ANDRZEJ TURCZYŃSKI (1938-2020)

Zmarł Andrzej Turczyński, wybitny polski pisarz, który wciąż czeka na rozpoznanie przez krytykę literacką. Przypominam recenzję jego prozy, którą opublikowałem w roku 1984 w „Życiu Literackim”. (nr 36 – 1693).

Krzyż pokutny Andrzeja Turczyńskiego wyrasta w prostej linii z doświadczeń pisarskich Teodora Parnickiego, a najbliższe tej książce wydają się być takie pozycje jak „Tylko Beatrycze” i „Staliśmy jak dwa sny”. Podobnie jak w przypadku dzieł autora „Nowej Baśni” jest eksperymentem narracyjnym zakrojonym na ogromną skalę. Choć suma zdarzeń wypełniająca tę powieść jest niewielka i powiedzieć można schematyczna, wystarcza to autorowi dla snucia refleksji nad istotą bytu, istnienia w świecie i uczestniczenia w rozgrywającej się wciąż walce sprzecznych żywiołów.

 Oto Katarzyna – nałożnica księcia świdnickiego Jerzego – staje się medium wszechogarniającej katastrofy, wyrzucającym z siebie z ogromną siłą zdania, słowa i westchnienia będące odbiciem lęków, wewnętrznych klęsk, wahań i ogłupiających narkotycznych szeptów pamięci. Katarzyna wypala od wnętrza płomień kobiecego wstydu i zawodu z przegranej. Wychodząc z komnaty księcia wie, że musi urodzić mu syna, który będzie dziedzicem tytułu i obrońcą granic. Czuje na sobie nienawistne spojrzenia niepłodnej księżnej Ofki. Lękająca się ludzi, zdarzeń i snów żyje w obawie, że jeden jej nieostrożny ruch może spowodować pęknięcie bańki mydlanej, we wnętrzu której – jak się jej zdaje – egzystuje. Obawia się nie tylko zazdrości Ofki, która pragnie wydrzeć jej cudowny dar płodności, wyczuwa instynktownie, że zło ma o wiele szerszy wymiar, że należy bać się także samej siebie, swej niedojrzałości i cielesności. Nie potrafi odróżnić rzeczywistego świata, od tego który jawi się jej po drugiej stronie lustra. Wprowadzona brutalnie w dojrzałość, niespełna trzynastoletnia, przyjmuje upokorzenie, ale w zamian rzuca w niebo bluźnierstwo. Nagła śmierć Ofki i następujące po niej samobójstwo księcia wyrywają ją na chwilę z letargu, ledwie na drgnięcie rzęs. Zaraz potem mają miejsce następne zdarzenia, zaraz potem jej myśli rozświetlają iluminacje kolejnych wizji. Wydalona do dalekiego klasztoru rodzi córkę Jolantę. Jest to dla niej cios, gdyż była niemal pewna, że z jej cała zrodzi się mężczyzna. Córka przyniesie na świat te same problemy z jakimi borykała się matka. Katarzyna rozumie to doskonale, a zarazem obawia się swego dziecka. Długo nie może przyjść do siebie, łudzi się, iż jest to stan przejściowy i że wkrótce minie, tak jak zły sen. w tym momencie pojawia się mężczyzna. Ma na imię Daniel i brzmi ono właśnie tak nie bez przyczyny. Turczyński przywołuje Proroctwo Danielowe i odnosi przeżycie swych bohaterów do fantastyki biblijnej. Miłość daje Katarzynie po raz któryś już z rzędu życie, a zarazem rodzi w niej kolejne wątpliwości – rozpala znowu w jej snach ognie trójwymiarowych wizji, wreszcie odradza w niej strach przed śmiercią i umieraniem, uczula ją na nieodwołalność procesów gnicia, butwienia i przemijania. Mężczyzna, rycerz , z całą swą siłą, z mieczem w dłoni i pancerzem na piersi staje się bezbronny wobec ostrza nagości kobiecego ciała, staje się słaby wobec ciepła i wilgoci kobiecego łona. I choć staje do tej walki promieniujący siłą, akt miłosny czyni zeń pokonanego, ofiarę siły, której nie zdołał i nigdy nie zdoła przezwyciężyć.

 Czas nieuchronnie idzie naprzód: „Lata jak jedna chwila, moment uchwycony w dłoń. Wystarczy ją rozewrzeć aby zobaczyć wszystko dokładnie w jaskrawym świetle pamięci.” Pamięć zabija Katarzynę, pamięć jest klęską Daniela. Dlatego ich miłość, ten najbardziej spektakularny akt życia, najtrwalej zapisany w pamięci i podświadomości, musi przestać istnieć. Miłość może zabić tylko miłość. Daniel zdaje się rozumieć tę prawdę, choć broni się przed nią jak przed zbrodnią. w końcu woli jednak zabić miłość do Katarzyny, woli zabić wspomnienie, niż zamordować rodzące się powoli w nim uczucie do Jolanty. Odchodzi więc z przybraną córką, choć  na chwilę postanawia odbudować w sobie ciepło, które zawłaszczyła Katarzyna, choć przez chwilę pragnie być raz zwycięzcą. Tymczasem była nałożnica księcia, upokorzona, zgnębiona, czująca w sobie tylko chłód staje się strzępem człowieka. przez jej umysł przechodzą jedna po drugiej oszalałe wizje – śmierć splata się w morderczym uścisku z miłością, przeszłe zdarzenia dławią teraźniejszość, Jolanta i Daniel ogromniejąc i malejąc rozpływają się w lepkiej smole barw. Ciało Katarzyny – medium trawi gorączka, wizje które odczuwa, targają nawet najmniejszymi cząstkami jej delirycznego ego. Stąd prowadzi już tylko jedna droga – w śmierć. Katarzyna, mimo rozedrgania jaźni, potrafi to zrozumieć i wstępuje na nią. W tym momencie powieść Turczyńskiego najpełniej chyba zaczyna realizować się w planach surrealistycznych, a końcowe jej zdania przemawiają także za tym, żeby odczytywać ją jako metaforę ludzkiego losu.

Wiele dobrego powiedzieć można o „Krzyżu pokutnym”. Jest w tej powieści coś z aury mrocznych obrazów Beksińskiego, jest gorzka ironia Daliego i nowatorstwo formalne dwudziestowiecznej prozy angielskiej i francuskiej. Szukając podobieństw nieodparcie przywołać trzeba tutaj nazwiska Becketta, Robbe-Grilleta i – na gruncie polskim – wspomnianego już Parnickiego.

____________________________________________________________________

Andrzej Turczyński, Krzyż pokutny, Czytelnik, Warszawa 1984.

SŁOŃCE W LISTOPADZIE

Drzewa jakaranda

Wyjątkowe przedpołudnie na początku listopada… Wszystko wokół zamiera, samoloty nie startują z pobliskiego lotniska, zamknięto na trzy dni cmentarze, pojawiają się coraz większe obostrzenia. A tutaj nagle wychodzi jaskrawe słońce i rozświetla wspaniale świat, rozprzestrzeniając błękit na niebie. Usiadłem na tarasie i pozwoliłem by ogrzewało moją twarz, tak samo jak latem, gdy byłem z żoną nad morzem. Rude i złote liście w ogrodzie i myśli podążające ku różnym momentom życia, obfitującego w tyle zdarzeń, podróży, chwil cudownych i gorzkich. Ostatni raz jesienią odczułem siłę i potęgę słońca w Kenii, gdy podążałem ulicami Nairobi, albo chodziłem po parku przy Muzeum Narodowym tego kraju. Patrzyłem na lśniące, cudownie rozkwitłe hibiskusy i odprowadzałem wzrokiem barwne ptaki, przelatujące z krzewu na krzew, przysiadające na gałęziach drzew jakaranda. Rzadko udaje się nam uchwycić chwilę szczęścia, ale gdy do tego dochodzi, zawsze świeci wtedy słońce i świat nabiera barw.       

%d blogerów lubi to: