
W połowie lat osiemdziesiątych pojawiły się w mojej bibliotece ogromne albumy, wydawane w Leningradzie przez wydawnictwo Aurora. Specjalnie dotowane i rozprowadzane w krajach bloku sowieckiego, były bardzo tanie i nawet moja kieszeń, młodego nauczyciela języka polskiego, pozwalała na ich zakup. Jak na owe czasy, gdy królowały w polskich księgarniach książki wydawane w miękkich oprawach, na marnym papierze, jakość edycji leningradzkich oszałamiała. To były publikacje przygotowywane na „kredzie” najwyższej jakości, w znakomitych twardych oprawach, dodatkowo wzmacnianych specjalnym kartonikiem zewnętrznym. Jeśli do tego dodamy piękno sztuki drukarskiej i typograficznej, otrzymamy prawdziwe dzieła sztuki, których jedynym „mankamentem” była wielkość, wymagająca specjalnych półek w standardowych polskich mieszkaniach. Na szczęście tak się złożyło, że w tym czasie otrzymałem duże lokum i mogłem bez ograniczeń gromadzić książki – problem pojawił się, gdy z centrum miasta i starej kamienicy, przeprowadziłem się na nowe osiedle. Pewnego dnia, w księgarni przy Gdańskiej (wtedy ul. Pierwszego Maja) trafił w moje ręce przebogaty album, zatytułowany Bactrian Gold, prezentujący niezwykłe znalezisko z nekropolii w Tillya-Tepe (Północny Afganistan). Miejsce to (Złote Wzgórze), położone na starożytnym Jedwabnym Szlaku, tuż przy mieście Szeberghan, w zasłynęło w świecie z powodu wyjątkowego odkrycia archeologicznego. W 1979 roku rosyjsko-afgańska ekspedycja, kierowana przez Wiktora Sarianidi, znawcę kultury starożytnej Grecji i Centralnej Azji, odsłoniła sześć grobów (pięciu kobiet i jednego mężczyzny), w których znaleziono około dwadzieścia tysięcy złotych ozdób i biżuterii ze złota, turkusów, rubinów i lapis-lazuli. Były tam też monety z najcenniejszego kruszcu, naszyjniki ze szlachetnymi kamieniami, paski, brosze, medaliony i korony. W sytuacji, gdy znalezienie jednego złotego pierścienia czy bransolety sprzed wieków jest wydarzeniem w świecie archeologii, stanowisko w Tillya-Tepe zszokowało kulturoznawców i przyczyniło się do lepszego poznania starożytnej Baktrii.

Ta równinna, dobrze nawodniona kraina, leżąca w dolinie wielkiej rzeki Amu-Darii, otoczona górami Hindukuszu i Pamiru, rozwijała się znakomicie od wieków, a szczególną pozycję zyskała w szóstym stuleciu przed naszą erą, gdy stała się satrapią imperium Cyrusa II Wielkiego. Podlegała też Dariuszowi I, gdzie Persowie przesiedlali przede wszystkim liczne rzesze greckich jeńców i wygnańców. Ów napływowy element z basenu Morza Śródziemnego spowodował, że w dolinie Amu-Darii zaczęła się znacząco rozwijać kultura i sztuka o niespotykanym tam wymiarze artystycznym. W IV wieku przed Chrystusem tereny te podbił Aleksander Macedoński, ale potem, gdy powstało państwo Partów, Grecy w Baktrii stali się niezależną enklawą, której rządy obaliły dopiero najazdy scytyjskich Saków i nomadów Yuezhi, znanych potem jako Kuszanowie. Rosyjska wyprawa, która udała się jesienią 1978 roku do północnego Afganistanu, nie mogła przypuszczać, że dokona tak ekscytującego odkrycia. W stopniowo odsłanianych grobach, znaleziono tyle pięknych ozdób, że wydawało się to aż nieprawdopodobne – natychmiast zaczęto też organizować wspaniałą ekspozycję w Muzeum Kabulskim. Pod dojściu do władzy Talibów w roku 1996, pracownicy tej placówki ukryli skarby, a potem zgodzili się na przechowanie ich w depozycie w największych muzeach świata. Plan zakłada, że wrócą one do kraju, gdy sytuacja w nim, ustabilizuje się na tyle, iż będzie można je bezpiecznie eksponować i udostępniać publiczności. Ten niezwykły przepych ozdób i artefaktów pozwala wyobrazić sobie jak rozbudowane ceremonie pogrzebowe miały miejsce w Baktrii, ile przykładano wagi do „życia pośmiertnego” znamienitych osób. Pamiętając o złotej masce Tutenchamona, o biżuterii Inków czy Chińczyków i dodając do nich złoto z sześciu baktriańskich grobów, żałować należy, że tyle wspaniałych dzieł przepadło podczas burz dziejowych. Barbarzyńcy, tacy jak Talibowie, burzący posągi Buddy, przetapiający złoto na monety, stale przecież pojawiali się w historii, plądrowali groby i świątynie, dewastowali pałace, a chęć szybkiego zarobku popychała ich do czynów haniebnych. Choć przez miejsce, gdzie odkryto grobowe skarby, przebiegał Jedwabny Szlak, przez stulecia drogocenne złoto leżało nienaruszone w ziemi, przy szkieletach osób pochowanych ponad dwa tysiące lat temu, a sypki piach zakonserwował je znakomicie. Jeszcze w latach osiemdziesiątych przeglądałem ten album wielokrotnie i cieszyłem oczy kunsztem dawnych mistrzów, jakże bliskim arcydziełom sztuki scytyjskiej, greckiej czy rzymskiej.

Złoto od bardzo dawna stało się kruszcem najcenniejszym, przyczyniając się do upadku wielkich miast i regionów, a nawet całych cywilizacji, jak to było w przypadku Inków, Majów czy Azteków. Paradoksalnie przyczyniało się też do rozwoju świata, bo żądni bogactw konkwistadorzy, podróżnicy, piraci i bukanierzy odkrywali nowe lądy, zapuszczali się do takich dzikich miejsc jak Machu Picchu, dżungle Konga i Gwinei, a nawet, prawie pozbawione życia, pustynie Australii. Według najnowszych ustaleń uczonych, złoto we wszechświecie pochodzi z kolizji gwiazd neutronowych, czyli bardzo gęstych ciał, pozostałych po wybuchach tworów supernowych. Ludy różnych miejsc na ziemi zawsze szukały złota, wydobywały je i używały do wytwarzania ozdób i broni, a w starożytnym Egipcie, na Krecie, w Chinach, zaczęto też z tego minerału tworzyć trony, bogato je zdobiąc kamieniami szlachetnymi. Ten zwyczaj zawędrował potem na dwory królewskie Europy, gdzie złoto stało się znakiem władzy i wielkości, władczego majestatu i możliwości finansowych monarchii. Choć nie wiedziano o jego kosmicznym pochodzeniu, to jakby przeczuwano, że żółty, lśniący metal ma w sobie jakąś tajemnicę, coś, czego nie można było sobie nawet wyobrazić. Azjatyckie rzeki i strumienie pełne były złota, które zbierano i wykopywano z ziemi, a potem wykorzystywano w sztuce jubilerskiej i zdobnictwie użytkowym. Takie kultury jak chińska, japońska, koreańska, perska czy arabska znały jego wartość i tworzyły wokół niego rodzaj mitologii, podbijając stale cenę i tworząc handlowe trakty, którymi je przewożono. Taką rolę odegrał Jedwabny Szlak, przebiegający przez żyzną dolinę Amu Darii i dostarczający na te terany coraz więcej cennych kruszców. W ślad za złotem podążali też najwięksi mistrzowie, którzy pragnąc założyć rodziny i dorobić się w miejscach, oferujących godziwą zapłatę, rozwijali w niezwykły sposób swój talent i wzbogacali niezmiernie lokalne kultury. Ich praca fascynuje do dzisiaj, bo przecież nie dysponowali takimi możliwościami technicznymi jak współczesne jubilerstwo, a jednak śmiało mogą z nim konkurować. Mało tego, artyści współczesnej doby często ich naśladują lub tak stylizują swoje prace, by osiągnąć podobne efekty jak starożytni mistrzowie.

Złoto znalezione w grobowcach Baktrii ma charakterystyczny, ciepły odcień, jakby nasączone zostało miodem, wyczuwalne też jest w nim niezwykłe nacechowanie uczuciowe. Widać, że złotnicy długo cyzelowali swoje prace, a potem dokładnie je polerowali i pieścili. Widoczna jest duża dbałość o szczegóły, umiejętność odwzorowania tak trudnych elementów jak paski, drobne ozdoby, ułożenie włosów czy rysunek sierści zwierząt. Symboliczne gryfy i smoki, a także postaci ludzkie są prawdopodobne, nawet w pracach o niewielkich wymiarach. Na plakietkach i diademach, na misternych bransoletach i koliach widać wyraziście oczy i rysy twarzy ukazanych osób. Jakże wspaniale wkomponowano też do tych artefaktów turkusy i lapis-lazuli, a czasem też inne, cenne klejnoty – najlepiej jednak prezentują się „tureckie kamienie” (turkusy), nazywane też przez Pliniusza Starszego – kalait, czyli „ładny kamień”. Choć minerał ten tworzy zrosty z malachitem i chryzokolą, twórcy baktriańscy wybierali tylko fragmenty bez domieszek, a pastelowa, zielonawa barwa wskazuje na ich azjatyckie pochodzenie, najpewniej z Tybetu. Pośród ozdób i broni, znalezionych w grobowcach z Tillya-Tepe znajdziemy takie, które wykonane zostały metodą kowalnego kształtowania złota, ale są też i takie, które odlano w specjalnych formach, przydając potem dodatkowe kamienne ozdoby. Węże i smoki mają zwykle oczy z rubinów, ale dominują turkusy, specjalnie wprawiane lub przyklejane tak silnymi substancjami, że przetrwały wieki i moce oddziałujące na nie pod ziemią przez tysiąclecia. Ze zwierząt symbolicznych, obok tych wskazanych wyżej, przedstawiano jednorożce, ryby, ptaki i koziorożce, natkniemy się też na demony w charakterystycznych pozach, z twarzami wykrzywionymi w strasznym grymasie. Zdumienie budzą postaci uskrzydlone, przypominające przedstawienia aniołów, znane ze sztuki chrześcijańskiej, mogące uchodzić za powstałe znacznie później. To wskazanie, że wielkie kultury mieszały się, a religie adoptowały na swoje potrzeby elementy z innych wierzeń i cywilizacji, modyfikowały je i wykorzystywały do własnych celów. Gdy patrzymy na przedstawienia baktriańskich skrzydlatych geniuszów sprzed ponad dwóch tysięcy lat, mamy wrażenie, że pojawiły się one gdzieś na dworach królewskich Europy, jako elementy ozdobne koron, diademów czy wykwintnych sprzętów. To oczywiście wpływ starożytnej sztuki greckiej, który widoczny jest też w dziełach potomków Greków z Baktrii. Dobrze, że groby te odkryto i zachowano ich zawartość dla ludzkości przyszłych wieków, wszak jest to potężny przekaz z przeszłości, świadczący o wspaniałości życia w dawnych wiekach i nieustającej dążności człowieka by obcować z pięknem, przystosowywać dary natury do swoich potrzeb i wierzyć w ich magiczną moc.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…