz pt. Polska napisał także Gilbert Keith Chesterton: Lecz wyniesione to godło zostało/ Od chwili, kiedy Bóg gniew okrył chwałą/ I gdy zawisły nad domostwem sławy/ Znów orły czarne oraz sępy szare./ W nim to, gdzie wojna świętsza jest niż pokój/ I gdzie nad miłość nienawiść zachwyca,/ Zabłysł straszliwy jako Duch Święty/ Orzeł, co bielszy jest niż gołębica.. Z kolei inny znany poeta, żyjący w latach 1870–1953 Hilaire Belloc, napisał wiersz, który ma w sobie jakąś tajemnicę i tęskną nutę polskości: Pani i Królowo, tajemnic Tajemnico,/ Któraś Regentką na niezmąconych niebiosach,/ Święta Hilda widziała we śnie Twoje lice,/ A muzyka szła za Tobą lasem po rosach./ Gdy do owczarni wrócą owce i noc bosa./ To jest wiara, w której trwam i trwałem przez lata;/ W niej chcę umrzeć, gdy przyjdzie mi zejść z tego świata. Antologia liryki angielskiej Jerzego Pietrkiewicza daje polskiemu czytelnikowi jakby „skondensowany” obraz dokonań poetów z Wysp Brytyjskich od średniowiecza do współczesności. Jest wyważona, czyta się ją jak rozwijający się wciąż i zmierzający ku coraz to innym możliwościom kreacyjny poemat. Pietrkiewicz ustala proporcje pomiędzy poszczególnymi poetami – przenosi akcenty z postaci przereklamowanych, bądź przecenianych w Polsce, na twórczość poetów rzeczywistych i na ich najwartościowsze teksty. Stanowiąc swoistą formę przewodnika po liryce angielskiej, jest omawiana tu antologia jednorodnym dziełem profesora. Wywarła też ona duży wpływ na polskich poetów, szczególnie na tych najmłodszych. Tego rodzaju dobra praca literacka i naukowa ustawia Pietrkiewicza w rzędzie najwybitniejszych humanistów dwudziestego wieku i powoduje, że zacierają się granice pomiędzy narodami i kulturami, a wartości ogólnoludzkie wypierają przemoc, gwałt i wszelkie próby dehumanizacji. W tym przypadku wygnanie zaowocowało dziełami, które czas zapewne wpisze obręb szeroko pojmowanej polskiej kultury naukowej i nada im odpowiednią rangę w szeregu dokonań ważkich, oddziałujących z niezwykłą siłą na świadomość i intelekt, programujących na długi czas odbiór i rozumienie tego, co w poezji anglosaskiej najwartościowsze, najbardziej zasługujące na uwagę.

[1] J. Starnawski, Jerzy Pietrkiewicz jako badacz literatury polskiej i porównawczej [w:] J. Pietrkiewicz, Literatura polska w perspektywie europejskiej, przeł. A. Olszewska-Marcinkiewicz, I. Sieradzki, Warszawa 1986.

[2] Ibidem, s. 11–12; Starnawski przywołuje recenzję A. Szalanki z „Rocznika Literackiego” 1971, Warszawa 1973, s. 388–389. Przekłady Pietrkiewicza chwaliła też Z. Kozarynowa [w:] Literatura polska na obczyźnie, t. 2, Londyn 1965, s. 360–361.

[3] J. Pietrkiewicz, Proroctwo mesjaniczne/ Messianic Prophecy, London 1991; Oryginalność odczytań Pietrkiewicza podkreślałem w artykułach: Szamanizm i praktyki szamanistyczne w twórczości Adama Mickiewicza [w:] Adam Mickiewicz. Kontext und Wirkung/ Adam Mickiewicz. Contexte et rayonnement. Actes du colloque Mickiewicz Fribourg/Suisse, ed. Rolf Fieguth, Fribourg/Suisse 1999 oraz w W nicość śniąca się droga. Nad ontologią poetycką Bolesława Leśmniana [w:] Leśmian. Studia, Kraków 2000. Oba artykuły zostały też przedrukowane w mojej książce pt. Marmur i blask. Studia. Szkice. Artykuły o poezji polskiej od Mickiewicza do Miłosza, Bydgoszcz 2000.

[4] J. Pietrkiewicz, Wstęp [w:] Antologia liryki angielskiej, Warszawa 1997.

[5] J. Pietrkiewicz, Tamże.

[6] Tamże.

SEN PODRÓŻNY

Takim pięknym Airbusem A 380 zdarzyło mi się podróżować już kilka razy

Po okresie  intensywnych podróży, które odbyłem w latach 2000–2019, czas zamknięcia w Polsce jest trudnym doświadczeniem. I nawet mózg na to reaguje, generując podczas snów obrazy z pobytów w różnych krajach i przestrzeniach. Ale jak to zwykle bywa w rewirach onirycznych, wszystko w nich jest przemieszane i udziwnione, skomplikowane i zdumiewające. Ostatniej nocy miałem taki sen i teraz spróbuję go odtworzyć: poleciałem znowu do Chin i długo wędrowałem po Pekinie, ale w pewnym momencie ta rzeczywistość zmieniła się i nagle znalazłem się w Wilnie. Oba miasta znam znakomicie, więc poruszałem się w nich bez trudu, choć w pewnym momencie i ta przestrzeń litewska zmieniła się w ukraińską i wędrowałem ku nabrzeżom Dniestru. Obok mnie pojawiali się ludzie, których w różnych latach spotykałem podczas podróży, zaprzyjaźnieni ze mną i przyczyniający się do tego, że mogłem odbywać dalekie eskapady. Był więc chwilami przy mnie Adam Szyper, Stanley H. Barkan, Jidi Majia, Romek Mieczkowski, Sona Van, a także wielu innych. Idąc ulicami Wilna, bodaj na Zarzecze, zostałem z powrotem przeniesiony do Pekinu. W tym momencie mógłbym za Adamem Mickiewiczem i przywołującą jego cytat Marią Dąbrowską powiedzieć: Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia. Nagle pojawiła się nerwowość, znana mi z wypraw na pekińskie lotniska, zdaję się na Terminal 2, gdzie wraz z senegalskim poetą w roku 2009 nie znaleźliśmy ludzi, którzy mieli nas tam odebrać. Teraz też miałem gdzieś lecieć i denerwowałem się we śnie, że nie zdążę na samolot, przepadną bilety i będę miał wielkie kłopoty. Zdaje się, że pojawili się jednak jacyś pomocni ludzie i zostałem wyekspediowany ku innemu terminalowi, gdzie odprawiono mnie i znalazłem się w rozklekotanym samolocie. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że następnym etapem mojej podróży ma być Grenlandia… Statek powietrzny przypominał zdezelowany autobus, którym, w 2001 roku przejechałem południową Ukrainę, podążając z Kijowa do Krzemieńca. Siedziałem w jednym ze ściśniętych rzędów siedzeń, a tuż obok mnie był tylko powyginany, rurkowaty szkielet jednego z nich, bez siedziska. Po jakimś czasie, uradowana, że znalazła wolne miejsce, usiadła na nim piękna ciemnoskóra dziewczyna, która uśmiechnęła się do mnie promiennie. Tak wróciła reminiscencja lotu z 2002 roku do Stanów Zjednoczonych, kiedy to w DC 10 linii KLM trafiło mi się miejsce obok urodziwej Adrianny, podróżującej z Etiopii, przez Rzym i Amsterdam na lotnisko Newark. Nawiązałem z nią sympatyczną rozmowę i wymieniliśmy się adresami, a teraz – we śnie – afrykańska piękność wtuliła się we mnie i nie przeszkadzało jej, że siedzi na metalowych rurkach… Zdaje się, że to były ostatnie obrazy tego snu, może jeszcze mignęło w nim lądowanie pośród lodów Grenlandii, jakieś foki i morsy, może pojawił się Adam, który w 2002 roku odbierał mnie na lotnisku w Newark i zabrał taksówką do swojego mieszkania w pobliskim Elizabeth. Wszystko razem było zdumiewającym kolażem doświadczeń i surrealistycznych transformacji, lęków i euforii, nieustannej czujności podróżniczej i pewności, że wszystko ma swoje miejsce w ciągach zdarzeniowych mojego przeznaczenia.    

PISARZ

© Inge Morath – Magnum Photos

Na platformie HBO obejrzałem film dokumentalny o amerykańskim dramaturgu Arturze Millerze, przygotowany i nakręcony przez jego córkę Rebeccę. Przez lata źle oceniałem tego twórcę, zapewne z powodu związku z Marylin Monroe, który jakoś nie pasował do poważnej literatury. Film ukazał mi prawdziwe oblicze tego wspaniałego twórcy, a przy tym jakże dobrego człowieka, w wolnych chwilach zajmującego się stolarką. Pochodził z polskiej rodziny żydowskiej, która wyemigrowała do Ameryki i powoli wtopiła się w nowe społeczeństwo. Jego ojciec nie był wykształconym człowiekiem, ale potrafił rozkręcić wielki biznes ubraniowy, który niestety splajtował w czasach wielkiego kryzysu. Z powodu braku pieniędzy, młody Arthur imał się różnych prac by opłacić czesne za studia na University of Michigan, wtedy też zaczął pisać pierwsze dramaty. Znam najsłynniejsze z nich: Śmierć komiwojażera, Po upadku i Tygiel, który dla większego rozgłosu pojawił się u nas jako Czarownice z Salem. Ostatni z wymienionych utworów najbardziej mnie poruszył, a film ukazał mi jego drugie dno – polowanie na komunistów w powojennej Ameryce. Obraz równie utalentowanej córki pisarza zawiera wiele nieznanych informacji, prezentuje Millera w różnych okresach życia i twórczej drogi. Na pierwszy plan wysuwa się jego wielki intelektualizm, twórcy rozumiejącego znacznie więcej od innych ludzi, starającego się odnaleźć ukryte przekazy w świecie poplątanych relacji międzyludzkich. Jego namysł nad rzeczywistością miał w sobie wiele z mądrości żydowskiej kabały, ale też podążał ku nowoczesnym teoriom poznania. W takim rozumieniu dramaturgia Millera jest próbą zrozumienia siebie i ludzi, z którymi pisarz zetknął się na swojej drodze, ale też zawiera ukryty przekaz na temat naszych najgłębszych korzeni mentalnych. Film ukazuje też relacje Millera z Marylin Monroe, jak się okazuje jednego z niewielu ludzi, którzy ją rozumieli i potrafili wspierać. Związek nie przetrwał próby czasu, gdyż było to spotkanie zbyt wyrazistych, nieustannie eksplodujących, a przy tym jakże odmiennych osobowości. Najciekawsze w tym dokumencie są autentyczne zapisy wystąpień i rozmów z najbliższymi, w tym z bratem i trzecią żoną, ale niezwykle poruszające są też liczne próby uzasadnienia życiowych decyzji twórcy i jego wieloletnich eksperymentów z tworzywem dramaturgicznym. Nominowany wielokrotnie do Nagrody Nobla, nigdy jej nie otrzymał, zaszył się w swoim domostwie w Connecticut, gdzie zmarł dożywszy prawie dziewięćdziesięciu lat. W filmie mówi, że na jego tablicy nagrobnej ma być tylko jedno słowo, określające to, czym się zajmował – Pisarz.  Tak też uczyniono…           

NALOT PISKU I ŚWISTU

Fot. Nick Hawkins Nature Picture Library Be&w

Wczoraj wieczorem siedziałem na tarasie i długo przyglądałem się świstającym w powietrzu jerzykom. Moje myśli podążały ku osiedlu mojego dzieciństwa, chwilom spędzonym na boiskach, cmentarzach, pośród budów i wertepów dawnego Pola Ułańskiego. Nieodzownym tłem dźwiękowym dla takich wypraw były piski tych ptaków, łączących się w stada i nadlatujących nad nasze głowy, okrążających wieżowce i skupiska wysokich topól. Teraz, w lipcu dwudziestego pierwszego roku nowego stulecia, mój zachwyt nad tymi śmigłymi bytami nie zmienił się, a nawet znacznie się powiększył i stał się refleksyjny. Siedziałem na krześle i patrzyłem jak jerzyki brawurowo atakują przestrzeń, rozpędzając się do ogromnych szybkości. Na niebie pojawiły się już jasnogranatowe chmury, rozciągnięte jak dalekie wyspy na Morzu Karaibskim albo w Oceanii, zanikające powoli wraz z gasnącym słońcem. Powietrze było czyste, znacznie chłodniejsze niż podczas ostatnich dni, wyraźniejsze były też zapachy traw, kwiatów, krzewów i rozrastających się drzew owocowych. I te ptaki pojawiające się raz po raz nad moją głową, momenty całkowitej ciszy i nagłego „nalotu” pisku i świstów piór. Zamyśliłem się nad swoim życiem i z kolei pobiegłem myślą do Johannesburga, gdzie przyglądałem się jerzykom podczas wyprawy do Afryki w roku 2019. Przyleciawszy do Polski w maju, odlatują w sierpniu, choć czasami – podczas ciepłych okresów jesiennych – widywane są do października. Szukają ciepła i owadów, przesuwając się z Europy na południe, przez jakiś czas latając pod niebem Hiszpanii, Maroka, Konga, aż docierają do Republiki Południowej Afryki, gdzie mają znakomite warunki do życia. Stałem w oknie hotelowym w Johannesburgu i patrzyłem na ich harce, takie same jak niegdyś na Osiedlu Błonie, równie dynamiczne jak wczoraj, nad moim domem, ogrodem i tarasem. Wyrazistym  śladem tej fascynacji jest wiersz pt. Jerzyki nad Afryką, który napisałem w RPA, a potem opublikowałem w tomie pt. Rzeźba z hebanu: Tutaj was dogoniłem śmigłe/ jerzyki znad Polski/ tutaj teraz wykrawacie/ z niebios błękitne Elipsy/ tak samo lśniące i nagle/ zmieniające kierunek/ lotu/ tak samo głodne/ śpiesznej miłości/ w locie/ tutaj was znowu/ zobaczyłem/ i stąd ruszycie/ moim śladem/ ku Europie. Wiersz jest ledwie niewielką refleksją, wkomponowaną w ciąg innych zamyśleń, choć odbija się w nim ich i moja sytuacja, jakże odmiennych bytów przygotowujących się do dalekiego lotu. Ja pokonałem ogromną przestrzeń nad Afryką i Morzem Śródziemnym w wielkim airbusie, a one podążyły w dal w ogromnych stadach, przesuwających się na północ od wieków wyznaczoną trasą.  

* * *

Życie musi być energiczne, pełne pomysłów i działań, podróży i zmian miejsc, nieoczekiwanych zwrotów akcji i zaskoczeń. Ale równie ważne są momenty uspokojenia, kontemplacji ciszy, zatopienia się w myślach, podsumowań tego, co zrobiliśmy. Istnienie z natury swojej podąża ku entropii, rozmyciu kształtów i zapomnieniu pojedynczych chwil. Jeśli człowiek nie obudzi się w momencie przejścia z wieku średniego do starości, zacznie powoli gubić wszystko, tracić wspomnienia i obrazy, a finałem egzystencji może być choroba izolująca nas od świata. Niedawno miałem do czynienia z kobietą, która szybko zaczęła odgradzać się od rzeczywistości i tracić to, co przez kilka dekad było dla niej wartościowe. Rodzina nie zauważyła symptomów osuwania się w nieświadomość, a gdy pojawiła się medyczna diagnoza, było już za późno. Może takie odejście ze świata jest łagodniejsze od przeszywającego bólu lub niesprawności organów, zesztywnienia kończyn i kręgosłupa, może jest rodzajem ostatecznego znieczulenia. Może tak, ale przecież nie ma już wtedy szans na uporządkowanie tego, co się zrobiło, a podsumowanie staje się równie błahe jak upływ kolejnych godzin i dni. Póki człowiek zatrzymuje się w pędzie i jest w stanie kontemplować zmienność w naturze i codziennym życiu, istnieje realnie, zamyka kolejne przedziały i pointuje je. Ale przecież każdego dnia wiele istnień zostaje zaskoczonych i często nawet nie jest w stanie zinterioryzować własnej eschatologii, osuwa się w nicość jak piasek ze skarpy, jak głaz ze zbocza, gaśnie jak ognisko pośród mroku. Każde życie można oceniać w różnych fazach jego rozwoju, ale ostateczna ocena możliwa jest tylko po śmierci. Każdy z nas ma ściśle określoną liczbę chwil, które muszą się wypełnić, a choć w młodości wydaje się, że jest ich tak wiele, iż nigdy się nie wyczerpią, podczas kolejnych obiegów ziemi wokół słońca ich liczba drastycznie maleje. I przychodzi ostatni rok, miesiąc, dzień – i przychodzi ostatnia godzina, poślednie kilka minut i chwila zamykająca życiorys. Nawet jeśli zaczniemy wszystko porządkować, umieszczać zdjęcia w albumach, wydawać książki i oprawiać publikacje w eleganckich tomach, ktoś może to wyrzucić do śmietnika, a w najlepszym przypadku wystawić na aukcję. Podczas moich pobytów w Stanach Zjednoczonych widziałem wiele takich wyprzedaży, organizowanych przez wyspecjalizowane instytucje. Rodzinom – często rozsianym w oddalonych od siebie stanach – nie opłaca się transportować rzeczy pozostawionych po babciach i dziadkach, rodzicach lub rodzeństwie. Organizuje się wtedy kiermasze, chętnie odwiedzane przez żywych, kupujących w opustoszałych domach to, co może się przydać, najczęściej za parę dolarów. Zdarzało mi się też kupić jakąś rzecz albo książki z domowych bibliotek, niegdyś kosztowne i drogocenne, a teraz prawie nikomu niepotrzebne. Niestety często czułem też w tych domach „zapach śmierci”, czy to realny, w sytuacji, gdy zmarła osoba przez jakiś czas leżała w domu, czy to pojawiający się po latach, gdy starzy ludzie przestają sprzątać i zaśmiecają pokoje różnorakimi zbędnymi rzeczami. Co zatem zostaje? Jak przeciwstawić się rozpadowi i zatracie wszelkich wartości? Każdy sam musi o tym zdecydować…Ale warunkiem jest świadome istnienie i zauważanie zmieniających się warunków, kontemplowanie samego siebie…

W TRZY CHWILE…

Choć Tadeusza Wyrwy-Krzyżańskiego już nie ma pośród nas, wciąż ukazują się jego książki. Dzieje się tak za sprawą jego żony Joanny, która czuwa nad recepcją najwybitniejszego twórcy pilskiego. Właśnie ukazała się książka dla dzieci, bogato ilustrowana i znakomicie wydana. Napisałem do tej publikacji kilka słów:

Młody człowiek zwykle jest bardzo ciekawy świata i poznaje go z szeroko otwartymi oczyma. Wędrując po rodzinnym mieście, przygląda się domom i ulicom, mostom i rzece, parkom i klombom. Zawsze ma wtedy jakiegoś przewodnika – dziadka lub babcię, mamę, tatę, starsze rodzeństwo. Tadeusz Wyrwa-Krzyżański, który sam siebie określał jako siwe dziecko, proponuje młodym czytelnikom magiczny spacer po Pile. Będzie ich specjalnym przewodnikiem i pokaże prawdziwe cuda, przy okazji ucząc i bawiąc, wskazując miejsca szczególne, a także zwracając uwagę na fizykalność świata. Taki spacer zacznie się w poetyckim słowie, a skończy w realnych przestrzeniach miasta pięknie rozbudowanego nad Gwdą. Talenty autora tej książki były rozległe i młody czytelnik może teraz zapoznać się z jego wierszami, jakże udanie zrymowanymi i zachęcającymi do kochania małej ojczyzny, szanowania ludzi spotykanych na ulicach, dostrzegania piękna zjawiskowych łabędzi, a nawet samolotu odbijającego się w rzece i żużlowca ruszającego spod taśmy. Tak oto starszy pan z siwizną nad czołem chwyta delikatnie niewielką dłoń i prowadzi dzieci w trzy chwile po Pile… 

FOTOGRAFIA

Maria Gorecka (1835–1922)

Przeglądając moje archiwa literackie natknąłem się na fotografię Marii Goreckiej, najstarszej córki Adama Mickiewicza. Minęło kilka lat od czasu, gdy po raz ostatni przyglądałem się jej postaci i teraz wydała mi się niezwykle interesująca. Jej niewątpliwa uroda, odziedziczona po matce Celinie, została nieco odmieniona przez semickie rysy jej ojca, ale przecież nie brakowało jej przystojnych adoratorów. Zakochał się w niej sekretarz ojca Armand Levy, ale dostał kosza i Maria wyszła za mąż za niezwykle utalentowanego malarza Tadeusza Goreckiego, z którym miała czwórkę dzieci. Jej książka pt. Wspomnienie o Adamie Mickiewiczu, opowiedziane najmłodszemu bratu stała się cennym źródłem wiadomości na temat emigracyjnych losów jej ojca i była wielokrotnie cytowana w pracach mickiewiczologicznych. Żyła bardzo długo (1835–1922), ale edukację zakończyła na kursie dla guwernantek, poświęcając się rodzinie i wspierając męża w jego karierze artystycznej. Patrząc na jej fotografię po latach, zauważam niezwykłą inteligencję spojrzenia, piękne włosy i zmysłowe usta. Zdjęcie wykonał nieznany fotograf w roku 1890, podczas uroczystości przeniesienia prochów Mickiewicza na Wawel. Dlatego Maria ubrana jest żałobnie, zgodnie z wymogami epoki i zapewne została tak samo przyozdobiona w tiule i aksamity, gdy złożono ją do trumny i pochowano na cmentarzu Montmorency. Ale za życia musiała ekscytować wielu ludzi – przede wszystkim mężczyzn, którzy chcieli się z nią związać, a także badaczy życia i twórczości jej ojca. Posługując się genialnie dwoma językami została tłumaczką na język francuski i wiodła skromne życie w Paryżu, opowiadając wielu ludziom o swojej rodzinie i jakże znamienitym ojcu. Jak wszyscy ludzie, zmieniała się wizualnie, co udokumentowała w 1912 roku malarka Blanka Mercère, ukazując ją jako otyłą, ale pełną godności matronę. W mojej monografii żywiołów Mickiewicza zacytowałem ten oto fragment jej książki wspomnieniowej: okna i drzwi szklane wychodziły na ogród i na całą dolinę schodzącą ku jezioru. Przeciwległa ściana, cała zwierciadlana, odbijała cudny ten krajobraz. To był opis domu, w którym rodzina poety zatrzymała się nad Jeziorem Genewskim, dający pewne wyobrażenie o przestrzeni w jakiej napisał on arcyliryk bez tytułu, zaczynający się od słów: Nad wodą wielka i czystą.  

LIPIEC

Czy jest coś wspanialszego od widoku świeżej zieleni, pojawiającej się na tle błękitnego nieba? Lipiec obdarza nas wieloma takimi widokami, choć w tym roku bywa też kapryśny, deszczowy i słoneczny na przemian, wyraźnie wpływający na codzienne samopoczucie. W dzieciństwie nie odczuwaliśmy wahań pogodowych i przyjmowaliśmy je jako coś oczywistego – jednako jeździło się na rowerze w deszczu i przy palącym słońcu, równie dynamicznie grało się w piłkę przy sporym wietrze, jak i w chwilach jego zgaśnięcia. Podobnie z pływaniem w rzekach, jeziorach i w morzu, które dawało satysfakcję przy zbliżającej się burzy, w upale, wczesnym rankiem, w południe i pod wieczór. Tylko wędrówki po górach uzależnione były od aury, a niebezpieczeństwo uderzenia pioruna zatrzymywało ataki na kolejne szczyty. Młodość jest czasem wielkiej energii, eksplodującej w nas i krzewiącej się z dnia na dzień, ale i później pojawia się ona w innych zakresach, gdy większość naszych zasobów energetycznych pochłania mózg. Przeczytanie grubej książki, napisanie artykułu czy szkicu, stworzenie opowiadania czy powieści, determinują nasze nawyki żywieniowe i nieustanną potrzebę dostarczania organizmowi cukru. Mózg dba o to w każdym momencie i zabezpiecza się, dając nam sygnały, że zasoby powinny zostać uzupełnione. W młodości spalaliśmy ten cukier do cna, a teraz nadwyżki odkładają się w różnych częściach ciała, najczęściej… na brzuchu. Ratunkiem tutaj jest aktywność na świeżym powietrzu, jazda na rowerze, spacer do lasu lub nabrzeżem Brdy, przepłynięcie części jeziora, zanurzenie się w nurtach rzeki lub pośród morskich fal. Niegdyś nie weryfikowaliśmy wszystkiego tak uważnie, liczyła się żywiołowość i młodzieńcza fantazja, a teraz na pierwszym miejscu jest analiza możliwości i troska o zdrowie. Jedno wszakże nie zmieniło się z wiekiem i nie zanikło wraz z odchodzącymi latami – ów wskazany wyżej zachwyt nad naturą i eksplozyjną przestrzennością naszego świata, nad jego barwą i cudowną świetlistością. Istniejemy pośród innych żywych bytów, ale zauważamy to tylko w chwilach rozpaczy i ekstazy…

THEN WE TAKE GREECE…

Maria Mistrioti sprawiła mi nie lada niespodziankę i opublikowała w Grecji moje wierszew języku Platona i Elitisa

Przyjaźnimy się od wielu, wielu lat…

Ένας από τους κορυφαίους δημιουργούς της Σύγχρονης Παγκόσμιας Λογοτεχνίας.

-One of the Greatest Creators of International Contemporary Literature.

                ***

Μια προσέγγιση στο Λογοτεχνικό Έργο του και στην Προσωπικότητα του, από την ελληνίδα Ποιήτρια Μαρία Μιστριώτη.

-An approach to His Literary work and His great Personality, by the Greek Poetess Maria Mistrioti

                ***

Έχω τη χαρά και την τιμή να γνωρίζω τον Dariusz Tomasz Lebioda εδώ και πολλά χρόνια.

Είχα επίσης τη μεγάλη χαρά να τον υποδεχτώ στην Ελλάδα, στην Πόλη της Χαλκίδας ως προσκεκλημένο μου στη 2η Διεθνή Ποιητική Συνάντηση, η οποία πραγματοποιήθηκε στη Χαλκίδα από τις 9 -13 Απριλίου 2019.

Είχα μάλιστα τη μεγάλη τιμή να παραλάβω από τον ίδιο δύο Παγκόσμια Λογοτεχνικά βραβεία : το Βραβείο ‘’HOMER’’ European Medal Of Poetry and Art καθώς και το Ευρωπαϊκό Βραβείο ‘’IANICIUS –INTERNATIONAL LITERARY PRIZE OF KLEMENS JANICKI’’ .

Στο σημείο αυτό, να υπογραμμίσουμε την αγάπη και τον σεβασμό  του Νταρίους- Τόμασζ Λεμπιόντα στην Ελληνική γλώσσα και στον Αρχαίο Ελληνικό Πολιτισμό.

Έχει άλλωστε ο ίδιος καταθέσει και γραπτώς αυτόν τον ιδιαίτερο σεβασμό του και την αγάπη του για την Ελλάδα.

Σύντομο Βιογραφικό του Δαρείου- Τόμασζ  Λεμπιόντα στην Ελληνική Γλώσσα.

-A short biography of Dariusz Tomasz Lebioda into the Greek language:

                          ***

O Dariusz Tomasz Lebioda, γεννήθηκε το 1958 στην πόλη Bydgoszcz της βόρειας Πολωνίας, από μια οικογένεια εργατικής τάξης.

Σπούδασε Πολωνική φιλολογία στο Πανεπιστήμιο του Gdansk. Tο 1994 έλαβε Ph.D. Είναι Πανεπιστημιακός Επισκέπτης καθηγητής στο Κρατικό Πανεπιστήμιο της Νέας Υόρκης Buffalo –SUNY από το 2002, με μακροχρόνια έρευνα σε Πανεπιστήμια της Πολωνίας και σε κολλέγια.

Ο Dariusz Tomasz Lebioda, είναι ο συγγραφέας περισσότερων από 80 βιβλίων ποίησης, διηγημάτων, ημερολογίων, δοκιμίων, καθώς επίσης και Επιστημονικών μονογραφιών Ευρωπαίων και Πολωνών σύγχρονων ρομαντικών Ποιητών.

Στη μεγάλη αυτή μελέτη του, συμπεριλαμβάνονται κορυφαίοι της λογοτεχνίας, όπως : Milosz, Herbert, Rozewicz, Szyborska, και παγκόσμιων μυθιστοριογράφων όπως των : Faulkner, Caldwell, Golding, Singer, Murdoch, Pahmuk, Coetzee, Naipaul, Lessing, Le Clezio.

Ο Dariusz Tomasz Lebioda έχει τιμηθεί με μεγάλα  Λογοτεχνικά Βραβεία, στην Πολωνία και Διεθνώς.

Τα έργα του έχουν μεταφραστεί σε πολλές ξένες γλώσσες, όπως στα :Αγγλικά, Γαλλικά, Γερμανικά, Ισπανικά, Ιαπωνικά, Αραβικά, Κινεζικά, Εβραϊκά, Ελληνικά και σε πολλές ακόμα γλώσσες.

Έχει προσκληθεί σε πολλά Παγκόσμια Λογοτεχνικά Φεστιβάλ, όπως στις ΗΠΑ, Βέλγιο, Ιράκ, Κίνα, Αρμενία, Λιθουανία, Ουκρανία, Σλοβακία. Το 2019, είχα τη μεγάλη χαρά και τιμή, να τον υποδεχτώ στην πόλη της Χαλκίδας, στη 2η Διεθνή Ποιητική Συνάντηση, στην οποία έλαβαν επίσης μέρος 16 κορυφαίοι Ποιητές, από 11 χώρες του κόσμου.

Από το 2015, ο Καθηγητής Dariusz Tomasz Lebioda είναι ο Πρόεδρος του ‘’European Medal Of Poetry and Art HOMER’’.

   ***

Εν κατακλείδι λοιπόν θα λέγαμε για τον Δαρείο- Τόμας Λεμπιόντα,  ότι πρόκειται για έναν σπουδαίο λογοτέχνη, αλλά κυρίως για έναν μεγάλο Δάσκαλο.

Η ποίηση του Λεμπιόντα ‘’αφουγκράζεται’’ καταγράφει και καταγγέλει:

‘’Stones from central park…/ I touch them / and think/ who much had happened in my life…/ Stones from central park/ so warm and so cold/ like people- so alive /and later so dead/ .

-‘’Πέτρες από το Central park… /Έφερα μια φούχτα πέτρες από το Central park/ …τις αγγίζω και σκέφτομαι / πόσα έχουν συμβεί στη ζωή μου…/ Πέτρες από το central park/ τόσο ζεστές και τόσο κρύες / σαν ανθρώπους τόσο ζωντανούς /και μετέπειτα τόσο νεκρούς /

Βαθύτατα επί της ουσίας φιλόσοφος ο Dariusz Tomasz Lebioda στέκεται με δέος μπροστά στη δύναμη του σύμπαντος και στη διαλεκτική πορεία των πραγμάτων:

‘’ I stand by the side of the road/ not larger than a lady bug or moth/ not larger than the tear of a crow /or the pit of an apricot…’’

-Στέκομαι στην άκρη του δρόμου/ όχι μεγαλύτερος από μια πασχαλίτσα ή από μια πεταλούδα της νύχτας / όχι μεγαλύτερος από το δάκρυ του κορακιού/ ή από τον πυρήνα του βερίκοκου…/

Η φωνή του σπουδαίου αυτού δάσκαλου και δημιουργού είναι συγκλονιστική καθώς εμπεριέχει την αντίθεση και την αντίφαση της διαλεκτικής πορείας της ζωής και των πραγμάτων:

-The voice of his great Teacher and Creator of International Contemporary Literature is shocking, as it includes the contradiction and the opposition of life with the meaning of the dialectic of things:

‘’Fearfully I lift up my head / and listen to the radiance / of the black silk / of eternity/.

-‘’Μετά φόβου σηκώνω το κεφάλι μου/ και αφουγκράζομαι την ακτινοβολία/ του μαύρου μεταξιού/ της αιωνιότητας’’.

Το ποίημα του ‘’Πολιτισμός’’ αποτελεί μια καταγγελία για την ανθρώπινη αδιαφορία και μας δίνει παγκόσμια μηνύματα μέσα από τα οποία υπερασπίζεται την αγάπη και τη δικαιοσύνη ανάμεσα στους ανθρώπους.

-His poem ‘’ Civilization’’ represents a big complain for the human indifference and  the alienation among people:

‘’a grotesque world that reaches for the stars/ but is unable to rescue from a mud pit/ a crying boy‘’.

‘’ένας κόσμος γκροτέσκο που φτάνει έως τα αστέρια/ αλλά δεν είναι ικανός να σώσει από έναν λάκκο με λάσπη/ ένα αγόρι που κλαίει /.

O Δαρείος- Τόμας Λεμπιόντα είναι ένας βαθύτατα φιλόσοφος δημιουργός και το έργο το ποιητικό έργο του είναι γεμάτο από συμβολισμούς ποιητικές μεταφορές και μεταφυσικές προεκτάσεις:

‘’σε λίγο, στον βωμό του πεπρωμένου,/ η τελευταία στήλη καπνού από το θυμίαμα / θα σβήσει / – από το ποίημα του ‘’ΜΙΑ ΖΗΤΙΑΝΑ ΣΤΟΝ ΝΑΟ ΤΟΥ ΤΑΟ’’

-Dariusz Tomasz Lebioda is a profoundly philosopher Creator and his literary work is full of strong symbolisms, poetic metaphors and metaphysical extensions:

-‘’Soon, on the altar of destiny,/ the last wisp of incense/ will burn down’’ – from his poem: ‘’A BEGGAR-WOMAN IN THE TEMPLE OF TAO’’.

Ο Δαρείος Τόμασζ Λεμπιόντα είναι ένας μεγάλος μελετητής της σύγχρονης Διεθνούς Λογοτεχνίας.

-Dariusz Tomasz Lebioda is a great Scholar of International Contemporary Literature.

Μεγάλοι δημιουργοί της παγκόσμιας λογοτεχνίας έχουν γράψει σπουδαίους επαίνους για το έργο και την προσωπικότητα του Dariusz Tomasz Lebioda.

Ένας από τους επίσης σημαντικούς δημιουργούς της πολωνικής, αλλά και της διεθνούς λογοτεχνίας, o Adam Szyper γράφει μεταξύ άλλων σε πρόλογο ενός βιβλίου του Lebioda:

POETRY AND LIFE OF DARIUSZ TOMASZ LEBIODA:

‘’True Poets come into this world with premonitions of poems. From the beginning, they nestle intangible which, over time, transform into poetry. Exactly such a poet is Dariusz Tomasz Lebioda. But his childhood and early youth didn’t foreshadow it…’’

-‘’Οι αληθινοί ποιητές γράφει ο  έρχονται σε αυτόν τον κόσμο με προθέσεις για να γράψουν ποιήματα. Από την αρχή, φωλιάζουν μέσα τους διάφορα σχεδιαγράμματα, χωρίς όμως να παίρνουν αμέσως σχήμα και μορφή, ώσπου με το χρόνο να μετατρέπονται σε ποιητικό λόγο. Ένας ακριβώς τέτοιος ποιητής είναι και ο Δαρείος Θωμάς Λεμπιόντα.  –Αν και η παιδική καθώς και η νεανική ηλικία του δεν έδειχναν μια τέτοια πρόβλεψη…

,, Το 1980, ο Λεμπιόντα έγινε μέλος μιας ομάδας, η οποία απέρριπτε τις ακραίες κοινωνικές φόρμες, καθώς και εκείνη του κομμουνισμού. Ως ενεργό μέλλος στον αθλητισμό, ήταν μποξέρ και ναυαγοσώστης. Εργάστηκε επίσης ως πωλητής και ηθοποιός. Οι περισσότεροι από τους συνομήλικους του έφτασαν έως τη φυλακή ή έως την αυτοκτονία.

Ο Λεμπιόντα ευτυχώς δεν έπεσε σε τέτοιες παγίδες. Ίσως υποσυνείδητα κατάλαβε την αποστολή του σε αυτόν τον κόσμο. Έτσι, αφού δημοσίευσε την πρώτη ποιητική συλλογή του με τον τίτλο ‘’Samodojcy spod wielkiego wozu (Suicides Beneath the Great Wagon), χαρακτηρίστηκε ως δραματική φωνή της γενιάς του. Το βιβλίο αυτό είχε μεγάλη επιτυχία και έγινε ένα πραγματικό Bestseller, το οποίο μάλιστα κέρδισε πολλά βραβεία.

Από τους νέους τότε αναγνωρίστηκε ως λογοτεχνικό τους είδωλο. Ντυνόταν με τζίν ρούχα, έπινε βότκα και κατά έναν τρόπο έπαιζε τον ρόλο του Πολωνού James Dean, καθώς μάλιστα κυκλοφορούσε με μια παλιά μοτοσυκλέτα.

Η ζωή του πήρε μιαν άλλη τροπή, όταν η στάση του απέναντι σε επίσημους καλλιτέχνες, ήταν στάση αποδοκιμασίας και επίσης μια αρνητική στάση απέναντι στο κομμουνιστικό καθεστώς, το οποίο έβρισκε ως μετριότητα.

Για ένα διάστημα λοιπόν ήταν η ζωή του ήταν αρκετά ταραχώδης με εισαγωγή σε κρατητήρια φυλακής και αρνούμενος να εμφανίζεται σε επίσημα λογοτεχνικά περιοδικά της εποχής εκείνης.

Στη συνέχεια, αυτός ο πρώην χούλιγκαν και τζογαδόρος αφοσιώθηκε στις σπουδές του, κέρδισε διδακτορικό και στη συνέχεια έγινε καθηγητής στο Πανεπιστήμιο της ιδιαίτερης πατρίδας του.

Η ποίηση του ερευνά μεγάλα ανθρώπινα κοινωνικά ζητήματα. Ξεκινάει από μια ανθρώπινη κοινότητα, από μια πόλη της Ανατολικής Ευρώπης και προεκτείνεται έως τη Νέα Υόρκη. Με ερέθισμα γραφής την παγίδευση ενός μικρού αγοριού που παγιδεύεται στο βυθό ενός πηγαδιού σε ένα ‘’παλαιό εβραϊκό νεκροταφείο’’ όπου εκεί συναντιούνται οι κρύες σκιές.  Αυτή η συλλογή –με την εξαίρεση κάποιων ποιημάτων- ανήκει σε μια μεταγενέστερη περίοδο της δημιουργικότητας του. Εκεί κάπου, υψώνεται πάνω από την καταιγίδα της θυμωμένης νεολαίας της γενιάς του. Τα ποιήματα τα οποία περιλαμβάνονται σε αυτόν τον μικρό τόμο, εκφράζουν την αναζήτηση του κάθε σκεπτόμενου ανθρώπου για τη γνησιότητα, την αξία και την αληθινή ομορφιά της ζωής. Ο Lebioda καθρεφτίζει κατά ένα τρόπο την υποβάθμιση της ανθρώπινης αξίας, έτσι καθώς ο σημερινός άνθρωπος βλέπει όλα όσα συμβαίνουν γύρω του, χωρίς να έχει τη δυνατότητα να επέμβει με θετικό τρόπο.

Παρ’ όλα αυτά ο σημερινός άνθρωπος συνεχίζει να διατηρεί μια πεποίθηση, ότι ο κόσμος αυτός είναι καλός και οι άνθρωποι είναι ευγενείς και δοτικοί.

Δυστυχώς όμως, η εμπειρία του Ποιητή καθώς βιώνει την καθημερινότητα του αντικρούεται σε αυτήν την πίστη του. Αυτό φυσικά έχει ως αποτέλεσμα να δημιουργεί στον ποιητικό λόγο του διαφορετικούς ανθρώπινους ρόλους.

Έτσι, ο σύγχρονος άνθρωπος γίνεται χαμαιλέοντας με διάφορες μάσκες και με διαφορετικές φωνές.

Με αυτόν τον τρόπο, ο άνθρωπος γίνεται άλλοτε αχινός, εθισμένος, κουρασμένος φίλος ή φιλόσοφος που μαλώνει με τον όποιον Θεό, ενώ ο Ιώβ αντέχει και παρακαλάει.

Ο Lebioda, στον 21ο αιώνα βλέπει την άβυσσο του Χρόνου και κοιτάζει επάνω στο ‘’Μαύρο μετάξι’’ του απέραντου νυχτερινού ουρανού στον οποίο ο χρόνος είναι ανύπαρκτος.

Τρομοκρατημένος θα λέγαμε, από όλο αυτό το κακό που συμβαίνει στην ανθρωπότητα και αισθανόμενος ένα δέος το οποίο προκαλεί το πέρασμα του χρόνου, δεν λειτουργεί πλέον με τρόπους που εμπεριέχουν τον εγωισμό.

Μιλάει τώρα με τόνο προφητικό και με αίσθημα συμπάθειας για τον σημερινό άνθρωπο, χωρίς το σύμπτωμα της μεγαλομανίας.

Η ποιητική συλλογή ‘’Μαύρο μετάξι’’ αποτελεί μια ποιητική σύνθεση με ποιήματα γεμάτα κατανόηση και τρυφερότητα για τον άνθρωπο και το σύμπαν που τον περιβάλλει. Περιγράφει γεγονότα τα οποία συμβαίνουν σε διεθνή κλίμακα, αλλά και συμβάντα που τον έχουν αγγίξει, όπως ο νεκρός αδελφός του, αλλά επιρροές από την η προσωπικότητα π.χ της Μητέρας Τερέζας, τα δραματικά γεγονότα του 20ο αιώνα στη μεγάλη τραγωδία του πολέμου με την εμπλοκή Πολωνών, Εβραίων, Γερμανών που είχε ως αποτέλεσμα το αιματοκύλισμα αθώων ανθρώπων.  

Σε αυτήν τη συγκινητική συλλογή όπως είναι το ‘’Μαύρο μετάξι’’ υπάρχει μια πανανθρώπινη φωνή που κατά συνέπεια αφορά όλους μας.

Το οπτικό πεδίο του Λεμπιόντα είναι έως τρομακτικό και κατά την άποψή του ο 20ος αιώνας δεν κοιτάζει το μέλλον με αισιοδοξία.

Σε είκοσι δυο ποιήματα που προέρχονται από προσωπικές σκέψεις, κατορθώνει να αγγίξει τα πλέον σοβαρά προβλήματα του σύγχρονου κόσμου: ‘’Στέκομαι στο πλάι του δρόμου/ όχι μεγαλύτερο από μια πασχαλίτσα ή σκώρο…’’

Τα ποιήματα του, παρ’ όλη την ζοφερή ατμόσφαιρα δεν γίνονται πιεστικά στον αναγνώστη. Μπορούν και γίνονται ανάλαφρα από τον έξυπνο τρόπο του ποιητή, από την τρυφερότητα του και τον πλούτο των χρωμάτων του, που εκπέμπονται σαν πυροτεχνήματα.

Ο Dariusz Tomasz Lebioda, είναι ένας από τους πιο υποσχόμενους σύγχρονους Πολωνούς ποιητές της γενιάς του.

Ωστόσο, τον τελευταίο καιρό δεν έχουμε κάτι διαβάσει από αυτόν.

ADAM SZYPER

-Αύγουστος 2001 – Ελίζαμπεθ Νιου Τζέρσευ- Elizabeth New Jersey.

Μετάφραση από την Αγγλική στην Ελληνική γλώσσα από την Ελληνίδα Ποιήτρια Μαρία Μιστριώτη.

 -Translation from English into the Greek language, by the Greek Poetess Maria Mistrioti

     ***

Μερικά από τα ποιήματα του Dariusz Tomasz Lebioda από την Αγγλική στην Ελληνική γλώσσα. -Ποιητική απόδοση από την Αγγλική στην Ελληνική γλώσσα, από την Ελληνίδα Ποιήτρια Μαρία Μιστριώτη.

-Some poems of Dariusz Tomasz Lebioda from English into the Greek language. -Poetic performance from English into the Greek language- by the Greek Poetess Maria Mistrioti :

                   ***

BLACK SILK 

I stand the side of the road

not larger than the tear of a crow

or the pit of an apricot

not larger than a grain of flax

or eyelash of a doe

-fearfully I lift

up my head and

listen to the radiance

of the black silk

of eternity

ΜΑΥΡΟ ΜΕΤΑΞΙ –BLACK SILK

Στέκομαι στην άκρη του δρόμου

όχι μεγαλύτερος από μια πασχαλίτσα ή μια νυχτοπεταλούδα

όχι μεγαλύτερος από το δάκρυ του κορακιού

ή τον πυρήνα του βερίκοκου

όχι μεγαλύτερος από έναν λιναρόσπορο

ή τη βλεφαρίδα μιας ελαφίνας

-Μετά φόβου σηκώνω

Το κεφάλι μου

 και αφουγκράζομαι την ακτινοβολία

του μαύρου μεταξιού

της αιωνιότητας

   ***

CIVILIZATION

Six-year-old Alfredo Rampi

Of the Italian town of Frascati

Prayed with his friends

Near an artesian well

When he fell into it

he cried out for his mother

at such times people forget about the blood

but nobody succeeded in saving the body

though some managed to touch his hands

finally the many hours of loneliness

and the slime overcame his small frame

for a moment a proud civilization bowed to him

with cameras loud speakers flashes of flares

for awhile the uproar in taverns ceased

for an instant the radio died

the world ignited in the tears

but is unable to rescue from a mud pit

a crying boy

***

ΠΟΛΙΤΙΣΜΟΣ –SIVILIZATION

Ο εξάχρονος Alfredo Rampi

από την Ιταλική πόλη του Frascati

έπαιζε με τους φίλους του

κοντά σε ένα αρτεσιανό πηγάδι

όταν έπεσε μέσα σε αυτό

με κραυγές ζητούσε τη μητέρα του

σε τέτοιες στιγμές οι άνθρωποι ξεχνούν το αίμα

στα χείλη τους και το αλάτι στα μάτια τους

όμως κανείς δεν κατάφερε να σώσει το αγόρι

αν και κάποιοι κατάφεραν να αγγίξουν τα χέρια του

Τελικά οι πολλές ώρες μοναξιάς καθώς και η λάσπη

κατέβαλλαν το μικροκαμωμένο κορμί του

Για μια στιγμή ένας υπερήφανος πολιτισμός

 υποκλίθηκε σε αυτόν 

με κάμερες δυνατά ηχεία και φλας που άναβαν και έσβηναν

για λίγο η οχλαγωγία στις ταβέρνες σταμάτησε

και για μια στιγμή το ραδιόφωνο σίγησε

ο κόσμος λες και πήρε φωτιά από τα δάκρυα

χιλιάδων ανδρών και γυναικών

ένας κόσμος γκροτέσκο που φτάνει έως τα αστέρια

αλλά δεν είναι ικανός να σώσει από έναν λάκκο με λάσπη

ένα μικρό αγόρι που κλαίει

 ***

STONES FROM CENTRAL PARK -2002.

I brought a handful of stones from central park

they lay in America for millions of years

waiting for my hand

I picked them up from the ground and put them

Into my pocket

they flew with me over the atlantic

now they are lying on a shelf

and will stay there

I touch them and think

how much had happened in my life

how many times beaten by a club

spat on and going insane

I could not touch them

I think about my childhood friends

And enemies on the same street

about my passions and the birth of children

moments of hunger

and appeasement

Stones from central park

So warm and so cold

like people –so alive

and later so dead

***

Πέτρες από το κεντρικό πάρκο

-Stones from central park-

Έφερα μια φούχτα πέτρες από το Central park

Βρίσκονταν στην Αμερική για εκατομμύρια χρόνια

περιμένοντας το χέρι μου 

Τις μάζεψα από το έδαφος και τις έβαλα στην τσέπη μου

Πέταξαν μαζί μου πάνω από τον Ατλαντικό

Τώρα βρίσκονται σε ένα ράφι

και θα παραμείνουν εκεί 

Τις αγγίζω και σκέφτομαι-

πόσα έχουν συμβεί στη ζωή μου

πόσες φορές χτυπήθηκα από ρόπαλο

με έφτυσαν και με εξαπάτησαν

Τρέμοντας χάνω τα λογικά μου

Δεν μπορούσα να τις αγγίξω

Σκέφτομαι τους παιδικούς μου φίλους

αλλά και τους εχθρούς στην ίδια οδό    

Τα πάθη μου και τη γέννηση των παιδιών

Στιγμές πείνας και κατευνασμού

Πέτρες από το central park

Τόσο ζεστές και ταυτόχρονα τόσο κρύες

Σαν ανθρώπους ζωντανούς

και μετέπειτα νεκρούς

           ***

MYSTERY –Μυστήριο

I wanted to tell you

about my thirst

But I was afraid

It would fade away

With you

  ***

ΜΥΣΤΗΡΙΟ –MYSTERY

Θέλησα να σου μιλήσω

Για τη δίψα μου

Αλλά φοβόμουν

ότι θα εξαφανιστεί μαζί σου

 ***

MURENA

-For Nikos Chadzinikolau

Lurks in the depths

for unwary sirens

blood is her

pleasure

flesh is her

bread

a mask of death

Poseidon’s trident

Hunting at night

like eros 

fishermen’s wives

curse her

and become her

in their dreams

only Zeus regards her

with contempt

while draining the dregs

of the chalice

filled with

her venom

MURENA

Για τον Νίκο Χατζηνικολάου

Παραμονεύει στα βάθη

για ξένοιαστες σειρήνες

Αίμα

είναι η ευχαρίστηση της

Σάρκα

είναι το ψωμί της

Μια μάσκα όπως των νεκρών

η τρίαινα του Ποσειδώνα

τριγυρνάει τα βράδια

όπως αρέσει στον έρωτα

Οι γυναίκες των ψαράδων

την καταριούνται

αλλά μόνο στα όνειρα τους

μπορούν να γίνουν όπως εκείνη

Μόνο ο Δίας την θωρεί

με περιφρόνηση

αποστραγγίζοντας τα υπολείμματα

από το δισκοπότηρο

γεμάτο με το δηλητήριο της

***

Η λογοτεχνική αυτή εργασία για τον Dariusz Tomasz Lebioda –Μετάφραση βιογραφικού, ποιητική απόδοση μερικών ποιημάτων του από την Αγγλική στην Ελληνική γλώσσα, καθώς και μετάφραση της κριτικής του Adam Szyper από τα αγγλικά στα Ελληνικά, αποτελεί Πνευματικό Δικαίωμα της ελληνίδας Ποιήτριας Μαρίας Μιστριώτη. Απαγορεύεται η οποιαδήποτε αντιγραφή, ανατύπωση, διασκευή και εν γένει η εκμετάλλευση του συνόλου ή μέρους αυτής.

-This literary work for Dariusz Tomasz Lebioda is a copyright of the Greek Poetess Maria Mistrioti. As a whole Anny copy, adaptation and exploitation is prohibited or even part of it.

***

Σύντομο βιογραφικό της Μαρίας Μιστριώτη -A short biography of Maria Mistrioti.

Maria Mistrioti was born in Arcadia. She lives in Chalkida of Evia, Greece. She studied Social Worker and Journalist. The course of het inspiration is mainly the Homeric Odyssey. Maria Mistrioti has published many poetry collections and some literary studies. She is included in Greek and foreign anthologies. Her poems have been translated into English, Italian, Polish, Romanian, Czech, Hungarian, Chinese, Arabic, Korean, Spanish, Ukrainian. She has participated in many International Poetry Festivals. Maria Mistrioti was honored with Special Literary Prizes like the Medal ‘’Nikolaos Kriezotis’’ by the Prefecture of Evia and by Municipality of Chalkida. She was awarder-in 2004 during the Olympic Games in Athens- the State Prize –Medal and a Special Diploma by the Polish Ministry of Culture, at the request of the Polish Ambassador in Greece at that time Mr. Grzegorz Diemidowich. The Prize was awarder by Aleksander Kwasniewski Who was the President of the Republic of Poland.  In 2019 she was awarder the ‘’HOMER’’ –The European Medal of Poetry and Art and the ‘’IANICIUS’’ International Literary Prize, by Dariusz Tomasz Lebioda PH.D. President European Medal of Poetry and Art HOMER. Maria Mistrioti is a full Member of the Greek Literary Society and an Organizer of International Poetry Festivasl in Greece.

Maria Mistrioti

Chalkida, Greece, July 8, 2021.

SKOK CZERWONEGO SMOKA (3)

Wracam do niewielkiego hotelu, wjeżdżam na siódme piętro, zrzucam ubranie i długo stoję pod prysznicem, rozkoszując się energią gorącej wody. Przebieram się w lekkie, bawełniane szorty i czarną koszulkę z tego samego materiału. Jem trochę owoców, popijam wspaniałą wodą z chińskich gór i siadam do pisania wierszy – takie niemal natychmiastowe notowanie wrażeń pojawiło się u mnie podczas pierwszej wyprawy do Stanów Zjednoczonych, a potem stało się rytuałem w każdym kraju, który odwiedzałem. To są chwile prawdziwego szczęścia i mam świadomość ich ulotności, a choć wiersze je ocalają, choć zostają setki fotografii, każda z chwil jest integralna i nie powtórzy się w takim samym kształcie. Siedzę dość długo przy biurku, potem sprawdzam wiele kanałów telewizyjnych i w końcu błogo zasypiam. Jet lag dokucza mi wciąż, więc budzę się po kilku godzinach – w Nankinie jest szósta rano, ale w Polsce jest już dwunasta, więc moja aktywność o tej porze jest normalną rzeczą. Odsłaniam grube zasłony i przyglądam się rzeczywistości za oknem, tonącej w charakterystycznej chińskiej mgle. Doskonale tutaj widać, że to miasto szybko przekształca się w metropolię, ale wciąż jeszcze wiele jest w nim domów z poprzedniej epoki. Sporo tutaj też nowoczesnych wieżowców, ale pomiędzy nimi stoją domy niższe lub zupełnie małe, które niebawem zostaną zburzone i ich miejsce zajmą wielopiętrowe świątynie chińskiego postępu. Widzę w dali taki drapacz chmur, otulony we mgły, ale z każdą chwilą wyłaniający się z nich i lśniący w dali niczym tajemniczy, wielki obelisk. Na pobliskich drzewach zauważam sroki błękitne, moje ulubione chińskie ptaki, jakże egzotyczne w swoim umaszczeniu, a zarazem jakże bliskie polskim, swojskim ptakom krukowatym. Tutaj wylęgły się z jaj, nauczyły się polować i zdobywać pożywienie na śmietnikach i tutaj będą przez całe życie. Jak ludzie, którym nigdy nie przyjdzie do głowy by porzucić to miasto, pojechać do innego urbanistycznego molocha, albo do sąsiedniego kraju – Birmy, Wietnamu, może Tajlandii. Myślę o tych zasiedziałych mieszkańcach miast, którzy urodzą się, będą codziennie przemierzać miejskie przestrzenie w drodze do pracy i podczas powrotu do domu, a potem umrą spokojnie i zrobią miejsce nowym pokoleniom. To się odnosi przede wszystkim do starszych ludzi, bo młodsi już dostrzegli jakie szanse dają im nowe Chiny, wciąż pełne obostrzeń, ale też pozwalające się rozwijać. Moja przyjaciółka Si, której zawdzięczam tak wiele w Chinach, urodziła się w Szanghaju, przebywała z rodzicami w Kantonie, by osiąść w Xuzhou, a potem dalej kształcić się i pracować w Pekinie. Długo mieszkała we wspólnotowym mieszkaniu na dwudziestym trzecim piętrze wieżowca, ze wspólną kuchnią i ubikacją, uczestnicząc w wielkim pędzie stolicy kraju. I dopiero niedawno osiągnęła niezależność, zdobyła piękny apartament, który urządziła z wyszukanym smakiem. Stoję przy oknie i rozmyślam o takich ludziach jak ona, a jednocześnie cieszę się nową obecnością w Państwie Środka.

Moją uwagę przykuwa małe podwórko, sąsiadujące z hotelem, które z tej wysokości jest dobrze widoczne. To kilka sąsiadujących ze sobą domów z czerwonej cegły i betonu, pokrytych dachówkami, dość brudnych, z wewnętrznymi przestrzeniami zagraconymi jakimiś starymi sprzętami, papierami i szmatami. Przy jednym z domów widzę coś na kształt wieży zbudowanej z szarych cegieł, przypominających te, które zobaczę na Chińskim Murze. Może to jakiś fragment murów miejskich, a może po prostu pozostałość po starym Nankinie, zaadaptowana do celów użytkowych. Na jej dachu urządzono niewielki ogródek z roślinami w dużych donicach, zamontowano też trzepak, na którym teraz wisi pranie. Druga część zwieńczenia tej wieży wygląda jak graciarnia – pełno na niej połamanych dachówek i kafelków, jakichś brezentów i szmat, starych plastikowych misek i wiader. Okna w domach są otwarte, a okiennice wysunięte na zewnątrz, zapewne od wielu dni nie ruszane, bo Nankin leży w takim miejscu Chin, gdzie zdarzają się długotrwałe upały. Świadczą o tym też nowoczesne klimatyzatory, przyczepione do ścian domów, dające nieco wytchnienia podczas najgorętszych okresów. Widzę ludzi krzątających się w pomieszczeniach domów i na podwórkach, wsiadających na rowery i elektryczne skutery, podążających gdzieś pieszo, rozwieszających pranie na linkach. Ileż takich domowych enklaw jest w chińskich miastach i jakże wiele z nich też zniknęło, ustępując miejsca nowoczesnej zabudowie. Ludzie rodzili się tutaj, żyli i umierali, a potem popadali w zapomnienie, bo orientalny świat nie przykłada tak wielkiej wagi do upamiętnienia szeregowych obywateli. Wielki postęp Chin dokonuje się za sprawą anonimowych bytów, które dają mu swoją energię w zamian za nieco lepsze warunki życia i chwile wytchnienia w takich domach, jak te w dole. Przez moment zatrzymuję wzrok na roślinności, wdzierającej się na podwórko i otaczającej domy, wyraźnie mającej znamiona tropikalne. Z wysokich drzew zwisają jakieś cienkie liany, a na dole krzewią się oleandry, karłowate sykomory i palmy. Mgła szybko ustępuje i zieleń nabiera wyrazistości, staje się przestrzenią kontrastową dla małych i wielkich domów. O Nankinie nie można pisać bez nawiązań do wielkiej tragedii, która miała miejsce w tym mieście od grudnia 1937 do stycznia 1938 roku i teraz też, patrząc na podwórko pode mną wyobrażam sobie małą dziewczynkę, rosnącą pośród kochającej ją rodziny, a potem podstępnie schwytaną i bestialsko zgwałconą przez japońskich żołdaków. Może właśnie w tym momencie zrodziła się we mnie myśl, by napisać książkę o cierpieniach ludzkości w różnych miejscach świata i jeden z rozdziałów poświęcić dziewczynce o mlecznym imieniu Mały Skarb. Na razie stoję przy oknie nankińskiego hotelu i przyglądam się budzącemu się do życia miastu, położonemu nad rzeką Jangcy i jakby symbolicznie wchodzącemu do nowej rzeczywistości ogromnego państwa.

Opuszczam pokój hotelowy i wychodzę na ruchliwą ulicę, jak zwykle w chińskich miastach mającą specjalny pas dla rowerów, skuterów i motocykli. Chcąc przejść na drugą stronę trzeba być bardzo ostrożnym, bo pasem tym mkną wciąż nowi ludzie, często okryci brezentem i zamaskowani, chroniący się przed smogiem. Mijam ogromny sklep jubilerski z figurkami ze szczerego złota, bransoletkami, łańcuszkami i biżuterią jadeitową, a potem kieruję się ku sporemu placowi, gdzie chcę poobserwować ludzi i pojazdy. Po drodze mijam miejsce, gdzie zaparkowano dziesiątki, a może setki elektrycznych skuterów, świadczących o tym, że ich właściciele dotarli do miejsc przeznaczeń – biur, sklepów, niewielkich restauracji i placów budowy. Wszystko tutaj tętni życiem i manifestuje niespotykaną energię ludzkich mrówek, składającą się na potężny przekaz energetyczny monstrualnego mrowiska. Przy placu zauważam wysokie wieżowce mieszkalne z oszklonymi balkonami, służącymi mieszkańcom jako suszarnia do prania albo niewielka oranżeria. Okna niestety nie są najczystsze, a niektóre wręcz porażają brudem – wszystko dlatego, że wiele z nich umocowanych zostało na stałe, a nikt nie ma zamiaru wychylać się na dwudziestym czy trzydziestym piątym piętrze budynku. Nie widać przy nich zbyt wielu samochodów, bo Chińczycy od dawna budują osiedla, zaczynając od parkingów podziemnych. Przy wieżowcach stoją niższe bloki, zaledwie kilkupiętrowe, w których mieszkają bogatsi ludzie. Będzie mi dane w przyszłości zobaczyć takie mieszkanie, często mające kubaturę powyżej sto metrów kwadratowych, gustownie ozdobione sztukaterią z marmuru i gipsu. Po kilku minutach dochodzę do placu, przy którym mieści się sporo małych lokali gastronomicznych, a nawet jest chiński McDonald. Wchodzę do tradycyjnej restauracyjki i zamawiam miskę makaronu sojowego, wcześniej upewniwszy się, że na stolikach są pojemniki z pastą chili. Lubię jeść chińskie dania z tą ostrą przyprawą, czym zaciekawiam moich chińskich przyjaciół, przyzwyczajonych do europejskich i amerykańskich zwyczajów żywieniowych obcokrajowców. Siadam przy oknie i po chwili otrzymuję sporych rozmiarów naczynie wypełnione makaronem zalanym rosołem i drugi półmisek z warzywami. Jem powoli czując, że pot występuje mi na czoło od gorąca i ostrości przyprawy, którą wkładam pomiędzy nitki potrawy. Na placu jest wielkie rondo, na którym aż trzech policjantów kieruje ruchem, zatrzymuje i uruchamia przepływ pojazdów. Najwięcej jest jednolicie pomalowanych taksówek, ale na rondo wjeżdża też sporo ciężarówek, trzykołowych bum-bumów i ludzi na skuterach. Czasem pojawia się motocyklista, a innym razem policjanci przepuszczają rowerzystów i właścicieli elektrycznych hulajnóg. Kończę jeść makaron, wypijam z miski resztę rosołu, który zabarwił się od chili na czerwono i tak pokrzepiony wędruję z powrotem do hotelu na umówione spotkanie z grupką przyjaciół. Po drodze podziwiam piękne, filigranowe, młode Chinki i fotografuję niektóre z nich, a one odwdzięczają się promiennym uśmiechem. Jedna z nich, wędrująca wraz z koleżanką, zatrzymuje się i mówi do mnie po angielsku, że chciałaby mieć zdjęcie ze mną. Prosimy koleżankę by pstryknęła fotkę moim aparatem, a dziewczyna wręcza mi wizytówkę z e-mailem swojego biura i prosi o przesłanie zdjęcia. Żartuję, że wykorzystam jej adres by czasem z nią poflirtować, co wywołuje u niej nową salwę śmiechu i zapewnienie, że odpowie na każdego maila. Odchodzę myśląc o moim przyjacielu, który ożenił się z piękną Chinką i potem opowiadał, że na początku to był miód, ale szybko jego ukochana stała się ostra jak brzytwa i zaczęła mnożyć żądania, którym nie mógł sprostać.

« Older entries

%d blogerów lubi to: