CHCIAŁBYM ZOSTAWIĆ PO SOBIE PORZĄDEK

Marlena Zynger – Redaktor Naczelna warszawskiego magazynu „Lirydram” zamieściła wywiad ze mną, który lokuję także na moim blogu. W taki sposób dotrze do większej liczby odbiorców. Polecam cały wolumin pisma, bardzo interesującego i dostępnego KMPiK-ach.

 Piszesz nie tylko wiersze, ale i powieści. Jesteś bardziej poetą czy pisarzem?

Staram się uprawiać wiele gatunków literackich, choć oczywiście wszystko zaczęło się od wierszy… pisanych dla pięknej Aliny… Potem była poezja generacyjna, powstająca w poczuciu misji ratunkowej i zachowania od zapomnienia moich kolegów i koleżanek, którzy w konflikcie ze światem, rodzicami i samymi sobą, odbierali sobie życie na jednym z bydgoskich osiedli. Ten sam temat drążyłem w opowiadaniach z tomu pt. Chłopcy z cmentarza Świętej Trójcy, ale w pierwszej powieści, zatytułowanej Ulica klonów, choć bohaterem jest dziecko, starałem się ukazać jego dochodzenie do samoświadomości i odbicie w niej świata, pojawianie się snów i tajemniczych wizji w młodym umyśle. Z racji tego, że uprawiam trójpolówkę literacką, gatunki u mnie stale się mieszają, a do tego jeszcze dochodzi działalność wydawnicza, malowanie obrazów i tworzenie rysunków, najczęściej surrealistycznych, odsłaniających jakieś nieuświadomione pokłady we mnie. Mijając barierę sześćdziesięciu lat zrozumiałem, że nie można stale biec do przodu i zmieniać radośnie kierunki, jak spuszczony z pęt źrebak. Zacząłem zatem prace porządkowe i mam zamiar wydać cały mój dorobek w nowych, poprawionych edycjach. I wtedy może dam sobie spokój z pisaniem literatury, czerpiąc radość z wnuków, podróży i spotkań z czytelnikami.

Jesteś nie tylko twórcą, ale i wieloletnim wykładowcą akademickim. W związku z tym posługujesz się językiem bardziej mierzalnym i naukowym dla określania i oceny twórczości innych. Czy mógłbyś zatem wskazać konkretne czynniki odróżniające dobrą poezję od grafomanii?

Grafomania to przypadłość ludzi, którzy nie potrafią zinterioryzować tego, co produkują w nadmiernych ilościach. Ich przekonanie o swojej wyjątkowości mogłoby dać wspaniałe efekty, ale nie mają warsztatu, nie widzą niestylistyczności swoich tekstów, nic nie wiedzą o strategiach pisarskich i odniesieniach do innych autorów. Zaczynają od złej poezji rymowanej i nie potrafią się wydostać z tej matni, zachwyceni, że wciąż udaje się im dobierać końcówki wyrazowe. Nigdy nie mieli w ręku Studiów z historii i teorii wersyfikacji polskiej Marii Dłuskiej, nie czytali największych potów wiersza białego, a swoje powierzchowne fascynacje dla mistrzów utworów rymowanych, zamieniają w wierszoklectwo. W czasach mojej młodości, gdy byłem recenzentem „Życia Literackiego”, „Nowych Książek” czy „Miesięcznika Literackiego” starałem się walczyć z grafomanią, ale szybko zrozumiałem, że prawdziwa krytyka literacka jest obcowaniem z arcydziełami i książkami nieco tylko mniejszego kalibru, ale mającymi w sobie jakiś interesujący element. Przestałem zatem pisać recenzje negatywne, a ewentualne interwencje publikując na moim blogu Dziennik ornitologa, który niebawem zacznie się też ukazywać tom, po tomie, w wersji papierowej.

Czy Twoim zdaniem istnieje coś takiego jak poezja kobieca?

Niewątpliwie tak, choćby z racji dwudzielności płciowej naszej populacji i czegoś takiego, co określa się jako płeć mózgu. Z drugiej strony znam wielu mężczyzn piszących wiersze „kobiece” i wiele kobiet, które pragną zanegować swoją płeć i publikują teksty z wyraźnym „hormonem” męskim. Oczywiście w przypadku krytyki literackiej nie powinniśmy stosować takich podziałów, bo podążałyby one w kierunku rasizmu, ksenofobii i nietolerancji. Kobieta jest tak cudownym obiektem obserwacji i może być tak znakomitym kompanem, niezwykłą kochanką, matką, siostrą i żoną, że wszystko co robi powinno być dla mężczyzn interesujące i przydające barw światu. Niestety codzienne konflikty damsko-męskie przekładają się na wiele sfer życia i bywają pretekstem do tego, by chełpić się szowinizmem męskim, albo stosować przemoc żeńską w stosunku do drugiej osoby. Spośród kobiet piszących fascynowałem się wieloma poetkami polskimi i światowymi, żeby przywołać tylko Marię Jasnorzewską-Pawlikowską, Halinę Poświatowską, Łucję Danielewską, Marinę Cwietajewą, Sylwię Plath, Anne Sexton, Ormiankę Sonę Van i Chinkę Zhao Si. Opublikowałem też wiele recenzji książek autorek polskich od Joanny Pollakówny i Lucyny Skompskiej, poprzez Annę Janko, Wisławę Szymborską, Alicję Patey-Grabowską, aż do Ariany Nagórskiej, Marioli Lewickiej i Agnieszki Mrowińskiej. Napisałem też wiele posłowi i wstępów do tomów poetek, między innymi Joanny Jędrzejewskiej-Bałdygi, Anny Cybulskiej, Danuty Muchy, Karoliny Kusek, a na łamach „Okolicy Poetów” publikowałem analizy najpiękniejszych wierszy pań, np. Szymborskiej czy Adriany Szymańskiej

Należysz do pokolenia „Nowych Roczników”. Co to oznacza?

W PRL-u tworzono te pokolenia poetyckie trochę na siłę, a specjalizowali się w tym Andrzej K. Waśkiewicz i Jerzy Leszin-Koperski. To oni stworzyli antologię pt. Nowe roczniki, w której zamieścili autorów dość przypadkowo dobranych, nie wartościując jakoś szczególnie ich tworów literackich, a jedynie stosując kategorię generacyjną. Dzisiaj widać, że ich zabiegi niewiele dały, bo obecność tego „pokolenia” w literaturze polskiej jest bardzo wątpliwa i poza tekstami kilku krytyków towarzyszących, nie powstała wykładnia grupy, nie mówiąc już o monografiach krytycznoliterackich czy naukowych. To było bardzo wygodne dla ówczesnych władz kulturalnych i politycznych – skoszarować młodych na wąskiej przestrzeni i nie pozwalać na kształtowanie się wybitnych osobowości. Niech pieski sobie warczą, ale tylko trzymane na krótkiej smyczy, tylko w obrębie wąskiej rzeczywistości młodoliterackiej. Doświadczenia wszystkich pokoleń, od czasów Skamandra, poetów II wojny światowej, poprzez grupę „Współczesności”, Orientację Poetycką „Hybrydy” czy Nową Falę, wskazują, że w literaturze pozostają przede wszystkim wybitne jednostki, a kategorie socjologiczne mogą być co najwyżej pomocą w ich zrozumieniu albo przy szerszym opisie.

W wielu wierszach poruszasz tematy związane z określonymi grupami społecznymi, przypominasz losy zdegradowanych środowisk końca XX wieku, ludzi słabych wewnętrznie, tragicznych wobec okoliczności. Snujesz opowieść o chłopcach o dziewczętach/ którzy polegli w drugiej połowie/ dwudziestego wieku. Pochylasz się nad subkulturą, w której liczą się wyłącznie narkotyki oraz nad środowiskiem więziennym tamtych czasów. Skąd Twoje zainteresowanie tym tematem?

Tutaj dotykasz mojej twórczości sprzed czterdziestu i trzydziestu lat, czyli z czasów nieomal młodzieńczych i tzw. dojrzałej młodości. Po opublikowaniu pierwszego tomu wierszy pt. Samobójcy spod wielkiego wozu stałem się szybko poetą rozpoznawalnym dla towarzyszącej krytyki literackiej i kimś, o kim zaczęto opowiadać niestworzone rzeczy. Oczywiście w pewnym sensie sam się do tego przyczyniłem, bo żyłem mocno, krążyłem po Polsce, nie wylewałem za kołnierz i potrafiłem wdać się w niejedną bójkę. Ale moją pozycję ugruntował tom pt. Najnowszy testament, za który otrzymałem Nagrodę Imienia Andrzeja Bursy. W rodzinnej Bydgoszczy to był szok, że taki młody, mało znany poeta, otrzymał nagrodę, którą wcześniej uhonorowano Barańczaka i Wojaczka, Kijonkę, Fabera i Kornhausera. Szybko też urosła armia wrogów i zawistników, którzy chcieli mnie jakoś przetestować, a że był to czas gdy miałem coś wspólnego z hipisami, gitowcami i pierwszymi w Polsce ćpunami, stawałem się tematem wielu bzdurnych bajań i przeinaczeń. Prawda była taka, że literatura powstrzymała mnie przed ostatecznym wejściem do subkultur młodzieżowych, zostałem studentem polonistyki i na wszystko patrzyłem dwudzielnie. Już w latach siedemdziesiątych, gdy obwołano mnie przywódcą grupy chuliganów, starałem się tonować zapędy moich kolegów i nie pozwalałem krzywdzić nikogo. Liczono się ze mną z powodu mojej tężyzny fizycznej, pamiętano, ze trenowałem kulturystykę, karate i boks, że miałem stopień ratownika wodnego i zdobyłem żółty czepek. Nie umiałem szybko odejść od dawnych przyjaciół i uczestniczyłem w ich grach i zabawach, ale coraz głębiej wnikałem też w poezję, zaczynałem pisać prozę i teksty krytycznoliterackie dla wielu periodyków. Pokoleniowi koledzy i koleżanki stali się dla mnie wdzięcznym tematem do obserwacji, a tworzone wiersze i opowiadania układały się w ciąg diagnoz socjologicznych. To były traumatyczne doświadczenia, gdy stawałem nad otwartą trumną kogoś, kogo znałem wiele lat, z kim bawiłem się na podwórku, a potem spotykałem się na boisku czy w sali klubu sportowego. Patrzyłem na martwe ciała przyjaciół i zauważałem jak zmieniali się pod wpływem stężenia pośmiertnego i jak szybko podążali w otchłań rozpadu. Moja aktywność literacka i artystyczna nie podobała się wielu urzędnikom kultury i w 1986 sprowokowali oni sytuację, po której znalazłem się w bydgoskim areszcie. Napisałem wtedy nieco wierszy, dokumentujących to, co wtedy czułem i co zobaczyłem, obcując z mordercami i złodziejami, dyskutując z więźniami politycznymi. To był trudny czas dla mnie, bo właśnie podjąłem pracę na polonistyce bydgoskiej i wszystko miało pójść innymi torami. Na szczęście miałem wtedy kochającą żonę i przyjaciół, którzy dopomogli mi wydostać się z tej matni i ustabilizować życie.  A decyzję o moim zwolnieniu, po wstawiennictwie Jana Dobraczyńskiego, podjął sam Wojciech Jaruzelski…

W wydanym w 2000 roku „Cmentarzu niebieskich aniołów. Wierszach generacyjnych 1975-2000” zapraszasz nas do świata istniejącego pośród upadłych wartości, często pozbawionego granicy pomiędzy dobrem i złem. Wprowadzasz nas w atmosferę niepokoju, smutku i zwątpienia, pustki i wyobcowania. Obok liryki pojawia się brutalny naturalizm. Czy można zaryzykować stwierdzenie, że w pewnym sensie byłeś lub jesteś częścią tego świata?

Tak, ja wcale nie wypieram się, że miałem związki z różnymi subkulturami młodzieżowymi, chociaż – jak wskazałem wyżej – szedłem też inną drogą, miałem swoje rozległe zainteresowania geograficzne, malowałem i rysowałem, z wielką pasją fotografowałem, a potem wciągnęła mnie literatura i w pewnym momencie byłem bardzo płodnym krytykiem literackim. Wyszedłem jednak ze środowisk zdegradowanych, z grupy chłopaków i dziewcząt, którzy za swój ekstremizm życiowy często płacili cenę najwyższą. Kolejne śmierci, czasem bardzo drastyczne, tak mną wstrząsały, że zapragnąłem dać świadectwo naszym pokoleniowym eskapadom i wybrykom. Dzisiaj czasem nachodzą mnie takie myśli, że może warto byłoby zastosować w naszej rzeczywistości reguły rządzące tamtym światem… I dać co niektórym kanaliom po gębie.

„Aleja klonów” to Twoja powieść wspomnieniowa, w której odnaleźć możemy wiele mistycznych akcentów. Skąd ta mistyka i dlaczego? Czy wszystkie występujące w powieści postaci wzorowane były na prawdziwych ludziach? Czy to obraz Twojego dzieciństwa i młodości?

Aleja klonów była moją wielką przygodą literacką przez wiele lat, a nagrodzenie jej przez niebyle jakie Jury Bydgoską Nagrodą Literacką Strzała Łuczniczki, dało mi wiele satysfakcji. Cieszę się, że Janusz Drzewucki, Dariusz Nowacki i Arkadiusz Morawiec dostrzegli w niej to, co było moim założeniem od samego początku, czyli próbę uchwycenia świadomości dziecka, zaraz po urodzeniu i w latach następnych, a jednocześnie projekcję jej na świadomość dorosłego człowieka, żyjącego w świecie filozofii i kultury. Ważna jest też owa wskazana przez Ciebie mistyka, bo według klasycznej definicji mistycyzm, to ruch w kierunku tajemnicy, a dla mnie zawsze było wielkim sekretem to, że się urodziłem w 1958 roku w Bydgoszczy przy ulicy Szubińskiej 33, w parterowym domku z podwórkiem, a nade wszystko, że od samego początku pojawiały się w mojej głowie myśli analityczne. Jakbym porównywał to nowe życie z jakąś dziwną, ledwie przeczuwaną przeszłością prenatalną i uczestniczył w tajemnym misterium transmigracyjnym. Oczywiście nie napisałbym tej powieści, gdyby nie wcześniejsze lektury utworów takich mistrzów słowa jak William Golding, Isaac Bashevis Singer czy William Faulkner. To oni kazali mi interesować się złem w ludzkim świecie i wskazywali niezwykłe zależności pomiędzy różnymi rzeczywistościami naszego bytowania, uczyli też tricków narracyjnych. Pisałem dość długo Aleję klonów we fragmentach i publikowałem je na blogu, ale gdzieś od połowy książki, praca tak mnie wciągnęła, że szybko podążyłem ku końcowi, a właściwie ku ostatecznemu rozmyciu wszystkiego, w poczuciu cudowności istnienia. To jest opowieść o chłopcu, który pojawił się nie wiadomo skąd i doświadczył od razu złożoności ludzkiej rzeczywistości, obserwował barwne, autentyczne typy ludzkie, zdarzenia na tytułowej ulicy, czasem miewał wizje mediumiczne, a w jego snach aniołowie wciąż toczyli walkę z siłami zła, czasem wygrywając, a kiedy indziej ponosząc klęskę.

„Maria” to tytuł Twojego tomu z wierszami lirycznymi… miłosnymi. Czy pisane były dla jednej kobiety czy też inspirację stanowiły doświadczenia relacji z wieloma kobietami?

Tak, pisałem je dla mojej wielkiej młodzieńczej miłości, którą poznałem w V Liceum Ogólnokształcącym w Bydgoszczy, do którego razem chodziliśmy. Ona była jedną z najpiękniejszych dziewcząt w szkole i obiektem westchnień wielu chłopaków. Solidnie mnie wtedy doświadczyła i spowodowała, że pojawiło się we mnie przekonanie, że coś jest ze mną nie tak… Dopiero po latach przyznała, że byłem „ładnym chłopcem” i dziewczyny też zazdrościły jej tego związku, tym bardziej, że byłem w nią wpatrzony jak w ponadnaturalne zjawisko. To był czas słodyczy i piołunu, a w tle pojawiały się piosenki Beatlesów, mroczne tony Led Zeppelin i Black Sabath i ballady Boba Dylana, Leonarda Cohena i Joan Baez. Wiersze były odzwierciedleniem tego naszego ścierania się i wielkiej miłości, która niestety skończyła się, gdy poszliśmy na studia. Po latach wydałem te teksty jeszcze raz w tomie pt. Wiersze o miłości i śmierci, dodając do nich poematy ukazujące kim się stałem po tym młodzieńczym ukąszeniu i jak musiałem walczyć z myślami samobójczymi i poczuciem przegrania. Mieliśmy potem dość dobry kontakt z Aliną, aż do jej śmierci w roku 2017 i sekundowałem jej próbom literackim, bo i ona po ukończeniu anglistyki i podjęciu pracy lektorki w uniwersytecie, także zaczęła pisać wiersze. Te młodzieńcze przeżycia miłosne i filozofia życiowa mojej dawnej dziewczyny wróciły do mnie i przeżyłem prawdziwy szok, gdy na YouTubie znalazłem wspaniałą piosenkę Jowity Świtońskiej pt. Chwila z tekstem mojej Aliny. Tak oto nasza dawna miłość pojawiła się w wielkim spektrum kultury, a z racji tego, ze moje wiersze też genialnie interpretuje bard z Poznania Tomasz Bateńczuk, to może gdzieś tam spotykają się te energie. Wszystko przemija i przepada, ale chwil spędzonych z nią nigdy nie zapomnę – musieliśmy się rozstać, bo miały się urodzić inne dzieci i inne miłości czekały na swoja kolej, dobrze, że chociaż zostały wiersze…

Dużo podróżujesz, co oczywiście znajduje swoje odzwierciedlenie w publikacjach książkowych i nie tylko, np. „Bulwar Singera”, „Sprzedawca skowronków” czy „Żółty Oleander”. Czym są dla Ciebie nowe miejsca i nowe twarze? Czego od nich oczekujesz?

Od roku 2000 i mojego pierwszego pobytu w Stanach Zjednoczonych dzieje się coś niebywałego w moim życiu i koła się domykają, a dawne fascynacje geograficzno-podróżnice stają się faktem. Wszystko oczywiście za sprawą literatury i wchodzenia w coraz szersze kręgi międzynarodowe. To spełnienie jest wręcz kosmiczne dla chłopaka z małego podwórka w Bydgoszczy, bo skala tych podróży jest doprawdy niebywała: Chiny, Indie, Kenia, Republika Południowej Afryki, Kolumbia, Irak, Gruzja, Armenia, Turcja, dalekie przestrzenie Rosji, Stany Zjednoczone od Nowego Jorku, poprzez Florydę i Nowy Orlean aż do Kalifornii i prawie wszystkie kraje europejskie, a szykują się już wyjazdy do Japonii, Australii, Argentyny… Magia podróżowania, poznawania nowych ludzi, słuchania ich opowieści, a nade wszystko oglądanie miejsc, o których kiedyś mogłem tylko marzyć, tak mnie wciągnęły, ze zacząłem na nie odpowiadać tworzonymi na wyjazdach wierszami, esejami i relacjami na blogu. Teraz kolejne eskapady są dla mnie wyzwaniem i nadzieją na nowe teksty i potem, po przepracowaniu w Polsce, na nowe książki. Mój wielki przyjaciel Jerzy Szatkowski, po opublikowaniu drugiego zbioru w cyklu podróżnym – Sprzedawca skowronków – powiedział, że nie spocznę aż nie stworzę dziesięciu takich książek i wydało mi się to tak nieprawdopodobne, że śmiałem się w głos. A teraz powstaje już taka dziewiątka książka pt. Pocztówka z Puri. Wiersze Oceanu Indyjskiego

Pierwsza z Twoich podróżniczych książek poetyckich to „Bulwar Singera”. Wiersze, które składają się na ten tom są obrazem wspomnień z Twojej podróży do Ameryki. Widzimy w nich zderzenie historii z obrazem dzisiejszym, konfrontację marzeń z realiami oraz próbę umiejscowienia siebie w zmieniającej się rzeczywistości. Dlaczego w tytule tego tomu nawiązujesz do nazwiska polsko-żydowskiego noblisty Isaaca Bashevisa Singera?

Bo to jest konkretna ulica w Nowym Jorku, na której znalazłem się szukając śladów pisarza i przeżyłem tam niezwykłe olśnienie, czego ślad został w rozbudowanym, trzyczęściowym wierszu, który dał też tytuł tomowi. Teraz po pięciu pobytach w USA pojawiło się wiele nowych wierszy „amerykańskich” i tom domaga się drugiego, poszerzonego wydania. Szczególnie pobyty na Florydzie, w Nowym Orleanie i nad Oceanem Spokojnym zainspirowały mnie do napisania nowych tekstów. Mój pierwszy wyjazd był możliwy dzięki przyjaźni ze znakomitym tłumaczem i poetą Adamem Szyperem, z którym przyjaźniłem się wiele lat, a on przyjął mnie w swoim domu w Elizabeth i sfinansował mój pierwszy amerykański zbiór wierszy pt. Black Silk. Dzięki niemu poznałem też wspaniałego nowojorskiego wydawcę Stanleya H. Barkana i wielkich poetów amerykańskich: Stanleya Kunitza, Geralda Sterna, Henry’ego Taylora. To był rok dwutysięczny i nie dość, że byłem oszołomiony Ameryka, to jeszcze wraz z Józefem Baranem i Bogusławem Żurakowskim znalazłem się w siedzibie ONZ-etu, gdzie miała miejsce impreza pt. American Poets Meets Polish Poets. Ten pierwszy pobyt był zaledwie tygodniowy, ale to wtedy napisałem pierwsze wiersze, które zaczęły układać się w cykle i tworzyć coś na kształt poetyckich dzienników podróży. Oczywiście nie byłem w tym pierwszy, bo kto interesuje się polską poezją, wie doskonale, ze takie wiersze pisał Mickiewicz, Słowacki, Zbigniew Herbert i Czesław Miłosz, żeby wymienić tylko tych największych twórców. Szybko też stały się dla mnie ważne zdania Herberta: Dla mnie dużą rolę w sensie inspiracji, odegrały podróże. Podróże to znaczy próba zmierzenia się z obcym światem. Obcym językowo, obcym w sensie krajobrazu, obcym w sensie kultury. Czy ja potrafię ogarnąć swoją ograniczoną wrażliwością coś, co się urodziło, co powstało dalej niż jej klan, rodzina, przyjaciele, naród? I dla mnie podróże są tym odświeżeniem widzenia. I drzewo, którego nie widziałem, ptak, którego nie widziałem, katedra, której nie widziałem atakuje mnie i woła, czy ja potrafię przywołać takie słowa, którymi potrafię to wyrazić po prostu. Te zdania przywołuję czasem, gdy powierzchowni krytycy próbują mnie wtłoczyć w kolejny schemat i pomniejszyć wartość tych wierszy, ustawiając je w jednym szeregu z prozą przygodowo-podróżniczą. A przecież chodzi w nich – jak to zaznaczyłaś w pytaniu – o zderzenie historii z obrazem dzisiejszym, konfrontację marzeń z realiami i też próbę umiejscowienia siebie w zmieniającej się rzeczywistości.

„Sprzedawca skowronków” to wiersze oraz proza powstała pod wpływem podróży do Chin. Czy to bardziej obraz liryczny czy rozważania filozoficzne?

Chiny to wielka przygoda mojego życia i dzisiaj po dziesięciu pobytach w tym wielkim kraju mogę powiedzieć, że także ogromna inspiracja, odzwierciedlająca się w nowych napisanych wierszach i esejach, w przekładach i planowanych nowych książkach. Wszystko zaczęło się od obszernego zbioru pt. Sprzedawca skowronków, a potem poprzez przekłady wierszy Jidiego Majii i monografię o jego poezji pt. Odwieczny ogień, orbitowało ku pisanej właśnie książce eseistycznej. Byłem już w wielu słynnych miejscach Kraju Środka, od Xi’an z terakotową armią, poprzez Wyżynę Tybetańska i jezioro Qinghai, Chengdu, Xi Chang, aż do Pekinu z jego wieloma cudownościami, Nankinu tak doświadczonego przez Japończyków i zjawiskowego Szanghaju. Wszystko dokumentuję też fotograficznie i potem zdjęcia zamieszczam w kolejnych tomach mojego cyklu, tak że czytelnik może znaleźć się w obcych rzeczywistościach na kilku poziomach – metaforycznym, zdarzeniowym i wizualnym. Chiny były moim wielkim marzeniem, które spełniło się z nawiązką, a nowe wiersze tak wzbogacą Sprzedawcę skowronków, że przy drugim wydaniu będzie to praktycznie nowa książka. Dopełnieniem wszystkiego było opublikowanie mojego wyboru wierszy w Chinach pt. Odcień wieczności, w ogromnym nakładzie, ze wspaniałymi przekładami Zhao Si i z dużą recepcją krytycznoliteracką.

Wiem, że stworzyłeś monografie takich poetów jak Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki czy Zygmunt Krasiński („Mickiewicz. Wyobraźnia i żywioł”, „Słowacki. Kosmogonia”, „Krasiński. Gigantomachia”). Skąd pomysł na pisanie monografii? I dlaczego te, a nie inne sylwetki twórcze stały się obiektem Twoich literackich zainteresowań?

Pracując przez trzydzieści lat w uniwersytecie musiałem tworzyć takie książki na kolejne stopnie naukowe. Ale Mickiewiczem zająłem się już przy pisaniu pracy magisterskiej, w której połączyłem moje zainteresowania ornitologiczne i literackie. Powstało magisterium pt. Symbolika ornitologiczna w twórczości Adama Mickiewicza, a potem doktorat o czterech podstawowych żywiołach w twórczości tego twórcy. Podczas pracy nad nim pojawił się u mnie pomysł kulturowego opisu czterech polskich wieszczów, tym bardziej, że dotychczasowe opisy ich dzieł nie dotykały fenomenów, które ja spostrzegłem. To było ogromne zadanie, bo zakładało opis systemowy, a zatem potrzebne były monografie opisujące całość dokonań. Teraz wciąż pracuję nad tomem o Norwidzie, choć odłożyłem to zadanie na jakiś czas, gdyż znakomita edycja dzieł Czesława Miłosza zainspirowała mnie do stworzenia pracy o jego twórczości. Procentowo bardziej zaawansowany jest u mnie Miłosz i ta książka najpierw zostanie opublikowana, ale nie byłbym sobą, gdybym nie dokończył też monografii o Norwidzie. Teraz, po odejściu z uniwersytetu, pojawiała się też nowa sytuacja badawcza, pozwalająca mi pisać bez ograniczeń, bez lęku, że jakiś zawistnik z tytułem profesorskim zemści się za krytykę. Po znakomitej recenzji książki o Mickiewiczu, pióra Jana Błońskiego, także zaczęło się wokół mnie kumulować wiele zła w tym względzie, a szczytem wszystkiego były dwa oszustwa habilitacyjne. Niestety polska nauka o literaturze wciąż uzależniona jest od układów i wzajemnego lansowania się, a jakakolwiek konstruktywna krytyka niesie za sobą daleko idące konsekwencje zawodowe.

W jakim kierunku zmierzasz? Jakie są Twoje literackie plany na przyszłość?

Mam nadzieję, że ku chwalebnym zdarzeniom, ale któż to wie…? Mam w głowie wiele projektów, sporo materiału do opracowania, ale wszystko rozbija się o finanse i możliwości kreatywne człowieka, który dopiero co był tzw. „młodym poetą”, a już przekroczył granicę sześćdziesięciu lat i zaczął porządkować wszystko w przeczuciu zbliżającego się „końca świata”… Mam nadzieję, że uda mi się zostawić po sobie porządek, a stojące na półkach równe tomy wydań moich książek, zaświadczać będą, że nie zmarnowałem danego mi czasu…

MARSOWE DZIECI

5771074b804fc_o

Tak wspaniale wydana poezja to dzisiaj prawdziwa rzadkość – Karolina Kusek ponownie przypomniała o sobie, przedkładając czytelnikom dzieło wybitne pod wieloma względami – od merytorycznych wartości, poprzez piękno słowa, do uniwersalnego przesłania dla wnuków i następnych pokoleń.

Książka Karoliny Kusek ukazuje się w czasie szczególnym, wpisując się w obchody siedemdziesiątej rocznicy zakończenia II wojny światowej. Autorka ma ważne powody by upamiętniać tę rocznicę, bo należy do pokolenia Marsowych dzieci, a jej wiersze są jak krzyk i ostrzeżenie, a zarazem zawołanie: NIGDY WIĘCEJ! To także spłata długu i wyraz wdzięczności za ocalone życie, gdy radziecki zwiadowca odgrzebał małą dziewczynkę z gruzów zburzonego domu. W najstraszliwszej z wojen poległ ojciec poetki, a walczył w niej także jej brat (saper) i wujowie, legioniści, Sybiracy, żołnierze Armii Andersa, a w nowej polskiej rzeczywistości –żołnierze wyklęci. Te elementarne fakty przypominają się przy lekturze nowego zbioru wierszy Karoliny Kusek, poetki, która zawarła w swoich książkach tak wielki ładunek dobra i współczucia, miłości i prawdy o świecie, że trudno znaleźć w polskiej literaturze równie ekscytujące dokonania. A przecież, co dodatkowo procentuje, jest to twórczość, która sonduje przeszłość, przyszłość i stawia odważne diagnozy dla przyszłości. Obok doktora Korczaka, towarzyszącego dzieciom w ostatniej drodze do komory gazowej, znajdziemy w niej niezwykły tren, napisany po śmierci polskiego wiceministra spraw zagranicznych w katastrofie smoleńskiej, przywołania wojennych losów ojca i brata, a także dni pokoju, kształtowania dziecinnych charakterów i wpływania na ich rozwój, specjalnie ukierunkowaną poezją, setkami wierszy, które zachwycają urodą słowa i edukują. Na tym tle nowy zbiór liryków stanowi ważkie osiągnięcie, a jego tematyka – wojenna, militarna i interwencyjna – wpisuje się w określony nurt literacki autorki, w jej nieustannie podejmowane próby komentowania i dopełniania w wierszu treści, które się tego domagają.

W książce dedykowanej wybitnemu profesorowi kardiochirurgii, a więc osobie operującej i mającej stale do czynienia z sytuacjami na granicy istnienia i śmierci, poetka próbuje dookreślić najważniejsze doświadczenia swojego życia, a zarazem obrazuje kształt świata w drugim dziesięcioleciu nowego wieku. To jest wizja doprawdy szeroka, pulsująca odcieniami, to poezja codzienności i historii, liryka zdarzeń eschatologicznych i szczegółów tak – zdawać by się mogło – nieistotnych, że natychmiast ginących w lawinie informacji i medialnych pokrzykiwań. A przecież są to ważne cząstki naszego świata, w którym fioletowe wrzosy są równie cenne jak stare ordery legionistów i Sybiraków, w pudełku na strychu, a zachodzące słońce buduje taki sam potężny dramatyzm, jak uśmiech dziecka i majowy deszcz. Kusek potrafi malować słowami, ale gdy trzeba, jest też esencjonalna, nieomal aforystyczna, potrafiąca zawrzeć w jednym wersie syntezę dziejów. To jest liryka interwencyjna, ale też mediacyjna, szukająca dróg wyjścia z impasu, w jakim znalazła się ludzkość w naszym czasie. Choć światowe potęgi mnożą zagrożenia i uderzają w siebie, zawsze każdy konflikt kończy się słowem, pojednaniem podczas spotkania przywódców i zapisem na papierze. Rodzajem takiego wstępnego rozejmu, a zarazem prośbą o zaprzestanie walk, są wiersze, które jak w czasach celtyckich druidów, mogą zażegnać konflikt, choćby poprzez skłonienia antagonistów do refleksji.

Kusek stworzyła w swojej twórczości system etyczny, zbudowany na wrażliwości i ciepłu dziecka, na harmonijnym życiu rodzinnym w czasach pokoju i na nieustającym czuwaniu w słowie, w geście, w działaniu. Jakże interesujące są tutaj inwencyjne motywy militarne, nawiązania do sytuacji, w jakich stają żołnierze w czasach niepokoju. Czy to będą reminiscencje z II wojny światowej, czy opis powrotu ciała żołnierza, zabitego na misji pokojowej, za każdym razem mamy do czynienia z poezją wielkich wzruszeń i życiowego doświadczenia. Jakże to krzepiące, że są tacy twórcy, którzy rozmyślają o całym świecie i próbują powiedzieć coś sensownego w sytuacji, gdy inni milkną i drżą ze strachu. W czasach terroru niemieckiego czy stalinowskiego za takie odważne diagnozy szło się do więzienia, trafiało się do gułagów, albo traciło się życie w katowniach. Poetka ma świadomość, że tworzy w czasie pokoju, ale przecież sprawy, których dotyka mają wagę globalną, są wyrazem sprzeciwu przeciwko bezduszności polityków i nieustannych kalkulacji, co bardziej się opłaci, co przyniesie większy zysk. W takiej sytuacji ukazywanie drżącego serca dziecka, czułe mówienie o wnukach i przypadkowo podpatrzonych chłopcach i dziewczętach, jest rodzajem odważnej unii myślowej i wnoszeniem dobra, tworzeniem enklaw ciepła. Te liryki to światła, zapalane pośród mroków i widoczne z bardzo daleka, to ogniki wzruszeń, utrwalonych w słowie, których nic nie zmoże. Gdy przeminie chwała świata, gdy umilkną działa, a żołnierze wrócą do koszar, przekaz poetki wyjdzie z wszystkich konfliktów nienaruszony i świadczyć będzie o trosce, dokumentować będzie jej mądrość w obliczu śmierci i chaosu. W takim rozumieniu poeci bywają nauczycielami ludzkości, wskazują drogę, tworzą syntezy tego, co – niedostrzegalne dla uczestników walk – mogło zostać dookreślone trafną metaforą i porównaniem, bezbronnym zdrobnieniem i alegorią. Nie jest przypadkiem, że z wielkich cywilizacji przeszłości pozostały ruiny budowli i zapisy kulturowe, spośród których najwięcej było tekstów poetyckich. Ryte pismem klinowym na glinianych tabliczkach, albo ciosane dłutem w kamieniu, przetrwały tysiąclecia i stały się dziedzictwem ludzkości. Żyjąc na początku nowego stulecia nie dostrzegamy wagi takich mediacji i interwencji, jak w poezji Karoliny Kusek, ale przecież po latach, gdy zgasną dziesięciolecia, gdy przeminą kolejne wieki, będzie to czytelny zapis siły i wrażliwości ludzkiego intelektu, jego dobrej natury, która nawet w obliczu ostateczności, w chwili bolesnej i beznadziejnej, próbowała tworzyć wizje świata bez wojen i godnie żyjących ludzi – uprawiających ogrody, zamyślających się nad pięknem natury i jej odbiciem w jasnych oczach dziecka. Składając pocałunek na jego czole, poetka obdarza subtelnym ciepłem cały nasz rozogniony świat, a zamykając kolejny dzień, wierzy, że wstanie kiedyś słońce czasu pokoju, wybuchy umilkną na zawsze i sięgający gwiazd mały marzyciel siądzie za sterami statku kosmicznego i poleci tam, gdzie wszystko się zaczęło. I gdzie wszystko się skończy…

__________
Karolina Kusek, Marsowe dzieci / Marszeitkinder/ Дети Марса, Tradycja i sztuka, Warszawa 2016, s. 242.

 

 

DRŻĄCE SERCE DZIECKA

Stary Doktor stoi naprzeciwko hitlerowskich żołnierzy, którzy mówią mu, że jest wolny i może odłączyć się od grupy prowadzonej do komory gazowej w Treblince. Podnosi głowę i patrzy na okoliczne pola, przenosi wzrok na dzieci, karnie ustawione w czwórki i czekające na dalszy ciąg zdarzeń. Serce ściska mu się boleśnie, w oczach pojawiają się łzy, ale w ułamku sekundy, raz jeszcze, podejmuje decyzję. Podchodzi do wychowanków, bierze za ręce małą dziewczynkę i chłopca i czeka na hasło wymarszu. Hitlerowcy patrzą na to beznamiętnie i ironicznie komentują gest posiwiałego lekarza. Kolumna rusza wolno w stronę komory, gdzie biegają pomocnicy żołnierzy i wykrzykują na wystraszone dzieci. Padają rozkazy by rozbierać się przed kąpielą, by zdejmować buty i stawać przed wielkimi wrotami. Malcy wstydzą się swojej nagości. Co jakiś czas zerkają na opiekuna, a ten uspakaja je i prosi by robić wszystko co rozkazano, tłok jest coraz większy, ciała ocierają się o ciała, aż wreszcie otwierają się odrzwia i wszyscy przesuwają się do przodu. U góry widać sitka pryszniców i dzieci czekają aż poleci z nich ożywcza woda, aż zmyje pył dalekiej podróży w bydlęcych wagonach. Dłuższą chwilę nic się nie dzieje, słychać tylko kroki mężczyzn chodzących po dachu i nagle z pryszniców zaczyna wydobywać się trujący gaz. Malcy zaczynają płakać, jęki i krzyki potężnieją, doktor otacza ramieniem najbliższą grupę, a rozpacz uderza w jego świadomość niczym czarny kir. Jego świat powoli gaśnie, ale jeszcze obiega wzrokiem tych, których najbardziej kochał, odprowadza ich w niebyt i potwierdza swym czynem wielką więź międzyludzką. Nic już dla nich nie może zrobić, ale wspólna śmierć jest jak ostatecznie usynowienie, jak przybranie rodzicielskie córek, wspólna śmierć jest jak przytulenie wystraszonego dziecka przed zaśnięciem.

Henryk Goldszmit urodził się w Warszawie, u końca ósmego dziesięciolecia dziewiętnastego wieku, a do historii przeszedł jako Janusz Korczak. Swój pseudonim zaczerpnął z powieści Kraszewskiego, którego uważał za wielkiego pisarza, artystę i działacza społecznego.  Był synem adwokata Józefa Goldszmita i Cecylii z domu Gębickiej, co dawało określony status społeczny, pozwalający na podjęcie nauki w dobrych szkołach. Dzieląc – w Pamiętniku – swoje życie na siedmioletnie okresy, jako prawdziwe narodziny intelektualne wskazywał ów moment, kiedy to w wieku piętnastu lat zaczął czytać dziesiątki książek z różnych dziedzin. Uczył się też języków obcych i bystro obserwował otoczenie, wyciągając wnioski, szczególnie z wystawnego trybu życia swojego ojca, co miało doprowadzić do zaprzepaszczenia dóbr i rychłej śmierci rodzica. Już wtedy ukształtowały się cechy charakteru przyszłego doktora, które staną się podporą jego działalności edukacyjnej i pisarskiej. Choć problemy finansowe wydawały się nie do pokonania, podjął w 1898 roku studia medyczne w swoim rodzinnym mieście, uczęszczając na wykłady znamienitych anatomów, bakteriologów, chirurgów i psychiatrów. Po otrzymaniu w 1905 roku dyplomu lekarza, nieomal natychmiast poddany został kolejnej życiowej próbie. Skierowano go do północno-wschodnich Chin, gdzie w mieście Harbin miał leczyć rannych. Tam po raz pierwszy zetknął się z grozą i tragizmem wojny, a w jego myślach kiełkować zaczęły poglądy, które później z taką determinacją będzie wcielać w życie. Roczny pobyt na Dalekim Wschodzie zaowocował stopniem majora i rozległą wiedzą na temat ciężkich urazów ciała, a także zachowań ludzkich w sytuacjach ekstremalnych. Po powrocie do Warszawy pracował jako pediatra w szpitalu, często rezygnując z zapłaty podczas leczenia ubogich ludzi. Publikując znaczące artykuły w prasie fachowej, stał się szybko cenionym lekarzem, do którego garnęli się zatroskani rodzice z chorymi dziećmi. Zarówno medyków jak i pacjentów ujmowało to, że traktował dzieci jak partnerów, wprowadzał samorządy wychowanków w placówkach, którymi kierował, a nawet godził się na sądy młodzieży nad opiekunami.  W 1926 roku doprowadził do wydania pisma redagowanego w znacznej mierze przez dzieci, co było elementem jego poglądów na resocjalizację i wychowawcze diagnozowanie. Szczególną opieką otaczał trudnych wychowanków, tworząc podwaliny dla współczesnej, twórczej pedagogiki, w której ważną rolę pełni uznanie osób edukowanych za partnerów, za integralne i decydujące o sobie byty. Trafiając do różnych środowisk, mając kontakt z biedotą, proletariatem i ludźmi z wyższych sfer, miewał Korczak do czynienia z przejawami niezrozumienia. Nie opuszczało go, mimo to przekonanie, że można być dobrym Polakiem i jednocześnie dobrym Żydem, tym bardziej, że kulturowe dziedzictwo obu narodów dostarczało wielu dowodów,  iż tego rodzaju unia dawała wspaniałe owoce.  W 1907 roku pojechał do Berlina, gdzie uczestniczył w wykładach znamienitych lekarzy i profesorów, a także zapoznawał się metodami pracy w licznych zakładach wychowawczych. Po powrocie do kraju, w 1911 roku, podjął decyzję, że nie założy własnej rodziny, wszystkie obce dzieci, z którymi miał do czynienia, traktując jak własne. W taki sposób mógł czuć się ojcem blisko dwustu sierot w domu opiekuńczym, który prowadził, darząc je miłością i pragnąc wychować je na wartościowe osoby, które znajdą właściwe miejsce w społeczeństwie. Dzieciństwo bywa bardzo trudnym okresem w życiu człowieka, szczególnie w patologicznych rodzinach, w sytuacjach rozpadu więzi rodzicielskich, w chwili dojścia do wieku młodzieńczego bez odpowiedniego przygotowania pedagogicznego. Rozumiejąc to, doktor Korczak wprowadzał rewolucyjne zmiany w grupach, którymi się opiekował, pozwalając na podejmowanie decyzji i rządy – zdawać by się mogło – niedorosłych do tego istot. Paradoksalnie uzyskiwał wspaniałe wyniki, zapewniając dzieciom beztroskie lata dojrzewania i stawania się pełnoprawnymi obywatelami. Dyskutował z nimi jak równy z równym, dawał poczucie spełnienia i wartości artykułowanych poglądów, moderował emocjonalne podejście do sytuacji trudnych, które pojawiać się będą w przyszłości. Takie przygotowanie miało uodpornić wychowanków na trudy życia, a także uczyć wyciągania wniosków, tworzenia sytuacji modelowych dla różnorakich zachowań i postaw.  W latach 1914–1918 znowu znalazł się na froncie walk, pełniąc funkcję ordynatora szpitala wojskowego na Ukrainie, a potem leczył dzieci w przytułkach pod Kijowem i pracował krótko w domu wychowawczym dla chłopców polskich w największym mieście tych ziem. Nieomal od samego początku swojej pracy zawodowej zajmował się Korczak twórczością literacką, publikując w tygodniku satyrycznym „Kolce” liczne felietony, biorąc udział w pisaniu zbiorowej sensacyjnej powieści, wysyłając dramaty na konkursy. Opublikował kilka powieści, zbiorów felietonów, ale najbardziej zasłynął jako autor książek dla dzieci. Król Maciuś Pierwszy, Król Maciuś na wyspie bezludnej, Bankructwo małego Dżeka, Kajtuś Czarodziej to najważniejsze dzieła, które przez następne dziesięciolecia stały się ulubioną lekturą dzieci, w mądry sposób kształtującą ich świadomość i wskazującą właściwe postawy w procesie poznawania świata. Zanim osłabła jego działalność literacka, po 1930 roku, opublikował jeszcze Sławę, Pedagogikę żartobliwą, Jak kochać dziecko i Sam na sam z Panem Bogiem. Jeśli dodamy do tego szeroką działalność popularyzatorską i prelegencką na antenie radiowej, regularne wydawanie „Małego Przeglądu”, a także nieustanną pomoc medyczną dla potrzebujących, uzyskamy obraz niezwykłej aktywności i żywiołowości tego człowieka. W tym trudnym czasie dzieła Korczaka potężniały i były znakiem humanizmu, ogólnoludzkiej wiary w dobrą naturę istot pojawiających się na naszej drodze. Niestety wiara ta została poważnie nadszarpnięta w czasie hitlerowskiej okupacji, kiedy aresztowano go i umieszczono na Pawiaku, a potem – po zwolnieniu – gdy opiekował się dziećmi w sierocińcach getta, na ulicy Chłodnej i Siennej. Próbowano namówić go do opuszczenia tego miejsca, ale konsekwentnie odmawiał, notując swoje refleksje w Pamiętniku, czasem posuwając się do rozwiązań skrajnych, myśląc o samobójstwie i eutanazji, ratującej dzieci przed cierpieniami apokalipsy XX wieku. Jego droga kończyła się na początku sierpnia 1942 roku, kiedy to wyruszył z dziećmi na Umschlagplatz, trzymając na ręku najmniejsze z nich, idąc z odkrytą głową, w sfatygowanym mundurze żołnierza polskiego, przeczuwając co się stanie, ale nie dopuszczając do siebie myśli o porzuceniu wychowanków. Pośród wybuchających pocisków, w tle rozrywających się granatów i płonących domów, posuwał się pochód dzieci, niosących swoje zabawki, dzierżących dumnie flagę Króla Maciusia Pierwszego, jakby podążających ku nowej „zabawie”. Doktor Korczak dobrze przygotował je do zniesienia trudów ostatecznej wyprawy i nie opuścił aż do końca. W tym nieludzkim czasie doktor Korczak potwierdził, że prawdziwe człowieczeństwo wychodzi naprzeciw każdego wyzwania, a wiara w dobro zawsze ostatecznie triumfuje. Nawet jeśli musi przejść przez okrutną, niesprawiedliwą i niczym niezawinioną śmierć.

Od samego początku nowego okresu dziejowego, od pierwszych chwil powojennych, rosła legenda Starego Doktora, jako tego, który dał świadectwo swoich przekonań, odkrywczych metod pedagogicznych, wielkiego bezinteresownego humanizmu i wytrwał przy swoich dzieciach do końca. Będąc symbolem okrutnej śmierci i zwycięstwa zza grobu, stawał się Korczak bohaterem licznych utworów literackich, powieści, sztuk scenicznych i esejów, nakręcono też wartościowe filmy fabularne, namalowano wiele obrazów, powstały utwory muzyczne inspirowane jego życiem i twórczością. Stosunkowo najmniej napisano wierszy, bo forma ta jest najtrudniejsza, wymagająca delikatności i niezwykłych umiejętności twórczych. I choć dedykowano Korczakowi osobne książki liryczne, choć tworzono cykle, to wielką rzadkością są zbiory układające się w poemat, ukazujący fenomen tej postaci i jej czynów w wielowymiarowym oglądzie.  Karolina Kusek, autorka kilkudziesięciu tomów poezji, utworów scenicznych i wierszy dla dzieci, nagrodzona za swoją twórczość Nagrodą Imienia Marii Konopnickiej, zdobyła się na wysiłek ogromny. Dokonała  wyboru spośród jej wierszy, w centrum  których jest dziecko postrzegane okiem obrońcy jego praw do szczęśliwego dzieciństwa oraz dopisała wiersze nowe, które w znaczący sposób wzbogacają rozumienie Korczaka i roli jaką spełnił w świecie tych, którzy szli ku dorosłemu życiu, którzy mieli mieć piękną przyszłość, a ostatecznie zmierzyć się musieli z ludzkim okrucieństwem i bezduszną śmiercią. Ale nie tylko to jest tutaj tematem, bo to także zbiór, w którym autorka próbuje wniknąć w naturę i wrażliwość dzieci w różnych miejscach świata i w odmiennych przedziałach czasowych. Już samo motto – wzięte z wypowiedzi Starego Doktora – wskazuje jak ważne są nasze pociechy i ich mądre wychowanie: Dzieci – to przyszli ludzie. Więc dopiero będą, więc jakby ich jeszcze nie było. A przecież jesteśmy: żyjemy, czujemy, cierpimy… Ta myśl, jakże charakterystyczna dla pedagogiki Korczaka, ów paradoks i zarazem oczywistość, wskazują, że dziecko – tak jak dorosły człowiek – żyje, czuje i cierpi. I tak jak doktor próbował wniknąć w świadomość dziecka, tak autorka tych wierszy stara się zrozumieć  jego nauczanie, metody i ostateczne przesłanie oraz psychikę najmniejszych ludzi. Lekkość metafory, piękno porównań i symboli pozostaje tutaj w opozycji do smutnego końca epopei przybranych dzieci – znana z wcześniejszych książek tej autorki zasada kontrapunktu i wyrazistej ekspozycji tematu, staje się raz jeszcze elementem monumentalnej kreacji. To jest wskazywanie wielkości bez niepotrzebnego patosu, to jest wydobywanie wzniosłych tonów w jakże pięknych odniesieniach do natury i ludzkiego wnętrza:  To już ostatni dzwonek lata./ Poznaję go po smutnym fioletowym tonie./ A choć za chwilę wiatr z łodyżki go zdmuchnie /  na trwogę nie dzwoni./ Bo aby głos jego ktoś usłyszał,/ serce musiałby mieć ze stali./ A w piersi jego podzwaniał tylko…/ rosy koralik. Wszystko tutaj prowadzi do miejsca zagłady, wszystko biegnie ku chwili ostatniej, wszystko dookreśla niewinnie przelaną krew, ale też wnosi wiedzę o innych cierpiących dzieciach. Poetka widzi ogromną kolumnę malców podążających za swoim przewodnikiem, wierzących, że z nim są bezpieczne. To jedyne „kłamstwo” doktora Korczaka było jak przykrycie zasypiającego dziecka kołderką, jak przytulenie się do niego, jak wypowiedzenie słowa „dobranoc”. Ileż trzeba mieć w sobie okrucieństwa, by realizując plan eksterminacji narodów nie oszczędzić dzieci. Czas wojenny przynosił nieustannie jakieś tragedie, ale czym innym jest śmierć żołnierza na froncie, a czym innym zabijanie dzieci. Doktor wiedział, że idą na śmierć, ale chciał by do końca wierzyły, że obmyją ciała w łaźni, on przeczuwał wszystko, ale pragnął ocalić wychowanków przed obezwładniającym strachem. Hitlerowcy  używali cyklonu B, który paraliżował oddychanie i szybko odbierał życie, ale przecież świadomość nie gasła od razu. Dzieci za mało miały jednak czasu by uświadomić sobie co się dzieje, zanim zrozumiały w jakiej tragedii uczestniczą, świat tracił wyrazistość i odchodziły z niego, ocalone po raz ostatni przez swojego opiekuna. Oddając własne życie, potwierdził Korczak, że jego praca, jego poglądy i metody pedagogiczne miały głęboko ludzki sens. On rzeczywiście – jak mówi poetka – uczył je jak odejść z godnością, bez lęku – on dawał im serce i w ostatniej chwili uniósł je symbolicznie na dłoni, w ich kierunku.

Zaletą wierszy Karoliny Kusek jest to, że wychodząc od historii Starego Doktora i jego czynu w Treblince, podąża ku dzieciom naszego wieku – pragnąc obudzić sumienia ludzkie przywołuje obrazy istot głodujących w Afryce, garnących się gdzieś do kotła z zupą, a nawet inscenizuje samotną śmierć ptasich piskląt w gnieździe. To wskazanie, że cierpienie dziecka  było i jest powszechne, to krzyk w obliczu świata, który nie wyciągnął wniosków z historii, który tak łatwo zapomniał  o czynie Janusza Korczaka.  Dzieci cierpiące, szukające rodziców, błąkające się po dworcach, istoty potrzebujące pomocy, a także objawy nieprawości wobec dziecka wynikające  bądź to z patologii rodzin, braku właściwych rozwiązań systemowych  oraz obojętności świata stają się bohaterami kolejnych wierszy i następnych ujęć. Poetka ukazuje bez zaciemnień ich dramat i jest to znana z filmu metoda przybliżania kadrów, wskazywania ile piękna jest w spojrzeniu małej dziewczynki, ile czułości niesie w sobie kilkuletni chłopiec. Wychodząc od cierpienia dzieci doktora Korczaka, przechodzi poetka do prezentacji ogromnych obszarów wrażliwości dziecka, kreśli obrazy, które mają głębię i plastyczność, ale nade wszystko są serdecznym napomnieniem. Jej przesłanie jest zbieżne z tym, co przez całe swoje życie propagował Korczak, z jego pedagogiką rozumiejącą i stawiającą wrażliwość dziecka na tym samym poziomie co mądrość dorosłego człowieka. To tak jakbyśmy zaglądali w myśli i dusze dzieci prowadzonych wtedy na śmierć, to historie i zdarzenia z ich umysłów i z refleksji dzieci współczesnych. Tylko piękna, głęboka poezja może się na to poważyć,  by objąć spojrzeniem świat dziecka i wsłuchać  się w jego drżące serce…

SERDUSZKO NA ŁAŃCUSZKU

Serce pojawia się w literaturze od dawien dawna, najpierw w tekstach filozoficznych, gdy jeszcze myślano, że lokują się w nim wszystkie myśli i mechanizm sterujący procesami życiowymi, a potem w poezji, prozie i w dramacie. Pierwotne rozumienie funkcji tego ważnego organu przetrwało w literaturze dla dzieci i młodzieży, gdzie obowiązują nieco inne prawa niż w tekstach tworzonych dla osób dorosłych. Tutaj jakby stale mamy do czynienia ze znamienną umownością, symboliczną użytecznością i oddziaływaniem na plastyczną, jakże chłonną dziecięcą i młodzieńczą wyobraźnię. W kreacjach lirycznych Karoliny Kusek obowiązują wskazane wyżej prawa, a zarazem przestrzeń serdeczna zostaje kosmicznie poszerzona, co odzwierciedla motto zamieszczone na początku książki: Pamięć DZIECKA – kosmos płomieniem dziecięcego serca ogrzewany. Takie połączenie elementarnych żywiołów, wyobraźni i sfery uczuć pojawia się tylko w dziełach pisarzy rozumiejących łączność światów i nie zamykających się w wąskich obszarach, tworzonych ex post dla potrzeb wykładu lub katalogu, przez literaturoznawców i krytyków literackich. Pamięć dziecka rzeczywiście rozległa jest jak wszechświat i najważniejszą rolę odgrywają w niej uczucia, przekonanie, że jest się kochanym, a jego serce bije tym samym rytmem, co mamy, taty, dziadków i innych bliskich członków rodziny. Tak rodzi się tkliwość i tak mały człowiek buduje rzeczywistość, w której czuje się bezpieczny – pełen przygód dzień nadchodzi po dniu, a noc staje się porą słodkiego odpoczynku i zapowiedzią następnych ekscytujących zdarzeń. Wielka jest rola naturalnych opiekunów, a potem wychowawców w przedszkolach i szkołach by kształtujący się umysł, imaginacja i ciąg uwarunkowań egzystencjalnych skomponował wspaniałą, kreatywną i oddaną innym bytom osobowość, by chłopiec lub dziewczynka nie zagubili się w jakże trudnym i skomplikowanym procesie dorastania.

Ważną rolę edukacyjną i poznawczą odgrywają tutaj też wiersze i opowiadania dla dzieci, publikowane w specjalistycznych czasopismach, a potem składające się w książki, dostępne w bibliotekach i trafiające na domowe półki. Rozumie to autorka zbioru pt. Za głosem serca, dedykując go Kazimierze Gomułce – dyrektorce Szkoły Podstawowej im. Jana Markiewicza w Orzeszkowie. To właśnie w takich placówkach zaczyna się literacka praca u podstaw i tam ukorzeniają się późniejsze zainteresowania literaturą i sztuką, tam wrażliwość dziecka, za sprawą mądrych moderatorów, zamienia się w czarodziejski sposób w twórczą wyobraźnię, która może eksplodować w wielu – nie tylko artystycznych czy literackich – sferach twórczości. Sam pamiętam jak ważne były dla mnie lektury takich czasopism jak „Miś”, Płomyczek” i „Płomyk” i jak potem, w naturalny sposób, zacząłem sięgać po tytuły dla dorosłych. To jest taki moment, w którym dziecko oczekuje pomocy, wsparcia uczuciowego i edukacji w zakresie pojmowania i rozumienia piękna. Jeśli książka – jak w tym przypadku – ukazuje się dwóch językach, może przekroczyć nasze domowe pielesze i odgrywać wskazaną wyżej rolę za granicą. W przypadku języka angielskiego i tak perfekcyjnych przekładów, jakich dokonuje Alina Jelińska-Żelazny, możliwa jest ekspansja dzieła choćby do Wielkiej Brytanii i Irlandii, gdzie jest ogromna polska diaspora, stale rodzą się dzieci, które funkcjonują w sferze dwóch języków. Takie książki mogą być dla nich nieocenioną pomocą i kształtować ich osobowości na wielu poziomach rozumienia świata. Ale przecież także w Stanach Zjednoczonych i w wielu innych anglojęzycznych krajach świata mamy sytuację podobną i dzieci wręcz łakną bajek, wierszy, opowieści, snutych w języku polskim i objawiających swoje piękno także w języku angielskim.

Fenomen twórczości dla dzieci i młodzieży Karoliny Kusek, polega na rozumieniu funkcji takiego pisania, ale nade wszystko objawia się w pięknym słowie, w konstrukcji lirycznej i pełni przekazu świata. Autorka potrafi znakomicie wnikać w psychikę dziecka, tworzyć wyobraźniowe imago i stawać się jakby „kumpelką”, koleżanką z tej samej ławki lub tego samego podwórka. To wcale nie jest łatwe, bo granica infantylizmu jest zawsze na wyciagnięcie ręki i tylko wrażliwa moderacja pozwala jej uniknąć, tylko przekonanie, że dotykając spraw małych, dotyka się rzeczy wielkich, chroni przed uproszczeniami i spłyceniami. Ta „kumpelka” czuje i rozumie, wspomina i marzy, a jednocześnie ukazuje wewnętrzną strukturę dochodzenia do dorosłości: Do pracy dziś wstawać nie muszę./ Miast teczki biurowej,/ spakuję plecak,/ włożę bluzkę z kretonu, sztruksiaki/ i…/ w stronę pól,/ w stronę łąk malowanych odlecę./ By tam ślad swój z dzieciństwa odnaleźć./ Wakacyjnych dni posmakować./ Z tobą dziadku – / gliniany dzbanie z wodą./ Z tobą babciu – kromko razowa. To jest wnikanie w dziecinne i młodzieńcze wyobrażenia, a zarazem powrót do własnych przeżyć pierwiastkowych, to jest wskazywanie drogi, ale też wejście na ścieżki dzieciństwa. Symbolika utylitarności („plecak” „sztruksiaki”, „bluzka z kretonu”) i prostoty graniczy tutaj ze sferą rzeczy wielkich i ostatecznych, z żywiołem ziemi („pola”, „łąki malowane”), z pierwotnością akwatyczną („dzban wody”) i elementarną mocą ognia, która niezbędna jest by powstała „kromka razowa”.

To jest jedna z ważkich właściwości dzieł Kusek, które zatrzymując się nad skrawkiem rzeczywistości, dla ludzi niewrażliwych – błahej, ukazują łączność światów mikro- i makroskopijnych, więź owadów i ptaków, kwiatów i drzew, rzek, jezior, morza i obłoków, z ogromami, których symbolem są gwiazdy, pojawiające się na nocnym niebie. Tylko świadomość wpatrzona w świat i w samą siebie zaczyna dostrzegać owe niezwykłe, a zarazem oczywiste unie, tylko wrażliwość dziecka, przeniesiona do czasu dorosłości, daje taki efekt artystyczny. Pastelowa subtelność tej liryki jest jej wielką bronią, pozwalającą na nieustanne, nostalgiczne i elegijne powroty do czasów dzieciństwa, do chwil spędzonych pośród natury, do momentów najczulszego bycia w gronie szeroko pojmowanej familii. Ta przestrzeń jest niezwykle plastyczna i rozciąga w twórczości Kusek do rozmiarów wielkiej rodziny ludzkiej, w której swoje miejsce ma prosta starowinka i intelektualista, matka i ojciec, babcia i dziadek, a także cały szereg postaci przywoływanych i barwnie opisywanych. Podobnie jest ze światem roślin i zwierząt, gdzie kurczęta lokują się blisko bulw młodych ziemniaków, biedronki przy buraczanych liściach, bociany Chełmońskiego przy słonecznikach van Gogha, a nad wszystkim rozbudowuje się tęcza, jako znak przymierza ludzi i bogów, pojmowanych jak w mitologiach obszaru Morza Śródziemnego – nie na darmo pojawia się w tej poezji tyle hellenistycznych odniesień. Byt utwierdzają tutaj prawdziwe ludzkie filary i autorka nie pozostawia wątpliwości kim są – żegnając się z nimi, monumentalizuje ich i ustawia w pierwszym szeregu z postaciami symbolicznymi, pojawiającymi się licznie w podaniach kulturowych:  Z dziadkami już się pożegnałam…/ Bo na tę chwilę znów wzeszli mi w oku./ Choć nie wiem, czy wyszli spod ziemi,/ czy sfrunęli z obłoków/ niebieskich jak len?/ Dziadek był taki jak wiatrak wysoki,/ z wąsów pszenicznych motkiem./ Babcia przy nim taka malutka/ i krucha była jak kwiatek stokrotki./ A za nimi wlókł się czasu ich tren./ Powiedziałam im: – Śpijcie spokojnie,/ pod tą z gwiazd aureolą./ W przyszłe wakacje znów się spotkamy. W tym samym miejscu./ W tym samym polu./ A oni uśmiechnęli się do mnie przez sen. Tak powstała niezwykła mitopoeza, w której wszystko jest cudowne i wszystko możliwe, tak autorka odtworzyła rzeczywistość, która na zawsze przepadła dla świata, ale znalazła schron w czującym i pełnym uczuć sercu. Tak zaistniała prawdziwa, pulsująca odcieniami i kształtująca wyobraźnię poezja, tak talent spotkał się z wrażliwością, a prawda zamknęła się w symbolicznym kształcie bujającego się na łańcuszku, dziecinnego serduszka…

 ________________

Karolina Kusek,  Za głosem serca /  Following the heart, Biblioteka “Tematu”, Warszawa 2011, s. 104.

POEZJA PRAWDZIWA

Prawdziwa poezja ma wiele zakresów i odcieni, jest fenomenem wrażliwej osobowości, rozciąga się od świadomości autora do umysłu odbiorcy, wypełniając bolesne luki w rzeczywistości i przydając treści zdarzeniom wielkim i mniejszym, jednostkowym doświadczeniom i wyrazistym kreacjom – kolejnym odsłonom wielkiego spektaklu życia. W przypadku twórców niezwykle uzdolnionych taka sztuka słowa odrzuca klasyczne ustalenia i za sprawą szczególnego synkretyzmu stylistycznego, przekracza ramy gatunkowe, tworzy nową przestrzeń literacką, staje się komentarzem dla wyrwanej z kontekstu chwili i dla całej wieczności. Jej piękno wzrusza i przenosi czytelnika w krainy idealne, ku tajemniczym światłom metafor i symbolicznym wymiarom natchnienia. Tylko wrażliwy czytelnik i ktoś, kto podąża myślą w kierunku pulsującego słowa, tylko poszukiwacz sensów głębinnych i nowych treści, zdołają przeniknąć do tych światów. To będzie zaledwie wejście na przedpole, ale pozwoli już ono wyobrazić sobie jak rozległe są obszary liryczne prawdziwej liryki i jak są ulotne w ludzkiej próbie bytu. Autor tworzący takie utwory czuje, że został powołany do szczególnej misji, która wypełni się, jeśli stale będzie czujny i zacznie cierpliwie wyławiać z niebytu treści idealne. Dopiero wtedy: świat się wyróżowi,/ w gniazdach rozkwilą ptaki, otworzy się nowy dzień, pełen odgłosów natury, radosnego śmiechu dziecka i tętniącej w przestrzeniach kosmosu muzyki sfer.

Książka Karoliny Kusek pt. Atramentowym szlakiem, dedykowana poetce i badaczce literatury Danucie Mucha, oddziałuje na czytelnika wielowymiarowo – najpierw jako pięknie wydany tom, w złotych barwach, z twardą oprawą i wieloma kolorowymi, niezwykłymi ilustracjami Joanny Hrk, z przekładami na język francuski i głębokim Posłowiem, ale to przecież jest tylko zewnętrzna i redakcyjna strona tej niezwykłej publikacji. Jej wartość określają przede wszystkim piękne wiersze, adresowane zarówno do dzieci, jak i do ludzi dorosłych. Autorka świadomie rozmywa granice pomiędzy dzieciństwem, a latami późniejszymi, bo doświadczenia lat pierwszych mają przecież charakter uniwersalny i dla wielu twórców pozostają paradygmatem mądrości i pełni, pierwiastkowego poznania i zrozumienia tego co najprostsze i najbardziej skomplikowane. Kusek wchodzi w świat multimedialnie i zauważa jego ogromną różnorodność, od najczystszej natury i takich jej drobinek jak owady czy ptaki, poprzez swobodnie rosnące rośliny, hodowane kwiaty, a wreszcie poprzez zwierzęta, które św. Franciszek nazywał braćmi mniejszymi. To jest otwarcie na rzeczywistość naturalną i kosmiczną, a zarazem próba oprawienia jej w drogocenny kształt wiersza. Tylko istota nadwrażliwa dostrzeże głębię i skomplikowanie przyrody, tylko byt drżący, zauważy, że wszystko w naszym świecie pulsuje, podlega nieustannej metamorfozie, wpisuje się w obręb odwiecznej przemiany. Szczególne zadanie staje przed autorem, który pragnie opowiedzieć świat dziecku, tak wrażliwemu, szeroko otwartymi oczyma wpatrującemu się w dziwne znaki i dale i próbującemu zrozumieć czym są fioletowiejące chmury nad horyzontem albo dlaczego pierwiosnek Z popękanej skorupki Ziemi/ łabędzią szyję wychylił? Tutaj potrzebna jest delikatność i zrozumienie psychiki dziecka, tutaj wszystko można wygrać i wszystko zaprzepaścić w jednej chwili. Dlatego tak cenne są wiersze dydaktyczne Karoliny Kusek, które w mądry sposób uczą pokory i wskazują te elementy rzeczywistości, które mogą stać się dla psychiki malca kamieniami milowymi jego wrażliwości. To jest przemyślana dydaktyka – jak w przypadku wiersza pt. Potrącony pies – w której jest ukryte napomnienie, a zarazem wskazanie, że nieostrożność może doprowadzić do opłakanych skutków. To zarazem próba podejmowania tematów najtrudniejszych, chęć wytłumaczenia świata, w którym oprócz pięknie rozkwitających malw jest ból, cierpienie, a bocian, żeby żyć, musi zjeść umykającą przed nim rzekotkę.

Wszystko w poezji Karoliny Kusek jest dynamiczne, podążające ku jakimś celom, wszystko dookreśla jakieś głębokie sensy, staje się prawdą esencjonalną i komentarzem dla istnienia. Dzieci wyniosą ze spotkania z liryką wrocławskiej autorki czar i powab prawdy, a dorośli czytelnicy zdumienie, że można w sposób tak prosty mówić o sprawach najistotniejszych. To za każdym razem jest tez podróż atramentowym szlakiem, pochylenie nad kartką papieru i szukanie słów najwłaściwszych, jakże głębokie zamyślenie nad jesienną różą: Kto to podsyca ci płomień w płatkach:/ czy stwórca kwiatów,/ czy ziemia-matka/ czy też korzenia swojego splączem,/ z żyły wieczności/ krople krwi sączysz/ że w poszarzałej twarzy jesieni,/ taki dziewczęcy wciąż twój rumieniec? Kusek sięga do materialnego podłoża świat i miesza żywioły, dostrzegając heraklitejskie źródło wszechrzeczy – obrazem naszej rzeczywistości jest nieustannie płynąca rzeka, ale jej istotą – pierwotny ogień. Zarówno w płatku róży, jak i w dachu domostwa, w końcówce pióra i w atramencie, w sercu człowieka i w tekturowej walizce jest pogłos stworzenia, dynamika pierwotnych elementów i cząstek. Jakże głęboko sięga poetka do wewnętrznych struktur naszego świata i jaką rozległą wiedzą dysponuje. Opisując przestrzeń bliską i daleką, patrząc w oczy dziecku i unosząc głowę ku słońcu, realizuje najszczytniejsze humanistyczne przesłanie – godzi się na to, że pójdzie ostatnią drogą i wie, że wszystko przemija, jak mijało przez stulecia i tysiąclecia, ale też wierzy w ocalającą moc słowa, uczy czytelników pokory wobec świata: Nie proszę cię, MUZO,/ o dar natchnienia,/ o względy krytyka,/ ni o liść laurowy/ nie proszę w pokłonie,/ lecz o to jedynie,/ byś pochwyciła za warkocz SŁOWO moje,/ gdy osuwać się zacznie…/ w przepaść NIEPAMIĘCI,/ z kawałkiem oberwanej skały Kaliope w dłoni. Ten tom wierszy jest rodzajem przewodnika po miejscach serdecznych i zapamiętanych w chwilach szczególnych, tragedia graniczy tutaj z euforią, świt ze zmierzchem, a aforystyczna mądrość z filozoficznym wykładem. I jeszcze wskażmy ów niezwykły sensualizm, jakby malowanie słowami i tworzenie kompozycji na miarę wielkiej, wszechogarniającej wszystko kosmogonii: Za oknem dzień już świta./ Noc dobiega końca./ Przez bandaż mgły przecieka/ czerwona plama… SŁOŃCA. Nieustanna wymiana pór dobowych i przedwieczna zasada pojawiania się gwiazd i Księżyca na niebie, a na tym tle człowiek, jako istota myśląca i czująca, człowiek prawdziwy, jak prawdziwa jest ta – opisująca go i stwarzająca na nowo – liryka. Na okładce tomu pt. Atramentowym szlakiem przedstawiono czytelne emblematy stworzenia, gromadzące się nad ziemią chmury, jakże przypominające atrament, a po drugiej stronie nadpalone niebo – dzień w rozkwicie i chylący się ku końcowi, pełnia i zamknięcie, pierwsze tak i ostateczne TAK. Poezja Karoliny Kusek afirmuje życie w całej jego różnorodności, pięknie i rozkwicie, a przy tym staje się też rodzajem filozoficznego przesłania dla przyszłych pokoleń – pokazuje egzystencję harmonijną i wpisaną w cykl eschatologiczny, narodzin, wzrastania i śmierci, siania, dojrzewania i przekwitania, bycia cząstką żywego i stale ewoluującego świata.

___________

Karolina Kusek, Atramentowym szlakiem/ Sur lec hemin de l’encre, na jęz. francuski przeł. Marian Kielian, Biblioteka „Tematu”, 2011, s. 140.

EPITAFIUM ANDRZEJA KREMERA

Rankiem 10 kwietnia 2010 roku cały świat zamarł w przerażeniu. Przy podejściu do lądowania na lotnisko Siewiernyj w Smoleńsku, rozbił się samolot Tu 154 M, z Prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej na pokładzie. Pierwsze informacje były sprzeczne, ale szybko ustalono, że zginęli wszyscy pasażerowie, w tym wiele znamienitych osobistości życia politycznego, kulturalnego i duchowego. Obok pierwszej osoby w państwie, śmierć poniosła jego żona, posłowie, prezesi ważnych instytucji publicznych, a także członkowie Rządu i najwyższych władz państwowych. Wszyscy pamiętamy tę tragiczną listę, a w świadomości Polaków długo pozostaną obrazy rozbitej maszyny powietrznej, ofiar wydobywanych z rumowiska, a potem kolejnych trumien transportowanych z lotniska Okęcie na cmentarze. Wielkim wydarzeniem patriotycznym był też pogrzeb Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki na Wawelu, spontaniczne zgromadzenia przed pałacem prezydenckim, tysiące zniczy zapalanych w miejscach szczególnie ważnych dla naszej najnowszej historii, wiele łez wylanych nad grobami tych, którzy odeszli w drodze do Katynia. Pośród nich był także Wiceminister Spraw Zagranicznych RP Andrzej Kremer, nadzorujący pion konsularny oraz naszą politykę wschodnią. Urodził się w 1961 roku w Krakowie, w rodzinie nauczycieli historii, wychowującej młode pokolenie w duchu patriotyzmu i poszanowania prawdy historycznej. Dlatego od samego początku tak ważne w życiu tego człowieka były podstawowe wartości – uczciwość, życzliwość i szacunek dla drugiego człowieka. Atmosfera domu rodzinnego zapewne miała wielki wpływ na jego dalsze wybory życiowe. Najpierw studia prawnicze na Wydziale Prawa i Administracji UJ, później aplikacja radcowska i podjęcie pracy w Katedrze Prawa Rzymskiego. Nadszedł rok 1989, a z nim wielkie zmiany ustrojowe. Kiedy z MSZ nadeszła propozycja pracy w dyplomacji, jako prawnik realizował się przez wiele lat w polskiej służbie konsularnej, szczególnie na terenie Niemiec, czego ukoronowaniem było pełnienie w latach 2001–2005 funkcji Konsula Generalnego RP w Hamburgu. Po powrocie do Polski pracował w Departamencie Prawno-Traktatowym jako zastępca Dyrektora, a następnie jako jego Dyrektor. Od marca 2008 roku był zastępcą szefa dyplomacji, ale nie zaniedbywał życia rodzinnego i znajdował też czas na poszerzanie własnych zainteresowań, lekturę literatury fachowej, poezji i prozy, bywał w teatrze i w operze, a w Moskwie wiele razy widywano go na przedstawieniach baletu. Interesował się też filmem i promował w tym zakresie kulturę polską i rosyjską, przydając swoją obecnością rangi festiwalom i przeglądom. Działając tak rozlegle, tworząc wiele nowych przestrzeni w obrębie penetrowanych struktur, zjednywał sobie Kremer wielu przyjaciół i sympatyków. Po tragicznej śmierci, trzydziestu trzech z nich, w tym Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski, wiceministrowie, posłowie, urzędnicy, dyplomaci, postanowili uczcić pamięć kolegi, publikując zbiór wierszy Karoliny Kusek, poświęconych temu człowiekowi przez duże C i jego drodze.

Pomiędzy świtem a zmierzchem to książka niezwykła, skupiona na jednym przerwanym nagle istnieniu, a zarazem będąca hołdem dla wszystkich ofiar spod Smoleńska. Autorka zdawała sobie sprawę z tego, jak trudnego zadania się podjęła, ale potrzeba serca i pragnienie uwieńczenia w słowie jednego z najważniejszych wydarzeń w nowożytnej historii Polski, sprawiły że odważnie podjęła tę próbę. Zaczęła od prośby o łaskawość Pegaza, a potem poetycko dookreśliła mgielną przestrzeń, w której niespodziewanie wyrosło dziewięćdziesiąt sześć krzyży – odtworzyła realia i przydała im uczuciowej głębi. Wielkie wrażenie wywiera na czytelniku wiersz, w którym graficznie oddane zostały krzyże smoleńskie. Miało to miejsce po tym, jak nagle…/ zakrzywiło się nieba pół-koło,  a potem Świat oddech wstrzymał/ Przyśpieszyło serce./ Zamilkło słowo… Tylko subtelne określenia i lekkość obrazowania mogą wyrazić to, co czuli ludzie, którzy dowiedzieli się o tym fatalnym zdarzeniu. Zawsze pojawi się niebezpieczeństwo spłycenia lub zbyt patetycznego uwznioślenia, zawsze znajdą się interpretatorzy, którzy szukać będą odmiennych ekwiwalentów słownych i uczuciowych i nie zadowolą się prostymi nawiązaniami, opisami lub za daleko idącymi syntezami. Ale autorka znalazła złoty środek, którym jest niezwykła poetycka ekspresja i subtelne obrazowanie, nagła hiperbola i uważne skupienie na szczególe. Także dobór symboliki jest tutaj ważny, a pojawiające się emblematy liryczne oddziałują z niezwykła mocą na wyobraźnię odbiorcy – krzyże, dzwon, róże, gwiazdy, znicze, ołtarz Ojczyzny,…..   – wszystko układa się w ciąg znaczeniowy o ogromnej mocy imaginatywnej. Dramatyczna akcja rozgrywa się w obrębie konkretnych losów, dla których wszystko już się skończyło, wszystko nagle zgasło:  Życie – sekunda w zegarze WIECZNOŚCI./ Czas nam darowany./ Chwila pomiędzy świtem a zmierzchem,/ co w noc gwiazdą spada. Wszakże nikt nie spodziewał się takiego zakończenia podróży polskiej delegacji i nikt nie mógł przewidzieć, że ten dzień na zawsze pozostanie znakiem tamtej tragedii. Oni lecieli do katyńskiego lasu, by pokłonić się nad grobami i połączyć w komunii z pomordowanymi – ludzie różnych poglądów i opcji politycznych, posłowie lewicy i prawicy, prezydent Rządu Polskiego na Uchodźctwie, księża, generałowie, Rzecznik Praw Obywatelskich, Sekretarz Generalny Rady Ochrony Pamięci  Walk i Męczeństwa, Prezes Instytutu Pamięci Narodowej,  Anna Walentynowicz i aktor Janusz Zakrzeński, Prezes Narodowego Banku Polskiego  i wielu jeszcze, pośród których był też Ten, dla którego te wiersze powstały – zaprzyjaźniony z autorką, Andrzej Kremer. Powietrzna maszyna uderzyła skrzydłem w potężną brzozę, spadła z łoskotem, a potem słychać już tylko było krzyk ciszy… W wierszach tych krzyżuje się kilka przestrzeni semantycznych, ontologicznych i poetyckich, a nade wszystko pulsuje stale echo tamtego cierpienia, rozpaczy i ostatniej manifestacji przerażenia. Pojawiają się odniesienia do antyku greckiego, ale też i wiele razy autorka kieruje swoje słowa do postaci znanych z Biblii lub z wykładni religii katolickiej (Anioł Stróż, który nie uchronił nikogo). To wymieszanie wątków i ujęć kulturowych ma zapewne związek z różnorodnością postaci, które zginęły, z wielością ich zapatrywań i manifestowanych przekonań. Przez to wiersze są prawdziwe i autentycznie ekumeniczne, przesycone aurą wielkiej ludzkiej tęsknoty za czystością i pełnią. W obliczu tak gwałtownej śmierci cichną wszelkie spory, gasną dysputy, ludzie zagłębiają się w modlitwie i podążają myślami ku osieroconym dzieciom, żonom i mężom, ku eschatologicznej pustce, która coraz szerzej się otwiera i coraz bardziej przeraża. Płacz niesie ukojenie, ale zamiast kończyć się, potężnieje i potężnieje, odbiera siły i nie pozwala zapomnieć –  Płacz… płacz… płacz…/ Płacz jest Twoją rozpaczą./ Łzy, łzy, łzy… to rzecz ludzka. Ale też i nieludzka, bo ich śmierć przekreśliła piękne plany, znakomicie rysujące się perspektywy – zabrała ich w centrum życiowego wiru, nie pozwalając na realizację szczytnych zamierzeń. Symbolika łzy od czasów romantyzmu zyskała szerszy, kulturowy i filozoficzny wymiar i w takim ujęciu pojawia się też w tomie Karoliny Kusek, nawiązującej do antycznej typologii żywiołów:  Twoja łza – kropla w morzu łez./ Bez nazwiska Twego/ Bez Twego imienia./ Ognia nią nie ugasisz./ Nie ogrzejesz lodu./ Umarłego nie wskrzesisz./ Nie wzruszysz kamienia./ Twoja łza – czarna perła w morzu łez. Wszystko w takim obrazowaniu ma funkcjonalną wartość i wszystko ekspanduje wyobraźnię ku tragedii smoleńskiej, wszystko dookreśla jej sensy i dalekie konteksty antropologiczne.

Ważny w tej książce jest też przekład na język rosyjski, dokonany przez prof. Tatianę Stepnowską, wyważony i znakomicie oddający głębię polskiego oryginału. Po katastrofie samolotu wielu Rosjan łączyło się w żalu z Polakami, wielu przybywało na obrzeża lotniska i składało tam kwiaty. Dzięki wersji rosyjskiej, książka dotrze do naszych sąsiadów i spowoduje zapewne nowe ożywienie intelektualne. Dwujęzyczny przekaz jest także hołdem dla działalności Andrzeja Kremera, budującego mosty pomiędzy dwoma narodami. Przez wieki narastały konflikty, pojawiali się samozwańczy królowie, hetmani i przywódcy polityczni, którzy przyczynili się do pogorszenia się wzajemnych stosunków, a takie wydarzenia jak zbrodnia katyńska, stawały się zarzewiem nowych konfliktów. Były wiceminister pracował na rzecz pojednania i leciał do Rosji w kolejnej misji humanitarnej i politycznej. Karolina Kusek stworzyła jego portret liryczny, w którym nie pojawiają się często konkretne wyznaczniki osobowe, ale całość składa się na przekaz o niezwykłej mocy, wzruszający i odbierający oddech, będący opowieścią wrażliwej istoty o tym, co czuła i czuje, co przeżyła, gdy dowiedziała się o rozbiciu się samolotu i jak reagowała słowem, jak towarzyszyła rodzinom, jak lamentowała nad dziećmi i cierpieniem tysięcy Polaków na całym świecie. Ani razy nie naruszyła powagi żałoby i ani razu nie wkroczyła na obszary zarezerwowane dla najbliższych – choć należała do bliskich przyjaciół, zachowała umiar faktograficzny i stworzyła wizję świata zranionego, ale odradzającego się w dobrych uczynkach i w strofach kolejnych trenów. To jest opłakiwanie, ale uwzględniające realia żywych, to jest wracanie myślą do epizodów z życia Wiceministra, ale też i wskazanie, jaką lekcję powinniśmy wynieść z tych smutnych zdarzeń. To jest też jakby przekaz zza grobu Andrzeja Kremera, uwzględniający jego postawę życiową i interaktywne wchodzenie w kolejne strefy zagrożeń, krystalizujących się poglądów i zawiązujących się płaszczyzn porozumienia. To żywi ludzie muszą wychodzić do innych istot i to tacy pośrednicy, jak on, biorą na swoje barki trud mediacji, wyciągają ręce do dawnych wrogów i stają się znakiem nowego czasu. Tylko wtedy dostrzec można trudną dialektykę zdarzeń tragicznych, które przyczyniają się do rekonstrukcji świata, tylko wtedy zauważamy, że łza zastyga na rzęsach, a prosty, serdeczny uśmiech może odnowić oblicze ziemi:  Łza, gdy nawet w sopel zakrzepnie na rzęsach,/ jest krucha./ Uśmiech to promyk,/ co wymknął się spod deszczowej chmury./ To zwiastun… pogody ducha./ – Uśmiechnij się…/ Po słotnych dniach znów słonko zaświeci./ Gwiazda rozbłyska się w czerni nocy./ Czas ręką serce wyciszy/ i chusteczką z łez otrze Ci oczy./ – Uśmiechnij się… przez łzy… Ten kontekst solarny i astralny nie pojawia się tutaj bez powodu, bo autorka w swojej kreacji stale uświadamia, że jesteśmy cząstką przeogromnej kosmicznej całości, w której dzieje ludzkie zdają się chwilką. Tym cenniejsze jednak jest wyodrębnienie owej cząstki czasowej, wniknięcie w realia świata ziemskiego, krwawo doświadczanego przez wieki i mającego w swoich dziejach wiele absurdalnych śmierci dobrych i szlachetnych ludzi. Tak głębia nocnego nieba i dalekich gwiazd graniczy ze wszechświatem personalistycznym i staje się tą samą transcendencją, tym samym echem przedwiecznego stworzenia. Poetka uświadamiając nam kruchość natury i budowanych przez ludzi struktur, zapisuje zarazem piękne, nowe karty w polskiej poezji epitafijnej, a przy tym unieśmiertelnia owo istnienie, które tak było jej potrzebne i tak nagle stało się tylko echem krzyku. Prawdziwy wiersz ma jednak niezwykłe właściwości, bo tworząc aurę liryczną, ożywia w niej i zachowuje na zawsze gesty i słowa, chwile pierwsze i ostatnie, a nade wszystko staje się wciąż brzmiącym w przestrzeni przesłaniem.  Nikt nie wraca zza zasłony śmierci i nikt nie odradza się nagle w zdruzgotanym ciele, ale taki powrót i pozostawanie w energetycznej mgle, możliwe są w prawdziwej poezji. Jakże szczytnego i trudnego zadania podjęła się autorka i jakże znakomicie udało się jej połączyć biografię z formułą epitafium, jakże delikatnie przeobraziła świat odeszły i pozostały w epitalamium, jakże wzruszające dała świadectwo humanizmu i przyjaźni. Zapewne powstanie więcej książek nawiązujących do tragedii smoleńskiej, starających się przypomnieć osoby, które w niej zginęły. Książka Karoliny Kusek wyznacza im drogę i ustawia zakres artystycznych penetracji bardzo wysoko. Zachowując dla potomnych postać zmarłego, wrażliwego człowieka, budowniczego mostów międzyludzkich, staje się ważkim osiągnięciem poetyckim i nie pozwala zapomnieć…

___________

Karolina Kusek, Pomiędzy świtem a zmierzchem / Между рассветом a закатом, Biblioteka „Tematu”, Warszawa 2011, s. 76.