Nagroda Nobla w dziedzinie literatury, przyznana w 1983 roku Williamowi Goldingowi, była sporym zaskoczeniem. Co prawda, autor od dawna znany był czytelnikom, ale pozostawał w cieniu takich angielskich mistrzów słowa jak Graham Greene, George Orwell, Angus Wilson, Archibald Joseph Cronin czy Anthony Burgess. W dodatku ci, którzy Goldinga „odkryli”, niechętnie dzielili się swoją tajemnicą, chroniąc tę intymną nić przyjaźni i zauroczenia, jaka pomiędzy pisarzem, jego dziełem, a czytelnikiem się wytworzyła. Wszak, każdemu, kto przeczyta jedną z powieści autora Wieży, jego wizje i ich sugestywność długo pozostają w pamięci. W Polsce recepcja twórczości Goldinga nie przebiegała bez perturbacji. Przez długie lata polski czytelnik znał tylko trzy powieści Goldinga: Władcę much (1954), Siłą bezwładu (1959) i Wieżę (1964). Fragmenty innych utworów pisarza ukazywały się w nieocenionej „Literaturze na świecie”, a informacje o nim samym, jak i o jego dziele sporadycznie docierały do Polski. Dopiero na początku 1987 roku, z datą jeszcze roku poprzedniego, pojawiły się w księgarniach trzy książki autora Rites of Passage, a wkrótce po nich, w połowie 1988 roku, kolejna książka – Bóg Skorpion (The Skorpion God), która w Wielkiej Brytanii światło dzienne zobaczyła w 1977 roku. Pisarstwo Goldinga jest nieustannym misterium zdziwienia – pisarz przyznał na konferencji prasowej, jaka odbyła się w 1982 roku w British Council, iż: „Charakterystyczne (dla niego) jest stałe poczucie zdziwienia”, a potem dodał: „Stwierdzam, że można bardzo długo żyć w stanie zdziwienia i coraz częściej też stwierdzam, że można też w tym stanie umrzeć. Na moim grobie można by wyryć napis: „Dziwił się”. Owo zdziwienie zrodziło się z fascynacji złem i jego nieustanną ingerencją w ludzkie życie. Przy czym nie bez wpływu na pisarstwo autora Piramidy były jego ekscytujące doświadczenia. William Golding urodził się w 1911 roku w Cornouailles w Kornwalii, studiował na Uniwersytecie w Oksfordzie. Podczas drugiej wojny światowej brał udział w walkach – uczestniczył między innymi w słynnym lądowaniu aliantów w Normandii. Pisarz o latach służby w Brytyjskiej Marynarce Królewskiej powiedział: „Każdy, kto przeżył te lata nie zrozumiawszy, iż człowiek wytwarza zło, tak jak pszczoła wytwarza miód, musi być ślepy albo niespełna rozumu. W 1945 roku Golding został mianowany profesorem w Salisbury, gdzie nauczał prawie przez dwanaście lat filozofii i języka angielskiego. Dopiero spektakularny sukces książki (Władca much) i film nakręcony na jej podstawie przez Petera Brooka, pozwolił pisarzowi porzucić profesorską posadę i zająć się pisaniem książek.
Debiut prozatorski Williama Goldinga – Władca much – to tajemnicza powieść o obecności w ludzkim życiu zła i o nieustannym jego ataku. Znamienny jest tytuł powieści – ów „władca much”, to nikt inny jak sam Baal Zebub, przedstawiony w Biblii, w Czwartej Księdze Królewskiej (1,2) jako bóstwo filistyńskiego miasta Akkron, bądź w Ewangelii wg św. Mateusza (12,14) jako książę czartowski, jeden z naczelnych złych duchów w demonologii chrześcijańskiej. Warto też odnieść ów tytuł do Raju utraconego Johna Miltona (1,79 w. 1667), gdzie Belzebub jest jednym z głównych władców piekła, następnym po Szatanie. Przywołanie to stanie się tym bardziej czytelne i będzie miało swoją porównawczą wartość oraz będzie wskazywało na znaczenie Miltona dla Goldinga, gdy przypomnimy, że jego powieść z 1979 roku pt. Widzialna ciemność także wzięła swój tytuł z Miltona. Władca much to dzieło o działaniu jakiejś przedziwnej, destrukcyjnej siły, jaka zawsze towarzyszy człowiekowi. Oto grupka chłopców, która w obliczu jakiegoś kataklizmu (najprawdopodobniej po wybuchu bomby atomowej) jest ewakuowana ze Zjednoczonego Królestwa i nagle – po katastrofie samolotu – trafia na bezludną wyspę. Nie jest to nowy temat w literaturze – żywot człowieka na bezludnej wyspie ukazywali tacy pisarze jak Defoe, Stevenson czy Tournier. Powszechnie znane są też pojawiające się w powieści typowe elementy utworów przygodowo-awanturniczych (jak choćby klasycznej Koralowej wyspy). Ale u Goldinga sytuacja jest szczególna; oto dzieci, te zupełnie malutkie i te trochę starsze, pozostawione na wyspie bez opieki dorosłych, nagle, nie wiedzieć skąd, zaczynają organizować swoje życie według pewnej, trudnej do pojęcia reguły. Nagle odkrywają one prawo dominacji i w ramach tajemnego, mściwego związku, zaczynają walczyć o władzę. Jej symbolem i najbardziej widomym znakiem jest ogromna, wyrzucona przez morze muszla – koncha. W miarę upływu czasu obserwujemy jak owe dzieci, z grupki niewinnych istot, przeistaczają się w hordę nieokrzesanych dzikusów, mających swoje krwawe prawa, dziwne obyczaje, w hordę karzącą z nieopisanym okrucieństwem swoich kolegów za jakiekolwiek przejawy buntu, za nawet niewielką niesubordynację. Chłopcy zaczynają polować i zabijać dzikie świnie, a potem posuwają się nawet do – jakby rytualnych – morderstw na członkach grupy. Potrafią zabijać niczym najokrutniejsi mordercy, a przecież mają zaledwie kilka, bądź kilkanaście lat. Mimo tego, że opuściła ich cywilizacja i pozostała gdzieś daleko w zawieszeniu, zło ich nie opuściło – pozostało przy nich i w niewidzialny sposób zaczęło wywierać wpływ na poczynania maluchów. Tak doprowadziło ich do sytuacji tragicznych i absurdalnych, którym zapewne nie sprostałoby wielu spośród ludzi dorosłych. Podczas lektury przez cały czas czuje się, że jakaś groźna i krwiożercza moc zawisa nad dziećmi – czytelnik przez cały czas boi się o nie i zdaje sobie sprawę z grożących im niebezpieczeństw. A narracja jest jakby przypisana zupełnie innym zdarzeniom – Golding jakby usypiał czytelnika, jakby opowiadał epizody z dziecinnej piaskownicy. Tymczasem prawda jest taka, że ci mali chłopcy przeciwstawieni zostali na swojej bezludnej wyspie siłom niewyobrażalnym, siłom, które skupiły na nich swój zwierzęcy wzrok i śledziły ich każdy krok – czekały na dogodny moment, by uderzyć. Czytelnik przez cały czas spodziewa się tego ataku, a kiedy wreszcie on następuje, przywodzi na myśl tragedie i kataklizmy ostateczne. Historia chłopców potwierdza nieuchronność pewnych mechanizmów, ukrytych w rzeczywistości, nieuchronność uczestnictwa w rytuale zła, nieuchronność śmierci wplecionej w smutną celebrację bytu. Powieść Goldinga ma też swoje odniesienie do rzeczywistości realnej, wszak ukazała się w 1954 roku i była zapewne odpowiedzią pisarza na dopiero co przeżyte okrucieństwa wojny, Hiroszimę i Nagasaki. Jeśli dobrze się przyjrzeć, w postaci głównego bohatera powieści, Jacka Merridewa, odkryć można symptomy patologicznego zauroczenia posiadaną władzą i pewne elementy nazizmu. To właśnie jego – jako zapewne najbardziej wrażliwego – powieściowe zło wykorzystuje do swoich celów. To on zostaje oczarowany ideą konchy, ideą absolutnej władzy nad pozostałymi chłopcami, to jego nienawiść do Ralfa rodzi konflikt, który doprowadzi do skłócenia wszystkich chłopców i do tragedii opłaconej śmiercią dwóch maluchów. Oficer marynarki, który wychodzi na ląd tej, płonącej już wyspy, nie potrafi ukryć swojego zdziwienia i przerażenia; oto stoi przed nim, z zaostrzonym kijkiem w ręku, mały chłopczyk – Ralf, a w jego oczach błyszczy nienawiść i na całym ciele widać ślady krwi. W oddali pojawia się grupka jego kolegów, podobnie jak i on uzbrojonych w ostre kije, pomalowanych niczym wojownicy indiańscy podczas wojny. Ale oprócz zwykłej ludzkiej nienawiści, w powieści Goldinga dostrzec można jeszcze inne odmiany, przerażające zła. Władcę much lokować należy w innym wymiarze, bo jest to metafizyczny obraz człowieka, w którym wciąż żywe są zwierzęce instynkty, człowieka będącego więźniem okrucieństwa, człowieka, w którym okrucieństwo budzi się przy każdym, nawet najbłahszym przywołaniu czy przypomnieniu władcy much.
Pisarstwo Williama Goldinga stale budzi liczne kontrowersje. Szczególnie u tych krytyków, pisarzy i czytelników, którzy łakną wymyślnych eksperymentów narracyjnych, którzy pragną odnajdywać w lekturze przede wszystkim wartości formalne. Golding w tym względzie jest raczej tradycyjny, a jego wywód jest tylko lekko stylizowany na opowieść biblijną lub kulturowy przekaz. Ale może właśnie dzięki temu dzieła tego autora zyskują na uniwersalności i odczytywane są przede wszystkim jako wielka parabola ludzkiego losu. Niestety nie wszyscy to rozumieją – oto sam Artur Lundkwist, niegdyś jeden z najbardziej wpływowych członków Akademii Szwedzkiej, wywołał burzę, gdy stwierdził: ”William Golding jest niewielkim angielskim zjawiskiem, bez szczególnego znaczenia. (…) Nie dano mi okazji, abym się wypowiedział. Wybór Goldinga nie był wcale jednomyślny, jak się to usiłuje przedstawić. Nie można powiedzieć, aby pisarz ten mógł być zaliczany do wielkich. Podczas gdy Claude Simon ma ogromne znaczenie dla całej literatury światowej. Wywarł on wpływ na wszystkich pisarzy latynoamerykańskich.” Trudno się zgodzić z wybitnym szwedzkim akademikiem, który po raz pierwszy w historii, zakwestionował wybór swoich kolegów i koleżanek z tego szacownego gremium. Pisarstwo Goldinga, jak każda prawdziwa, ponadczasowa literatura oczekuje od czytelnika sporego wysiłku intelektualnego, każe mu szukać klucza, każe penetrować zakamarki jego nierealnych, fantasmagorycznych, ale jakże prawdziwych światów. W każdym ze swoich utworów Golding stawia człowieka w sytuacji krańcowej, w obliczu sił, które w normalnych warunkach powinny momentalnie go zniszczyć. On jednak często trwa dalej po ingerencji owych sił, żyje i prowadzi walkę trzymając się twardo magicznej skały alegorii. Czas pokazał jak bardzo mylił się szwedzki akademik i jak wielką moc mają dzieła angielskiego pisarza, a Władca much stale wymieniany jest pośród najważniejszych i najbardziej inspirujących powieści świata.