17 kwietnia 2008. Współcześni poeci polscy, namiętni czytelnicy naszej poezji romantycznej, a zarazem znawcy literatur światowych, nie zapominając o swoich korzeniach, często tworzyli wiersze w których pojawiały się monumentalne postaci, wykraczające daleko poza obręb polskich spraw i ustawiające się w jednym szeregu z największymi kreacjami liryki światowej. Najlepszym przykładem jest tutaj Zbigniew Herbert, miłośnik kultury śródziemnomorskiej, znawca filozofii i duszy ludzkiej, prawdziwy arbiter elegantiarum, może świadomie, a może nieświadomie, prezentujący w swoich dziełach postawę zbliżoną do Sienkiewiczowskiego Petroniusza. Jego centralna postać poetycka – Pan Cogito – jest czytelnym przesłaniem dla całej ludzkości – nie dla jednego małego narodu – władającego skomplikowanym językiem. Prezentuje postawę niezgody a zarazem trudnej harmonii ze światem, kreuje człowieka, który staje śmiało do konfrontacji z wyzwaniami i walczy o wielkość mówiąc: Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu/ po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę/ idź wyprostowany wśród tych co na kolanach/ wśród odwróconych plecami i obalonych w proch/ ocalałeś nie po to aby żyć/ masz mało czasu trzeba dać świadectwo/ bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny/ w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy. (Przesłanie Pana Cogito) Oto sytuacja człowieka naprawdę wielkiego, idącego stale do przodu, zdającego sobie sprawę z zagrożeń i ulotności ludzkich losów. Każdy z nas ma mało czasu, każdy musi szybko dać świadectwo, bo prawa biologii i eschatologii są nieubłagane, bo stale pojawiają się przeszkody, materialne i ludzkie, które potrafi pokonać tylko jednostka wybitna, widząca swój cel i pełna pasji. Świat niechętnie akceptuje tych, którzy wybijają się ponad przeciętność, mnoży zagrożenia, stale poddaje próbom ludzi, którzy dążą, którzy idą przed siebie. Ale przecież, z drugiej strony, taka sytuacja jest niezbędna by mocarz się ukształtował, by zahartował się w walce i siłą ducha, siłą woli dźwignął sam siebie ponad tłumy. Herbert wskazuje, iż potrzebna jest żelazna wola, twardość w obliczu odwiecznej entropii, paradoksalnie niezbędna jest też świadomość kruchości bytu, a nade wszystko odwaga, która – w ostatecznym rachunku – jest najważniejsza i pozostaje w pamięci wraz z centralnym przesłaniem. Przypominają się tutaj bohaterowie jednego z samolotów porwanych przez terrorystów 11 września 2001 roku w USA. Gdy zorientowali się, że przed nimi jest już tylko nicość, że nie ma ratunku dla ich jednostkowych losów, postanowili dać świadectwo całej ludzkości, zawołali mężnie Let’s roll (Ruszajmy) i nie dopuścili do wykorzystania samolotu jako pocisku. Pozostawili swoje żony i dzieci, swoje światy i swoje zamierzenia, ale zawołali: Let’s roll! Takiej postawy, oczywiście na innych planach istnienia, domaga się Herbert od człowieka wielkiego, taki monumentalny kształt mu wyznacza.
W poezji Herberta jest też inna postać, która swoją wielkość odsłania w obliczu przewidywanej śmierci. Wychodzi jej jednak naprzeciw, bo pragnie ocalić swoje człowieczeństwo. Poeta ukazuje człowieka, który podjął decyzję, człowieka, który postanowił zrezygnować z wygodnego i bezpiecznego życia na prowincji imperium i wyjść naprzeciw swojemu przeznaczeniu. Trzymanie się z dala od wiru wydarzeń, unikanie konfrontacji z potęgą władcy, sycenie zmysłów barwą i zapachem sykomoru było wegetacją. Ten Rzymianin przemógł strach i postanowił przeciwstawić się cesarzowi. Nie będzie dłużej stał w chórze chwalców, nie będzie klaskał, nie będzie zabiegał o względy. Wie, że w miejsce ofiarowanego mu złotego łańcucha, zakują go za to w żelazne kajdany. Godzi się jednak na to, bo w ten sposób zachowa swoją godność. Długo trzymał się z dala i schodził z drogi zagrożeniom, ale teraz wejdzie na szlak i ruszy w przeciwną stronę. Jego dobrowolna banicja spowodowała, że świat stracił dla niego urok. Pojawiły się symptomy obłędu, wszystko zaczęło jakby falować w jego świadomości, winnice, drzewa i domy straciły punkt oparcia. Nastąpiło też groźne wzmocnienie rzeczywistych elementów świata, deszcz stał się nieomal szklany, a kwiaty zaczęły pachnieć parafiną. Odeszli też gdzieś rzymscy bogowie i tylko o puste niebo kołacze suchy obłok. To jest opis depresji, która odbiera siły i nakazuje szybko szukać ratunku. Herbert nie precyzuje o jakie czasy chodzi, ani o jakiego władcę, ale powszechność imienia Druzus, z dalszej partii wiersza, na dworach Kaliguli, Klaudiusza i Nerona, pozwala przypuszczać, że chodzi o panowanie jednego z tych cesarzy. Z kolei obecność Tacyta (55-120) przy cezarze sugeruje raczej schyłek rządów Domicjana (81-96). Którykolwiek jednak władca by to nie był, to do każdego z nich odnoszą się słowa Swetoniusza, w tym przypadku przyporządkowane Neronowi: bez żadnego wyboru ani miary skazywał na śmierć, kogokolwiek zechciał i z jakiejkolwiek przyczyny. (Żywoty Cezarów, Wrocław 2004, s. 430.) Z takim władcą ma do czynienia prokonsul, który decyduje się opuścić swoją prowincję. Boi się bardzo tego, co go spotka na dworze cezara, ale nie potrafi dłużej tkwić w bezruchu, który jest innym rodzajem śmierci. Przygotowuje się do wyjścia, rozmyślając o technikach mimikry – od tej chwili będzie ustawiał uśmiech i grymas twarzy, będzie powstrzymywał dolną wargę by nie wykrzywiała się pogardliwie, będzie patrzył „pustym wzrokiem” w dal, a nade wszystko spróbuje zapanować nad podbródkiem, drżącym na widok dowódcy gwardii pretoriańskiej. Wie też, że nie będzie pił wina z cesarzem, bo zbyt wielu czyha na jego życie i raz po raz zatruwa napoje. Postanawia jednak stawić czoła wyzwaniom i oszukuje sam siebie naiwną myślą, że jakoś wszystko się ułoży. Herbert pokazuje tego człowieka w najważniejszym momencie jego życia, kiedy odrzucił strach i podjął decyzję, że stanie do konfrontacji z potęgą cesarstwa. W tej jednej chwili jego bohater urósł do wymiarów gigantycznych, stał się monumentalnym posągiem człowieka, zrywającego pęta, stającego do walki. I choć wie, że to będzie jego ostatni bój, choć wie, że nie będzie decydował o swoim losie, postanawia ruszyć w drogę. Przypomina w tym postanowieniu Jezusa Chrystusa, który także śmiało stanął do konfrontacji z imperium. Mógł zaprzestać nauczania, mógł schronić się w którejś z palestyńskich wiosek, ale jednak jego misja wymagała ofiary, jego nauka o wolności i wyzwoleniu duszy, wiązała się z odwagą ostateczną, z poświęceniem samego siebie na krzyżu. Prokonsul Herberta, tak długo opływający w zbytki, tak jednostajnie żyjący, od uczty do uczty, od zaspokojenia do zaspokojenia, zauważa bezsens swojego życia i wychodzi naprzeciw temu, co ma się wydarzyć. Ma nadzieję, że jakoś wszystko się ułoży, choć tak naprawdę wie, że idzie na śmierć…