Wydobywanie jakiejś postaci z mroków przeszłości jest rodzajem intelektualnej archeologii, próbą znalezienia choćby szczątkowych informacji o wyglądzie, wzroście, postawie, rysach twarzy, kolorze oczu i włosów. Najczęściej jednak bazować musimy na wyobraźni i przyoblekamy takie postaci w kształty hipotetyczne, prawdopodobne lub po prostu fantastyczne. Nie inaczej jest ze słynnym rzymskim historykiem Tytusem Liwiuszem, autorem monumentalnego dzieła pt. Dzieje od założenia miasta Rzymu. Liczyło ono 142 księgi, spośród których do naszych czasów ocalało zaledwie 35, czyli mniej niż jedna trzecia całości. Równie fragmentaryczne są wiadomości na temat tego człowieka, który zachwycał współczesnych swoją pracowitością, ale jakoś nikt nie wpadł na pomysł by wykonać jego podobiznę malarską lub rzeźbiarską. Wiemy tylko, że urodził się w 59 roku przed naszą erą, a zmarł w 17 roku naszej ery, przeżył zatem ledwie pięćdziesiąt osiem lat, chociaż w czasach starożytnych był to wiek podeszły. Gdy przyszedł na świat w słynącym z bogactw Patawium (dzisiejsza Padwa), konsulem rzymskim był Gajusz Juliusz Cezar, a umierał, gdy na scenę polityczną wchodził Klaudiusz, zachęcony przez niego do prac historycznych. (W. Strzelecki, Wstęp [w:] Tytus Liwiusz, Dzieje od założenia miasta Rzymu. Wybór, Wrocław 2004, s. 19-20.) Pochodził z rodziny zamożnej, która umożliwiła mu wczesne pojawienie się w Rzymie, zapewniła godziwe środki do życia i umożliwiła studia w zakresie filozofii i historii. W miarę jak pojawiały się kolejne księgi jego wielkiego dzieła, rosła sława pisarza i jego znaczenie, które zawiodło go nawet na dwór cesarza Augusta. Dzieło zaczynało się – pisze W. Strzelecki – od epoki legendarnej, tj. od wędrówek Antenora i Eneasza po zburzeniu Troi, i doprowadzało opowiadanie historyczne do śmierci Druzusa, pasierba Augusta, w roku 9 przed naszą erą. Nie jest wykluczone, że zgodnie z przypuszczeniem niektórych badaczy dzieło Liwiusza nie zostało dokończone, że zamierzał on prowadzić wątek opowiadania dalej, może do śmierci Augusta w roku 14 naszej ery, a przypuszczenie to jest tym prawdopodobniejsze, że śmierć Druzusa nie stanowiła żadnej epoki w dziejach Rzymu, która by skłaniała historyka do zakończenia swego dzieła na tym właśnie momencie. (Tamże, s. 21) Jak to często miało miejsce, Liwiusz korzystał z prac poprzedników, które nie zachowały się do naszych czasów, a brak przypisów nie pozwala ich choćby szczątkowo zidentyfikować. Była to metoda szeroko stosowana w starożytności i nikt wtedy nie zarzucał pisarzom plagiatu, wszak uświadomić sobie musimy na jak wielkich obszarach czasowych pracowali, jak ogromne pod-epoki próbowali ogarnąć refleksją.
Dzisiejsza lektura Liwiusza Tytusa to wyławianie z tekstu co ciekawszych fragmentów, gdyż trudno mówić tu o adekwatnym wykładzie historycznym, dodatkowo udokumentowanym źródłowo. Tym niemniej warto sięgać do tej pracy, by potwierdzać, że Rzymianie byli ludźmi z krwi i kości, a ich biografie pełne były skrajności, żywiołowych reakcji i niezwykłych czynów. Znamienna jest tutaj choćby historia pohańbienia Lukrecji, żony Kollatyna, przyjaciela króla Sekstusa Tarkwiniusza Pysznego, ukazująca jak niebezpieczne może być zachwalanie pozytywnych cech własnej żony. Ta dama, słynąca z urody i łagodnego usposobienia, wielbiona przez męża, tak rozpaliła żądze w umyśle króla, że potajemnie zjawił się on w jej komnacie, a nie mogąc jej zdobyć perswazją i czarem osobistym, zagroził mieczem i dalszymi konsekwencjami. Te miały być przerażające, bo wpadł na pomysł, że zamorduje niewolnika i położy gołego koło jej martwego ciała, rozgłaszając, że została zabita za hańbiące cudzołóstwo. Cóż było robić kobiecie, uległa napastnikowi, ale zastanawiające jest to, że Liwiusz podważa tu wspaniałość przymiotów małżeńskich Lukrecji, pisząc, iż dzika żądza wzięła górę nad niezachwianą moralnością. Trudno rozstrzygnąć czy chodziło mu o żądzę króla, czy też w sytuacji bez wyjścia kobieta zaznała rozkoszy w tym akcie, ale konsekwencje miały okazać się tragiczne. Po zhańbieniu niewiasta przywołuje swego męża, który przybywa niezwłocznie wraz z Lucjuszem Juniuszem Brutusem i dowiedziawszy się co się stało poprzysięga krwawą zemstę. Niestety Lukrecja nie może znieść hańby i na oczach mężczyzn wbija sobie nóż w serce i natychmiast pada martwa, co powoduje ogromne wzburzenie. Ciało Lukrecji zostaje zabrane na rynek i zaczyna się bunt przeciwko królowi, który doprowadzi ostatecznie do jego wygnania z Rzymu. Trudno pojąć zachowanie tego władcy, który przecież miał do dyspozycji setki niewolnic, częstokroć oryginalnej, bajecznej urody, wiele dam dworu, gotowych oddać mu się na jedno skinienie, a tymczasem zapragnął zdobyć kobietę niewinną, oddającą się z lubością pracom domowym i wnoszącą harmonię do własnego związku. Jej czyn świadczył o tym, że kierowała się w życiu uczciwością, choć może – w trakcie aktu seksualnego, z tak agresywnym kochankiem – zapomniała na chwilę o wszystkim i doznania wzięły górę nad rozsądkiem. Czy tak było? Trudno rozstrzygnąć, choć zastanawia ów tragiczny czyn, niewspółmierny do przewiny, a będący w gruncie rzeczy jeszcze jednym ciosem dla męża i najbliższej rodziny kobiety. Wygnanie króla i utrata władzy byłyby wystarczającą karą dla gwałciciela, tym bardziej, że w starożytności zdarzało się to często i było tuszowane, gdy w grę wchodzili wysocy dostojnicy lub władcy.
Inna historia wydaje się równie nieprawdopodobna, a dotyczy rządów Marka Furiusza Kamillusa, który prowadził wojnę z Faliskami, ludem zamieszkującym miasto Falerii, leżące zaledwie pięćdziesiąt kilometrów od pierwotnego Rzymu. To historia zdrady nauczyciela, który chciał się przypodobać Kamillusowi w sposób budzący grozę: Panował u Falisków taki zwyczaj, że jeden człowiek bywał równocześnie i nauczycielem, i opiekunem młodzieży, a większą liczbę chłopców oddawano pod opiekę jednego nauczyciela. Ten sam obyczaj istnieje w Grecji jeszcze do dnia dzisiejszego. – Synów dostojników, jak to zwykle ma miejsce, wychowywał taki, który odznaczał się najwybitniejszą wiedzą. Otóż ten człowiek wyprowadzał zwykle w czasie pokoju chłopców za miasto, by tam się bawili i odbywali ćwiczenia gimnastyczne; w okresie wojny też nie zarzucił tego trybu postępowania, ale przez dłuższy czas oddalał się z dziećmi od bramy miasta to na krótsze, to znów na dłuższe spacery, zmieniając przy tym rodzaj zabawy i temat pogadanki, aż raz – gdy nadarzyła się odpowiednia chwila – poszedł z nimi dalej niż zwykle i wreszcie przeprowadził ich poprzez warty nieprzyjacielskie, a stamtąd do obozu rzymskiego, do namiotu wodza naczelnego, do Kamillusa. Tam to swój zbrodniczy postępek okrasił jeszcze bardziej zbrodniczą przemową, oświadczając, że faktycznie oddał Rzymianom w ręce miasto Falerii oddawszy im w ręce tych chłopców, których ojcowie sprawują tam najwyższą władzę. Reakcja wodza była zdumiewająca – brzydząc się tym czynem, nakazał obnażyć złoczyńcę, związać mu ręce z tyłu i dać chłopcom rózgi, którymi chłoszcząc bez litości, pognali go z powrotem do miasta. Postępek ten wywarł tak wielkie wrażenie na Faliskach, że postanowiono zawrzeć pokój i zaprzestać dalszego przelewu krwi, zgodzono się też na warunki Rzymian, które wyraźnie zostały złagodzone. Cała historia – czy była prawdziwa czy nie – posłużyła Liwiuszowi Tytusowi do wyartykułowania prawdy moralnej, która mogłaby stać się wykładnią etyczną dla następnych przywódców i nowych pokoleń. Po zawarciu przymierza obrońcy miasta zwrócili się do triumfatorów w te słowa: Senatorowie, wy i wasz wódz odnieśliście nad nami takie zwycięstwo, że nie może go pozazdrościć ani bóg żaden, ani człowiek; poddajemy się więc wam w głębokim przekonaniu, że lepiej żyć będziemy pod waszą władzą niż pod własnym rządem; dla zwycięzcy nie ma nic bardziej zaszczytnego nad takie oświadczenie. Rezultat tej wojny dał ludzkości dwa piękne przykłady: wy woleliście prawość na wojnie niż niechybne zwycięstwo, my zaś, ujęci tą waszą prawością, sami zaofiarowaliśmy wam zwycięstwo. Oczywiste jest tutaj przesłanie historyka, kierowane może do przeciwników Rzymu, choć – w kontekście niewyobrażalnych okrucieństw starożytnej armii – budzące liczne kontrowersje. Nie można wszakże zakładać, że historia ta nigdy nie miała miejsca, bo pośród okrutników i zwyczajnych przestępców zdarzali się ludzie prawi, kierujący się sumieniem i odruchami serca. Tylko czy takim człowiekiem mógł być krwawy wódz Kamillus, opisany wcześniej jako ten, który pustoszył wioski, budował kontrszańce i stosował liczne podstępy wojskowe?
Znakomity styl pisarski tego wybitnego historyka możemy też zauważyć w opisie krwawej bitwy wojsk Hannibala z oddziałami konsula Flaminiusza. Miała ona miejsce 24 czerwca roku 217 przed naszą erą, nad Jeziorem Trazymeńskim (Umbria) i była jedną z większych porażek II wojny punickiej, pomiędzy Kartaginą i Rzymem. Liwiusz w niezwykle barwny i dynamiczny sposób ukazuje dotarcie Rzymian do jeziora i kolejne fazy walki: Flaminiusz o zachodzie słońca przybył nad jezioro; nazajutrz nie wysłał przodem zwiadów, ale o ledwie szarzejącym, świcie przeszedł przez przesmyk, a skoro kolumna marszowa zaczęła rozpościerać się na szerszej przestrzeni, zauważył tylko tych wrogów, którzy byli na przedzie; zasadzka zgotowana z tyłu i nad głową uszła jego uwagi. Hannibal osiągnął zamierzony cel; miał wroga otoczonego i zupełnie zamkniętego jeziorem, górami i swoim wojskiem: dał wszystkim wojskom hasło do jednoczesnego uderzenia. Skoro oddziały zbiegły – każdy najbliższą drogą – stało się to dla Rzymian tym bardziej nagle i niespodziewanie, że mgła dobywająca się z jeziora gęściej osiadła na równinie niż na górach i zastępy wrogów widząc się nawzajem z większej liczby pagórków, tym bardziej mogły o tym samym czasie zbiec w dolinę. Krzyk rozległ się ze wszystkich stron. Rzymianin poznał, że wpadł w pułapkę, zanim jeszcze mógł wyraźnie ujrzeć wrogów. I bój rozpoczął się na przedzie i na skrzydłach, zanim zdołano wziąć broń do ręki i miecze dobyć z pochew. (Tamże, s. 314) Dalszy opis odważnej walki Flaminiusza, wskazuje iż nawet w najtrudniejszych momentach legiony próbowały formować swoje manipuły, a w późniejszym okresie – za rządów Mariusza – kohorty. To była straszliwa bitwa, w której bez litości, niczym w rzeźni, cięto i przebijano ciała wrogów, a krzyki umierających mieszały się z komendami i rżeniem koni. Ten ogromny hałas dezorganizował walkę obronną i żołnierze Hannibala zyskiwać zaczęli coraz większą przewagę. W końcu dopadnięto i samego konsula: Walka trwała już mniej więcej trzy godziny, a w każdej stronie była zażarta. Wokół osoby konsula wrzał jednak bój o wiele sroższy i krwawszy. Szli za nim doborowi mężowie, a on sam ochoczo zwracał się z pomocą w każdym kierunku, gdzie widział swych ludzi w opałach i trudnym położeniu. Z daleka wyróżniał się zbroją, więc wrogowie całą mocą nacierali na niego, a z drugiej strony osłaniali go właśni obywatele, aż pewien jeździec insuberyjski – nazwiskiem Dukariusz – poznał też z twarzy konsula i zawołał do swoich rodaków: „Oto ten, który wyciął nasze wojska, spustoszył wsie i miasto; już ja go złożę na ofiarę cieniom współobywateli, haniebnie przez niego pomordowanych!” – Wbił ostrogi w bok konia i rzucił się w najgłębszy tłum wrogów. Zabił najpierw giermka, który zagradzał drogę atakującemu, a następnie przebił konsula włócznią; chciał zedrzeć z niego zbroję, ale triarzy zasłonili ciało tarczami i odepchnęli go w tył. (Tamże, s. 316) Śmierć wodza spowodowała panikę w szeregach Rzymian, którzy nie mieli gdzie się schronić, ani w wodzie, ani w górach, a tym bardziej na brzegu jeziora. Nie pomogła nadciągająca konnica, która w obliczu przeważających sił wroga wycofała się, a potem po poddaniu, została niemal w całości zakuta w kajdany. Wyrżnięto piętnaście tysięcy Rzymian, a dziesięć tysięcy rozproszyło się i różnymi bocznymi drogami wracało do Rzymu. Zanim Scypion Afrykański ostatecznie rozprawił się z Kartagińczykami w bitwie pod Zamą (202 p. n. e.), minąć miało jeszcze pięć lat. Hannibal nigdy nie wpadł w ręce Rzymian, by w końcu uciec do dalekiej Bitynii (dzisiejsza Turcja Północna) i wypić tam truciznę, którą stale nosił w pierścieniu, podarowanym mu przez ojca.
Liwiusz pozostawił nam także w swoim dziele opis ostatnich chwil Marka Tulliusza Cycerona, należącego przez dziesięciolecia do elity intelektualnej Rzymu. Niestety, ten słynny retor, wiążący się z różnymi władcami i frakcjami politycznymi w pewnym momencie uwikłał się straszliwie jako konsul, gdy kazał bez sądu stracić kilku uczestników spisku Katyliny. Jego przeciwnicy polityczni, a przede wszystkim Publiusz Klodiusz Pulcher doprowadzili wtedy do skazania go na wygnanie w Tesalonice. Te wydarzenia ostatecznie położyły cień na jego ostatnich latach, po powrocie do Rzymu, kiedy stał się jednym z największych wrogów Marka Antoniusza. To jego wysłannicy dopadli go ostatecznie w pięknej willi w Tesculanum, gdzie go zdekapitowali i dodatkowo, makabrycznie zhańbili zwłoki: Są pewne wiadomości, że niewolnicy byli gotowi dzielnie i wiernie walczyć w jego obronie, ale on kazał im postawić lektykę na ziemi i spokojnie przyjąć wszystko, co przyniesie zły los. Wychylił się z lektyki i nastawił nieruchomo karku, a wtedy odcięto mu głowę. Ale głupi i okrutni żołdacy nie poprzestali na tym: obcięli także ręce, klnąc na nie, że niejedno wypisywały przeciw Antoniuszowi. Tak więc zaniesiono głowę do Antoniusza, a na jego rozkaz umieszczono ją między dwiema rękami na mównicy, z której przemawiając jako konsul, jako mąż konsularny, a w tym właśnie roku jako przeciwnik Antoniusza, był słuchany i budził taki podziw wśród ludzi czarem swej wymowy, jak żaden inny głos ludzki. Ludzie z trudem tylko podnosili zalane łzami oczy i nie mogli patrzeć na poćwiartowane ciało tak wielkiego obywatela. (Tamże, s. 417– 418) Czasy rzymskie pełne były sprzeczności, politycznych swarów i walk stronnictw, więc osoba tak czynna publicznie jak Cyceron musiała prędzej czy później popaść w konflikty nie do rozwiązania. Liwiusz jako jeden z pierwszych historyków ocenia go pozytywnie, usuwa w cień jego morderstwa, a skupia się przede wszystkim na talentach pisarskich i retorycznych: Żył lat sześćdziesiąt trzy; śmierć ta nie mogłaby uchodzić za przedwczesną, gdyby nie to, że nastąpiła skutkiem aktu przemocy. Talent jego wydał plony a on zbierał za nie nagrody. Długi czas uśmiechało się doń szczęście, ale po długim łańcuchu powodzenia spadły ciężkie ciosy, wygnanie, upadek stronnictwa, z którym trzymał, śmierć córki, a wreszcie tak smutny i bolesny koniec. Ze wszystkich nieszczęść nie zniósł po męsku niczego prócz samej śmierci. Sądząc bezstronnie, śmierć ta może dlatego wydać się mniej tragiczna, że ze strony zwycięskiego wroga nie doznał Cycero większego okrucieństwa nad to, które sam byłby popełnił, gdyby znalazł się w sytuacji zwycięzcy. Jeżeli ktoś jednak dokładnie rozważy jego zalety i wady, to był to w każdym razie mąż wielki i godzien pamięci; taki, że dla godnego wysławiania go trzeba by pochwał z usta… samego Cycerona. (Tamże, s. 418) Może gdyby na tych talentach retor rzymski poprzestał, jego koniec byłby inny, a tak Liwiusz zaświadcza, że spełniło się w jego losie stare porzekadło: kto mieczem wojuje, od miecza ginie.
Ilustracje Wikipedia: płaskorzeźby ze słynnego Wielkiego sarkofagu Ludovisi (III wiek n. e.)