AMERYKAŃSKA PODRÓŻ CYPRIANA NORWIDA

Cyprian Norwid, mal. Pantaleon Szyndler, 1882

W dziejach życia Cypriana Norwida jest wiele białych plam i sporo pominiętych, zdawkowo analizowanych momentów. Szczególnie odnosi się to do podróży amerykańskiej w latach 1852–1854, a więc do blisko dwuletniego okresu, bardzo trudnego dla poety i przynoszącego nieustanne rozczarowania. Także literaturoznawstwo polskie i biografistyka epoki nie dostarczają obszernych studiów, analiz i naukowo potwierdzonych faktów.[1]  Musimy cały czas poruszać się w obrębie domysłów i daleko idących przypuszczeń, odrzucając to, co nie wytrzymało próby czasu, co budzi wątpliwość i każe uważnie analizować zaproponowane rozwiązania. Autorami opracowań na temat amerykańskiej eskapady Norwida są zazwyczaj literaturoznawcy polscy, którzy podjęli pracę w brytyjskich i amerykańskich uniwersytetach. Z zapałem przystępowali oni do badania tamtejszych archiwów, ale ich kwerendy niewiele dawały, w związku z czym zapełniali stronice swoich opracowań domysłami i nie zawsze właściwymi analizami skromnych faktów.[2] Tak było w przypadku studium Władysława Folkierskiego[3] i innych przyczynkarskich tekstów. Dopiero ogromna praca biograficzno-interpretacyjna Zbigniewa Sudolskiego[4] zebrała wiadomości na ten temat i zaproponowała ciąg zdarzeń od momentu pożegnania Norwida z Lenartowiczem na dworcu paryskim, jego dotarcia do Londynu, a potem wyruszenia w podróż 12 grudnia 1852 roku. Zachował się wiersz pożegnalny, napisany w tym czasie, a zatytułowany Z pokładu „Marguerity”:

 I
Cokolwiek słońca w żaglach się prześwieca,
Omuska maszty lub na fale spryska;
Mgły nikną niby  z a s ł o n a  k o b i e c a,
Obłoki widać za nią jak  z w a l i s k a!…

II
„Czemu zwaliska? i czemu zasłona?
„Czemu niewieścia…?” – krytyk niech już pyta
I niech oskarża muzę, że zmącona
W harmonii-pojęć-swoich ta kobiéta –

III
Ja, nie wiem… widzę, i rzecz kreślę smutno,
Jakbym był jednym z ciągnących żurawi,
Co cień swój wiodą przez masztowe-płótno,
N i e  m y ś l ą c,  c z y  s t ą d  o b r a z  s i ę  z o s t a w i!…

IV
Ja nie wiem… końca, nigdy nie wiem może,
Lecz…
(tu mi przerwał sternik)

Port londyński w połowie dziewiętnastego wieku

Przy tym niezwykłym wierszu, z obrazem cieni przelotnych żurawi pojawiających się na żaglach, poeta umieścił dopisek, iż statek wypływał o godzinie dziesiątej rano i chociaż był to grudzień na niebie pojawiło się nieco słońca, przebijającego się przez londyńskie mgły i rzeczne opary. Tamiza jest bardzo głęboka i tworzy estuarium, czyli lejowate ujście do Morza Północnego, co też powodowało, że od dawna dostępna była dla okrętów pełnomorskich. Stary port londyński, w którym było wiele doków i 1500 dźwigów, w czasach Norwida był najruchliwszym takim miejscem na świecie i obsługiwał rocznie około 60 000 statków. Odprowadzany przez ubogiego szewca londyńskiego, niegdyś służącego jego ojca[5], Norwid wsiadł na pokład jednostki o nazwie „Margaret Evans”, ale dopiero następnego dnia, po postoju i załadunku, a także po ostatecznej odprawie celnej w Gravesend statek oderwał się od wybrzeży angielskich i pożeglował na północ, zgodnie z trasą kliprów zmierzających do Ameryki. Płynąc przy wschodnich wybrzeżach wysp brytyjskich dotarł poeta do bliżej nieokreślonych wysp, gdzie statek stanął z powodu ciszy morskiej. Tak je określał w Czarnych kwiatach: […] byłem, na kotwicy, na pierwszym wstępnym pasie Oceanu Atlantyckiego, pomiędzy wyspami kredowej białości, połamanymi w ściany prostopadłe.[6] Dzisiejsze narzędzia satelitarne pozwalają uważnie prześledzić drogę poety przez ocean a nawet przyjrzeć się górom i ukształtowaniu dna atlantyckiego. Tego rodzaju poszukiwania prowadzą do wniosku, że owa bezwietrzna pogoda dopadła kliper Norwida w okolicach wysp Faroe, bo właśnie one są zbudowane ze skał przypominających te z opisu autora i znajdują się w pasie, który określić można jako pierwszy dla otwartego oceanu. To tam przydarzył się dłuższy postój, który plastycznie został opisany w Czarnych kwiatach: N i e d z i e l a   była: słońce na niebiosach bez chmur, niżej ciemnoatramentowosafirowe ogromne fale, ale cisza taka, że żagiel żaden nie drgnął, sznur żaden niedbale spuszczony nie poruszył się… Nie widziałem jeszcze wszystkich osób ekwipaż składających, a wszystkie dla słońca pięknego na pokład wychodziły właśnie; siedziałem na ławce pod masztem wielkim, przy mnie nowy znajomy, światły młodzieniec jakiś, z rodu Izraelita, z którym często mawiałem. Płynąć nie można było dla zupełnego braku wiatru, i kiedy się dalej popłynie, zgadnąć nie można było…[7]Po latach, gdy poeta będzie sumował doświadczenia dekad ostatnich w Białych kwiatach, uzna ten moment za szczególnie dramatyczny, jakby wpisany w przeogromną gigantomachię jego życia: C i s z y  w najkolosalniejszym słowa tego tonie nie doznałem nigdzie jeszcze wyższej nad ciszę o jednej nocy,acz zimowej, na Oceanie… że słów na to nie ma, mimo iż twarda to i prawie głodna podróż dwumiesięczna przeszło była i uprozaiczniała dobrze… pomnę, iż obejrzawszy się wkoło ani modlić się nawet słów nie miałem – i   z a p ł a k a ł e m  t y l k o…  ż e  m o ż e   b y ć   t a k   w i e l k a  c i c h o ś ć…  A przecież tyle mórz pierw innych znałem…[8]Gdy wreszcie wiatr zaczynał wiać, statki płynęły takim kursem, by w razie jakichkolwiek kłopotów, mogły zawinąć do jednego z portów pośrednich, czy to na wskazanych wyspach, czy na Islandii, a w razie wyjątkowej konieczności nawet u wschodnich wybrzeży Grenlandii i dalej na Wyspie Księcia Edwarda lub na Nowej Szkocji. Jak niebezpieczne były to wody podróżni przekonali się w 1912 roku, gdy niezatapialny „Titanic”, zderzył się z górą lodową i szybko poszedł na dno. W czasach Norwida ta podróż była jeszcze trudniejsza, bo na kliprach nie było przecież tylu zabezpieczeń, co na statkach parowych i wiele zależało od szczęśliwego trafu, sprzyjających warunków atmosferycznych i umiejętności kapitana oraz jego marynarzy. Poeta, relacjonując swoje zbratanie z nieokreślonym Izraelitą, wskazuje z jakimi trudami i niebezpieczeństwami miał do czynienia: Jedliśmy razem z jednego naczynia ryż gotowany, zwłaszcza kiedy trudno było gotować, z powodu iż burze kuchnię rozbijały, a f a l e w y ż s z e   m a s z t ó w  przechodniem na statku pomiatały. Bo to była też niebezpieczna żegluga: dwa okręta współpłynące rozbiły się, jeden   r o z b i t y   widzieliśmy na własne oczy.[9] Zachował się też rysunek Norwida z 1854 roku zatytułowany Na oceanie, gdzie widzimy dwie postaci ludzkie na pokładzie statku, a w tle pojawia się tor wodny i unoszące się

Cyprian Norwid, Na oceanie

nad nim albatrosy lub mewy. Liny są napięte, żaglami targa porywisty wiatr i woda przelewa się przez burty. Warto w tym miejscu zastanowić się jakim właściwie statkiem płynął polski poeta do Ameryki. Zbigniew Sudolski precyzuje te wiadomości: Nieco informacji dostarcza nam odnaleziona przed kilkunastu laty Lista pasażerów statku; dowiadujemy się z niej, iż kapitanem był Isaiah Pratt, wyporność okrętu wynosiła 1000 ton, lista pasażerów obejmowała 168 nazwisk, pod nr 164 wpisano „Horowich (!) Cyprian, lat 33, płci męskiej, artysta z Polski, udający się do USA” – w ten sposób zniekształcono nazwisko poety.[10] Zastanawiający jest tutaj typ statku, którym płynął autor – w literaturze anglojęzycznej określany jako packet ship, czyli statek pakunkowy, co znaczyło, że był to szybki kliper trzymasztowy, kursujący regularnie pomiędzy Nowym Jorkiem a Londynem. Został zbudowany w 1846 roku w stoczni nowojorskiej Westervelta & MacKaya, a jego właścicielem był E. E. Morgan. To pierwsze spotkanie z działalnością i myślą Jacoba Aarona Westervelta (1800–1879) nie miało być ostatnim podczas amerykańskiej eskapady polskiego poety. Był to jeden z najbardziej zasłużonych Amerykanów, który skonstruował 247 statków, a w latach 1853–1855 był burmistrzem Nowego Jorku. Podjął wtedy wiele znaczących decyzji, pośród których było wydzielenie sporej przestrzeni w centrum miasta na Central Park, głęboka reforma policji, reformy fiskalne i zorganizowanie wielkiej wystawy światowej w 1853 roku, co przyczyniło się do znacznego rozwoju turystyki. Przez wybudowany wtedy Kryształowy Pałac przewinął się milion zwiedzających i w tłumie tym był z cała pewnością niezwykle utalentowany imigrant z polski – Cyprian Norwid. Na razie jednak płynął szybkim kliprem z Europy na nowy kontynent, a jego nastroje nie były optymistyczne, myślał, że już nie wróci do Europy i znajdzie w Ameryce grób. Pisał o tym w smutnym wierszu kierowanym do Marii Trębickiej:

Musiałem rzucić się za ten Ocean,
Nie abym szukał Ameryki – ale
Ażebym nie był tam… O! wierz mi, Pani,
Że dla zabawki nie szuka się grobu
Na półokręgu przeciwległym globu.[11]

Niska zabudowa dawnego Nowego Jorku

Europa rozczarowała poetę i zapragnął zmierzyć się z nową rzeczywistością, ryzykując jakże niebezpieczna podróż kruchym kliprem, często napotykającym na swojej trasie góry lodowe. W dalszej części wiersza pojawiają się liczne dopowiedzenia co do faktów, które miały miejsce podczas żeglugi – pojawiają się takie określenia jak obszary straszliwe, marność, nicość, a grozę podkreślają traumatyczne zdarzenia: śmierć dzieci, dni moru, okręta rozbite, zwątpienie majtków, licha łupina.[12] Wszystko razem składa się w obraz udręki i ciężarów ponad ludzkie siły, rozgrywających się pośród natury i żywiołów. W liście do Marii Trębickiej, napisanym po 10 kwietnia 1853 roku relacjonował poeta co przeżył na oceanie, płynąc kliprem do Nowego Jorku: Widziałem rekiny ogromne – i mewy, którym osłabiają skrzydła od przestworów drogi, i opuszczają je na falę dla chwilowego spoczynku, nim do skał gdzie sterczących wrócić mogą… to wszystko – ta przepaść z wałami piętrzącymi się do pół masztów, tak że okręt skrzypi na wszystkie strony od ścisku fal – to słońce czerwone i za płaszczyzną ruchomą zachodzące tyle i tyle razy – te nocy najreligijniej przerażające cichością lub burzą – powiadają ludzie, że to nas dzieli.[13] Klipry to były okręty z potężnym ożaglowaniem typu fregata, noszące na trzech lub czterech masztach nawet do siedmiu żagli rejowych oraz dodatkowe żagle boczne. Nazwa pochodzi od angielskiego słowa to clip – ciąć, skracać; żargonowo: biec, byłyby to zatem statki przebiegające szybko dalekie dystanse, tnące fale niczym lśniące, śmigłe ostrza. Mało w nich było miejsca pod pokładem[14], bo zwykle miały wąskie kadłuby i wysokie dzioby – 50 metrów długości i 10 metrów szerokości. Najbardziej zasłynęły w historii dziewiętnastowieczne klipry herbaciane, pływające wokół Afryki (nie było jeszcze wtedy kanału Sueskiego) oraz jednostki obsługujące „gorączkę złota” w Kalifornii, które pływały wokół Ameryki Południowej i po drodze pokonywały Przylądek Horn. Ostatnie klipry uwiecznił w swoich powieściach Joseph Conrad, choć w czasach, gdy pływał na okrętach, dominowały już większe popychane wiatrem frachtowce i okręty parowe.  Era szybkich żaglowców trwała tylko trzydzieści lat, do powstania Kanału Sueskiego, a ich najlepszymi kapitanami i marynarzami byli Brytyjczycy. Norwid miał pecha i podróżował do Ameryki ponad dwa miesiące, co w porównaniu z drogą powrotną, trwającą tylko jedenaście dni, musiało być prawdziwą katorgą. Do  trudności związanych z przygotowywaniem posiłków, chłodem i chorobą morską, dochodziły jeszcze zdarzenia nieoczekiwane, takie jak śmierć pięknej Irlandki, która zmarła nagle pod pokładem, wcześniej wskazywana poecie przez towarzysza jako istota niezwykłej urody: Kiedy tak siedziałem, nieskończona przestrzeń fal przed oczyma mając, przewiała przed nami suknia kobieca, a obok mnie siedzący współpodróżnik rzecze mi po francusku: „…Patrz pan, który jesteś artystą, jaka piękna kobieta właśnie przeszła, biednemu pieskowi w tę wielką podróż zabranemu mleka na talerzu wynosząc w dzień, w który wszyscy cieszyli się pogodą i niedzielą, a to szczenię biedne ani wiedziało, gdzie i na jak długo zaniepodziało się.[15] Norwid nie chce natarczywie przyglądać się urodziwej niewieście, ale zauważa jej powab i niezwykły urok. Potem zmęczony zasypia w wąskiej kajucie, ale budzi go bieganina postawnego marynarza Murzyna, który szuka doktora. Rano okazało się, że zauważona dopiero co kobieta zmarła z niewiadomego powodu: O świcie ruch był jakiś niezwykły na okręcie – wstałem i wyszedłem na pokład. Ta osoba młoda i piękna, którą obiecałem był innym razem uważać i widzieć, nagle umarła w nocy. Zwyczaj jest, że w takim razie przeznaczonym na to czarnosafirowym żaglem, w wielkie białe gwiazdy obrzuconym, przykrywają to miejsce, gdzie zwłoki leżą – taka plama czerniła na środku pokładu o wschodzie słońca…[16]  Jak w każdej większej grupie ludzkiej, i tutaj miały miejsce wypadki nie do przewidzenia i nagła śmierć Irlandki należała do nich. Dla Norwida była ona na tyle traumatycznym przeżyciem, że relacje o niej zawarł pomiędzy innymi wspomnieniami tanatycznymi w swojej suicie nekrologicznej Czarne kwiaty, obok refleksji na temat śmierci Mickiewicza, Witwickiego, Chopina, Słowackiego, Delaroche’a. Przydało to utworowi głębi i poszerzyło nieskończenie skalę obrazowania, od miejsc paryskich, a dalej poprzez Rzym i Stambuł, aż po oceaniczne dale atlantyckie.

Typowy dziewiętnastowieczny kliper – mal. John Stobart

11 lutego 1853 roku żaglowiec „Margaret Evans” wpłynął do portu nowojorskiego, cumując przy nabrzeżu Manhattanu, bo w tych czasach nie było jeszcze kwarantanny na wyspie Ellis, nie istniała jeszcze Statua Wolności na innej przybrzeżnej wysepce, nazywanej dzisiaj Liberty Island, a cała zabudowa miasta była płaska. Przy wyjściu ze statku Norwid otrzymał dwa funty na bieżące potrzeby[17], które pozwoliły mu krótko zatrzymać się w zajeździe. Potem zamieszkał u ubogiej rodziny emigranckiej, którą poznał podczas żeglugi oceanicznej. Podejmuje pracę drwala, a nie obznajomiony z nią, rani się dotkliwie w prawą rękę, co wyłącza go z aktywności i kończy się poważnym zakażeniem. Niemal każdego dnia przybijały do Nowego Jorku żaglowce z różnych stron świata i wylewały się z nich setki, tysiące imigrantów szukających w Ameryce azylu i lepszego życia. Z tego powodu warunki bytowania w tym ruchliwym zakątku świata były bardzo trudne, a zdobycie pracy graniczyło z cudem. Poeta jest jednak bardzo operatywny i otrzymuje doraźne zajęcia – maluje ozdobnie kajutę kapitańska na statku Black Warrior, kursującym pomiędzy Nowym Jorkiem a Hawaną, tworzy płaskorzeźby, wykonuje krucyfiks dla jakiegoś rzeźbiarza, co nawet przy nieuczciwości płatników, pozwala mu spłacić zaciągnięte długi.[18] Uczestniczy w wielkim ludzkim rojowisku, jakim staje się to ogromne, potężniejące z każdym miesiącem miasto, największe w Stanach Zjednoczonych już od 1790 roku, kiedy to prześcignęło w tym względzie Filadelfię. Do naszych czasów zachowała się litografia Georgesa Schlegela z 1873 roku, a więc ledwie dwadzieścia lat po pobycie Norwida w Ameryce, ukazująca rodzaj zabudowy na Manhattanie, z charakterystyczną siatką, przecinających się pod kątem prostym ulic, z wielkim parkiem w miejscu, gdzie zbiegają się wody Hudson River i East River i dopiero rozbudowującymi się nowszymi dzielnicami: Bronx, Brooklyn i Queens. Jedynie kilka kościołów góruje nad domami, w tym słynny Trinity Church, a reszta to budowle kilkukondygnacyjne i niższe konstrukcje. Miasto opanowali przede wszystkim Irlandczycy[19], a Norwid mógł na ulicach mijać między innymi wielkiego pisarza amerykańskiego Hermana Melvilla, mieszkającego wtedy w Bronxie. Poeta chłonął uważnie rzeczywistość amerykańską, wyodrębniał jej elementy i informował o tym swoją przyjaciółkę w Europie – w liście do niej pisał: Mam atelier z widokiem na cmentarz – także mały ogródek w domu – w miesiące gorące, jak dziś, kolibry z południa przylatują i krążą około kwiatów.[20] Były to obserwacje ornitologiczne, które w Ameryce stają się elementem każdej biografii, bo przecież każdego roku, wiosenna porą, na północnoamerykański kontynent przylatują miliony skrzydlatych istot z Ameryki Południowej, tak że każdy ogród roi się od barwnych ptaków. Jakiż to piękny element w biografii smutnego imigranta z Polski i Paryża, siedzącego w ogródku przydomowym i kontemplującego jedne z najbardziej zadziwiających, barwnych i niewielkich stworzeń na ziemi. Może właśnie wtedy zrodziły się w nim myśli, które wyartykułował w jednym z najpiękniejszych wierszy polskich, napisanym za oceanem:

Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów Nieba….
Tęskno mi, Panie…

Do kraju tego, gdzie winą jest dużą
Popsować gniazdo na gruszy bocianie,
Bo wszystkim służą…
Tęskno mi, Panie…

Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony
Są, jak odwieczne Chrystusa wyznanie,
„Bądź pochwalony!”
Tęskno mi, Panie…

Tęskno mi jeszcze i do rzeczy innej,
Której już nie wiem, gdzie leży mieszkanie,
Równie niewinnej…
Tęskno mi, Panie…

Do bez-tęsknoty i do bez-myślenia,
Do tych, co mają tak za tak – nie za nie,
Bez światło-cienia…
Tęskno mi, Panie…

Tęskno mi owdzie, gdzie któż o mnie stoi?
I tak być musi, choć się tak nie stanie
Przyjaźni mojéj…
Tęskno mi, Panie…[21]

Ten jakże wzruszający hymn tęsknoty i miłości do ojczyzny, powstał w oddaleniu, na amerykańskiej ziemi, pośród pięknych krajobrazów i obco brzmiących nazw, w obliczu piękna naturalnego, ale jakże różnego od tego, co Norwid zachował w sercu wspominając Polskę. Ameryka była ziemią jego drugiej emigracji i zapewne wszystko wokół potęgowało poczucie samotności i zagubienia, oddalenia od spraw europejskich i polskiej literatury, a także generowało niepewność co do dalszych losów. Polscy imigranci stanowili niewielką grupę na mapie migracji amerykańskich, chociaż w obrębie Wielkiej Emigracji byli najliczniejsi poza Europą: Z krajów poza europejskich najliczniejszą grupę reprezentowali wychodźcy udający się do Ameryki (ponad 550 osób); poza tym zupełnie śladowe zainteresowanie wzbudziły takie kraje jak Australia, Chile, Brazylia czy Meksyk. Jeśli chodzi o Amerykę to istniała nawet próba lansowana przez Kazimierza Rutkowskiego (ur. 1810? W Płockiem, podporucznika 6 pułku strzelców, następnie kapitana w powstaniu 1863 roku) założenia kolonii w Teksasie, nazywanej w projektach „Nową Polską”. Pomysł ten nie znalazł jednak szerszego rozgłosu, zapewne z uwagi na to, że podjęcie takiej inicjatywy wymagało pozostania na stałe na emigracji, podczas gdy młodzi wychodźcy traktowali swoją wędrówkę jako przejściową, zdecydowanie młodzieńczą przygodę, która miała się zakończyć rychłym powrotem do kraju.[22] Nie wiemy czy do Norwida dotarły tego rodzaju fantastyczne pomysły, ale w pewnym momencie jego losy zaczynają się układać nieco pomyślniej, szczególnie po spotkaniu z Karolem Emilem Doeplerem, Niemcem mieszkającym niegdyś w Warszawie, a w czasach pobytu Norwida  w  Ameryce,  będącym  kierownikiem  artystycznym  Światowej

Budowa kliprów w amerykańskiej stoczni

Wystawy, zorganizowanej przez wspomnianego wyżej  burmistrza i konstruktora kliprów Jacoba Aarona Westervelta. Doepler miał za zadanie wydać pamiątkowy album, prezentujący najciekawsze eksponaty i potrzebował utalentowanych współpracowników. Sudolski , w oparciu o badania źródłowe, ustala niepodważalne fakty: Doepler zorganizował specjalną pracownię, w której zatrudniał wielu rysowników i drzeworytników i do której przyjął również Cypriana Norwida. Jako rysownik poeta służył Doeplerowi radą, wybierał najbardziej zasługujące na uwagę i nadające się do reprodukcji eksponaty, a także współpracował z całą ekipą przy rysowaniu poszczególnych obiektów, dostarczając materiału drzeworytnikom. Była to praca stosunkowo łatwa, zgodna z jego zamiłowaniami i uzdolnieniami, a do tego jeszcze dobrze płatna; wynagrodzenie dzienne wynosiło 5-6 dolarów (25-30 fr.), co zapewniało przyzwoity tryb życia przynajmniej na okres kilku miesięcy. Unikalne są jednak ślady ówczesnej działalności artystycznej Norwida; w albumie wystawy pt. The World of Science, Art. And Industry Illustrated from Examples In the New York Exhibition, 1853–1854 (New York 1854) monogramem Norwidowskim „CN” oznaczono jedynie trzy drzeworyty na blisko 500 tam zamieszczonych, wśród oznaczonych na pierwsze miejsce wysuwa się niewątpliwie posąg Madonny z Dzieciątkiem według Manettiego, włoskiego rzeźbiarza, oraz dwie brosze z puttami i sceną pasterską.[23]W tym czasie Norwid mieszkał przy Avenue D, skąd na odwrocie planu Nowego Jorku przesłał list do Józefa Komorowskiego.[24] Ten zakątek, określany też jako Alphabet City, lokować należy w dzielnicy East Village, niedaleko East River – od dziewiętnastego do początków dwudziestego wieku było to tradycyjne miejsce zamieszkania dla imigrantów z Europy i dla Żydów. Praca u Doeplera pozwoliła Norwidowi zaoszczędzić nieco dolarów i we wrześniu 1853 roku mógł odbyć wycieczkę krajoznawczą na tereny zamieszkiwane przez Indian. Refleksje poety nie były budujące i w 1864 roku, w pierwszej wersji wiersza LXII z Vade-mecum określał ich jako dzikich, malujących twarze, nieżywych, dumnych i milczących, pysznych i zadufanych w sobie, noszących pióropusze i tarcze ze skór bizonów, a na koniec porównał do nich pseudodemokratów, którzy szybko i nadmiernie się wzbogacili. Dziwne to podejście do rdzennych mieszkańców Ameryki, bo przecież w czasach pobytu Norwida w Nowym Jorku był on głównym ośrodkiem abolicjonizmu na Północy i był on mieszanką kulturową, w której wyraźnie widać było Murzynów, Kreolów, Metysów i wielu Indian. Już w 1840 roku liczebność czarnej populacji miasta wynosiła szesnaście tysięcy obywateli[25], a liczba ta stale rosła, o czym poeta mógł się przekonać, gdy zamieszkał na Brooklynie. Gdy skończyły się pieniądze, a pracy nie można było znaleźć, Norwid przeniósł się z Manhattanu na drugą stronę East River i zamieszkał u księcia Marcelego Lubomirskiego, którego tak apoteozował w Białych kwiatach:  Książę pewny, z zacnego a wielmożnie historycznego szczepu (bo hetmanów rycerskich między swymi dziady mający), był też od niejakiego czasu w Ameryce,  o b y w a t e l e m   R z e c z y p o s p o l i t e j  zostawszy, i na pięknym przedmieściu miasta New-York, które to przedmieście zowie się Brooklyn, zamieszkiwał. Wiele mu winienem chwil przyjemnych i przyjacielskich usług, a usługi mówię dlatego, bo jest rzadkiej uprzejmości serca człowiek.[26] Ten hetmański profil Lubomirskiego, choć potwierdzony historycznym rodowodem, był nieco Nadszarpnięty w połowie dziewiętnastego wieku, skoro po ślubie z Jadwigą Jabłonowską (1937) mieszkał w Ameryce z byłą aktorką i kochanką Elizą Thiébault. Prawda jest taka, że był to – jak określa Przemysław Jan Bloch: Eks-szambelan carski, utracjusz i birbant, uciekł do USA przed wierzycielami i sparaliżowaną żoną. Tu przyjął amerykańskie obywatelstwo. Przedtem jednak, wraz z Ksawerym Branickim, wnukiem hetmana-targowiczanina, założył samozwańczy Komitet Narodowy Polski, który skandalizował zachodnio-europejską Polonię. Syn Adama Mickiewicza, Władysław Mickiewicz, nazywał go „błotem, w którym błyszczały płatki złota” i przypominał, że „chętnie pomagał rodakom, oszukiwał wyłącznie cudzoziemców.” Niemniej głównym talentem ks. Lubomirskiego było zaciąganie długów. Pożyczek nie był mu w stanie odmówić nikt.[27]Stan materialny i depresja Norwida musiały zrobić ogromne wrażenie na Lubomirskim skoro w końcu maja 1854 roku zamieszkał razem z nim i przyjaciółką.[28] Dom ulokowany był przy Pacific Street 384[29], dzisiaj jest to samo centrum szczelnie zabudowanego Brooklynu, ale w czasach amerykańskiej podróży Norwida, zdarzały się tam przestrzenie rustykalne, co zaświadcza opis przechadzki poety z Lubomirskim w tamtych przestrzeniach: Kiedy, wielkim smutkiem dotknięty, po onym wybrzeżu przechadzał się raz ze mną, a słońce właśnie ku zachodowi miało się, chmurą mocnymi promieniami przeszytą osłonięte, widać było opodal wzgórze małe, zielonym wówczas porosłe żytem, w kłosach właśnie będącym – dalej szeroka rzeka srebrzyła się pod słońca jasnością, fortecy małej mury na brzegu jej i okrętu tuż resztka czerniły się…[30] Statki wtedy rzeczywiście cumowały po obu stronach East River i choć fantastyczny wydaje się pomysł, że na nabrzeżu Brooklynu Norwid z Lubomirskim natknęli się na szczątki  statku którym Kościuszko, już po Insurekcji,  przypłynął w 1797 roku z angielskiego Bristolu do Nowego Jorku. W wilgotnym i gorącym klimacie tego miejsca drewno nie zachowywało się zbyt długo, tym bardziej, że wszystko wykorzystywano do nowych konstrukcji lub przeznaczano na opał. Norwid ubarwią swą opowieść

Pacific – Tym statkiem Norwid wracał do Europy

odwołaniem do genealogii Lubomirskiego i związków jego rodziny z Kościuszką:    Wzgórze zielone i forteczka pamiątkami są narodowymi, kędy mąż ów Anglików zbił, a cofających się żołnierzy swych utrzymał tam nieraz odwagą osobistą… I pamiętaliśmy jeszcze, że towarzysz przechadzki mej, z poważnie historycznego a książęcego rodu pochodząc, liczył pomiędzy żeńskimi przodki swymi właśnie że onego wsławionego w Ameryce polskiego bohatyra najukochańszego ulubioną…[31]Klimat tej przechadzki wskazuje, iż czarne chmury odsunęły się od Norwida i zaczął on dostrzegać ponownie uroki amerykańskiego krajobrazu. Może zostałby dłużej w Ameryce, towarzysząc Lubomirskiemu w jego przedsięwzięciach, ale wypadki potoczyły się w oszałamiającym tempie. Umiera matka księcia i ten musi popłynąć do Europy by odebrać spadek po niej. Zabiera ze sobą Norwida, który wiele razy wątpił, że kiedykolwiek wróci do Europy. 24 czerwca wsiada ze swoim darczyńcą na ekskluzywny statek żaglowo parowy „Pacific”, zwodowany w 1849 roku. Echa wielkiego zachwytu nad tego rodzaju nowoczesnym okrętem pojawią się w legendzie z 1863 roku pt. Cywilizacja. Zachowała się też litografia z epoki i na jej bazie powstały liczne obrazy olejne i akwarele marynistyczne – widzimy na nich solidny trzymasztowy okręt, z jednym wielkim kominem na środku i dwoma kołami łopatkowymi przy obu burtach. Podróż tym cudem techniki dziewiętnastowiecznej przy – jak to określił poeta – „najpogodniejszym morzu”, trwała tym razem zaledwie jedenaście dni i w środę, 5 lipca 1854 roku Norwid dopłynął do Liverpoolu, skąd udał się wraz z Lubomirskim do Londynu. Tak zakończyła się amerykańska eskapada polskiego poety, która miała być poszukiwaniem nowego świata i wspaniałych możliwości dla utalentowanego człowieka, a przekształciła się w ciąg nieszczęść, które tylko dzięki biegowi zdarzeń w Europie (śmierć matki księcia), udało się ostatecznie pokonać.

—————
[1] Artykuły i prace na ten temat mają nierówną wartość, ale dla porządku bibliograficznego trzeba je tutaj przywołać. Są to następujące opracowania: M. Biskupska, Cyprian Norwid, jeden z pierwszych emigrantów w Ameryce, „Wieści z Polski” 1931, nr 7/8; A. Czartkowski, Norwid a Marceli Lubomirski, „Kurier Warszawski” 1931, nr 307; J. Dubicki, Setna rocznica pobytu C. K. Norwida w Ameryce, „Nowy Świat” 1954, 13 marca; A. Janta, „Nikt o tym nie wie, jak to trudno”. Na tropach pracy Norwida w Ameryce, „Wiadomości” (Londyn) 1956, nr 560/561; Z. Libera, Norwid o Johnie Brownie [w:] Nowe studia o Norwidzie pod red. J.W. Gomulickiego i Jana Zygmunta Jakubowskiego, Warszawa 1961. 
[2] Tę skromność zaznacza wyraźnie J. Krzyżanowski i publikuje list K. Szulczewskiego z londyńskiego archiwum The Literary Association of Friends of Poland, w którym potwierdza się, że Norwid popłynął do Ameryki 12 grudnia 1852 roku w towarzystwie dwóch innych polskich emigrantów: Wiktora Sidorowicza i Michała Iwanowicza. Por. J. Krzyżanowski, Wyjazd Norwida do Ameryki, „Ruch Literacki” 1929, nr 4, s. 115–116.
[3] Por. W. Folkierski, Norwidowe interno amerykańskie. (Na podstawie nowych źródeł) [w:] Norwid żywy pod red. W. Günthera, Londyn 1962. Tekst polemiczny: W. Weintraub, Czy Ameryka była dla Norwida infernem?, „Kultura” (Paryż) 1963, nr 4.
[4] Por. Z. Sudolski, Norwid Opowieść biograficzna, Warszawa 2003. Większość faktów biograficznych podaję za tym opracowaniem.
[5] Por. tamże, s. 212.
[6] Czarne kwiaty [w:] Białe kwiaty, oprac. J. W. Gomulicki, Warszawa 1977, s. 79.
[7] Tamże.
[8] Białe kwiaty, dz. cyt., s. 102.
[9] Tamże.
[10] Z. Sudolski, Norwid Opowieść biograficzna, dz. Cyt., s. 214.
[11] C. Norwid, Pierwszy list, co mnie doszedł z Europy, w. 6–10.
[12] Tamże, w. 13–31.
[13] C. Norwid, List do Marii Trębickiej , wnet po IV 1853.
[14] Por. Czarne kwiaty, dz. cyt., s. 80.
[15] Tamże.
[16] Tamże.
[17] Por. Z. Sudolski, op. cit., s. 215.
[18] Z. Sudolski, dz. cyt., s. 216.
[19] Por. J. Mushkat, F. Wood, A Political Biography, Kent 1990, s. 36.
[20] C. Norwid, List M. Trębickiej z ok. 10 IV 1853 roku.
[21] C. Norwid, Moja piosnka II.
[22] Z. Sudolski, Kompendium biograficzno-informacyjne Wielkiej Emigracji 1831–1900, Warszawa 2011, s.8.
[23] Z. Sudolski, dz. cyt., s. 218.
[24] Tamże, s. 220.
[25] Por. L. M. Harris, African-Americans in New York City 1626–1863, Chicago 2002.
[26] Białe kwiaty, s. 104.
[27] P. J. Bloch, http://adwokatbloch.com/index.php?p=3,p14.html&agid=120.
[28] Z. Sudolski, dz. cyt., s. 226.
[29] Bloch podaje, że w miejscu domu Lubomirskiego, stoi dzisiaj okazała kamienica, wybudowany w 1915 roku.
[30] Białe kwiaty, s. 104–105.
[31] Tamże, s. 105.

1 komentarz

  1. 2021/12/13 @ 9:02

    […] polecam również teksty: ►Adam Cedro – „Amerykańska podróż Cypriana Norwida”. ►Przemysław Jan Bloch – „Brooklyński […]


Dodaj komentarz