Nasze życie jest bardzo krótkie, ale stale coś odkładamy na potem, wciąż kieruje nami przekonanie, że mamy nieograniczony kredyt dni i nocy. Często myślimy, że warto byłoby coś zrobić, ale jakoś odkładamy to na nie wiadomo kiedy. W przypadku humanistów widać to znakomicie na przykładzie przeczytanych książek – wszakże prawdziwy pisarz, poeta, dziennikarz, mistrz słowa powinien obcować z wielkimi dziełami, znać szeroki kanon arcydzieł i książek pomniejszych, swobodnie poruszać się w rewirach nawiązań i odniesień do fikcyjnych postaci albo życiorysów twórców. Często śmierć zaskakuje takich ludzi i odłożona na potem lektura dramatów Sofoklesa, Szekspira, Moliera, powieści Dickensa, Dostojewskiego, Kafki, Bułhakowa, nigdy nie dochodzi do skutku. Owszem, w życiu zaskoczonych przez śmierć ludzi pojawiały się nawiązania do Davida Copperfielda i Samuela Pickwicka, Raskolnikowa i braci Karamazow, Józefa K i Karla Rossmana, potrafili nawet czynić aluzje do nich, ale posługiwali się wiedzą ogólną, encyklopedyczną albo – ostatnio – internetową. Nie zasiedli w wygodnym fotelu i nie poświęcili wielu godzin na lekturę tych ważnych książek, tak jak nie przestudiowali powieści Hemingwaya i Faulknera, Marqueza i Llosy, Coetzee’ego i Hrabala. Wierzyli, że kiedyś nadejdzie czas spełnienia nadziei, a tymczasem nagły zawał serca, niespodziewana apopleksja, tragiczny wypadek drogowy, niweczyły wszystko. Od czasów dziecinnych czytałem wiele książek, z różnych dziedzin, beletrystycznych i gromadzących wiedzę, a wszystko zaczęło się oczywiście od literatury podróżniczej i przygodowej. Naczelne miejsce zajmuje tutaj Jules Verne i jego powieści, które taszczyłem do domu w płóciennych siatkach (nie było jeszcze wtedy reklamówek) z pobliskiej biblioteki, ulokowanej najpierw w piwnicy jednego z wieżowców, a potem w okazałym, nowym budynku. Z przebogatego dorobku francuskiego pisarza czytałem najpierw powieść pt. Z Ziemi na Księżyc (1865), potem Podróż do wnętrza Ziemi (1864), Pięć tygodni w balonie (1863) i W osiemdziesiąt dni dookoła świata (1872). Następnie przyszła kolej na trylogię: Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1869-1870), Dzieci kapitana Granta (1868), Tajemnicza wyspa (1874), a całość moich spotkań czytelniczych z płodnym pisarsko Francuzem, zakończyłem lekturą Piętnastoletniego kapitana (1878) i Węża morskiego (1901). Z tamtego czasu zapamiętałem niezwykłą ekscytację niektórymi tomami i prawdziwą męczarnię podczas przewracania kartek innych dzieł – lekko przełknąłem opowieść o podróży balonem nad Afryką, a przygody Samuela Fergussona, Dicka Kennedy’ego i służącego Joe’a były wstępem do trzykrotnej lektury W Pustyni i w puszczy Henryka Sienkiewicza. Podobnie łatwo czytało mi się relację o osiemdziesięciodniowej podróży dookoła świata Phileasa Fogga, tym bardziej, że w powieści pojawił się też wątek sensacyjny.
Niestety sporo było spotkań trudnych, szczególnie z powieściami przeładowanymi wiedzą specjalistyczną i zbyt daleko idącą fantastyką. Z niedowierzaniem zatem przeczytałem powieść o podróży na Księżyc lunonautów wystrzelonych w wielkim pocisku z monstrualnej armaty, a także relację z wyprawy do wnętrza ziemi – prawdziwie jednak męczyłem się czytając Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi. Nie wiem dlaczego ta historia sprawiła mi tyle kłopotu, ale jakoś dobrnąłem do końca, co i rusz buntując się przeciw pomysłom pisarza. Pamiętam też z tamtego czasu postanowienie, że przeczytam tę książkę raz jeszcze, bo uznałem, że moja lektura była zbyt powierzchowna. Musiało jednak minąć ponad trzydzieści lat, zanim po raz drugi wziąłem do ręki powieść Verne’a i zacząłem konfrontować ją ze spotkaniem z przeszłości. Często mówiłem moim studentom polonistyki o tym, że nosimy w naszej pamięci tylko szczątki książek, a im dalej od procesu czytelniczego, tym mniej zostaje w nas z autentycznego kształtu dzieła. Dlatego – o ile to jest możliwe – trzeba odnawiać lektury i wracać do książek, z którymi kiedyś się już zapoznaliśmy. Czytając po kilka razy dzieła Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego za każdym razem znajdowałem coś nowego, albo byłem zdumiony, że tyle przeoczyłem – dopiero słynne zdanie Norwida uświadomiło mi, że arcydzieła czyta się w coraz głębszych głębiach, tak, że lektura takich utworów jest praktycznie nieskończona. To odnosi się do wielkich dzieł, jak Dziady, Król-Duch albo Nie Boska-komedia, ale przecież warto też wracać do innych utworów, także do tych, które miały nam kiedyś dostarczyć rozrywki. Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi to historia spotkania naukowca Pierre’a Aronnax, jego służącego – Conseila i harpunnika Neda Landa z tajemniczym Kapitanem Nemo i jego fantastyczną łodzią podwodną Nautilus. Osoby te zostały uratowane i wspaniałomyślnie podjęte z oceanu przez dowódcę, choć brały udział w wyprawie statku Abraham Lincoln, mającej doprowadzić do jego schwytania i wyjaśnienia zagadki tajemniczych świateł, pojawiających się pod wodą. Ich udziałem stało się następnie polowanie w podwodnych „lasach” wyspy Crespo (skały na północnym Pacyfiku), obserwacje ichtiologiczne w Cieśninie Torresa, udział w pogrzebie w głębinach, na koralowym cmentarzu, łowienie pereł u brzegów Cejlonu, podróż hipotetycznym Tunelem Arabskim z Morza Czerwonego na Morze Śródziemne, podpłynięcie do podwodnego wulkanu przy wyspie Santorini, zbieranie złota z zatopionego galeonu w zatoce Vigo, odkrywanie Atlantydy, a nawet podróż na biegun północny.
Lektura po latach odsłoniła sporo nieścisłości i dowolności francuskiego pisarza, choć oczywiście trzeba podziwiać jego wyobraźnię i odwagę w formułowaniu wizji przyszłości. Powieści fantastyczne bardzo szybko się starzeją i przy dynamicznym rozwoju techniki, rewolucyjnych rozwiązań naukowych, zaczynają śmieszyć. Tak jest w przypadku opowieści o dalekich podróżach we wszechświecie, gdy w pierwszych książkach z gatunku space opera statki kosmiczne uruchamia się przez wciśnięcie guzika i nie ma żadnych komputerów. Tutaj mamy do czynienia z prawdziwym cudem techniki dziewiętnastego wieku, okrętem podwodnym Nautilus, który swobodnie pływa pod morzami i oceanami, bez trudu zmienia głębokość zanurzenia i penetruje dno. Niektóre rozwiązania Verne’a rzeczywiście wykorzystano w przyszłości (śluzy powietrzne i grodzie wodoszczelne, elektryczność jako źródło zasilania), ale sporo też pojawiło się fanaberii futurystycznych. Okręt tego typu, z tak cienkim poszyciem nie mógłby zanurzać się tak głęboko i pływać tak szybko, a w tym kontekście bardzo wątpliwe jest też przebijanie się przez czapę lodową Antarktydy. Sporo kontrowersji budzi wędrowanie w mosiężnych hełmach i prymitywnych skafandrach po dnie morskim i schodzenie zboczami podwodnymi do głębokości trzystu metrów. Także opisy świata podwodnego nie wykraczają poza zdawkowość stanu wiedzy dziewiętnastowiecznej, a fantastyczne wizje wielkich ośmiornic, oplatających okręt też dzisiaj budzą zdziwienie. Sama konstrukcja powieści jest bardzo prosta, żeby nie powiedzieć archaiczna, za mało jest w niej elementów popychających narrację do przodu, za dużo encyklopedycznych wstawek, tym bardziej, że wiele z nich zostało bezlitośnie zweryfikowanych przez naukę. Czytając po raz drugi Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi brałem pod uwagę stan wiedzy w latach 1867–1868, ale i tak często miałem wrażenie, że autor pozwolił sobie na zbyt daleko idące fantazje i modyfikacje. Najbardziej jednak raziła mnie kostyczność postaci, brak szerszych opisów kontrastowych osobowości i powielanie tych samych kalek, nie wnoszących niczego nowego do charakterystyk. Powieść zatem jest mało plastyczna, a nawet przy opisach morskich głębin i żyjących w nich zwierząt brakuje giętkości narracyjnej, szerszej palety barw i odcieni. Także zakończenie narracji, owa nagła śmierć kapitana Nemo – zresztą zakwestionowana w powieści pt. Tajemnicza wyspa – budzą zdziwienie i niedowierzanie. Przy tym stanie wiedzy i możliwości technicznych, jakimi dysponowała załoga Nautilusa, łatwo przecież wyszłaby z opresji. Niektórzy badacze sugerują, że Nemo miał być polskim powstańcem, który mścił się na Rosjanach, ale zabiegi dyplomatyczne doprowadziły do wymuszenia na pisarzu zmiany jego narodowości. Cieszyć się jednak możemy tym, że w salonie tego futurysty wisi portret Tadeusza Kościuszki, a jego poglądy często zbieżne są z jego hasłami wolnościowymi i uniwersalistycznymi. Czytanie książek po latach jest bardzo intrygujące, bo odnawiając wiedzę o jakimś dziele, obcując na nowo z pisarzem i jego światem, wracamy też ku sobie z dawnych lat. Widzimy w takiej książce, jak w lustrze to, co nas kiedyś zajmowało, co intrygowało i fascynowało, a teraz zastanawia, rodzi niezgodę, każe weryfikować poglądy i wyobrażenia. No i to, co miało charakter szczątkowy w naszej pamięci, przybiera na nowo kształty, staje się wyrazistym śladem w świadomości i może mieć wpływ na dalsze rozumienie i poznawanie literatury.