
Hertha przybliżyła się do Williego i zauważyła, że na jego czoło wystąpiły lśniące kropelki potu, więc zaraz chwyciła go za rękę i powiedziała:
– Może chciałbyś się odświeżyć… dzisiaj jest tak gorąco… weź prysznic, a ja przygotuję coś zimnego do picia.
Willi otarł pot z czoła i zrobiło mu się nieswojo, tym bardziej, że poczuł jak lepkie strużki spływają mu po plecach i suną powoli w dół spod obu pach. Patrzył jak Hertha z gracją podąża małymi krokami do kuchni i zwrócił się ku łazience, gdzie szybko zdjął czarny mundur, jasną koszulę z wyraźnymi, mokrymi plamami i spodnie. Zrzucił resztę ubrania, odkręcił wodę i wskoczył pod prysznic, rozkoszując się chłodnym strumieniem. Namydlił całe ciało jakimś perfumowanym mydłem Herthy, a potem dwa razy spłukał je wodą, która już zdążyła się porządnie ogrzać. Zamyślił się też nad sytuacją, w której się znalazł i nagle wystraszył się konsekwencji, wszak tak szybko trafił do sekretarki słynącego z okrucieństwa przełożonego. Zrobiło mu się sucho w ustach, a jego męskość zmalała natychmiast, powodując, że lęk przerodził się w niemal przerażenie. Teraz wystraszył się jeszcze bardziej, bo wyobraził sobie, że nie sprawdzi się jako mężczyzna. Podążył do górnej części munduru, wiszącej na haku przymocowanym do glazury, odpiął guzik prawej kieszeni i wyjął małe podłużne, okrągłe, pudełeczko z blachy, na które przyklejono czerwoną etykietkę z napisem Pervitin. Wyciągnął z niego białą pastylkę, wsadził ją do ust i szybko rozgryzł, ale po chwili sięgnął po następną i także ją zjadł, popijając wodą z kranu. Sięgnął po duży amarantowy ręcznik, owinął nim się w pasie, zawiązał na gruby supeł, podszedł do zaparowanego lustra, przejechał po nim dłonią i widząc swoje zmierzwione włosy, uczesał je jakimś grzebieniem Herthy, leżącym na szklanej półeczce. Czując się odświeżony i gotowy, otworzył drzwi i wysunął się do sypialni, w której panował już półmrok, a w różnych miejscach płonęły białe świece. Zmieniła się też muzyka i łatwo rozpoznał w niej uwerturę do Tannhäusera Richarda Wagnera, graną często w Niemczech na koncertach dla esesmanów i ich rodzin. Hertha leżała na dużym łożu i miała na sobie tylko koronkową, kremową halkę, opiętą wokół obfitych piersi i podkreślającą rysunek zgrabnych ud i łydek. Przez świadomość przemknęła mu jeszcze myśl o minnesingerze Wagnera, który spędził długi czas na górze Venusberg, zabawiając się z zaborczą boginią, która potem nie chciała go uwolnić. Powoli podszedł do łoża i przysiadł na jego brzegu, przysuwając usta do ust i jednocześnie gładząc prawą ręką aksamitną skórę jej ud. Przyciągnęła go do siebie, a jej dłoń powędrowała ku jego męskości, znowu ponadnaturalnie wielkiej. Poczuła też siłę jego ramion, twardość mięśni i nie czekając dłużej, sprawnie uniosła się nad niego, tak operując ciałem, by szybko się połączyli. Poczuła cudowne wypełnienie i zaczęła na nim falować, pogrążając się w coraz głębiej w rozkoszy, czując jakąś nieziemską jedność. On trzymał ręce na jej piersiach, przymykał oczy i także czuł się spełniony, w tajemniczy sposób nagle obdarowany jej ciałem i ciepłem. Nie przypuszczał, że ta drobna kobieta ma w sobie tyle energii i teraz pławił się w niej, prawie nic nie robiąc, lekko tylko drgając pośladkami i dociskając się do niej co chwila. Od samego początku rozkosz odebrała jej poczucie rzeczywistości i rozświetliła jaźń wielkimi plamami zmieniających się stale kolorów. Należała do kobiet, które traktowały seks jak kosmiczną komunię z mężczyzną i płonęły od początku do końca. W życiu codziennym sprawiała wrażenie zimnej jak żelazo, ale gdy kochała się z mężczyzną, żelazo rozpalało się do czerwoności, a potem bardzo wolno stygło.
Willi początkowo przeraził się jej zaborczości i sprawności erotycznej, wszak do tej pory miał zwykle do czynienia z dziewczętami, które pozbawiał dziewictwa, albo z zakompleksionymi mieszczankami, dopiero budzącymi się do życia miłosnego. Hertha szybko doprowadziła go do spełnienia, ale wcale nie miała zamiaru poprzestać na tym. Leciutko zsunęła się z niego i zaczęła ustami i językiem pieścić jego piersi, dotykać zębami sutków, podążać ku podbrzuszu i wciąż ogromnej męskości. Bawiła się jak dziewczynka lizakiem, całowała i brała do ust, obiegała językiem wszystkie krągłości, obdarzała ciepłym oddechem skórę wokół jąder i cudownie wadziła się z napletkiem, zsuwając go delikatnie wargami i nosem popychając go ku poprzedniemu ułożeniu. Muzyka stworzyła niepowtarzalny klimat, ale to światła świec spowodowały, że zaczęło mu się wydawać, iż pogrąża się w jakiejś mistycznej toni. Nagle zapragnął zaprezentować swoją przewagę i odsunął ją od siebie jakby gwałtownie popychał wroga. Odebrała to jako rodzaj zabawy i rozmachem uderzyła go otwartą dłonią w prawy pośladek, a potem ponowiła uderzenie w lewe udo, tuż przy podbrzuszu. Zabolało go to trochę, ale z jeszcze większym impetem naparł na nią, z łatwością rozkładając jej ramiona i uda i wnikając w nią z brawurowo. Teraz on chciał dominować i robił to z ogromną wprawą, poruszając się rytmicznie, z wielka dynamiką i powodując, ze prawdziwie straciła kontakt z rzeczywistością. Szybko pojawił się na ich ciałach pot – pościel i poduszki spadły na ziemię i zostali tylko na zmierzwionym, białym prześcieradle. Napierał na nią bez ustanku i czuł, ze wciąż rosną jego możliwości, jakby był biegaczem, który pokonał ogromny dystans i teraz kończył wyścig, dobywając z siebie tytaniczne siły. Jej twarz płonęła czerwienią, a włosy rozpadły się na wszystkie strony, tworząc rodzaj kompozycji, przypominającej stylizacje z rysunków reklamowych Alfonsa Muchy. Przez ułamek sekundy mignęła też w świadomości Williego, wykrzywiona komicznie, czarna twarz jakiejś hinduskiej bogini z kilkoma ramionami, ale zaraz rozmyła się we mgle. Na chwilę zatrzymał ruchy swoich ud i zaczął oplatać dłońmi jej piersi, brzuch, plecy i uda. Wysunął się z niej i zbliżył usta do jej łona, dmuchając leciutko w gęstą kępę czarnych włosów, a potem delikatnie pieszcząc językiem najczulsze miejsce. Ale nagle stało się z nim coś dziwnego, jakby jakaś mroczna siła wniknęła w jego ciało i przydała mu jeszcze większej energii. Gwałtownie przerzucił ją na brzuch i zaczął penetrować ją od tyłu, raz po raz wypadając z niej i z impetem wracając ku niej. Nie słyszał też jak szeptała:
– Willi, to boli… to boli… to bardzo boli…
Nie wiedział co się z nim działo, bo barwy zaczęły silniej pulsować, światła migały jak oszalałe, a jej ciało zaczęło mutować, przeistaczać się w skórę węża i brzydnąć nie wiadomo dlaczego? Napierał na nią, ale jednocześnie miał wrażenie, że obcuje z kimś innym, skarlałym i spotworniałym, ze stopą końsko-szpotawą. Znowu gwałtownie przerzucił ją na plecy i z przerażeniem zobaczył, że leży pod nim Josef Goebbels i śmieje się, odsłaniając końskie zęby. Przeraził się straszliwie i odruchowo chciał zasalutować, ale minister propagandy ubiegł go i odezwał się metalicznym głosem :
– Zdradziłeś swojego dowódcę… Jutro Alvensleben przeczyta mój raport…
Willi zobaczył oczyma wyobraźni jak staje przed plutonem egzekucyjnym na rynku w Brombergu, w tym samym miejscu, gdzie rozstrzeliwał Polaków. Tak pragnął na nowo ujrzeć Herthę, elegancką i pachnącą, tak ciał poczuć jej ciepło, ale miał wrażenie, że obcuje z zimnym trupem. Odezwały się w nim jakieś głosy, Hitler krzyczał: Vernichtung des jüdischen Bolschewismus… …rücksichtslose Germanisierung… a Goebbels wtórował mu: Vorsicht, Hunde… schrieb er, wenn der Teufel in mir ist, wirst du ihn nicht wieder einschränken…Były też jakieś złowieszcze szepty i szumy, a przy łóżku stanął też kulawy Polak, którego Willi zobaczył na klatce schodowej, gdy szedł do Herthy. Wszystko w nim wirowało, wszystko zaczęło falować i jak tonący wyciągnął ręce przed siebie, schwytał coś i kurczowo zaczął uciskać. Po chwili znowu pojawił się pod nim Goebbels, którego dusił bezlitośnie, przyciskał do łoża, a gdy poczuł, że osłabł, zaczął go okładać pięściami, drapać paznokciami i znowu bić bez opamiętania. Strach przed raportem ministra, który trafi na biurko Alvenslebena był tak porażający, że dla pewności uderzył jeszcze kilka razy, a potem zwymiotował na trupa i natychmiast stracił przytomność.
Willi obudził się wczesnym rankiem i w pierwszej chwili nie wiedział, gdzie jest, oślepiony światłem, czujący jakąś niewytłumaczalną niemoc i strach. Nagle obrazy zaczęły się jednak klarować, zatrzymał wzrok na dopalających się świecach i rzężącym patefonie, którego igła dotarła do końca płyty i chrobotała miarowo. Spojrzał w lewo i w pierwszej chwili nie skojarzył co ma przed oczyma, ale zaraz serce podeszło mu do gardła i zaczęło bić jak oszalałe. Skoczył z łóżka na pełne nogi i z tej perspektywy zobaczył, że na łożu leży uwalane we krwi i straszliwie zmasakrowane ciało Herthy Kiebitz. Powoli zaczęły do niego wracać zdarzenia wczorajszego dnia, ale nie mógł sobie przypomnieć co właściwie się stało. Usiadł na krześle, schował twarz w dłoniach i zapłakał jak dziecko, trwając w bezruchu kilka minut. Jeszcze raz przyjrzał się ciału sekretarki swojego szefa i zimny pot wystąpił mu na czoło. Jego zimna świadomość wracała coraz intensywniej i odezwała się w niej perfidia, która zawsze pojawiała się, gdy zabijał ludzi. Poszedł do kuchni, znalazł jakąś szmacianą siatkę, do której zaczął wkładać kieliszki i szklanki, z których pili. Potem wszedł do łazienki i pod prysznicem zmył z siebie wszelkie ślady krwi, wytarł się w ten sam ręcznik, co wcześniej, a potem założył mundur i buty. Uczesał się dokładnie przed lustrem i końcem grzebienia wydobył spod paznokci naskórek kobiety. Wytarł chusteczką wszystkie miejsca, na których mogły pozostać jego odciski palców, a potem zgarnął pościele, poduszki, ręcznik i ubiory Herthy na środek pokoju. Polał je benzyną z zapalniczki i poszedł do kuchni, gdzie odkręcił wszystkie kurki gazowe. Wrócił do pokoju i stanął przy łóżku, jeszcze raz spojrzał na zmasakrowaną twarz Herthy, która teraz wydała mu się komiczna i bezsensowna, jak twarze rozstrzelanych Polaków i Żydów. Nie wahając się dłużej, zapalił stertę szmat, czując już wyraźnie napływający z kuchni odór gazu, odwrócił się na pięcie i myśląc o czekających go działaniach pozorujących, ruszył do wyjścia. Jego umysł pracował teraz na najwyższych obrotach i szukał ewentualnych zdarzeń, które mogłyby doprowadzić Gestapo do niego. Na szczęście nikomu nie powiedział o schadzce z sekretarką szefa, a nieobecność w domu krewnych, łatwo mógł usprawiedliwić jakimś wyjazdem. Wyszedł na klatkę schodową i natychmiast przypomniał sobie kulawego starca, który przestraszył się go, gdy zmierzał do Herthy. Zapamiętał dobrze za jakimi drzwiami zniknął i teraz, przeskakując po dwie schody, szybko znalazł się przy nich. Zapukał lekko, tak by nie robić zbędnego hałasu i po jakimś czasie usłyszał szuranie nogami, a potem chrobot w zamku. Drzwi uchyliły się i zobaczył tego samego mężczyznę, który wczoraj tak się go przestraszył. Willi naparł na drzwi, które nie były zabezpieczone łańcuchem i znalazł się w środku, w małym korytarzyku, prowadzącym do innego pomieszczenia.
– Mamy doniesienie, że jesteś Żydem i ukrywasz się tutaj przed nami…– syknął Willi.
– Panie oficerze!!! Mój Boże, przecież mój ojciec był Niemcem z zagłębia Ruhry, a matka Ślązaczką… przyjechali tutaj w czasach, gdy Bromberg nazywany był Małym Berlinem i rozwijał się znakomicie…
– A my mamy informację, że nazywasz się Goldberg i donosiłeś Polakom na niemieckich braci, przygotowujących nasz powrót do Brombergu…
– Mój Boże, to kłamstwo panie oficerze, zawsze czułem się Niemcem… Czytałem Mein Kampf naszego führera i codziennie słucham w radiu przemówień ministra Goebelsa…
W świadomości Williego mignął obraz ministra Rzeszy, duszonego w łóżku Herthy. Pomyślał też, że ma mało czasu, bo za chwile nastąpi wybuch w mieszkaniu na pierwszym piętrze, a starzec mógłby potwierdzić, że to właśnie on był u niej. Nie zastanawiając się dłużej wyciągnął pistolet i skierował go w stronę przerażonego mężczyzny.
– Proszę nie strzelać… mam wnuka w pana wieku… nikomu nigdy nie zrobiłem nic złego…– lamentował starzec.
Willi w ułamku sekundy uświadomił sobie, że strzał będzie słyszalny na ulicy i spowoduje przybycie żandarmów. Podrzucił zatem pistolet lekko ku górze, zwinnie schwycił go za lufę, a potem z rozmachem uderzył rękojeścią w skroń starca. Ten natychmiast zalał się krwią i upadł na ziemię jak martwy, choć widać było, że wciąż oddycha. Dla pewności Otter jeszcze kilka razy uderzył go kolbą pistoletu, a gdy mężczyzna całkowicie znieruchomiał, poszedł do małej kuchni i w niej także odkręcił kurki z gazem. Nie oglądając się za siebie, zbiegł szybko po schodach i ostrożnie, krok po kroku, wysunął się na pusty chodnik. Nie chciał wchodzić na główną ulicę, więc skierował się w drugą stronę, wzdłuż Albrecht Dürer Strasse. Odszedł może dwieście metrów, gdy usłyszał za sobą potężną eksplozję, a szyby z pobliskich domów powylatywały na bruk. Nie oglądając się za siebie, przyspieszył kroku i z ulgą zaczął się oddalać, a gdy jeszcze usłyszał kolejny, mniejszy wybuch, skrzywił usta cynicznie, strzepnął jakieś pyłki z munduru i skręcił w Lessingstrasse, prowadzącą ku Johann Fichte Platz, tuż przy ogromnych budynkach Instytutu Rolniczego im. cesarza Wilhelma.
– Nie mogę brać dwóch pastylek Pervitinu… – pomyślał – Jak brałem jedną nie traciłem kontroli nad sobą…
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…