Dotarli do niewielkiej stanicy, zagubionej pośród chmur, wyraziście rysującej się w tle dalekich błękitów i seledynów – czarnej, miejscami też brązowej i fioletowej. Aniołowie Yasmena znaleźli sobie miejsca w pustych celach i na zewnątrz budowli, pośród ruchomych chmur i wyłaniających się z nich dziwnych kształtów, przypominających wielkie czerepy i golenie. Olinopas długo krążył w powietrzu, szukając dogodnego miejsca, obserwując braci w różnych lokalizacjach i świadomie zbliżając się do dowódcy, który znalazł gniazdo na samym szczycie warowni. W końcu wylądował tuż przy nim, niewidoczny dla innych, roztapiający się w unoszących się ku górze różnobarwnych oparach. Yasmen wyczuł jego bliskość i przeląkł się, że pozostali aniołowie znowu zaczną to komentować i pokpiwać w ukryciu. Nic wszakże nie mógł zrobić, bo subtelne wnętrze Olinopasa słało mu coś na kształt cichego szeptu, ledwie dającego się wyodrębnić bezgłośnego zapewnienia:
– Jestem przy tobie…
Ułożył się do snu, ale wciąż coś mu przeszkadzało – zanikający szept ulubionego anioła, myśli innych członków oddziału i jakiś daleki ból, sondujący uważnie jego świadomość. W końcu przymknął oczy i zasnął, raz po raz wybudzając się i znowu zapadając w odrętwienie. Przyśniło mu się, że Olinopas ulokował się przy nim, niczym dziecko przy ojcu, czule wsłuchując się w rytm jego serca i drżenie piór, oddychając coraz szybciej i szybciej. Poczuł jak jego prawa dłoń oplata jego szyję, a palce lewej ręki muskają delikatnie jasne włosy, przesuwają się ku piersiom i mkną dalej ku brzuchowi. Nagle usłyszał wyrazisty szept, choć nie mógł zorientować się skąd dochodzi:
– Pragnę cię… tak bardzo cię pragnę… porzućmy to wszystko i lećmy na skraj przestrzeni niebieskiej… Znajdźmy opuszczone gniazdo i żyjmy w nim jak bracia…
Wystraszył się tych niecnych słów i pomyślał, że sprawdza go jakiś archanioł, albo sam Pan poddaje go ostatecznej próbie. Chciał zerwać się do lotu, unieść nad stanicą i zlustrować swój oddział, ale niewidzialna siła trzymała go w miejscu. Otworzył na kilka sekund oczy i przeraził się, bo nad nim zawisła jakaś postać w czarnej szacie, poruszająca bezszelestnie fioletowymi piórami i wpatrująca się w niego czarnymi ślepiami. Czuł, że to ułuda, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że sen przeniknął ku jawie i dzieje się coś złego wokół niego. Przemógł się w tej strasznej nierzeczywistości i uniósł się lekko nad miejscem, gdzie stacjonował, czując, że płonie od środka. Zobaczył Olinopasa śpiącego ufnie tuż przy jego gnieździe, z szeroko rozpostartymi rękoma i lekko uchylonymi ustami. Zielono-złocista szata rozchyliła się znacznie i dowódca zobaczył jego delikatne piersi, lekko zaokrąglone, zachwycające miękkością i subtelnym kształtem. Bał się, że ktoś go zauważy, ale nie mógł nic zrobić i nie spostrzegł, że przybliżył się do brata nieomal na odległość ciepłego oddechu. Wiedział, że robi coś bardzo złego, ale przybliżył usta do różowego sutka i musnął go prawie niedotykalnie. Natychmiast też zerwał się do lotu i poszybował ku ostatnim posterunkom, nie wiedząc, że Pludas uważnie obserwuje go zza chropowatej skały. Dopiero, gdy znalazł się w dużej odległości od ulubionego brata, gniewnie przeskanował umysły i sny wszystkich swoich aniołów, ale niczego szczególnego nie zauważył. Nie wiedział, że Pludas od dawna posiadł umiejętność maskowania myśli i udawania, że śpi, albo modli się do niewidzialnego Pana. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu, umysły i sny falowały harmonijnie, a najgłębiej zapadł w sen zmysłowy Olinopas. Znowu zaczął zbliżać się do niego, a gdy był już bardzo blisko zauważył, że ulubiony anioł przekręcił się we śnie i leżąc na brzuchu i piersi, odsłonił plecy i fragment lewego pośladka. Przymknął oczy i chciał wyszeptać słowa modlitwy pokutnej, ale zdumiony usłyszał znowu w sobie czuły szept:
– Nigdy cię nie opuszczę… gdzie ty, tam ja…
Zbliżył się do śpiącego brata na wyciągnięcie ręki, rozejrzał się wokół, a potem chwycił w dwa palce jego szatę i powoli okrył nią nagi pośladek. Niechcący przy tym trącił lekko jasną okrągłość i znowu, speszony, rozpłomieniony i przerażony, wystrzelił w górę, oddalił się czym prędzej, czując już wyraźnie, że nie był sam przy przyjacielu. Skupił całą swoją uwagę na jednej ze skał i zaczął zauważać za nią jakiś pulsujący kształt, raz stający się mroczną postacią, a znowu zbierający ciemne cząstki, układające się w sylwetkę Pludasa. Pomknął natychmiast ku temu miejscu i zatrzymał się przy podglądającym go aniele.
– Dlaczego nie śpisz Pludasie? – zapytał i przeraził się tego, że jego tajemnica została odkryta.
– Wpatruję się w tę skałę i modlę się do Pana – odpowiedział Pludas, udając zaskoczenie.
– Wszyscy już dawno zasnęli, a twoja świadomość błąka się nie wiedzieć gdzie – skarcił go Yasmen i po chwili dodał – jest czas lotu i czas odpoczynku, czas rozmowy i modlitwy…
– Jest czas żaru i czas miłości… – wygłosił sentencję Pludas i uważnie spojrzał na dowódcę, jednocześnie zerkając do jego wnętrza.
Yasmen poczuł natychmiast, że jest przez niego skanowany, ale też wyodrębnił w sobie coś na kształt ciernia albo ostrza noża. Tylko przez chwilę przeraził się, a potem naparł na wnętrze przeciwnika z tak wielką mocą, że natychmiast spadła z niego okrywa energetyczna, zniknął anioł, a pojawił się czarny, uskrzydlony demon, gotowy rzucić się na Yasmena. Ten jednak wyprzedził atak i krzyknął:
– Wstawajcie bracia… Zdrajca jest pośród nas…
Pierwszy zerwał się Olinopas i skierował kryształowy miecz w stronę demona, a za nim ruszył cały oddział. Z daleka dobiegł też wirujący odgłos archanioła, zbliżającego się w wielkim pędzie i rozpłomieniającego przestrzeń niebieską. Zanim bracia dopadli zdrajcę, wielki wir wchłonął go w kilka chwil i odrzucił gdzieś daleko, dalej niż sięgał wzrok. Yasmen gotów był pożegnać się ze swoim oddziałem i czekał spokojnie na powrót archanioła, ale nagle jakaś siła, jakby zasłona modlitwy, jakby materia miłości najczystszej z czystych, osłoniły go ukryły obrazy sprzed pojawienia się złego ducha. Nagle poczuł, że archanioł, niewidzialny i czujny, jest już znowu przy nich, więc odezwał się do niego:
– Jakże wielka jest twoja moc o dowódco nad dowódcami…
Nie zabrzmiała jednak żadna odpowiedź, ale w myślach całego oddziału pojawiło się wyraziste zdanie:
– Światło Boga rozlewa się wciąż po przestworze…
Yasmen zafrasował się straszliwie, bo przecież słyszał tyle razy opowieści o Urielu, wygnanym z przestrzeni niebieskiej i żyjącym gdzieś pośród dalszych kręgów przestrzeni. Przypomniał sobie, że w jednej z ksiąg czytał o tym, że stoi on blisko tronu niebieskiego, razem z sześcioma innymi archaniołami. Nie było czasu na rozmyślanie, bo jego oddział drżał lekko w przestworze i czekał na rozkazy.
– Musimy wypocząć przed drogą… wracajcie do gniazd i cel twierdzy i śpijcie spokojnie – przesłał wiadomość do wszystkich umysłów – Ja już nie zasnę, więc będę czuwał nad wami…
Po chwili ucichły skrzydła, lotki ułożyły się w senny szyfr, a powieki opadły na zmęczone oczy. Yasmen rozmyślał o tym, co się zdarzyło, odsuwając od siebie myśli o Olinopasie i wyczuwając wciąż w przestrzeni tajemny puls.
– Światło Boga… szeptał bezgłośnie – Światło Boga… Światło… Boga…