BROMBERG (33)

Józia długo nie mogła zasnąć i przewracała się z boku na bok, to podsuwając pod głowę niewielki jasiek, to wyjmując go i odkładając na bok łóżka. Nagle pochłonęła ją gęsta ciemność i nie wiedziała, czy jeszcze jest na jawie, czy zaczęła śnić. Czerń połyskiwała jak stwardniała smoła, ale jednocześnie była plastyczna i rozstępowała się, gdy dziewczyna wpatrywała się w nią z natężoną uwagą. Na brzegach lśniącej materii najpierw pojawiały się rysy, które rozrastały się, tworząc sieć pęknięć, a potem ogromne płaty odpadały na boki i znikały w matowej masie. Trwało to dość długo, aż nagle z samego wnętrza czerni zaczął dobiegać ledwie słyszalny, dziwny dźwięk. W pierwszej chwili mógł przypominać leciutkie pobrzękiwanie srebrnych dzwoneczków, ale co jakiś czas stawał się intensywniejszy i zaczynał przypominać zjadliwe brzęczenie owada albo syk jakiegoś zwierzęcia. Józia przeraziła się i zaczęła drżeć, a pot oblał całe jej ciało, które pozostało poza granicami snu. Nie wiedziała czy chłód który poczuła związany był ze snem, czy może odkryła się i przez lekko uchylone okno zaczęły do niej docierać nieprzyjemne powiewy wrześniowej nocy. Nagle coś zaczęło pojawiać się w ciemności, na chwilę rozświetlać mrok i szybko znikać. Patrzyła tak intensywnie, że aż poczuła ból oczu i pojawiły się w nich potoki łez, lśniące krwiście i złociście. Jakiś kształt potężniał przed nią i stawał się coraz wyraźniejszy, ale znowu szybko napływała czerń i nic się nie działo. Nie wiadomo jak długo pozostawała w takim stanie, przypominającym swobodne spadanie żółtego liścia klonu, który oderwał się od gałęzi i lekko spłynął ku ziemi. Nagle jej stan zmaterializował się i spróbowała skupić swoją uwagę na realnym liściu, który po upadku sczerwieniał zmienił się w popiół i zniknął bezpowrotnie. Spojrzała ku górze i strach zmroził jej senną świadomość… Oto ujrzała nad sobą wielką głowę jadowitego węża, syczącego i wpatrującego się w nią uważnie, śledzącego każdy jej ruch i każdy gest.

Nagle dotarł też do niej okropny smród, jakby nagle znalazła się przy rozkładającym się ciele człowieka lub zwierzęcia. Łeb węża podążył w jej stronę i zobaczyła, że nad żółtawą paszczą z kłami jadowymi, czarne wzory łusek układają się we wzór przypominający swastykę. Chytre, przekrwione ślepia z pionowymi źrenicami uparcie wpatrywały się w nią i jednocześnie wraz z rozdwojonym językiem sondowały przestrzeń wokół niej, jakby spodziewały się nagłego ataku. Józia zamarła z przerażenia i bała się drgnąć, bo  wiedziała, że jeśli tylko lekko się poruszy, wąż zatopi w niej zęby i wsączy do ciała zielonkawy jad. Syk gada był teraz tak głośny, że dziewczyna chciała zasłonić uszy dłońmi, ale letarg jej na to nie pozwalał. Wiedziała, że musi tak trwać póki wąż nie zniknie, ale on przez cały czas był na wysokości jej głowy. Mrugnęła niechcący okiem i to wystarczyło by gad zsunął się na jej nagie piersi, których brodawki uniosły się gwałtownie. Dotyk zwierzęcia poraził ją, niczym powolne cięcie ostrym nożem i zobaczyła krew w rowku pomiędzy dwiema dużymi półkulami jędrnego ciała. Bała się otworzyć oczy i tylko czuła jak wąż przesuwa się w dół, zmierzając w stronę jej łona. Przerażenie odebrało jej oddech i miała chęć szybkim ruchem odrzucić oślizłego intruza, ale nie mogła tego zrobić. Nagle poczuła bolesne cięcie w miejscu, gdzie zbiegały się jej uda i jasna krew trysnęła jak fontanna na pościel. Wąż zaczął wnikać w nią, a im wchodził głębiej, tym bardziej ją to bolało. Zaczęła krzyczeć i głęboko oddychać, znowu zapadła się w świetlistą czerń, by po chwili wypłynąć z niej niczym ciało topielca wyrzucone przez gazy z dna rzeki.  Próbowała złapać się czegoś, podążyć ku czemuś, ale wciąż była lekka jak liść spływający po gładziach zimnego powietrza. Nie mogła się ruszyć jakby coś ją sparaliżowało i tylko krzyczała – głośniej i głośniej:

– Ma… Ma… Mamo…!!! Mamo!! Ma… Mamo… ratunku!!!

            Franciszce wydało się, że ktoś krzyczy w ich mieszkaniu, ale zanim przebudziła się, głos ucichł. Nagle znowu się pojawił i teraz była już pewna, że to Józia wzywa pomocy. Dotknęła przedramienia Wincentego i powiedziała do niego:

– Wicek… coś złego dzieje się w pokoju Józi…

Skoczyli oboje na równe nogi i podążyli przez pusty przedpokój do córki, widząc jednocześnie, że w pokoju niemieckiego oficera jest zgaszone światło. Nie było niewielkiej poświaty pod drzwiami, która im wskazywała czy Niemiec wrócił na kwaterę, czy nie. Franciszka otworzyła drzwi, poczuła dziwny smród  i zobaczyła nagą Józię, leżącą na zakrwawionej pościeli, szybko oddychającą i wyrzucającą z siebie jakieś niezrozumiałe słowa:

– Ma… Ma… wąż… Mamo…!!! Wąż!!! Be… bestia…

Franciszka nie czekała dłużej, doskoczyła do córki i wzięła ją na ręce, ruszając do ich sypialni. Dopiero tam dziewczyna wróciła do pełni świadomości i głęboko oddychająca, zaczęła się tulić do matki. Zaprowadzili ją do łazienki i matka obmyła jej ciało ciepłą wodą, która zaczerwieniła się na kafelkach, ale po chwili znowu stała się przeźroczysta. Wytarła ją grubym ręcznikiem frotte, założyła świeżą koszulę nocną i odprowadziła do ich łóżka. Resztę nocy dziewczyna spędziła leżąc przy matce i śpiąc spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło. Wincenty poszedł do jej sypialni, zdjął pościel i powłoki z poduszek, zsunął prześcieradło z materaca, zgasił światło i wyszedł, zamykając pokój na klucz. Gdy był już z żoną i córką usłyszeli, że trzasnęły lekko drzwi wejściowe do mieszkania, a odgłos podkutych oficerek uzmysłowił im, że ich kłopotliwy lokator wrócił do siebie.

– Żmija wróciła do gniazda… – powiedział szeptem do żony.

– Co ty mówisz…? – wystraszyła się Franciszka.

– Jak to co…? On się tak nazywa … von Otter… to po niemiecku wydra, ale też i żmija…zresztą oba gatunki są wyjątkowo mordercze – powiedział mąż.            

– Jezus Maria… – szepnęła Franciszka i teatralnie złożyła ręce jak do modlitwy.

Dodaj komentarz