JEAN STAROBINSKI 1920-2019

Zmarł szwajcarski krytyk literacki i myśliciel Jean Starobinski, wykładowca w uniwersytetach w Baltimore, Bazyleii i Genewie. Kojarzony przede wszystkim ze szkołą genewską w literaturoznawstwie. Podobnie jak Bachelard, doszedł do badań nad twórczością Rousseau, Diderota, Woltera okrężną drogą, studiując najpierw literaturę klasyczną, a potem medycynę, z której uzyskał doktorat.  Wielokrotnie cytowałem jego prace w dziele mojego życia, czyli trzech monografiach o wielkich polskich poetach romantycznych, a i w pisanym tomie o Norwidzie, odwołuję się do jego pomysłów i niezwykłej przenikliwości interpretacyjnej. Warto tutaj przywołać fragment mojego Wprowadzenia do książki Słowacki Kosmogonia, w którym nawiązanie do szkoły tematycznej i fragment pracy Starobinskiego stały się ważnym elementem badawczym, wprowadzającym czytelnika w kosmogonię naszego romantyka:

Francuska krytyczna szkoła fenomenologiczna, nazywana czasami krytyką tematyczną i kojarzona ze szkoła genewską; książki takich badaczy jak Bachelard, Richard, Poulet, Starobinski, Rousset i innych, dały asumpt do pojawienia się wielu studiów, które wykorzystywały jako narzędzie badawcze kategorię  t e m a t u,  a poprzez jej wskazanie porządkowały materiał literacki, ustawiały twórczość pod określonym kątem badawczym, pozwalały spojrzeć na dzieło i autora z innej niż tylko czytelnicza czy apologetyczna perspektywa. Były wyraziście zarysowanym problemem, były stawianiem pytań podstawowych – Czym przede wszystkim różnią się twórcze świadomości? […] swoim porządkiem i strukturą. Rozwijają się zatem w swoistym następstwie czasowym, ponieważ „poznać siebie to odkryć się w pewnym fundamentalnym momencie trwania”. Świadomość może stale powracać do chwil początku, ileż jest jednak początków, raz absolutnych, raz względnych, raz nawrotnych! Czas świadomości bywa ciągły, płynny albo też urywany, punktualny jakby; pusty i pełny, bogaty i jałowy… Forma czasu, nieodłączna od świadomości, okazuje się nieskończenie bogata w odmiany i przekształcenia. Podobnie z przestrzenią. Każdy akt świadomości niesie w sobie centrum i peryferie, zakłada bowiem dystans między     j a  myślącym i  j a  myślanym, uwyraźniony przez stosunki powstałe między narratorem a przedstawionym światem. Tak więc pytanie: kim jestem? – wzbogaca się natychmiast o następne: kim jestem? i gdzie jestem?… wszystkie zaś domagają się odpowiedzi od krytyka. Przedstawionego świata nie powinien on bowiem ujmować inaczej niż w porządku stawania, odsyłającego do form czy kategorii świadomości.[1] To było jakby patrzenie pod światło na świadomość poetycką, na konkretny utwór i na całą twórczość, a zarazem było to jakby odsłanianie kolejnych warstw danego motywu, danej kategorii, danego  t e m a t u, rozumianego jako wielka twórcza obsesja, rozrastająca się w dziełach poetyckich do gigantycznych rozmiarów – do sformowania wielkiego skupiska „sememów”, czyli obrazów, symboli i metaforycznych struktur syntagmatycznych, tak często przeobrażających się w utworze literackim w rodzaj mitu. W takiej twórczości poetyckiej, w takiej przestrzeni i w takiej ­ poetyckiej wypowiedzi, obrazy, symbole itp. to – między innymi – miejsca, gdzie dokonują się przesunięcia i przekształcenia znaczeniowe. Jak to się odbywa? Jednostki znaczenia utożsamiają się i wymieniają wzajemnie: „niebo” niesie na przykład takie same składniki jak „pionowość”, „świetlistość”, „płynność” itd. Jednostki takie wolno teraz uznać za kategorie, służące do klasyfikacji poszczególnych figur (a więc także obrazów) wewnątrz określonego tekstu. Składają się tym samym na swoistą logikę poetycką, którą można starać się odtworzyć, budując – od najczęstszych jednostek począwszy – modele rozkładu znaczeń. Wspomniane kategorie staną się wówczas jakby kośćcem – czy też ramą? – badawczego modelu.[2] Zgodnie z ustaleniami „tematyków”, poeta jest wytworem określonych doświadczeń życiowych, konkretnej tradycji literackiej i ściśle określonej konwencji kulturowej. Pojawia się na świecie w takim, a nie innym momencie kosmogonii, w takiej, a nie innej chwili i przyciąga ku sobie takie, a nie inne obszary, treści, obrazy i symbole, a nade wszystko związane z nimi fenomeny. Potem, szukając ujścia dla „kłębiących” się w jego świadomości światów, rozmyślając i pisząc – w myśl rewolucyjnej tezy Gastona Bachelarda – nie tyle on wybiera dzieło, co owe wszystkie czynniki razem wybierają jego i „każą” mu napisać utwór, w którym skropli się  e k s t r a k t   e p o k i  i jego biografii, powstanie melanż – „napój poetycki”, którego „smak” nie będzie miał sobie równych.

Tematycy szukali w literaturze potwierdzenia, że doświadczenia inicjacyjne, dziecinne „ładowanie” wyobraźni, a potem znaczące przeżycia kolejnych lat, prowadziły poetę do konkretnych utworów, jakby przygotowywały jego erupcję artystyczną. To nie przypadek, że w dziełach Novalisa, tak boleśnie doświadczonego w chwili utraty ukochanej pojawia się apoteoza ciepła utraconego i cała kreowana rzeczywistość zdaje się płonąć; to nie zbieg okoliczności spowodował, że w dziełach E.T.A. Hoffmanna, autora który w dzieciństwie z szeroko otwartymi oczyma przyglądał się przygotowywaniu w domu „przepalanki”, płoną pośród zjawiskowej natury jakieś wielkie znicze i monstrualne stosy – to nie przypadek, że Mickiewicz swój pierwszy utwór poetycki pisze po traumatycznym przeżyciu pożaru nowogródzkiego z 1811 roku – według krytyków francuskiej szkoły fenomenologicznej w danym momencie dziejów musi pojawić się twórca, który ma w swoim życiu określone wydarzenia i potrafi je tak wykorzystać, tak wielokrotnie przetransponować, że stają się one dla jego wyobraźni modelem, paradygmatem i formą odciskającą w tworzonej rzeczywistości coraz to inne realizacje tego samego  t e m a t u. Zdaniem  francuskich „tematyków” poeta nie bierze się znikąd – zawsze jest wytworem, a jego wyobraźnia staje się wręcz idealnym polem do badań krytycznoliterackich nad mechanizmem „stworzenia” w każdej twórczości. Ważna tutaj wtedy jest metoda opisu, wydobycia z ogromnego dzieła wielkiej obsesji, wielkich  t e m a t ó w. Ten moment, unifikujący dzieło i jego interpretację tak określa Jean Starobinski:

Z pewnością nie można poprzestawać na   s z c z e g ó l n y m   p r z y p a d k u  jednego dzieła czy jednego autora, do których myśl krytyczna przystępuje i dostosowuje się, aby zależnie od okoliczności, zaproponować najbardziej adekwatne dopełnienie analityczne. Nie można redukować metody do intuicyjnego szukania na chybił trafił, zmieniającego się zależnie od okazji i jedynie odgadującego; nie wystarczy dawać każdemu dziełu specyficzną odpowiedź, jakiej zdaje się oczekiwać. Byłoby to ograniczenie krytyki do wysłuchiwania echa, intelektualnego przetwarzania wrażeń z kolejnych lektur. Zapominając w ten sposób o jednolitej całości, którą powinna objąć na koniec, krytyka poddawałaby się niezliczonym pokusom różnych form, jakie na swej drodze spotyka. Notowałaby jedynie różnorodność dzieł – ujmowanych jako światy kolejno odwiedzane – zamiast mieć na celu wizję jednoczącą, w której ta różnorodność ukazuje się rozumiejącej kontemplacji właśnie jako różnorodność. W każdej dobrej krytyce ma udział temperament, instynkt, improwizacja, są w niej posunięcia szczęśliwe i momenty wyjątkowe. Ale może ona polegać na nich. Potrzebuje solidniejszych zasad regulatywnych, które nią kierują w niczym nie ograniczając i prowadzą do przedmiotu badań. Te zasady regulatywne, jakkolwiek nie należą do z góry ustalonego kodu, są konieczne: przestrzegają przed zapominaniem kierunku, czuwają nad wychodzeniem od  t e k s t u, zmuszają, żeby przystosować każdy krok do poprzedzającego kroku i do ruchu następnego. Metoda jest ukryta w sposobie postępowania krytycznego, a widać ją wyraźnie dopiero po zakończeniu drogi. Pozorny to paradoks, że metoda daje się sformułować pojęciowo dopiero wtedy, gdy wykona swoje zadanie i jest prawie niepotrzebna. Krytyk dochodzi do pełnej świadomości swojej metody, kiedy patrzy wstecz na przebytą drogę.[3] Tego rodzaju doświadczenie pojawiło się też przy okazji tych dociekań – z ogólnego, na początku intuicyjnego, przekonania o istnieniu w wyobraźni Słowackiego trzech wielkich obsesji i sfer obrazowania, wyłonił się obraz poetyckiej kosmogonii, trzech elementarnych  t e m a t ó w  i całego systemu nawiązań oraz transformacji solarnych, lunarnych i astralnych, lokujących się na pięciu wyraźnych poziomach.

[1] J.  B ł o ń s k i, Przedmowa [w:] G.  P o u l e t, Metamorfozy czasu. Szkice krytyczne, wyb. J.  B ł o ń s k i   i   M.  G ł o w i ń s k i, Warszawa 1977, s.17–18.

[2] J.  B ł o ń s k i, Przedmowa [w:] G.  B a c h e l a r d,  Wyobraźnia poetycka. Wybór pism, wyb.  H.  C h u d a k, Warszawa 1975, s. 21.

[3] J.  S t a r o b i n s k i, Relacja krytyczna, przeł. J. Żurowska [w:] Szkoła genewska w krytyce. Antologia, wyb. H.  C h u d a k,  Z.  N a l i w a j e k,  J.  Ż u r o w s k a,  M.  Ż u r o w s k i, Warszawa 1998, s. 307–308.

 

ŚWIAT STAROŻYTNY (XXVI)

????????????????????????????????????

Częstokroć nasza wiedza o starożytnych pisarzach bywa szczątkowa i jakiekolwiek informacje o nich czerpiemy z napisanych dzieł, ocalałych szczęśliwie do naszych czasów. W przypadku Plutarcha z Cheronei nie znamy daty urodzin ani śmierci, a jedynie zakładamy, że musiał żyć miedzy rokiem 50 a 120 naszej ery, czyli w czasach panowania cesarzy: Nerona, Wespazjana, Tytusa, Domicjana, Nerwy, Trajana i Hadriana. Egzystencja w Rzymie w tych czasach, nasilających się walk z chrześcijanami, powstawania i upadku kolejnych dynastii, wielkich morderstw i wypraw wojennych, musiała obfitować w wydarzenia, ale w dziełach tego pisarza znajdziemy tylko nikłe echa tego, co gruntownie opisywali inni historycy i pamiętnikarze. Cheroneja leżała w Beocji, stanowiącej część prowincji achajskiej, a zatem była ważną prowincją Rzymu, co z jednej strony dawało określone profity Plutarchowi, a ze strony drugiej ograniczało jego horyzont obserwacji. Z jego pism wyławiamy jakieś szczątkowe informacje o rodzinie, zmarłych dzieciach i żonie, a także o odbywanych podróżach do Rzymu, Azji Mniejszej i Egiptu. Pamiętajmy jednak, że do naszych czasów dotrwała tylko jedna trzecia całego dorobku tego filozofa i moralisty i przypuszczać możemy, że w pozostałych partiach znaleźlibyśmy więcej informacji na jego temat. Niewątpliwie był szanowanym obywatelem rzymskim, mieszkającym w Grecji i mającym liczne kontakty w świecie intelektualnym Rzymu, gdzie zdarzało mu się wygłaszać mowy i uczestniczyć w spotkaniach luminarzy nauki. Jeśli dzieła Platona umieszczono w sześciu tomach, to ów zachowany dorobek Plutarcha, wydawcy rozsiali w tomach dwunastu, podkreślając jego fragmentaryczność, udokumentowaną w starożytnym katalogu. Wiemy z nielicznych ocalałych prac innych autorów, że „Mędrzec z Cheronei”, jak go nazywano, był bardzo życzliwy dla ludzi i zjednywał sobie sympatię w różnych gronach, czasami skrajnie odmiennych politycznie czy myślowo. Studiowanie autorów starożytnych jest pasjonującą przygodą, szczególnie, gdy zdobędziemy już określoną wiedzę o epoce i żyjących w niej ludziach. Filolodzy klasyczni będą wskazywać tutaj charakterystyczne cechy stylu, badać język i konteksty historyczne, ale przecież równie ciekawe jest wyławianie z dzieł takich pisarzy i filozofów zdumiewających cząstek, mających wartość w czasach starożytnych i we współczesnych stuleciach.

36404-rbnz

Czytając Zalecenia małżeńskie, wchodzące w skład Moraliów Plutarcha uśmiechałem się wiele razy, bo owe rady niczego nie straciły ze swej aktualności i były raczej ostrzeżeniami kierowanymi w stronę kobiet. Już pierwsza z nich, będąca cytatem z Solona jest niezwykle konkretna, bo nakazuje by: oblubienica, zanim podzieli łoże z oblubieńcem, spożyła jabłko kydońskie. Komentarz Plutarcha nie pozostawia tu wątpliwości o co chodzi: [Solon] dawał w ten sposób, jak się zdaje, do zrozumienia, że od pierwszej chwili z ust i głosu wionąć powinien zjednywający i nęcący powab. (Moralia, przeł. Z. Abramowiczówna, Wrocław 2005, s. 52) Jak powszechnie wiadomo w krajach basenu Morza Śródziemnego, zarówno europejskich, jak i azjatyckich i afrykańskich powszechne jest używanie dwóch bardzo aromatycznych warzyw: czosnku i cebuli, które mają ogromne wartości odżywcze i prozdrowotne, ale generują odpychający zapach z ust. Gdybyśmy mogli przenieść się do starożytnej Grecji albo Rzymu odczulibyśmy sporo przykrych aromatów, a to końskich odchodów, a to zwierzęcych wnętrzności, oprawianych nieomal na ulicach, czy wreszcie zapachu czosnku i cebuli, wydobywającego się z ust i porów skóry Greków i Rzymian. Niemal wszystkie narody świata odkryły, że spożywanie warzyw aromatycznych niesie za sobą wiele dobroczynnych, nieomal czarodziejskich skutków. Czosnek jest naturalnym antybiotykiem i w połączeniu z miodem i cebulą leczy liczne przypadłości, na czele z przeziębieniem i chorobami układu pokarmowego. Czy jednak zjedzenie jabłka kydońskiego, czyli owocu pigwy mogło zlikwidować przykry zapach z ust kochanków, udających się do małżeńskiego łoża? Można w to wątpić, tym bardziej, że mężczyźni także z upodobaniem jadali czosnek i cebulę, a do tego wszystko obficie zakrapiali winem, które w połączeniu z tymi warzywami, dawało efekt iście piorunujący. Analizując zwyczaje dawnych epok, nie możemy wszakże zapominać o określonych okolicznościach, usankcjonowanych przez wielowiekową tradycję. To, co dzisiaj zaklasyfikujemy jako smród, w czasach dawnych mogło być elementem zwyczajności, codziennego rytuału żywieniowego, zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Nie znano past do zębów, nie używano szczoteczek, często ograniczając się do płukania ust wodą i ewentualnego czyszczenia nalotu nazębnego ziołami, rozprowadzanymi szorstkim płótnem lnianym lub palcem. To, co gromadziło się między zębami wydłubywano rybimi ościami lub kolcami ciernistych krzewów, ale prawdziwy problem pojawiał się, gdy zęby zostały zaatakowane przez próchnicę i zaczynały boleć. Najczęstszym sposobem pozbycia się takiej przypadłości było w takim przypadku wybicie chorego zęba, stąd powszechny był w starożytności widok ludzi szczerbatych.

2

Plutarch podkreśla też wagę prawdziwego uczucia w związkach małżeńskich: Jak ogniowi łatwo rozpłonąć w knocie do lampy, w plewach lub sierści zajęczej, ale szybciej gaśnie, jeśli nie dosięgnie czegoś innego, co by go mogło podtrzymać i żywić, tak nie trzeba namiętnej miłości, nowo zaślubionych, rozpłomienionej pięknością ciała, uważać za wystarczającą i trwałą, dopóki nie ugruntuje się w uczuciu i nie obejmie myśli, a tak nie znajdzie siedziby w samej głębi duszy. (Tamże, s. 53) Uroki ciała mają dla filozofa swoją wagę, a korzystanie z nich porównuje z gwałtownością rozprzestrzeniania się ognia, ale prawdziwa miłość rodzi się wraz z uczuciem, które lokuje on w głębinach duszy. Starożytni uczeni – w odróżnieniu do teoretyków chrześcijańskich – nie negowali wartości zauroczeń cielesnych, ale przestrzegali, by nie stały się one celem samym w sobie. Wszystko powinno prowadzić do prawdziwego rozpłomienienia wewnętrznego, do miłości w przywiązaniu i wzajemnej służbie (jak przekonamy się dalej sporo w tych radach hipokryzji), mogącej przeciwstawić się rozpadowi i starzeniu się ciał, niegdyś tak pięknych i podniecających. Kobiety nie powinny też przesadzać ze specjalnymi miksturami, podnoszącymi witalność seksualną mężów: Ryba bierze się szybko i łatwo na zatrutą przynętę, ale staje się niejadalna i do niczego. Tak i kobiety, przygotowujące podstępnie mężom czarodziejstwa i lubczyki i starające się przykuć ich do siebie rozkoszami miłosnymi, mają potem towarzyszy życia ogłupiałych, bezwolnych i zepsutych. Przecie i Kirke nic nie przyszło z tamtych zaczarowanych i zamieniwszy ich w osły i świnie nie miała co z nimi robić, a Odyseusza rozsądnego i rozumnie z nią przestającego, pokochała nade wszystko. Tak, kobiety bywają podstępne i potrafią podrzucać swoim kochankom różne „świństwa”, a szczytem jest tutaj mieszanie z płynami lub pokarmami stałymi krwi miesięcznej, jakoby na zawsze wiążącej mężczyzn z kobietami. Wiele przesądów ludowych narosło od czasów starożytności w tym względzie, ale jak dotąd nauka nie potwierdziła, że krew menstruacyjna ma właściwości magiczne i potrafi na wieki związać kochanków. O wiele lepiej działały różnorakie lubczyki, napoje z mieszanek ziołowych, tudzież specjalne stroje i miłosne rekwizyty, czasem tak lubieżne, że żaden zdrowy mężczyzna nie mógł nie zareagować. Współcześnie powstał prawdziwy przemysł przedmiotów i specyfików mających poprawić stosunki pomiędzy partnerami i zapewne Plutarchowi nie śniło się, że w takim kierunku on podąży. Jakby nie patrzeć na rady filozofa, mają one swoją wartość, bo częstokroć wypływają ze szlachetnej etyki, mającej w Grecji swoją długą tradycję (długa też jest tradycja nie stosowania się do nich), stymulującą rozwój rodzin.

3

Nie zapominajmy wszakże, że starożytność to czas wszechwładnej dominacji mężczyzn nad kobietami, których los bywał często bardzo smutny. Patriarchat wyznaczał im określoną rolę w dawnym społeczeństwie, a do tego dochodziły jeszcze rządy świekr, które chciały zaznaczać swoją wagę w powiększających się rodzinach. Plutarch w związku z tym daje kobietom taką radę: U królów perskich prawe małżonki siedzą przy stole i biorą udział w ucztach. Gdy zaś oni zechcą pić i bawić się, tamte odsyłają, a wzywają śpiewaczki i nałożnice – i słusznie czynią, że nie pozwalają małżonkom brać udziału w pijaństwie i rozwiązłości. Jeśli więc zwykły obywatel, źle wychowany i pozwalający sobie na wybryki, coś przewini z heterą lub służącą, nie powinna małżonka oburzać się ani obrażać, uświadamiając sobie, że jej on się wstydzi, a pijaństwa, wyuzdania i rozpusty używa z inną. (Tamże, s. 56) Jakież to zakłamanie i jakaż pokrętna etyka, mająca na celu przede wszystkim utrwalanie dominacji mężczyzn nad kobietami i usprawiedliwianie ich bezeceństw. Żony mają znać swoje miejsce i nie buntować się przeciwko tradycji, utrwalonej przez wieki, tym bardziej, że historia przekazała potomnym opowieści o straszliwych zemstach mężów za buntownicze postępki w związkach. W dawnej Grecji sytuacja nie była tak tragiczna jak w Chinach, Indiach czy krajach arabskich, gdzie żona była więźniem w domu, nałożnicą i służącą, a po śmierci pana i władcy najlepiej by było, gdyby popełniła samobójstwo. Skrajną formą tego typu zachowań było odurzanie wdów i palenie ich na stosach pogrzebowych w Indiach, co ponoć zdarza się okazjonalnie jeszcze do dzisiaj. Greckie kobiety, słynące z urody i inteligencji, potrafiły znaleźć złoty środek w domu, schodziły z drogi mężom tyranom, jednocześnie prowadząc bardzo ryzykowną grę z kochankami. Hipokryzja etyki Plutarcha bywa doprawdy zdumiewająca i jakże archaiczna: Hellenom w wojsku Cyrusa kazali dowódcy, gdy nieprzyjaciel atakuje hałaśliwie, stawić mu opór w milczeniu, a gdy następuje milczący, ruszyć na niego z krzykiem. Roztropne żony, gdy mąż w gniewie krzyczy zachowują się cicho, a gdy nic nie mówi, starają się ułagodzić go przemową i perswazją. (Tamże, s. 64) Krótko mówiąc, kobiety mają być fałszywe, wyrachowane i sprytne, a mężczyźni mają dominować w rodzinach i mieć niezachwianą pozycję władców i dowódców. Trudno nie zauważyć, że epoki starożytne nie przekazały nam opowieści o wyjątkowych, integralnie działających damach i chyba tylko Safona w taki sposób zaznaczyła swoją obecność w historii. Częściej mówiło się o jakichś kobiecych nadużyciach, najczęściej seksualnych, karanych z ogromną bezwzględnością przez sprawujących ważne funkcje mężów. Tak było w przypadku Messaliny, żony cesarza Klaudiusza i wielu innych kobiet, dla których wzorcem miała być Penelopa, przez wiele lat, cierpliwie czekająca na Odyseusza i konsekwentnie odrzucająca zaloty licznych adoratorów.

UROKI STYCZNIA

Foto: Wikipedia

Foto: Wikipedia

Przyglądałem się dzisiaj ptakom, przelatującym z gałęzi na gałąź w pobliskich ogrodach, buszujących pośród krzewów otwartej przestrzeni. Przyroda w styczniu bywa czarująca, szczególnie w chwili, gdy przestaje wiać lodowaty wiatr i czuć, że mróz odpuszcza. Na oblepionych śniegiem gałązkach, na grubszych konarach i pniach, buszują sikorki i mazurki, pojawiają się synogarlice, sroki, czasem błyśnie błękitne lusterko sójki, albo żółty dziób kosa zdradzi jego obecność pośród kolczastej gmatwaniny dzikich róż. Szczególnie jedna sikorka bogatka przykuła moją uwagę, gdyż wyraźnie czekała aż się oddalę. Chowała się za grubym pniem jabłonki i co jakiś czas wychylała się na chwilę, zerkając czy już sobie poszedłem? Schowałem się za krzakiem i tak jak ona co jakiś czas wysuwałem głowę i zerkałem na nią. Myślała, że oddaliłem się i przefrunęła do pobliskiego karmnika, tuż przy płocie ogrodu, gdzie zaczęła dziobać jakieś ziarenka. Wszystko w wyglądzie tego ptaka jest harmonijne – czarna linia na żółtym brzuchu i wydłużony ogonek, a do tego czarny łepek, z wyrazistymi białymi plamami pod oczyma. W takim momencie, okryte wilgotnym pyłkiem śnieżnym, sikory wyglądają zjawiskowo i mogą śmiało konkurować w konkursie piękności z gilami, dzwońcami czy grubodziobami. Jak zwykle podczas obserwacji ornitologicznych naszła mnie refleksja innego rodzaju i przypomniała mi się wczorajsza noc, kiedy to nie mogąc spać, sięgnąłem po książkę Jana Garewicza pt. Schopenhauer. To wybór pism słynnego pesymisty i do tego spory tekst niezwykle fachowego komentarza – nie miałem siły na dłuższą lekturę, więc skupiłem się na odtworzeniu w pamięci biografii filozofa. Z tą różowawą książką obcowałem wielokrotnie i teraz chciałem się finalnie zmęczyć, by nadszedł sen, a przy tym może znaleźć jakąś ciekawostkę, o której zapomniałem. I rzeczywiście – znacząca dla mnie była wzmianka o habilitacji filozofa, w obliczu samego Hegla i sporym kłopocie z akceptacją podczas kolokwium. W jakiś sposób komponowało się to z wiadomościami na temat recepcji i powolnego zdobywania uznania, słabej sprzedaży pism, a potem jednak wybuchu zasłużonej sławy. Patrząc na żwawą sikorkę bogatkę myślałem o tym, że każde istnienie walczy w naszym świecie o ciągłość egzystencji, każdy byt musi potwierdzać swoją żywotność w obliczu chłodu, zagrożeń i nieustającej walki przeciwstawnych sił. Moja najważniejsza walka też już się zaczęła…

ŚWIAT STAROŻYTNY (XXIV)

Gustave Rodolphe Clarence Boulanger, Targ niewolników (1882)

Gustave Rodolphe Clarence Boulanger, Targ niewolników (1882)

W naszym świecie nic nie jest jednoznaczne, a stereotypy utrwalone przez setki lat, podlegają często weryfikacji w obliczu nowych faktów, lektur, wiadomości. Odnosi się to też do wielkości i wagi znaczących postaci w dziejach ludzkości, ich odbioru w kolejnych stuleciach. Taki na przykład Arystoteles (384–322 p.n.e.), po latach sporów za jego życia i kontrowersyjnej działalności u boku Aleksandra Wielkiego (salwował się ucieczką na Eubeę po jego śmierci), potem wielkiego uwielbienia przez filozofów katolickich (tomizm) i położenia podwalin myśli europejskiej w zakresie astronomii, kosmologii, fizyki, biologii, uważany jest bezdyskusyjnie za jednego z przewodników ludzkości. Tymczasem jego poglądy społeczne, inspirowane zapewne tyranią wychowanego przez niego władcy, budzą ogromne zdziwienie, a często wręcz szokują. Tak jest w przypadku poglądów filozofa na temat niewolnictwa, które z perspektywy dwudziestego pierwszego stulecia po Chrystusie, są po prostu niedorzeczne. Zdawać by się mogło, że Stagiryta kierował się w życiu trzeźwym osądem rzeczywistości, a jego antropologia daleka była od wypaczeń. Starczy przywołać te oto zdania na temat właściwości człowieka: To bowiem jest właściwością człowieka odróżniającą go od innych stworzeń żyjących, że on jedyny ma zdolność rozróżniania dobra i zła, sprawiedliwości i niesprawiedliwości itp.; wspólnota zaś tak ukształtowanych istot staje się podstawą rodziny i państwa. (Arystoteles, Polityka, Warszawa 1989, przeł. L. Piotrowicz, s. 200) Teoria państwa i stosunków społecznych, zawarta w kilku dziełach, a nade wszystko swoiście ukształtowana etyka, wskazywać by mogły, że człowiek ten na każdym poziomie istnienia szanował byty takimi jakimi były. Niestety nie do końca, bo jego poglądy na temat niewolnictwa pozbawione były trzeźwości, tak charakterystycznej dla niego i wynikały zapewne z organizacji życia w starożytnej Grecji i Macedonii oraz przekonania o tym, że istota każdej rzeczy leży w jej zadaniu praktycznym. Człowiek jednak nie jest „rzeczą” i traktowany powinien być w każdej sytuacji jako integralny, wspaniały byt, chroniony przez prawo i otaczany miłością przez innych współmieszkańców tej samej planety.

3

Lawrence Alma-Tadema

Starożytność jest czasem, w którym ludzie na szczytach władzy opływali w zbytki, a ci z nizin społecznych straszliwie się męczyli, pracując w nieludzkich warunkach, nie dojadając i cierpiąc z powodu licznych chorób. Życie takich osób miało bardzo niską cenę i często bogacze woleli odbierać je służbie, niż inwestować w kosztowne leczenie, zapewnienie odpowiednich środków i przestrzeni do egzystencji. Dlatego wieki historii antycznej pełne są tragedii, bólu, żalu, a jeśli dałoby się odtworzyć głosy cierpiących bytów, usłyszelibyśmy przerażający jęk, zawodzenie i płacz. W takim kontekście poglądy Arystotelesa na temat niewolnictwa zdumiewają, a nawet szokują, szczególnie w kontekście innych jego światłych wypowiedzi. Według niego: pełna rodzina składa się z niewolników i wolnych (Tamże, s. 201), a to, że jedni cierpią, a inni ich wykorzystują w ogóle nie jest warte uwagi. Arystoteles bezceremonialnie porównuje niewolników do myślących narzędzi: w gospodarstwie domowym rzeczy, jakie się posiada, są narzędziem do życia, posiadłość jest sumą takich narzędzi, a niewolnik żywą własnością. Jest zaś narzędziem ponad narzędzia każdy sługa. Gdyby bowiem każde narzędzie mogło spełniać swoje zadania według rozkazu albo i uprzedzając go, jak to podobno robiły posągi Dedala lub trójnogi Hefajsta, które jak mówi poeta, same się zjawiają na zebrania bogów; gdyby tak czółenka tkackie same tkały, a pałeczki od gitary same grały, to ani budowniczowie nie potrzebowaliby pomocników, ani panowie niewolników. To, co się nazywa narzędziem, stanowi środek do wytwarzania nowych rzeczy, zaś przedmioty własności służą tylko do użytkowania. Czółenka tkackiego bowiem nie tylko się używa, lecz za jego pomocą wytwarza się coś nowego, natomiast suknia i łoże służą tylko do użytkowania. (Tamże, s. 202–203) Człowiek jako użyteczne narzędzie, oto istota poglądów Arystotelesa na temat niewolnictwa i zarazem ogromna hańba, kładąca się cieniem na jego światłych dziełach. Jakże skomplikowane musiały być stosunki społeczne w czasach życia tego filozofa, skoro jego niezwykły umysł nie mógł przebić się przez skostniałe przeświadczenia i doktryny. Mało tego, tworzył wykwintne porównania, poetyzował, jakby nie widział nóg i rąk poranionych straszliwie przez ciężkie kajdany, jakby nie uczestniczył w karaniu niewolników i egzekucjach dokonywanych na nich za nieposłuszeństwo i niewielkie nawet przewiny. Dla Arystotelesa: życie jest działaniem, a nie stwarzaniem, dlatego i niewolnik jest pomocnikiem w dziedzinie działania. O przedmiotach własności mówi się tak, jak o częściach, bo część jest nie tylko częścią czegoś innego, ale w ogóle należy do czegoś innego; podobnie zaś jest i z przedmiotem własności. Dlatego pan jest tylko panem niewolnika, ale do niego nie należy, a niewolnik jest nie tylko niewolnikiem swego pana, ale w ogóle do niego należy. Przerażająca jest pustka myślowa tych wywodów, a po ich drugiej stronie są bezlitosne cięcia ludzkiego ciała mieczami, nożami, ścinanie głów, odrąbywanie kończyn, zabijanie w taki sposób, by jak największe cierpienia zesłać na niewolnika i tym samym sterroryzować inne – jak to określa filozof – „narzędzia”.

mini

Jean-Léon_Gérôme, Targ niewolników

W starożytności handlowano ludzkim życiem jak zbożem, marmurem czy brązem i stale narażano je na liczne zagrożenia. Niewolnik na wielkiej galerze, opiekun koni i pasterz bydła, kobiety sprzątające, gotujące i przymuszane do stosunków płciowych, mogli liczyć tylko na siebie i na dobre hartowanie w młodym wieku. W krajach basenu Morza Śródziemnego częste są znaczące wahania temperatur, a zimy zdarzają się równie chłodne jak na północy. Szczególnie w krainach i na wyspach górzystych niewolnicy doświadczali częstych zmian klimatycznych i musieli być doprawdy bardzo silni, żeby przetrwać w ekstremalnych warunkach. Dlatego też żyli bardzo krótko i czasem – przy natężeniu cierpień i nieuleczalnych chorób – modlili się o śmierć lub wychodzili jej naprzeciw, w ostatnim akcie buntu lub nieposłuszeństwa. Jakże nieproporcjonalnie brzmią w takich kontekstach teorie Arystotelesa: Władanie i służenie należy bowiem do rzeczy nie tylko potrzebnych, ale pożytecznych. U niektórych istot zaraz od urodzenia dokonuje się rozgraniczenie, z przeznaczeniem jednych do władania, drugich do służenia. Liczne są też rodzaje rządzących i służących, ale zawsze lepsze jest panowanie nad lepszymi podwładnymi; tak na przykład lepsze jest panowanie nad człowiekiem aniżeli nad zwierzęciem. Dzieło bowiem wykonane przez doskonalsze istoty jest doskonalsze, gdzie zaś jedna włada, a druga słucha, dzieło jest w pewnej części tworem jednej i drugiej. (Tamże, s. 203–204) Jakaż pokrętna jest argumentacja filozofa, przyzwyczajonego do bezpłatnych usług zniewolonych ludzi, jak próbuje naciągać argumenty za utrzymywaniem takiej struktury społecznej. Wyjątkowo nietrafne jest też odnoszenie sytuacji ludzkiej do świata zwierząt i ich uzależnienia od nas, a kolejny komentarz zdaje się być tworem jakiegoś despoty, a nie myśliciela, który położył podwaliny pod myśl scholastyczną w Europie: Oswojone zwierzęta są bowiem z natury lepsze od dzikich, a dla nich wszystkich korzystniejszą rzeczą jest być w służbie u człowieka, bo w ten sposób chronią się przed zniszczeniem. (Tamże, s.205) Ciekawe co powiedzieliby dzisiaj różnoracy teoretycy równości płci, gdyby przeczytali zdanie pointujące powyższe rozważania autora Polityki: Tak jest również z rodzajem męskim i żeńskim, z których pierwszy jest z natury silniejszy, drugi słabszy; toteż ten panuje, a tamten mu podlega. (Tamże) Arystoteles działał i pisał w określonej sytuacji historycznej i był cząstką ludzkości żyjącej w państwach autorytarnych, w monarchiach absolutnych, dodatkowo zniekształcanych przez systemy religijne i dewiacje tyranów. Podległość była w nich naczelną zasadą, od rozbudowanego panteonu bóstw, poprzez armię, gremia rządzące, a wreszcie wielkie grupy społeczne i poszczególne patrycjaty.

Jean-Léon_Gérôme,_Phryne_revealed_before_the_Areopagus_(1861)_-_01

Jean-Léon_Gérôme, Fryne przed Areopagiem (1861)

Arystoteles należał do klanu panów i zapewne korzystał w swoim życiu z usług wielu niewolników, a kształcąc Aleksandra Wielkiego i uczestnicząc w jego wyprawach, musiał też poznać najprzeróżniejsze typy ludzkie. W świecie, w którym obowiązywał kult tężyzny fizycznej, widywać musiał wspaniale wyrzeźbione ciała, ale podziwiając je wyciągał zbyt daleko idące wnioski, raz jeszcze nietaktownie wplatając w nie zwierzęta: Niewielka jest różnica w użyteczności, bo zarówno niewolnicy, jak zwierzęta domowe pomagają fizycznie do zaspokojenia niezbędnych potrzeb. Stosownie do tego istnieje w przyrodzie dążność do odmiennego kształtowania fizycznego ludzi wolnych i niewolników, w ten sposób mianowicie, że ci ostatni są silni ze względu na konieczne usługi, pierwsi zaś smukli, ale niezdolni do takich prac, zdatni natomiast do działalności w państwie, które ma dwa odrębne zadania: wojenne i pokojowe; zdarza się jednak często i przeciwnie, że jedni mają ciała wolnych, drudzy zaś duszę. Tyle jest jasne; jeśliby ta różnica była tylko tak wielka, jak między wizerunkami bogów a postacią ludzką, to wszyscy by przyznali, że ci, którzy o tyle stoją niżej od innych, zasługują na to, aby być ich niewolnikami. (Tamże, s. 205–206) Dzieło greckiego filozofa czytać należy wybiórczo i pewne jego elementy traktować jako rodzaj nieudanej fantastyki, dalekiej od odkryć wieków późniejszych. Tak jest w przypadku rozważań zoologicznych lub wskazań jakie są funkcje poszczególnych ludzkich organów, jednak w przypadku teoretyzowania na temat niewolnictwa mamy do czynienia z uwarunkowanymi historycznie, błędnymi teoriami na temat bardzo pokrzywdzonych i nieszczęśliwych bytów. Konkluzja Arystotelesa jest świadectwem jego ograniczeń myślowych w tym względzie: Wynika z tego w sposób oczywisty, iż pewni ludzie są z natury wolnymi, inni zaś niewolnikami, przy czym stan niewoli jest dla tych drugich zarówno pożyteczny, jak i sprawiedliwy. Jakież to bałamutne, pokrętne, nie szanujące ludzi, którzy zostali podstępnie uwięzieni, stracili wszystko co mieli, a nade wszystko odebrano im godność ludzką. Ciekawe co mówiłby na ten temat Stagiryta, gdyby nie udało mu się uciec z Aten po śmierci Aleksandra Wielkiego i upadku partii pro-macedońskiej. Może zakuty w kajdany, albo skazany na śmieć zrozumiałby, co znaczyło w starożytności być niewolnikiem, ile cierpień i bólu wiązało się z takim życiem. Po ucieczce do miasta Chalkis, przeżył w nim zaledwie rok i w wieku sześćdziesięciu dwóch lat zmarł. Dla kultury europejskiej była to ważna data graniczna, ale zapewne wielu niewolników z jego otoczenia odetchnęło z ulgą…

ŚWIAT STAROŻYTNY (XXIII)

Neron i Seneka

Neron i Seneka – rzeźba Eduardo Barróna z 1904 roku – Prado, Madryt

Lucius Annaeus Seneca Minor (ok. 4 p.n.e–65 r. n.e) w pamięci potomnych pozostał jako nauczyciel Nerona i autor licznych prac literackich, spośród których najwyżej ceni się dialogi filozoficzne i listy moralne. Znacznie niżej wartościuje się dramaty i inne prace, choć opracowania zagadnień przyrodniczych w wielu partiach nie straciły na aktualności. Jeden z najbardziej znanych rzymskich filozofów i retorów, w młodości miał problemy zdrowotne i z tego powodu podróżował do ciepłego Egiptu i licznych uzdrowisk. Szybko też dał się poznać jako nieustępliwy dyskutant i krytyk władzy, za co został nawet zesłany przez cesarza Klaudiusza na Korsykę. Jako stoik wywarł ogromny wpływ na chrześcijaństwo, ale niestety nie udało mu się pohamować temperamentu Nerona, który ostatecznie oskarżył go o udział w spisku Pizona i w 65 roku naszej ery zmusił do popełnienia samobójstwa. Wraz z nim życie odebrali sobie tak znaczący politycy i pisarze rzymscy jak jego bratanek Marcus Annaeus Lucanus (Lukan) i Gajusz Petroniusz, zwany Arbitrem. Jako człowiek wielkiego umysłu, potrafił wytworzyć w sobie dystans do burzliwych wydarzeń, w których uczestniczył, coraz bardziej buntując się przeciwko zbrodni i przemocy. Może właśnie to, wydobyte z zakamarków przeszłości przez wychowanka i mordercę, stało się powodem ostatecznego nakazu. Powszechnie mówiło się w Rzymie o tym, że Seneka buntował się przeciwko krwawym rozrywkom, a szczególnie nie cierpiał walk gladiatorów, rozszarpywania chrześcijan przez dzikie zwierzęta w Koloseum czy zabijania w najokrutniejszy sposób pojmanych wrogów. Artyści różnych epok starali się oddać moment jego śmierci, próbowano też tworzyć wizualizacje postaci, która w antycznych i współczesnych przedstawieniach rzeźbiarskich czy malarskich znacznie się od siebie różni. A mierzyli się z tym zadaniem tacy sławni malarze jak Rubens, Vignon, David, Perrin czy Giordano, za każdym razem ukazując człowieka steranego wiekiem i śmiało patrzącego w dal nieuchronnego przeznaczenia – wiemy wszakże, że w chwili odejścia ze świata miał sześćdziesiąt dziewięć lat. Jakkolwiek byśmy sobie nie wyobrażali tego człowieka – czy to jako otyłego, łysego, czy może obdarzonego przez naturę bujnymi włosami i szczupłego, dzisiaj już nie rozstrzygniemy jak wyglądał, a poszczególne propozycje mają tylko walor artystyczny i pozwalają jedynie snuć domysły.

Jak wyglądał filozof

Jak wyglądał filozof po lewej popiersie Jeana Paula Grandmonta, po prawej szkic Paula Rubensa

Spośród listów dydaktycznych Seneki uwagę zwraca już pierwszy tekst zbioru, w którym przestrzega on by młodszy przyjaciel szanował dany mu czas: Tak czyń, mój Lucyliuszu: ochraniaj siebie dla siebie i skupiaj, a oszczędzaj czas, który Ci dotąd albo zabierano, albo podkradano, albo który przepadał. Bądź przekonany, że tak jest, jak piszę: jedne chwile są nam wydzierane, inne podkradane, a inne się wymykają, i jeżeli chcesz się nad tym zastanowić, to się przekonasz, że największa część życia mija w ten sposób, że źle robimy, wielka część – że nic nie robimy, a całe życie upływa na tym, że co innego robimy. (List antyczny, oprac. i przeł. Jerzy Schnayder, Wrocław 2006, s. 172–173) Choć listy te są wyimaginowane i mają charakter filozoficzny, dotykają najistotniejszych kategorii naszego życia i wskazują na liczne wypaczenia w jego obrębie. Trudno się dziwić, że w pierwszym tekście pojawia się sprawa tak fundamentalna jak upływ czasu – utraty czegoś czego nie ma, a zarazem czegoś, co jest istotą wszystkiego. Ludzie zapominają, że w chwili urodzin uruchomiony został zegar osobowy, który przestanie odmierzać czas w chwili śmierci – zajmując się tysiącami, milionami spraw życiowych nie przeliczają ich na konkretne jednostki czasowe. Wschód i zachód słońca jest dla nich zdarzeniem atmosferycznym, w najlepszym przypadku astronomicznym, a jakże rzadko pojawia się uściślenie temporalne. Co prawda stale posługujemy się kalendarzem, podzielonym na okresy lunarne (miesiące) i solarne (lata), ale jakże chętnie zapominamy o samym czasie, który symbolizują. Seneka zauważa, że ogrom naszych dni i nocy wypełniony jest lenistwem, a tylko niewielki wycinek przyporządkować możemy jakiejś konkretnej i twórczej aktywności. Może dlatego w pisarskich biografiach wielkich ludzi znajdziemy tyle stron mówiących o przezwyciężaniu bezsiły, o walce z poczuciem przegrania i niemożności, z depresją i chęcią ulżenia sobie w najprostszy z możliwych sposobów. Giganci ludzkości zwykle miewali najwięcej problemów z marnotrawionym czasem, może też dlatego tworzyli w zapamiętaniu i natchnieniu, czując, że ich dni są policzone. Tak było z Mozartem, który trwonił godziny na gry hazardowe, miotał się między knajpą a łożem rozpusty, a potem w niezwykłym tempie tworzył arcydzieła takie jak Zaczarowany flet, Don Giovanni, Wesele Figara, Uprowadzenie z seraju, dziesiątki symfonii i koncertów czy wreszcie monumentalne Requiem. Dzisiaj można tylko domniemywać, że gdyby jego życie nie skończyło się 5 grudnia 1791 roku, oprócz siedmiuset utworów, które stworzył, jeszcze wiele znakomitych kompozycji wydobyłby z nicości, obdarzając nimi ludzkość i ciesząc się zasłużoną sławą. Ale jednak bezsensownie trwonił święty czas, nie wiedząc, że żyć będzie tylko trzydzieści pięć lat i umrze w bólach, opuchnięty, może otruty, a może zarażony przez jakąś kobietę nieznaną chorobą lub po prostu wycieńczony licznymi hulankami.

Fragment obrazu Paula Rubensa przedstawiający śmierć Seneki

Fragment obrazu Paula Rubensa przedstawiający śmierć Seneki

Starożytny filozof pyta Lucylisza: Czy wskażesz mi takiego, kto by przypisywał czasowi jakąś wartość, kto by dzień cenił, kto by rozumiał, że codziennie umiera? W tym bowiem się mylimy, że śmierć widzimy przed sobą: wielka jej część już przeminęła. Ile tylko czasu mamy za sobą śmierć to posiada. (s. 173) Tak, ludzie zapominają o rozciągliwości śmierci, która przydarza się każdego dnia i co chwilę coś nam zabiera, z czegoś nas ograbia. Ciało ludzkie jest piecem chemicznym i rozbudowanym systemem kanalizacyjnym, ale ogień gaśnie, a rurki powoli się zapychają i jak na razie nie wymyślono skutecznego systemu ich oczyszczania. Każdy organizm ma zakodowaną w genach wytrzymalność, jakby mapę tego, co się będzie wydarzać i do czego doprowadzi nadmierne eksploatowanie sił w młodości, w wieku średnim i w latach późniejszych. Nie bez powodu natura ulokowała mechanizmy prokreacyjne w momencie naszej eksplodującej witalności – paradoksalnie jest to też czas największej nieświadomości, kierowania się intuicją i wybierania rozwiązań przypadkowych. Sportowiec biegający wokół stadionu, piłkarz na boisku czy atleta dźwigający ciężary, nie biorą pod uwagę konsekwencji eksploatacji organizmu dla przyszłości. Nie bez powodu pojawia się u takich ludzi tyle zwyrodnień stawów, chorób kości czy żył – delikatne ciało można przystosować do wysiłku ponad jego siły, ale kiedyś trzeba będzie za to zapłacić. W takim rozumieniu – przypomina Seneka – śmierć zabiera nam codziennie cząstkę nas, a żywa świadomość zakłamuje owo powolne i nieuchronne umieranie. Oddajemy pole bez walki, godzimy się na kolejną stratę czasu, gubimy to, co najcenniejsze i zamykamy dzień jak nieprzeczytaną księgę. Filozof czyni ze śmierci kolekcjonera, który wolno, ale sukcesywnie zbiera nasze chwile, gromadzi je, by nizać na niewidzialną nić. Tak czyni krajowiec z Wysp Towarzystwa, szukający pięknych muszli przy brzegu oceanu i nadziewający je na sznur, by stworzyć naszyjnik dla ukochanej kobiety. Tak postępuje malarz, który miesza na palecie wiele kolorów by uzyskać lazur, turkus lub amarant, a potem przenieść barwy na płótno i tak robi kolekcjoner znaczków pocztowych, monet, lśniących kamieni – to jest kompletowanie zbioru, niepowtarzalnego i przyciągającego uwagę osób postronnych. Tak samo czyni śmierć z ludzkimi chwilami, cierpliwie gromadząc sekundę po sekundzie, minutę po minucie i dzień po dniu – tak postępuje ostateczność z bytami zakorzenionymi w czasie i mającymi do przeżycia określoną ilość lat (obiegów malutkiej Ziemi wokół potężnego Słońca). Ostateczne zatrzymanie czasu dla konkretnej osoby, nieodwracalność śmierci i natychmiastowy rozkład, są rodzajem potwierdzenia, że nic nie jest bezkarne, a każda szczęśliwa i twórcza chwila ma swoją cenę w wykazie tej, która zawsze wygrywa i nigdy nie daje szans w konfrontacji ze sobą. Czy o tym myślał twórca listu, gdy otwierał swoje żyły i czekał aż napłynie gęsta ciemność, a barwy i kształty znikną, tak jak wcześniej znikały w głębinach zmarnowanych chwil? Czy miał tyle czasu by to sobie jeszcze raz uświadomić, uczynić jakiś teatralny gest bez znaczenia albo uśmiechnąć się do osiągnięć życia, do zamykającej się przeszłości, która miała swoje wzloty i upadki.

Inna propozycja obrazu ostatnich chwil filozofa

Inna propozycja obrazu ostatnich chwil filozofa – Luca Giordano, 1648

Jeśli młody aktor, wzbudzający zachwyt tłumów, pojawiający się na okładkach kolorowych magazynów i w telewizyjnych programach, traci życie w wypadku samochodowym, wszyscy żałują tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby żył dłużej. Gdy piękna kobieta, wzgardzona przez kochanka, zakłada sobie sznur na szyję i żegna się przedwcześnie ze światem, rozlega się powszechne „ach…” – bo tyle jeszcze było przed nią, bo nie urodzi dzieci i nie pojawi się więcej pośród innych urodziwych ludzi. Przykłady można by tutaj mnożyć – James Dean, Elvis Presley, Marylin Monroe, Natalie Wood… ale to są przywołania fałszywe, bo odnoszące się do przesady medialnej, zbytniego celebrowania jakichś chwilowych sukcesów. A przecież takie straty zdarzają się codziennie, gdzieś w zagubionej pośród gór wiosce, w jakimś zakamarku wielkiego miasta, w kraju na tropikalnych wyspach i pośród mroźnego klimatu północy. Wszędzie leje się krew, mają miejsce groźne wypadki, starcy zakładają pętlę na szyję, a młodzieńcy stają przy torach kolejowych i czekają na pociąg – wszędzie i w każdej chwili kończy się czyjś czas i nawet ten wielki, kosmiczny przedział egzystencji, przypisywany słońcu, wielkim planetom i ziemi, kiedyś się zamknie dramatycznie pośród eksplozji i rozszerzającego się żaru, a potem stygnącego popiołu, astralnego pyłu. Seneka przestrzega zatem przyjaciela: Czyń więc, Lucyliuszu, to, co jak piszesz – czynisz: ogarniaj wszystkie godziny. Tak to się stanie, że mniej będziesz zależny od jutra, jeżeli na dzień dzisiejszy przyłożysz rękę. Gdy się sprawy życiowe odracza, życie szybko przemija. Wszystko, Lucyliuszu, jest nie nasze, tylko czas do nas należy. Tylko tę jedną rzecz, szybko mijającą i ruchliwą, natura dała nam w posiadanie. I taka jest też głupota ludzi, że kiedy osiągnęli to, co jest drobnostką, i to marną, co na pewno można zastąpić czym innym, pozwalają, by tym obciążono ich rachunek życiowy, ale nikt nie uważa, że cośkolwiek jest winien, kto zabrał nam czas, gdy tymczasem to jest jedyne, czego nawet wdzięczny człowiek nie może nam zwrócić. (s. 173) Dostrzeżenie życiowej drobnostki, która wydaje się nie wiadomo czym, nie jest łatwe, bo ludzie szukają ich i dążą do zaspokojenia swojego popytu na nie. Budowa domu, kupno pojazdu, zdobycie drogiej biżuterii czy ubioru, stają się celem życia, choć przecież nikt nie zabrał bogactw poza granicę śmierci. Kpi ona tak samo z miliardera, jak z biedaka, odbiera oddech temu, który żył pośród drogich sprzętów i temu, który miał tylko stół, krzesło i jedną szafę. Dlatego tacy niebezpieczni są – wskazuje Seneka – ludzie, którzy okradają nas ze skarbu najcenniejszego, z dobra podstawowego – z naznaczonego nam czasu. To są owe zbyt wydłużone lata edukacji, to są dążenia do uzyskania jakiegoś tytułu, to wreszcie mozolne budowanie jakiejś bezpiecznej enklawy. Ale upływający czas anihiluje wiedzę, tytuły nie mają znaczenia dla prawdziwych poszukiwaczy mądrości, a domy, zagrody, stylizowane ogrody, zmiecie pierwszy większy huragan, zdemoluje pożar lub wojna, zniszczy złodziej i zbieracz złomu. Istnienie szybko przemija i liczą się w nim tylko dobrze przeżyte chwile, jakieś zapatrzenia i wewnętrzne euforie, spotkania z naturą i kosmosem, a nade wszystko dobro wyrządzane innym ludziom.

Po lewej rzeźba z epoki, po prawej śmierć Seneki według norymberskiej Liber cronicarum z 1493 roku

Po lewej rzeźba z epoki, po prawej śmierć Seneki według norymberskiej Liber cronicarum z 1493 roku

Łatwo udziela się rad i wskazuje jakieś rozwiązania, ale ważna jest też praktyka i doświadczenie, Seneka poddaje zatem ocenie także własne uczynki: Zapytasz może, co ja sam robię, który Ci takich nauk udzielam? Wyznam Ci otwarcie: to, co trafia się u człowieka zamożnego, ale przy tym dokładnego, spotyka się i u mnie: zgadza się rachunek moich wydatków. Nie mogę powiedzieć, że wcale czasu nie roztrwoniłem, ale powiem co tracę, dlaczego i w jaki sposób; podam przyczyny mojego ubóstwa. Dzieje się ze mną to, co z większością ludzi, którzy nie z własnej woli zeszli na biedaków: wszyscy im przebaczają, ale nikt nie pomaga. Więc jakże to? Nie uważam za biedaka tego, któremu wystarcza jakakolwiek ilość: Ty jednak, życzę sobie tego, ratuj, co Twoje, i zacznij, póki czas. Bo jak to dostrzegli nasi przodkowie, „spóźniona to oszczędność na dnie skrzyni”. Bo na dnie nie tylko malutko zostaje, ale także to, co najgorsze. Żegnaj. (s. 173–174) Powszechnie wiadomo, że starsi ludzie pragną udzielać rad młodym ludziom i równie oczywiste jest to, że ci ostatni lekceważą wszelkie napomknienia i wskazania. Młodość jest dzika, rzadko analizuje samą siebie, jest impulsywna i nie licząca się z konsekwencjami – gdzie tam jej przyjdzie do głowy liczyć chwile i planować jakieś ruchy w czasie, przecież ona nieustannie łaknie ekscytujących doznań. Seneka przyznaje, że też popełnił błędy, ale sytuacja, w której się znalazł pozwala mu pouczać Lucyliusza i wskazywać niebezpieczeństwa. Metafora pustej skrzyni, przejęta przez Senekę z Prac i dni Hezjoda, jest niezwykle wymowna, ale może trafić tylko do wyobraźni kogoś, kto czerpał bez umiaru ze zgromadzonych w niej dóbr, aż znalazł się w sytuacji, która nakazała mu czynić daleko idące oszczędności. Młodzieniec może dopiero kupił pierwszą swoją skrzynię i pragnie gromadzić w niej skarby, trudno mu zatem zrozumieć rady doświadczonego retora. Oszczędność, to zachowywanie umiaru w wydatkach i dbanie o równowagę tego, co dostajemy i tego, co wydajemy – młodzieńcy i dziewczęta uwielbiają wydawać pieniądze, stale też mają ich za mało, a jeśli trafi się pośród nich ktoś rozsądniejszy, kto pragnie zachować dłużej w kieszeni jakieś środki, uznany zostaje za sknerę. Prawdę powiedziawszy nikt nie uczy ich gromadzenia kapitału, tak by pracował na siebie i był nienaruszalny dla przyszłych lat. Z góry zakładają, że będzie się im wiodło, a jako taka stabilizacja nigdy się nie skończy, dzień będzie podobny do dnia, a przygody stanowić będą sens nieskończonej egzystencji. Seneka już wie, że kiedyś sięgną do skrzyni i nie znajdą w niej środków by kontynuować hulanki i oddawać się uciechom. Szybko odejdą od nich towarzysze uczt, a ich kobiety znajdą sobie zamożniejszych donatorów, będą się wylegiwać na marmurowych ławach i z rozkoszą jeść słodkie owoce winogrona i pić wino białe i czerwone.

ABOMINATIO DESOLATIONIS

9793054c67

Fot. Włodzimierz Buczyński

I jeszcze jedno nawiązanie do życia i twórczości Augusta Cieszkowskiego, który jest bardzo ważną dla mnie osobowością dziewiętnastowieczną. Napisałem Posłowie do powstającej antologii tekstów jemu poświęconych. Warto sięgnąć do tej publikacji, gdy już znajdzie się na półkach księgarskich, tak jak warto studiować dzieje życia i dzieło jednego z największych polskich filozofów.

August Cieszkowski należał bez wątpienia do największych, europejskich myślicieli dziewiętnastego wieku. Jego dzieła i prace na niwie społecznej ciągle czekają na kompleksowy opis i interpretację godną tego fenomenu. To był człowiek, który daleko wykraczał poza ramy nakreślonego mu czasu, osoba rozumiejąca więcej i lepiej od innych – w obszarach filozofii i historii, prawa i nauk społecznych – a nade wszystko ktoś, kto próbował stworzyć przejrzystą wykładnię człowieczeństwa, znaleźć rozwiązanie palących problemów i przeprowadzić Polaków na drugi brzeg burzliwych dziejów. W kwietniu 1848 roku pisał do niego z Rzymu serdeczny przyjaciel Zygmunt Krasiński: „Teraz przypomnę Ci, Auguście mój, nasze wszystkie trzyletnie rozmowy pod różnymi niebiosy, w rozmaitych ogrodach i willach, i wsiach, i miastach. Abominatio desolationis – pamiętasz? Byłeś zdania tego, by gdy ten wiew gniewu Bożego unosić się będzie nad wodami, nie mieszać się do fal. Przypominam Ci ono prawidło. Jeśli nastanie abominatio, czekaj, aż ustawać pocznie.” Nad całym życiem Cieszkowskiego unosi się aura tego przekonania, chęć spokojnego przechodzenia kolejnych lat i nie mieszania się do „ohydy spustoszeń”. Tylko praca myślowa, tylko wskazywanie społeczeństwu kierunku zmian i głównych nurtów rozwojowych, a nade wszystko zawierzenie Bogu i jego Opatrzności, doprowadzić miało do zmian i – w konsekwencji – do wolności Ojczyzny. Jako przedstawiciel szlachty i najlepiej wykształconych Polaków dziewiętnastego stulecia, autor Ojcze nasz szukał sposobu mądrego obejścia zdarzeń, które doprowadzić mogły do kolejnych bezrozumnych rzezi i zawirowań. Ucząc rodaków historiozofii, rozumiejąc skomplikowanie bytów, wskazywał wraz z Krasińskim inną drogę, którą doceniono dopiero w wieku dwudziestym, po wielkich mordach i okrutnych wojnach, w czasach kontestacji i „dzieci kwiatów”. Ci myśliciele przeczuwali, że rozwój techniczny, coraz większe możliwości w zakresie zbrojeń i wyposażenia armii, doprowadzić mogą do niewyobrażalnych tragedii. Dlatego w swoich dziełach, esejach, artykułach i w prywatnej korespondencji przypominali, jak ohydne bywają spustoszenia, dokonywane przez ludzi i walczyli słowem o nową przestrzeń, inny ład dla narodu, który w pełni na to zasługiwał.

 Artykuły i wiersze zgromadzone w tej antologii próbują ukazać na czym polegał i w czym się zasadzał fenomen Augusta Cieszkowskiego i jego posiadłości w Wierzenicy. Ta tendencja pojawiła się już w dziewiętnastym wieku i cały dział poświęcony tutaj został utworom napisanym przez takich twórców jak Stanisław Koźmian, Antoni Czaykowski, Konstanty Gaszyński, Wawrzyniec Benzelstjerna Engeström, Walenty Salkowski, nie zabrakło też wierszy samego Cieszkowskiego, który czynnie włączał się do życia politycznego i – także w wierszu – widział potrzebę zapisywania swoich refleksji. To szeroka panorama włości wierzenickich i zarazem otwarcie ich na świat, to próby zrozumienia wielkiego dorobku i niezwykłego myśliciela na różnych poziomach jego aktywności intelektualnej. Zapoznanie się, przemyślenie i zrozumienie całości dzieła Cieszkowskiego wymaga specjalistycznej wiedzy filozoficznej, wielu lat studiów, a może nawet poświęcenia całego życia i oddania się tej tylko, jedynej pasji. Można wszakże wkraczać do terytoriów węższych, można wyodrębniać obszary tematyczne i dopełniać je własną refleksją, można podążać tropem uczonego, który nigdy nie przestał być człowiekiem ziemi i nie oddalił się od ukochanego ludu. Szczególnie poeci mogą tutaj zabierać głos, bo ich „narzędzia badawcze” – wiersze i poematy – z samej natury rzeczy zakładają migawkowość, fragmentaryczność i chwilowość kreowanych światów. Taki utwór zawsze jest zapisem określonej refleksji temporalnej, wyraziście usytuowanej w konkretnej biografii twórczej i ściśle określonym ciągu imaginacyjnym. Jeśli u poetów pojawia się refleksja nad życiem i twórczością Cieszkowskiego, to z jednej strony jest ona zapisem odczuć i przemyśleń tych, którzy w dziewiętnastym wieku i później zmierzyli się z tym wyzwaniem, a ze strony drugiej – jest to rodzaj pochwały, podkreślenia wagi tego myśliciela dla kultury polskiej, niezwykłej wartości intelektualnej jego przemyśleń i dokonań. Nikt przecież nie ma pewności, że jego dzieło przetrwa, a „wnukowie” sprawiedliwie ocenią jego wartość, nikt nie może być pewien – uczy tego doświadczenie Cypriana Norwida, Juliusza Słowackiego czy Tomasza Olizarowskiego – że potomni podejmą trud analizy i kompleksowo opracują wszystkie utwory, ustanowią kanon interpretacyjny, a wreszcie wszystko zamkną w ogromnych monografiach. Cieszkowski stale czeka na takie wiekopomne opracowania, a choć napisano o nim wiele, choć interpretowano go na różne sposoby, stale brakuje prac źródłowych, analiz epistemologicznych i ontologicznych, wciąż nie ma ludzi o podobnym jak on formacie intelektualnym, którzy rozumiejąc jego prace, podjęliby się zadania twórczego opisu i przyswojenia szerokim gremiom czytelniczym tej potężnej myśli.

Doświadczenie poetyckie, korzystając ze wskazanej wyżej fragmentaryczności i migawkowości zapisu, może wyodrębniać elementy życia i dzieł, może próbować docierać tam, gdzie nie dotrze refleksja naukowa czy krytycznoliteracka. To jest też podjęcie ekscytującego wyzwania, jak w przypadku profesora Józefa Banaszaka, spiritus movens tej antologii, urodzonego nieopodal dóbr wierzenickich i od wielu lat podążającego tropem filozofa, próbującego zrozumieć, zinterpretować, a także uwznioślić coś, co jest samą istotą kultury polskiej. I o ile Cieszkowski kierował się zasadą abominatio desolationis, o tyle poeci mogą wchodzić w sam środek dziejowych zawirowań i tworzyć wiersze będące ich syntezą. Tak się też stało w tej antologii, gdzie obok ulotnych liryków znajdziemy próby historiozoficzne, nawiązania do filozofii i biografii Cieszkowskiego. Tak powstał zestaw tekstów, które mogą być istotnym komentarzem i próbą dopełnienia – zawsze otwartych na dyskusję – głębokich rozstrzygnięć autora Boga i palingenezy. Tak poeci i pisarze różnych czasów stworzyli nową wykładnię, zaproponowali inne odczytanie, a nade wszystko potwierdzili, że myśl i dorobek Augusta Cieszkowskiego, że duch Wierzenicy jest stale żywy i generuje nowe treści, rodzi wartościowe utwory, daje asumpt do twórczego myślenia. Przedkładając antologię wierzenicką czytelnikom, jej autorzy zapowiadają dalszy ciąg tej fascynacji, kolejne – nawet jeśli odgrodzone latami milczenia – odsłony tego, co swój początek miało w myśli i słowie jednego z najwybitniejszych Polaków.

NAD TRUMNĄ AUGUSTA CIESZKOWSKIEGO

???????????????????????????????
kosmiczna noc wybuchła
nad Wierzenicą
 
i świat zawirował w blasku
ostatniej chwili –
 
lodowaty chłód w mrocznej
krypcie
 
czarne plamy gawronów
na drzewach
 
srebro śniegu na grobach
i głazach –
 
tylko myśl przetrwała śmierć
tylko słowo znalazło drogę
ku nowym stuleciom
 
kruchość ciała i ulotność
ciepła ostatnie spojrzenie
w światło i czerń
 
a potem pustka pustka
pustka
 
a potem cisza cisza
cisza
 
wieko trumny
zamknięte
nad losem
 
żelazna brama
zamknięta
nad czasem
 
śmierć
i wieczność
 
pustka
i cisza
 
            Wierzenica  2013   

ŚWIAT STAROŻYTNY (XIX)

Marcus_Aurelius_Glyptothek_Munich

Marcus Annius Catilius

Czytam Rozmyślania Marka Aureliusza, cesarza rzymskiego, ojca trzynaściorga dzieci, filozofa i pisarza, prowadzącego nieustanne wojny z plemionami germańskimi i Partami z wielkiego państwa w Azji (dzisiejszy Irak, Iran, część Syrii i Afganistanu). Dowodząc wojskami, przebywał wiele dni w obozach i na przygodnych postojach, gdzie łatwo można było zarazić się różnymi chorobami. Tak też się stało i w 180 roku, podczas konfliktu z Markomanami, zmarł na dżumę w Vindobonie, czyli dzisiejszym Wiedniu. Był stoikiem, ale wierząc w swoje boskie posłannictwo i służbę dla dobra kraju – głęboko przekonany, że dobrze czyni – prześladował chrześcijan, mordując ich z całą bezwzględnością. Jego myśl zaczęła wywierać wpływ na potomnych dopiero pod koniec szesnastego wieku, a dopiero w stuleciach następnych uznano go za jednego z największych filozofów rzymskich. Czytelników uwiodła jego pokora i jasność wykładu, a nade wszystko mądrość i zrozumienie spraw ziemskich. Dzisiaj jego słowa brzmią równie donośnie jak przed wiekami i skłaniają do przemyśleń. Oto w Księdze drugiej czytamy: Jak wszystko znika szybko: w świecie sami ludzie, w czasie i wspomnienie o nich! Takie są wszystkie rzeczy pod zmysły podpadające, a przede wszystkim to, co wabi przyjemnością lub przejmuje obawą bólu lub co z powodu pozornej swej wielkości jest na ustach wszystkich. Jak to jest drobne i mało ważne, i nędzne, i znikome, i trupie, to ma pojąć nasza władza myślenia. Czymże są ci, których zdania i mowy rozdają sławę…, czym jest śmierć? Gdy się kto jej samej przyjrzy i przez rozbiór jej wyobrażenia oddzieli to, co z nią łączy wyobraźnia, to za nic innego się jej nie będzie uważało, jak za dzieło natury. Kto zaś boi się dzieła natury, jest dzieckiem. A śmierć nie tylko jest dziełem natury, ale i dziełem dla niej pożytecznym. (Ks. II, 12, wszystkie cytowane tutaj fragmenty w przekładzie Mariana Reitera) Przemijalność rzeczy tego świata, nieustanne znikanie kształtów i całych systemów, zgony ludzi i zwierząt, triumfalny pochód śmierci, która tutaj uznana została za immanentny element natury. To ona w swej mądrości powołuje do istnienia nowe byty, pozwala rozwijać się organizmom ludzkim i zwierzęcym, daje impuls roślinom, by budowały swoją strukturę. Ale przecież wszystko chce żyć, drzewa przeciwstawiają się wichrom i huraganom, kwiaty łagodnie pochylają się przy podmuchach i wracają do punktu wyjścia, wszystko opiera się rozkładowi, wszystko tętni energią i szuka takich zaczepień, które pozwolą długo  i s t n i e ć. Na tym polega właśnie genialność myśli Marka Aureliusza, że poprzez wskazanie negatywów, kieruje on refleksję czytelnika ku pozytywom, mówiąc o śmierci użytecznej w naturze, generuje pierwiastkową myśl o tym, że życie jest procesem, oporem i chwilą pomiędzy narodzinami a ostatnim tchnieniem.

Pomnik konny cesarza Marka Aureliusza

Pomnik konny cesarza Marka Aureliusza

Musimy nieustannie przeciwstawiać się destrukcji, musimy walczyć o samych siebie i mieć świadomość finalnych celów. A mogą w tym pomóc takie napomknienia rzymskiego stoika: Podobny bądź do skały o którą się ciągle fale rozbijają. A ona stoi, a koło niej usypiają bałwany wody, „O ja nieszczęśliwy, że chociaż mnie to spotkało, żyję bez smutku, nie gnębi mnie teraźniejszość ani nie boję się przyszłości”. To bowiem każdemu przydarzyć się mogło, a nie każdy potrafiłby żyć z tym bez smutku. Dlaczegóż więc owo jest bardziej nieszczęściem, jak to szczęściem? Czyż w ogóle nazwiesz to nieszczęściem człowieka, co nie jest odstąpieniem od natury człowieka? Czy odstąpieniem od natury ludzkiej zdaje ci się być to, co nie jest niezgodne z wolą jego natury? Jakżesz więc? Wolę znasz. Czyż więc to, co ci się zdarzyło, wzbrania ci być sprawiedliwym, wielkodusznym, roztropnym, rozumnym, ostrożnym, szczerym, obyczajnym, wolnym i inne mieć cechy, przy których natura ludzka swą właściwość zachowuje? Pamiętaj zresztą przy każdym zdarzeniu, które cię do smutku przywodzi, o zasadzie: To nie jest nieszczęściem, owszem, szczęściem jest znosić to wzniośle. (Ks. IV, 49) Oto prawdziwa esencja myśli tego filozofa, odwracająca elementarny porządek rzeczy i nakazująca być twardym w obliczu dramatów życiowych. Nie one są istotą zdarzeń, tylko postawa człowieka wobec nich, nie one mają znaczenie, tylko ludzka umiejętność godnego ich przeżywania. Nikogo nie omijają klęski, a po dniach rozkwitu, przychodzi schyłek i upadek, nikt nie został powołany na świat, by tylko rozkoszować się jego pięknem. Będąc cieleśni, z natury rzeczy jesteśmy ułomni, smrodliwi, zaprogramowani na nieustanne odnawianie komórek i konstrukcji całego ciała. Musimy się myć, czyścić zęby, ale nasze myśli mogą wznieść się ponad organiczność naszych bytów i widzieć wszystko w wielkiej naturalnej rozległości, pośród miliardów innych, przemijających tworów, w ciągu zdarzeń mających jakiś głębszy sens. Nawet najszczęśliwszy człowiek może nagle poczuć przejmujący ból w ciele, nawet największy siłacz może upaść w jednej chwili, powalony przez chorobę, krwotok albo wynikającą z infekcji słabość. Ale wtedy powinniśmy być jak skała, jeśli nie cielesna, to duchowa, jeśli nie życiowa, to filozoficzna, pozostająca jako wspomnienie niezwykłej mądrości i samoświadomości.

Złota moneta z wizerunkiem Marka Aureliusza

Złota moneta z wizerunkiem Marka Aureliusza

Rozpad jest częścią istnienia, tak jak śmierć jest elementem życia, pointą, która wieńczy wszystko i powoduje, że coś, co zostało zainicjowane, znalazło też swój finał. To jest formuła obowiązująca w całym wszechświecie i człowiek żyje w nim na zasadzie ułudy – widzi gwiazdy, które dawno przestały istnieć, a tylko ich światło jeszcze mknie w przestrzeni, zdaje mu się, że może uchwycić teraźniejszość, a istnieje tylko w przeszłości i w marzeniu o przyszłości. Marek Aureliusz przypomina: Wnet będziesz pyłem lub szkieletem, tylko imieniem, a nawet już i imienia nie będzie. A cóż zresztą jest imię – dźwięk i echo tylko. A to, co się w życiu szacunkiem otacza wielkim, marne i zgniłe, i drobne, podobne do psiaków gryzących się ze sobą lub do dzieci sprzeczających się, skłonnych do śmiechu, a nawet potem do płaczu. (Ks. V, 33) Jakże charakterystyczne dla tego filozofa są te porównania, a zarazem jakże bolesne w perspektywie ludzkiej zarozumiałości i przekonania o wielkości. Pamiętajmy, że wypowiada je cesarz, który jest na samym szczycie drabiny społecznej i mógłby cieszyć się z bogactw i wszelkich możliwych przyjemności. Tymczasem człowiek ten wskazuje na ziemską marność i nieświadomie podążą w tym samym kierunku co starotestamentowy Kohelet: Vanitas vanitatum et omnia vanitas – Marność nad marnościami i wszystko marność (Koh 1,2). Ludzie widzą się w glorii tronów i pałaców, przedstawiani w marmurze i mosiądzu, wieńczeni boskim nimbem, a dla autora Rozmyślań są jak bezrozumne, młode szczenięta, bawiące się ze sobą, hulające nawet w obliczu niebezpieczeństw. Albo jak dzieci wchodzące na kruchy lód i uśmiechające się do siebie, będące ledwie sekundy od katastrofy i wpadnięcia w lodowatą toń – jak dzieci przekomarzające się ze sobą, raz to śmiejące się, raz płaczące, nie rozumiejące niczego, co się wokół nich dzieje. Uświadomienie sobie, że synonimem ludzkiego życia jest vanitas, to warunek wstępny szczęścia chwilowego, a więc takiego, które widzi swoją wyjątkowość i stara się wydobyć z niego jak najwięcej treści. Cóż cię więc jeszcze – pyta filozof – tu wstrzymuje jeżeli to, coś postrzegalne, jest zmienne i nietrwałe, a zmysły ciemne i złudne? Jeżeli nawet sama duszyczka – to opar krwi? Jeżeli sława wśród takich ludzi – to marność? (Ks. V, 33) Widząc tyle zbrodni i mordów, odbierając życie wrogom, skazując na śmierć chrześcijan, cesarz ten lekceważy też swoją wielkość i ustawia się w jednym szeregu z tymi, których od dawna już nie ma. Wątpi w prawdziwość doznań zmysłowych, w sławę i nieśmiertelność duszy, a wszystko ustawia w perspektywie vanitas, wszystko ukazuje jako względne i potrzebujące ludzkiego wysiłku, by ogień życia palił się jakiś czas, a potem w naturalny sposób zgasł.

Pieter Claesz, Vanitas

Pieter Claesz, Vanitas

Tylko myślenie, tylko filozofowanie da człowiekowi satysfakcję, tylko działanie i nie oglądanie się za siebie, pozwoli dojść do etapowych celów. Egzystencja ludzka zamyka się w kilku, kilkunastu, albo kilkudziesięciu obiegach planety wokół słońca, nazywanych latami, a potem pamięć po niej może przetrwać tak długo jak farba na nagrobku oprze się ekstremalnym warunkom atmosferycznym. Czasem pomnik zniszczą wrogowie, innym razem skradną go kamieniarze i przerobią na inny, z nowym imieniem i nazwiskiem, albo wyrodna córka pochowa w grobie ojca swojego kochanka i skaże rodzica na wieczne zapomnienie. To jest okrucieństwo ludzkie, które Marek Aureliusz wpisuje w kosmiczną zasadę entropii, powolnego rozmywania się materii i energii pośród lodowatej pustki: Wszechświata przyczyna – to potok rwący; wszystko unosi. Jak marne są te istotki ludzkie, te, które zajmują się sprawami społecznymi i – jak sądzą – postępują filozoficznie! Jak bez znaczenia! A więc, człowiecze: czyń to, czego w tej chwili wymaga natura. Gdy ci to dane, dąż naprzód, a nie oglądaj się na to, czy ktoś o tym będzie wiedział. Nie spodziewaj się nadejścia Rzeczypospolitej Platońskiej. Lecz bądź zadowolony, jeżeli choć krok robisz najmniejszy. I tego bądź przekonania, że w tym wypadku nic nie jest małe. Któż może zmienić zasady ludzkie? A bez zmian zasad czegóż innego można się spodziewać, jak nie służalczej niewoli ludzi, którzy jęczą, a z pozoru cię słuchają? (Ks. IX, 29) Głęboka mądrość, jaka pojawia się w Rozmyślaniach, ma swoje źródło w filozofii greckiej, ale też jest samoistna, wynikająca z doświadczeń autora, jego pozycji w społeczeństwie rzymskim i określonej hierarchii wartości. Sam czując się małym „człowieczkiem”, choć może na chwilę wyniesionym na sam szczyt, filozof przygotowuje się do wielkiej kosmicznej podróży w nieistnienie, biegu ku zatarciu śladów po nim, ale przecież – paradoksalnie – w słowach i refleksjach, w czystej filozofii i stoicyzmie, buduje sobie pomnik najtrwalszy, który przetrwa tysiąclecia. Zdumiewające są tutaj potwierdzenia współczesnej nauki, w obrębie których mieści się funkcjonalnie ów potok rwący i nasza znikomość. Galaktyki stale od siebie uciekają, a czas jest ruchem, nieustannym podążaniem do jakiegoś celu finalnego, do jakiegoś, z góry założonego, zwieńczenia i zarazem rozsypania się w proch. Dobry dzień dzisiaj mi się przydarzył – zgodnie z tym co mówi Marek Aureliusz – spędziłem go w orbicie jego myśli, wiele przemyślałem, choć vanitas cały czas wdzierała się mojego świata. Z jej perspektywy nie miałem już mózgu i serca, a tylko zimna, lodowata czaszka świeciła pośród mroku i rozsypane kości leżały w bezładzie przy niej. Vanitas vanitatum et omnia vanitas…

PRAWDA ZWYCIĘŻA

Spodobał mi się  wpis znanego teologa prof. Tomasza Polaka (niegdyś Węcławskiego) przy jego biogramie zamieszczonym na stronie Pracowni Pytań Granicznych. To fragment „Dziejów Rzymu” Tytusa Liwiusza (XXII, 39). Tak jak ten niezwykły człowiek, cytuję go sobie i innym pod rozwagę:

Resistes autem, adversus famam rumoresque hominum si satis firmus steteris, si te neque collegae vana gloria neque tua falsa infamia moverit. Veritatem laborare nimis saepe aiunt, exstingui nunquam. Gloriam qui spreverit, veram habebit. Sine timidum pro cauto, tardum pro considerato, imbellem pro perito belli vocent. Malo te sapiens hostis metuat quam stulti cives laudent.

Oprzesz się więc zarówno pomówieniom jak i szemraniu ludzi, jeśli dość będziesz mocny, jeśli nie wzruszy cię ani próżna chwała kolegi [konsula], ani twoja własna fałszywa infamia. Mówią, że prawda często musi się napracować, ale nigdy nie przepada. Kto wzgardzi chwałą, zyska [chwałę] prawdziwą. Niech nie biorą ostrożnego za lękliwego, rozważnego za spóźnialskiego, doświadczonego w wojnie za unikającego wojny. Niech raczej boi się ciebie mądry wróg, niż wysławiają głupi współobywatele.

WIELKOŚCI KOSMICZNE

 

SPACE-HUBBLE IMAGE

Kupiłem kolejny tom Biblioteki Filozofów – tym razem jest to dzieło Sekstusa Empiryka, greckiego myśliciela, który pozostawił ogromny dorobek, ale niestety nie spisał swojego życiorysu. Dlatego możemy tylko umownie przyjąć, że żył on w jakimś okresie pomiędzy setnym rokiem naszej ery, a trzecim stuleciem tejże ery. Jego znane powszechnie dzieło pt. Przeciw uczonym zawiera obszerny rozdział Przeciw astrologom, który szczególnie mnie zainteresował, a jego lektura zbiegła się z opublikowaniem przez NASA nowych zdjęć z naprawionego i od nowa ustawionego teleskopu kosmicznego. Empiryk badał poglądy Chaldejczyków na temat astronomii i rozprawiał się z nimi bezceremonialnie. Nie zgadzał się, że gwiazdy są pomyślne lub złowrogie. Dobry miał być Jowisz i Wenus (traktowane przez nich  jak gwiazdy), a złe Saturn, Mars i Merkury. Wiele tutaj analiz znaków zodiaku i wpływu układu gwiazd na ludzkie życie, a sporo zarazem ostrej krytyki zbyt łatwego przypisywania ludzkim losom przemian zachodzących na niebie. Dzisiaj, gdy patrzymy na zjawiskowe fotografie mgławic gwiezdnych i skupisk galaktycznych, czytamy teksty starożytnych myślicieli jak fantastykę naukową. Wiele udało się przewidzieć, wiele ówcześni uczeni przeczuli, ale też nie mogli zdawać sobie sprawy, z jakimi ogromami, ma ludzkość do czynienia. Przy rzeszach szalejących w Internecie sprzedawców fotografii i autorów, domagających się zapłaty za jakieś udane zdjęcie, jakże chwalebne jest bezpłatne publikowanie  przez NASA tych niezwykłych widoków – w końcu jest to własność całej ludzkości, tak jak starożytna sztuka, jak odkrywane w piachu świątynie i rzeźby, wreszcie jak pradawne skarby, których miejsce jest w muzeum. Widoki gwiazd, galaktyk, planet i mgławic powinny mieć swoje miejsce w naszej świadomości i poszerzać ją o wielkości kosmiczne.

APTOPIX Hubble Photos

« Older entries

%d blogerów lubi to: