Tadeusz Żukowski, Mroczna materia. Autor ten należy bezsprzecznie do najważniejszych polskich poetów pokolenia obecnych pięćdziesięciolatków, a jednocześnie stale pozostaje w cieniu chwilowo nagłaśnianych, na siłę gloryfikowanych, twórców. W jego poezji widać wyraziście drogę, jaką wybrał – szlak konsekwencji poetyckiej, która w odkryciach wiersza znajduje to, czego inni poszukują w tomach filozofów i w świętych księgach. Pisanie jest dla tego autora rodzajem przeżycia mistycznego, w którym docieka on sensu swego istnienia, szuka przedwiecznej prazasady, pragnie zgłębić jakiś ponadzmysłowy kod egzystencji. Przyjmując za Kartezjuszem pewnik, że byt dookreśla myślenie, a za Spinozą, że jest jakaś ciemna zasłona przed „oczyma duszy”, dociera poeta w swoich utworach do takich miejsc, w których tylko słowo może odzwierciedlić głębię doświadczenia, tylko metafora może być poblaskiem bolesnej wrażliwości. Tworząc kolejne wiersze, Żukowski dokonuje odkryć na miarę osoby i czasu, ale też rozciąga przestrzeń personalistyczną na całą ludzkość i na chronologię dziejów, od prawybuchu, do zgaśnięcia światła, od narodzin do śmierci, od pierwszego słowa, do milczenia. Wiersz konstruuje poeta często na zasadzie kontrastu i oksymoronu, zderzenia sensów – zdawać by się mogło – wzajemnie się wykluczających, ale też i w jakiś przedziwny sposób się dookreślających. W wierszu Mroczna materia pojawia się gwiazda mroczna, jako symbol ciemnej strony egzystencji i mroków ludzkiej świadomości. Człowiek przychodzi na świat w ściśle określonej sytuacji rodzinnej i społecznej, dojrzewa w jakimś klanie, w jakiejś grupie rówieśniczej, różnorakie przestrzenie miast i geograficznych krain odciskają swoje piętno w jego świadomości. Często żyje i nie zastanawia się nad kontekstem kosmogonicznym jego egzystencji – podejmuje wyprawy dalsze i bliższe, za granice osiedla, kraju, kontynentu, żyje na planecie Ziemia i nie zastanawia się nad dalszym ciągiem zależności i sił w kosmosie. Bywa jednak i tak – jak w tym przypadku – że ceremoniały dojrzewania, miłości, współistnienia z innymi ludźmi, prowadzą świadomość do takiego stanu, że zaczyna ona poszukiwać szerszych płaszczyzn egzemplifikacji, zaczyna migrować w kierunku gwiazd, galaktyk, dalekich przestrzeni wszechświata. Dla ludzi małej wrażliwości gwiazda jest tylko światełkiem na niebie, czasem elementem zdobniczym natury, ornamentem jakiejś nocy, jakiegoś wspomnienia. Natomiast dla wrażliwości poetyckiej, wielorako udręczonej, często zrozpaczonej i rozbitej, gwiazda staje się nośnikiem treści elementarnych, które mogą ewoluować i wchodzić ze sobą we wzajemne koneksje; jak żywioły, jak metafory, jak różnie stylizowane wiersze. W taki sposób poeta przeciwstawił sobie światło i ciemność, a rozbłysk astralny stał się rodzajem mroku, który z kolei ma odzwierciedlać jakiś ból, jakiś smutek, może jakąś depresję. Także proces postrzegania został odwrócony, bo nie wzrok ludzki wędruje ku światłom konstelacji, a jeden z jej elementów „dotyka” go swoją „mrocznością”. Gwiazda staje się też elementem materialnym, bo rzuca cień, jak trójwymiarowe kształty. Kolejny poziom transformacji pojawia się, gdy „świecidło” przybiera formę powietrzną i wraz z oddechem wnika w ciało poety. Takie nasączenie astralnością znane jest z poezji romantyków, ale pojawia się i w innych epokach, w wielu światowych systemach lirycznych. Także odwrócenie sensów gwiezdnych odnajdziemy w wielu wierszach różnych kultur świata, a w Polsce najwyraźniej widać to w Gwieździe piołun Zbigniewa Herberta. Tutaj poeta oddycha mrocznym światłem gwiazdy, a z racji tego, że ma ona odwrócone desygnaty znaczeniowe, czuje się jakby tonął w tężejącym ołowiu. Czytelnik może szybko przebiec wzrokiem pierwsze dwa wersy wiersza, a przecież warto się nad nimi zatrzymać dłużej. Oto został w nie wpisany odwieczny kod elementów i ich wzajemnych zależności – mamy tutaj zatem ogień gwiazdy, powietrze astralne, którym oddycha podmiot, przywołuje się też wodę i ziemię, którą – jak w systemach alchemicznych – symbolizuje ołów i tężenie materii, niczym lawy po wybuchu wulkanicznym.
Dwa kolejne wersy są rodzajem przerzutni, nagłego skoku ku przestrzeniom tetramorficznym, ledwie pojawiającym się w świadomości poetyckiej, a już ulegającym transformacji osobowej. Oto pojawia się jakaś metaforyczna pustynia, której materią jest „skamieniały płacz”, a zatem składająca się z ludzkich odruchów, uczuć i twardości kamiennej. Do tego jeszcze jest to obszar, pośród którego nie ma zapachów, a jedynie – w metamorfizacji osobowej – pojawia się mróz i szron „z umarłych serc”. Jakaż dojmująca rozpacz snuje się w poetyckich światach Żukowskiego, a zarazem ileż mówi owa depresja o tym, co rozgrywa się we wnętrzu poety, czującego i przeczuwającego – poety przekształcającego świadomością świat i to, co niewidzialne w nim. Znać tutaj wyraźnie echa lektur Rilkego, Audena i Eliota, ale też wiele jest indywidualnych rozstrzygnięć, wiele innowacji na miarę prawdziwie żywej liryki. Rozpacz jest stanem bytu poety, obezwładniającą mocą, która – paradoksalnie – ekspanduje też świadomość ku sacrum i otwiera ją na nowe doznania, nowe możliwości kreacyjne. Tam, gdzie panowała ciemność i gasły wszystkie zmysły, tam nagle zabrzmiało apokatastatyczne echo dzwonu, chwalącego świętość, ale będącego rodzajem dźwiękowego odbicia czegoś głębszego, czegoś wspanialszego, królewskiego i majestatycznego. Ten dźwięk stał się w taki sposób antytezą zimna, piekielnej zgrozy, która uważnie sonduje obszary ludzkich peregrynacji. Tak pojawił się Duch w bezdusznym świecie i tak pojawiło się światło, niesione skrzydłem gołębicy „znad zielonych winnic”. W tej liryce, w zdumiewający doprawdy sposób, spotyka się przeczucie katastrofy z niebiańską hierofanią, z obietnicą istnienia lepszego, po opuszczeniu pustyni skamieniałego płaczu.
Ostatnie dwa wersy są apoteozą boskości ukrytej w największej miłości, boskości rozprzestrzeniającej się pośród martwego świata i ożywiającej stale przestwór kosmosu. Pointa wiersza jest zarazem jego klamrą i przywołuje raz jeszcze spektrum astralne. Gwiazda jest teraz analogonem źródła, choć nie traci swojego pierwotnego charakteru. Jest cząstką elementarną i ewoluuje w obrębie sensów naddanych. To ona – materia prima – współtworzy każdą cząstkę przestrzeni, dociera do świadomości i do jądra wszechrzeczy, ma wymiar rezurekcyjny i jednocześnie burzy wszystko wokół siebie. Jest tak wielką siłą sprawczą i z taka mocą metaforyzuje świat, że poeta nie może opisywać jej w sposób jednostronny. Jej pierwotność staje się dla niego wyzwaniem, a zarazem generuje nowe sensy, odsłania nowe wymiary egzystencji – daje wiedzę tajemną, którą można umieścić na tym samym poziomie, co przekonanie o istnieniu bytu wyższego, przestrzeni rozleglejszych i znaczeń doskonalszych. Mistrz Eckhart powiedział kiedyś: Żar ognia i sam jego byt są w naturze czymś zupełnie różnym i jedno jest bardzo odległe od drugiego, choć stykają się ze sobą w czasie i przestrzeni. Widzenie Boże i nasze też są ze sobie niepodobne i od siebie odległe. Tadeusz Żukowski dokumentuje w swoich wierszach owe różnice i przeciwieństwa, pozwala przez chwilę bytować tam, gdzie materia prima graniczy z rozpaczą i beznadzieją, a sakralny oddech niesie się sponad gajów oliwnych i ożywających pustyń bezwonnych. To jest poezja w pełni odkrywcza i konstrukcyjna, liryka tego co pierwsze i tego co niewidzialne, tego co umiera i rodzi się w każdej chwili.