Stara Xi Lan wcierała maść z jadu węża w skronie Czao i dziewczyna powoli zaczęła się budzić. Spojrzała w prawo i spostrzegła, że w pomieszczeniu, w którym się znajdowała, palił się wielki czerwony lampion, ozdobiony wizerunkami smoków. Znowu pojawiły się w jej świadomości straszne sceny z rodzinnego podwórka i łzy szerokimi strugami zaczęły wypływać z kącików jej oczu. Starucha namaszczała nagie ciało wonnymi olejkami i czyniła to bardzo niedelikatnie, często zadzierając paznokciami skórę. Szczególnie wiele miejsca poświęcała miejscom intymnym Czao, nieomal je pieszcząc, naciągając aż do bólu mięśnie u końca ud i na pośladkach. Patrzyła mętnymi, czarnymi oczyma na dziewczynę, zauważała jej piękno i zazdrościła jej młodości. Gdy Czao spała, delikatnie wsunęła jej wskazujący palec w łono i stwierdziwszy, że dziewczyna jest dziewicą, mlasnęła głośno, zamyśliła się na chwilę, a potem obnażyła w obleśnym uśmiechu zęby, cuchnące i poczerniałe od próchnicy. Jej praca dobiegała końca, więc odstawiła czarną misę z wonnym olejem, odsunęła kubeczki z alkoholem i octem. Sięgnęła po mokrą szmatkę i lekko muskała nią policzki, szyję i piersi dziewczyny, przykładała ją na chwilę do brzucha, obiegła nią po raz ostatni uda i łydki. Wyraźnie zadowolona, odsunęła się nieco i patrzyła na Czao, która nie przestawała cichuteńko łkać.
– Nie bój się dziecko, jesteś w domu dobrego pana, Wanga Quana, poborcy podatkowego i włos nie spadnie ci tutaj z głowy – powiedziała, siląc się na uśmiech.
Dziewczyna zaczęła głośniej płakać i starucha uszczypnęła ją boleśnie w brzuch. Chwyciła też mokrą szmatkę i machnęła nią przed oczyma Czao, tak jakby chciała ją uderzyć.
– Nie rycz głupia… – zaskrzeczała jakoś inaczej, ze złością – ciesz się, że jesteś młoda i masz coś, co jest cenne jak skarb…
Czao odwróciła głowę w drugą stronę, pomyślała, że musi być twarda i zaczęła powoli uspokajać się. Jednocześnie zauważyła, że na jedwabnej ścianie tego pomieszczenia pojawił się na moment jakiś ruchliwy cień. Serce jej zadrżało, ale przemogła się, odwróciła głowę do staruchy i udała, że się uśmiecha. Ta tylko na to czekała, natychmiast przybliżyła się do dziewczyny, z szelmowskim śmiechem pocałowała ją w brodawkę prawej piersi i klasnęła cicho w dłonie.
– Wiedziałam, że jesteś rozsądna… – zasyczała jak żmija – Pan Wang da ci wielkie szczęście, bo to silny mężczyzna, potrafiący rozpalić rozkosz w kobiecie… Musisz tylko być uległa i pozwolić mu na wszystko… Na początku trochę poboli, a potem już czekać będziesz na niego niecierpliwie i zapamiętasz każdą chwilę z nim…
Czao słuchała przerażona, ale próbowała coś wymyślić, znaleźć jakiś słaby punkt w pokoju. Kiwnęła potakująco głową w taki sposób, że mogła jeszcze raz spojrzeć ku ścianie, na której pojawił się cień. Tym razem niczego jednak nie zauważyła, więc wlepiła oczy w Xi Lan i nieznacznie się do niej uśmiechała. Uspokoiła ją tym na tyle, że baba zebrała naczynia i szmatki, wstała z klęczek, a wychodząc, powiedziała:
– Pośpij trochę… Niewiele kobiet ma w życiu takie szczęście jak ty… Gdybym umiała czarować, ukradłabym ci twoją młodość, to wiotkie ciało, czerń włosów i biel zębów… Śpij, bo pan nie da ci spać, gdy przyjdzie tutaj…
– Będę posłuszna – powiedziała cicho Czao – Dziękuję, że mnie przygotowałaś i nie zapomnę ci tego…
Starucha wyszła przez odsuwane drzwi, a Czao zamknęła oczy i przerażona zastanawiała się, co ma teraz robić. Pierwsza myśl, jaka jej przyszła do głowy, to ta, by przewrócić lampion i podpalić dom. W wielkim zamieszaniu może uda się jej uciec… szybko odrzuciła jednak ten pomysł, bo wiedziała, że zaraz pojawią się strażnicy, ugaszą ogień, a ją zabiją. Nagle usłyszała charakterystyczne szurnięcie drzwi, otworzyła więc oczy i prawie skoczyła na równe nogi. Przed nią stał ukochany Ai, do którego tyle razy ostatnio biegała myślami. Mężczyzna przyłożył palec do ust i dał jej znak by usiadła. Wyciągnął też zza pasa niewielki nóż i podał go ukochanej.
– Wydostanę cię stąd, ale najpierw muszę zapłacić Wangowi za krzywdę twojej rodziny i innych zabitych… – wyszeptał i przycisnął ją do piersi.
Dziewczyna nie wierzyła w to, co się stało, chciała się do niego przytulić i o tyle rzeczy go zapytać. Kogo jeszcze zabił Wang? Jak się stąd wydostaną? Dokąd uciekną? Wystraszyła się też, że może coś mu się stać. Przecież dookoła było wielu wartowników, psy ujadały i biegały po podwórku i w ogrodzie, a sam Wang był przebiegły i chytry jak przewodnik stada wilków.
– Czekaj cierpliwie i nie ruszaj się stąd, a gdyby mi się nie udało, ukryj nóż pod materacem i pchnij nim tego mordercę. Potem próbuj uciekać… – mówił, choć wiedział, że w takiej sytuacji spotkałaby ją tylko śmierć.
Ona to zrozumiała bez słów i kiwnęła potakująco głową. Jeszcze raz przycisnęła go do swoich piersi i pocałowała z czułością w usta. Poczuła się dzięki temu nieco lepiej, splotła palce prawej dłoni z jego palcami, potem spojrzała mu głęboko w oczy i rzekła:
– Uważaj na siebie… Teraz tylko ty mi zostałeś… Nie przeżyłabym twojej śmierci… Musisz być ostrożny jak ryś i mądry jak tygrys…
– Wiem ukochana i zrobię wszystko byśmy razem stąd uciekli… Najpierw jednak muszę zapłacić Wangowi za to, co zrobił…
– Ja też pragnę jego śmierci, ale może lepiej zostawić go przy życiu i pomścić zabitych w inny sposób – spytała przerażona determinacją Aia.
Niewyraźny szum dał się słyszeć za ścianami, jakieś kroki zadudniły w mroku i psy zaszczekały ożywione. Ai przyłożył jeszcze raz palec do ust, uścisnął mocno ramię Czao i ruszył ku drzwiom z drugiej strony pokoju. Odsunął je ledwie trochę i szybko wniknął w mrok. Dziewczyna została sama, więc by nie prowokować jakichś podejrzeń, położyła się na materacu i czekała na dalszy bieg zdarzeń. Wiedziała, że jej cień może być widoczny przez cienkie ściany. Znowu usłyszała kroki na dziedzińcu i bardzo bliskie szuranie sandałów, zastygła więc w oczekiwaniu i patrzyła jak lampion zaczyna przygasać. Sięgnęła po nóż, przesunęła wskazujący palec po jego ostrzu i odłożyła z powrotem pod materac. Była bardzo zmęczona, wręcz wycieńczona, obrazy pojawiały się w jej myślach i zmieniały się w opętańczym tempie. Gdy otwierała oczy widziała pokój w domostwie poborcy Wanga, a gdy je zamykała w tym samym pokoju kłębiły się potwory, jakieś monstrualne twarze przybliżały się do niej i oddalały, znowu napływały i umykały niczym zdmuchnięte płomienie. Nie wiedziała kiedy zasnęła, tak nagle wpadła w czarną przepaść i w ułamku sekundy straciła świadomość. Nie mogła przypuszczać, że starucha dodała czegoś do olejków, którymi tak dokładnie ją namaściła. Tajemny środek wniknął przez skórę do jej krwiobiegu i wyrwał ją gwałtownie z tego miejsca – leżała teraz bez ruchu, niczym martwa. Tymczasem Ai ukrył się za niewielką szopką i obserwował duże, oświetlone pomieszczenie, w którym Wang pił wódkę ze swoimi kompanami. Po jakimś czasie do izby tej weszła lekko zgarbiona starucha, coś szepnęła do ucha poborcy i szybko wyszła. Jeszcze dość długo mężczyźni bawili się, pili, pośpiewywali i prześcigali się w okrutnych opowieściach, a potem wszystko zaczęło przycichać. Widać było przez parawanową ścianę, że niektórzy z żołnierzy upadli na ziemię i zasnęli pijani. Ich pan wreszcie odsunął drzwi i wyszedł na podwórko, stanął na środku, otrzepał otwartą dłonią jedwabny strój, po czym wziął się pod boki i spojrzał na czarne niebo, gdzie rysowały się wyraźnie konstelacje gwiazd. Jeszcze usłyszał świst cichej strzały, jeszcze uchwycił kątem oka ubranego na czarno człowieka, który celował do niego z łuku. Pierwsza strzała utkwiła w jego krtani, ale zaraz potem druga pomknęła w kierunku serca i powaliła go w jednej chwili. Ai podbiegł do ciała, chwycił je pod ramiona i przeciągnął do wielkiej studni, tuż przy bramie do ogrodu. Odsunął bambusowe zamknięcie, wyszarpnął obie strzały z trupa, po czym przełożył go przez brzeg studni i wepchnął do niej. Ciało wpadło z rozmachem do wody i po chwili dał się słyszeć dość głośny chlupot. Przywabił on psa, który podbiegł do Aia i zaczął groźnie warczeć. Nie było chwili do stracenia, więc młodzieniec machnął w mroku mieczem i odciął głowę zwierzęciu. Pies był już w locie ku jego gardłu i teraz, gdy Ai go rozdzielił na dwie części, wpadł bezwładnie do studni, tak samo jak Wang. Nie było słychać jednak uderzenia o wodę, bo tułów i głowa zwierzaka uderzyły w wystający z wody korpus poborcy. Ai podbiegł do pokoju, w którym biesiadował Wang i jego kompani, odsunął drzwi i stwierdził, że wszyscy śpią głęboko, chrapiąc i wzdychając ciężko, ziejąc przy tym odorem przetrawionej wódki i wędzonego mięsa. Podchodził powoli, bezszelestnie do każdego z siedmiu złoczyńców i zabijał ich wprawnie nożem, tak że żaden nie zdążył nawet szepnąć. Pamiętał dobrze nauki ojca i wiedział, że ostrze należy wbić w szyję od tyłu i przekręcić je ku górze. W ten sposób błyskawicznie przecina się rdzeń i dociera do pnia mózgu. Ciało nie nadąża z reakcją i śmierć następuje natychmiast, trzeba tylko pochwycić upadającego człowieka i ułożyć go na podłodze. Ai był bardzo sprawny i pozbawił życia siepaczy Wanga w kilka chwil, odczekał jednak jeszcze trochę, upewnił się, że nic szczególnego się nie dzieje, po czym wyszedł na zewnątrz. W tym momencie inne drzwi, od mniejszego pokoju, otworzyły się i młoda kobieta, ubrana w tradycyjny chiński strój, przemknęła do ogrodu. Ai stał nieruchomo w ciemności i czekał na bieg wydarzeń, bo czuł, że jeszcze ktoś podąży jej śladem. Po chwili jeszcze jedne wrota odsunęły się i ostrożnie wychylił się z nich żołnierz z zakrzywioną szablą, przytwierdzoną do pasa. Rozejrzał się dookoła, a gdy niczego nie spostrzegł pobiegł na palcach za kobietą. Ai już chciał się ruszyć, ale zobaczył, że w półcieniu, przy balustradzie stoi starucha, która wcześniej wchodziła do Wanga. Teraz popatrzyła ona za kobietą i żołnierzem, a potem wychyliła się i nie widząc światła w pokoju Czao, pokiwała głowa, coś pod nosem zamamrotała i wsunęła się do jednego z pokoi. Młodzieniec tylko na to czekał, skoczył zwinnie do przodu, przemknął przez podwórze, odsunął drzwi i znalazł się raz jeszcze obok ukochanej. Zauważył, że śpi bez ruchu, dotknął zatem jej ramienia i szepnął:
– Czao, pora uciekać…
Nie było żadnej reakcji z jej strony, ale regularne oddechy wskazywały na to, że dziewczyna żyje. Straszna myśl, że została otruta, przemknęła mu przez głowę, ale nie było czasu na rozmyślanie o tym. Szarpnął mocno i wprawnym ruchem zarzucił ją sobie na prawe ramię. Powoli, delikatnie, z lekkością pantery, wysunął się na podwórze i zaczął umykać w kierunku ogrodu. Pamiętał o schadzce żołnierza i kobiety, ale nie było innej drogi ucieczki – stąpał zatem lekko po ścieżce, zatoczył dwa dodatkowe kręgi, aż w miejscu, gdzie był wypielęgnowany trawnik i gęsty klomb kwiatowy, zobaczył parę, w miłosnych uściskach. Poczekał dość długo, a gdy zorientował się, że kochankowie są u szczytu miłosnej gry, przemknął pomiędzy drzewami, kilka metrów od nich. Pokonał płot, jeszcze raz przyjrzał się Czao, posłuchał czy bije jej serce, a potem ponownie zarzuciwszy ją sobie na ramię, ruszył w kierunku odległego lasu bambusowego. Wiedział, że ma przewagę kilku godzin, póki w domu nie odkryją co się stało, póki nie znajdą pierwszych trupów, a nieobecność pana, nie spowoduje paniki i bieganiny. Szybko dotarł do lasu i podążał nim dość długo, ale w końcu musiał zmienić kierunek, udać się ku górskiemu wodospadowi, poprzez który przedostał się do wielkiej jaskini, a potem dalej, na łąkę, gdzie był ukryty domek. Gdy przechodził przez strumień i wodospad, Czao, oblana lodowatą wodą, zaczęła się budzić, ale wciąż majaczyła, stale jawa mieszała jej się ze snem. Ułożył ją na stercie zwierzęcych skór, przykrył innymi skórami, pocałował w czoło i podszedł do paleniska rozpalić ogień. Był tak zmęczony, że ledwie pojawiły się pierwsze płomienie i poczuł napływające ciepło, osunął się na drewnianą ławę, okrył skórą jaka i natychmiast zasnął twardym, kamiennym snem.