DOBRY POETA

Andrzej Baszkowski był jednym z najwybitniejszych poetów w powojennej historii Pomorza i Kujaw. Związany w młodości z Toruniem, potem z Grudziądzem, zamieszkał w Bydgoszczy, w której działał na wielu płaszczyznach aktywności kulturalnej i literackiej. Kojarzony z redakcjami radia, telewizji i tygodników, redagował przez wiele lat „Bydgoski Informator Kulturalny” i wypowiadał się na jego łamach w najistotniejszych kwestiach. W taki sposób stał się jednym z moderatorów kultury, kimś ważnym dla ustalania jej kierunku, wpływającym na decyzję władz i mającym możliwość nagradzania najwybitniejszych artystów i pisarzy. Grono jego przyjaciół było ogromne, a epikurejska postawa i miłość rodziny pozwalały mu spokojnie realizować swoje pasje. Przede wszystkim był jednak poetą, który z ogromną konsekwencją realizował nakreślony na początku program twórczości czystej, dotykającej spraw wielkich i małych, odzwierciedlającej skomplikowanie świata i związków międzyludzkich. Czynił to wszystko z wielką elegancją i wiarą w magiczną moc słowa, które zawsze samo się obroni i przeniesie emocje, obrazy, odczucia ku nowym czasom. To miało być świadectwo bycia i działania, nieustannego lirycznego czuwania i zarazem zgody na wszystko, co się wydarza. Takie podejście w trudnych czasach poprzedniej epoki, a także w latach kształtowania się nowej rzeczywistości społecznej i kulturalnej zakładało też pogodzenie się z tym, co niosła za sobą transformacja. Odsunięty na boczny tor, próbował działać w strukturach organizacji pisarskiej i artystycznej, brał udział w licznych imprezach, zdobywał fundusze na kolejne książki poetyckie i walczył o swoją integralność, realizował nadal swój plan mądrego opisu fenomenu życia i każdej chwili z osobna, ogromnych struktur czasowych i szczegółów, które wpływają niedostrzegalnie na bieg dziejów. Jeszcze na kilka dni przed śmiercią dzwonił do mnie ze szpitala i z charakterystycznym dla siebie optymizmem relacjonował swoje problemy zdrowotne, ustawiał się w ciągu zdarzeń, licznych doświadczeń, elementów układanki życiowej. Miał nadzieję, że to kolejny krótki pobyt pośród białych ścian i ledwie korekta dotychczasowych trudności, jeszcze jedno umiarowienie rozdygotanego liryzmem serca. Niestety stało się inaczej i szybka śmierć dobrego poety była wielkim zaskoczeniem dla ludzi, którzy go znali i bardzo cenili jego twórczość, a nade wszystko szanowali go jako wspaniałego człowieka.

W papierach pośmiertnych Andrzeja Baszkowskiego pozostał nowy, ekscytujący zbiór wierszy, który nieoczekiwanie stał się jego ostatnim Postscriptum. To zarazem czytelne przesłanie dla tych, którzy tutaj zostają, próba zebrania tego, co stało się przygodą życia i nadawało mu sens, co zapisane zostało w przelotnych zdarzeniach, w chwilach i w ogromnych przedziałach czasu, co na zawsze przepadło i nie zginęło, co było i jest.  Tom otwiera wiersz, w którym pojawiają się ci, którzy wywarli wielki wpływ na twórcę i już na początku ustalili właściwe proporcje: Nauczyciele moi/ pragnęli abym stał się/ doskonalszy od nich/ Mówili ciało człowiecze/ pełne jest ciemnej śmierci/ Musisz leczyć to ciało/ Wyprowadzać na słońce życia. Tak też się stało, bo liryka tego poety zawsze miała charakter transcendentny i podążała od ciemności ku światłu, stawała się unią tego, co niemożliwe i tego, co świetliste, dające poczucie spełnienia. Przyglądając się światu w jego dorocznych odmianach, kontemplując wiosnę i jesień, szedł Baszkowski do celu, którego nie widać, ale który jest tak samo pewny i oczywisty jak narodziny. Przeczuwając zbliżającą się ciemność, nie pozwalał przytłaczać się ciężarom wieku, znosił z pokorą utrudnienia i uciążliwości, cieszył go spacer wśród drzew, uśmiech wnuka i spotkanie w gronie przyjaciół. Wiersze ostatnie świadczą jednak też i o tym, że w głębi jego duszy rozgrywał się wielowymiarowy dramat eschatologiczny, światło walczyło z ciemnością, a czas zyskiwał ironiczny wymiar: Nagle świat nam się kurczy/ do czterech głuchych ścian/ Wśród których umiera/ jakiś kolejny dzień/ I nikt go nie żałuje/ Choć jeszcze wczoraj/ czekano na niego/ Teraz nikt już nie czeka/ Jakby mogło wystarczać/ tylko to co jest. To była osobista sprawdzalność istnienia i realności kształtów, szukanie potwierdzeń, że świat nie jest ułudą, że ma silny fundament w naszej psychice i nieustannie ewoluuje ku nowym wymiarom.

W wierszach ostatnich poety przejmujący jest ton eschatologiczny i liczne próby obłaskawiania ostateczności, bo przecież Śmierć to tylko świetlisty obłok/ Łza co szybko wyschnie w szczelinie. Tak to w opowieść o rzeczach codziennych, tak w relację ze zdarzeń pierwiastkowych wpisuje się akt ostatni, który musi nadejść. Wielcy tego świata i zarozumiali triumfatorzy, politycy i krezusi, władcy i wykonawcy wyroków, wszyscy podlegają tym samym prawom i na końcu stają w obliczu wielkiej niewiadomej. Poeta rozumie tragiczną logikę tego świata, pochyla się nad swoim losem i nad wydarzeniami z życia innych ludzi i z pietyzmem wypowiada słowa, które brzmią jak filozoficzne sentencje. Autoterapia ma stać się sposobem pojednania dla innych bytów, drżących w obliczu śmierci i nie godzących się na nią – osobiste doświadczenie ma być modelem dojścia i mądrego odejścia. Nikt nie został specjalnie wyróżniony, a dla człowieka kierującego się nakazami serca i umysłu, przekaz religijny ma mniejsze znaczenie. Staje się jednak ważną prawdą kulturową, szukaniem nieznanego boga, rozmytego pośród astralnych miraży –  próbą wyodrębnienia zasady, pierwszej przyczyny wszystkich i wszystkiego. Filozof poezji znajduje sens w samym poszukiwaniu, w wędrowaniu drogami tego dziwnego, przerażającego, a zarazem jakże pięknego świata. Jakieś istnienia błąkają się tam próbując znaleźć drogę i dociec ku czemu zostali stworzeni: Nad nami góry/ zastygają w echo/ i depczą rosę/ struchlałej doliny/ Po której przeszli/ Którą przejdą Idą/ Po chleb Po ogień/ Po ukryty nóż. Ale jeśli cokolwiek ma znaczenie w przestrzeni nieustannego umierania, to jest nią droga, którą stale musimy podążać. To jest szukanie przewodnika, którym – w ostatecznym rozrachunku – możemy stać się sami: Gdzie jest ten mędrzec/ gotów odpowiedzieć/ na najtrudniejsze z pytań/ Ciągle czekam na niego/ na progu każdego dnia/ Zapisując mozolnie/ pod każdym dniem i godziną/ to uparte postscriptum/ I szukam odpowiedzi/ na wszystkie pytania/ Chcąc jeszcze raz uwierzyć/ że każda biegnąca chwila/ nie mija nadaremnie. Ludzie spełnieni i myślący, byty studiujące własną ontologię, osoby realizujące program życia szczęśliwego zdobywają mądrość, którą dzielą się obficie z innymi uczestnikami ich czasu. Baszkowski otwierał się na ludzi i w każdym dostrzegał coś interesującego, a budując unie pomiędzy skrajnościami, próbował znaleźć to, co dla milionów jest niedosiężne – prawdę i wiedzę o wymiarach, esencję i wypełnienie egzystencjalnej pustki. Jak to często bywa, dopiero jego śmierć uświadomiła wielu jakim wielkim, wielowymiarowym i  prawdziwym był człowiekiem. Zostawiając nam swoje poetyckie Postscriptum, pierwszy przewał milczenie, jakie zapadło po jego odejściu, raz jeszcze pokonał to, co nieuchronne, przerzucił most pomiędzy życiem i nieistnieniem.  Szepnął:   przecież byliśmy/ I mamy być jeszcze

—————

Andrzej Baszkowski, Postscriptum Wiersze ostatnie, Biblioteka „Tematu”, Bydgoszcz 2011, s. 72.

1 komentarz

  1. Piotr Bagiński said,

    2011/06/07 @ 21:03

    Prawdziwego poetę poznać po tym, że jest dobry.


Dodaj komentarz