BIBLIOTEKA (4)

skanowanie0003-horz1

Przy okazji porządkowania biblioteki znalazłem dwa bardzo znaczące dla mnie numery miesięcznika „Poezja” z 1976 roku. Mniej więcej wtedy, na wiosnę, zaczynała się moja przygoda z liryką. Jeszcze pisywałem rymowane wierszyki, ale już szukałem jakiejś profesjonalnej pomocy, wsparcia osób zajmujących się pisaniem. Najpierw kupiłem w kiosku na osiedlu Kapuściska, gdzie miałem dziewczynę i dokąd regularnie jeździłem, numer czwarty, z podtytułem Uczestnictwo. Po powrocie do domu, w moim małym pokoiku na osiedlu Błonie, zacząłem zagłębiać się w lekturę, ale wszystko wydawało mi się trudne i dziwaczne, dalekie od tego, co do tej pory czytywałem. Po otwarciu nowej biblioteki, nieopodal mojego bloku, obok innych książek znosiłem grube tomy poezji, przede wszystkim rymowanej. Czytywałem wtedy Słowackiego, Byrona, z ogromną fascynacją przestudiowałem wybór wierszy Asnyka, Lenartowicza, Broniewskiego, Grochowiaka, sięgałem też po Dantego, i Szekspira, uczyłem się na pamięć liryków Kochanowskiego, Mickiewicza i Baczyńskiego. Numer „Poezji”, który miałem wtedy w rękach zdumiał mnie i zaciekawił, a jak się potem okazało, prawdziwie uruchomił moją prywatną „lawinę” twórczą. Wiersze Tadeusza Kijonki, Krzysztofa Gąsiorowskiego, Wiesława Kazaneckiego, Krzysztofa Boczkowskiego, Czesława Mirosława Szczepaniaka, Urszuli Małgorzaty Benki, były dla mnie jak ożywczy powiew, chociaż jeszcze buntowałem się też przeciwko nim, starałem się dalej pisać teksty rymowane. Ziarno zostało jednak zasiane, a ostatecznie zwróciłem się ku wierszowi białemu i tworzeniu metafor po lekturze, zamieszczonego w tejże „Poezji” artykułu Jorge Luisa Borgesa pt. Kenningar o poezji islandzkiej i jej niezwykłych przenośniach. Ten tekst, w którym znalazły się pogrupowane w ciągi metafory, spowodował, że usiadłem nad kartkami papieru i zacząłem tworzyć własne złożenia słowne tego rodzaju. Tak uległem fascynacji islandzkimi kenningami i nauczyłem się myśleć obrazowo – powietrze w tej poezji, to dom wiatrów; bitwa to z kolei pieśń lanc albo deszcz czerwonych tarcz; niebo kojarzyło się dawnym skandynawskim poetom z hełmem powietrza i drogą księżyca; moją ciekawość wzbudziły też określenia ptaków, którymi coraz bardziej się interesowałem – kruk to mewa nienawiści i koń czarownicy, a sęp, to krwawy łabędź lub kogut martwych. Określenia ornitologiczne, ichtiologiczne czy szerzej zoologiczne były tutaj bardzo innowacyjne i do tego stopnia mnie poruszyły, że później podobne metaforyzowanie stało się istotą moich wierszy, przynajmniej tych z pierwszego, generacyjnego okresu. Oto jeszcze kilkanaście niezwykłych przykładów: miecz to wilk ran, strzały to gęsi bitwy, ogień to wilk świątyń, topór to ukochany żywiciel wilków, a dalej: szubienica – drewniany koń, lanca – smok trupów i wąż tarczy, dłoń – krzesło sokoła, morze – ziemia łabędzia i pastwisko mewy, statek – renifer królów morza i sokół wybrzeża, krew – strumyk wilków i piwo kruków, ziemia – morze zwierząt i koń mgieł, wiatr – brat ognia i wilk olinowania.

Wielu autorów, których teksty pojawiły się w numerze 4 „Poezji” z 1976 roku, poznałem potem osobiście, a z kilkoma się nawet zaprzyjaźniłem. Samego Redaktora Naczelnego z tamtych czasów – Bohdana Drozdowskiego – poznałem w Oborach w roku bodajże 1989 i miałem okazję z nim dłużej porozmawiać. Lokował się przy niewielkim stawie z wędką i próbował coś złowić, a gdy przysiadałem się do niego opowiadał mi o swoich książkach (których kilka mi podarował), a także formułował liczne opinie o pisarzach i poetach. Z kolei Tadzia Kijonkę poznałem na Międzynarodowych Listopadach Poetyckich w Poznaniu i wiele godzin spędziliśmy razem w autokarach jeżdżących po Wielkopolsce i na spotkaniach autorskich, a po wielu latach poświęciłem mu też obszerny szkic krytycznoliteracki. Moja znajomość z Krzysztofem Gąsiorowskim falowała, bo chciał we mnie stale widzieć tego ostrego chłopaka, którym byłem pod koniec lat siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych, ja jednak szybko wziąłem rozbrat z dawnym, hipisowskim życiem, zacząłem wiele czytać, studiować i pisać, z wyróżnieniem ukończyłem polonistykę, podjąłem pracę nauczyciela języka polskiego w liceum, a potem w wyższej uczelni. Gąsiorowski stale domagał się ode mnie studium na temat jego poezji, ale jakoś nie udało mi się go napisać, za co mścił się odrzucając moje szkice o innych poetach i strasznie wybrzydzając nad tym, co publikowałem w „Życiu Literackich”, w „Miesięczniku Literackim” czy w lokalnych tygodnikach. Dzisiaj uważam, że był bardzo interesującym poetą, niedocenianym i dziwacznie opisywanym – on chyba też miał tego świadomość, bo coraz bardziej zagłębiał się w alienacje, które pogłębiły nękające go choroby. Z przedwcześnie zmarłym Wiesławem Kazaneckim spotykałem się kilkanaście razy w różnych miejscach Polski, ale jakoś bliżej się z nim nie zabliźniłem, doceniając jego ciekawą lirykę, z uwagą patrząc na niego jako na interesującego człowieka. Krzysztofa Boczkowskiego, profesora genetyki i poetę poznałem w Gdańsku, przy okazji wręczania mi Nagrody Czerwonej Róży w 1984 roku, kiedy to ni stąd, ni zowąd, zaprosił mnie na spacer nabrzeżem Motławy. Szybko zorientowałem się o co chodzi i nie dałem się „poderwać”, ale potem miałem też wiele spotkań z tym ciekawym twórcą na niwie literackiej, recenzowałem też jego tomy poetyckie. Z autorów tego numeru miewałem jeszcze okazjonalne spotkania z Andrzejem Tchórzewskim (recenzowałem dla „Nowych Książek” jego tom wierszy), Czesławem Sobkowiakiem, Urszulą Małgorzatą Benką, Józefem Andrzejem Grochowiną, Włodzimierzem Paźniewskim, Tomaszem Soldenhoffem, Czesławem Mirosławem Szczepaniakiem, Jerzym Tomaszkiewiczem, Andrzejem Warzechą (też o nim pisałem do „Nowych Książek”), Janem Kurowickim, Janem Z. Brudnickim, Sergiuszem Sterną-Wachowiakiem. W wolumenie znalazła się też polemika Stanisława Dąbrowskiego ze Stefanem Melkowskim, z którym zaprzyjaźniłem się w latach następnych.

Melkowski, według Dąbrowskiego, zaatakował wtedy Herberta i jego tom Pan Cogito (1974), co spotkało się z reprymendą tego drugiego. Nie mam pod ręką tekstu Stefana i trudno mi dzisiaj to rozstrzygać, ale po latach w kierowanym przeze mnie periodyku „Temat” opublikowałem ogromny szkic tego autora pt. Między tradycją a nowatorstwem o wczesnej twórczości poetyckiej autora Struny światła (1956). Ten szkic był w pełni profesjonalny i wykazujący wartościowe elementy dzieła poety, więc jeśli nawet wcześniejsze studium, opublikowane na łamach „Poezji” miało w sobie sporą dawkę krytyki, została ona zniesiona przez ten tekst. Po latach zostałem Prezesem Bydgosko-Toruńskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, do którego od zawsze należał Melkowski, publikowałem wiele jego szkiców krytycznoliterackich w „Metaforze” i „Temacie”, a także przyczyniłem się do przyznania mu Medalu Jerzego Sulimy-Kamińskiego. Czytając w 1976 roku polemikę pomiędzy krytykami, nie wiedziałem, że z jednym z nich tak blisko w przyszłości się zwiążę, a nawet przeciwstawię się bardzo przeze mnie cenionemu Arturowi Hutnikiewiczowi, który próbował rugować szkic o Melkowskim z mojej książki pt. Przedsionek wieczności (1998), opisującej pisarzy Pomorza, Kujaw i Wielkopolski. Po tak uważnej lekturze numeru czwartego, pojechałem na długie wakacje na Mazury i zapewne przeoczyłem numer piąty i szósty, kupując w tym samym kiosku na Kapuściskach numer 7-8 (128-129) poświęcony w całości pokoleniu „Współczesności”. Znalazłem w nim spore studium Zbigniewa Bauera, a także cały zestaw tekstów: najpierw interwencyjny wiersz Juliana Przybosia pt. Oda do turpistów, a potem dwa teksty polemiczne: Stanisława Grochowiaka Ikar i Ireneusza Iredyńskiego Traktat o kazaniu, ze słynnym zakończeniem: Przyboś to rozumie jako stary proboszcz/ a problem jego w książkach Bernanosa/ gdzie ksiądz nagle czuje podczas rytuału/ wielkie wątpliwości./ Trzeba tu przypomnieć słowa kardynała/ co rzekł był kiedyś do pewnego księdza/ „Mój zacny proboszczu aby kogoś gromić/ trzeba mieć parafię”. Z perspektywy dzisiejszej mojej wiedzy o pokoleniach literackich widzę wartość tej polemiki, ale wtedy zupełnie mnie to nie obchodziło i czytałem te wiersze z lekkim niesmakiem, wydawały mi się zbyt rozwlekłe, za bardzo interwencyjne i dalekie od metaforyki, którą zacząłem uprawiać. Bliższe mi były dwa wiersze Ernesta Brylla, teksty Swena Czachorowskiego, Bohdana Drozdowskiego, Jerzego Harasymowicza, Mieczysława Czychowskiego, Romana Śliwonika, Ryszarda Daneckiego, Mariana Grześczaka, przy czym zdecydowanie odrzuciłem dziwaczne partytury poetyckie Stanisława Czycza. Sporo dowiedziałem się o tym pokoleniu z tekstów krytycznoliterackich Antoniego Chojnackiego, Andrzeja Nowaka, Konstantego Pieńkosza (przyjmie w przyszłości moje wiersze do druku w „Nowym Wyrazie”), Jana Z. Brudnickiego, Jerzego Afanasjewa, Zbigniewa Irzyka, Jerzego Adalberta Jucewicza i Krzysztofa Gąsiorowskiego. Warto też odnotować nekrolog w jakiś sposób związany z moim późniejszym życiem – to informacja o śmierci w wypadku samochodowym Antoniego Słonimskiego (4 VII 1976). Jak powszechnie wiadomo małego fiata prowadziła wtedy Alina Kowalczykowa i w to auto uderzył większy pojazd. Osoba ta odegrała ważną rolę w zniszczeniu mojej habilitacji w 2005 roku, po pomyślnym przejściu kolokwium, ale przyjdzie jeszcze czas na dokładny opis tej sytuacji i domaganie się sprawiedliwości. Warto też wspomnieć, że przy wierszach Ernesta Brylla widnieje jego odręczny autograf, a to za sprawą pewnego spotkania, 22 maja 1989 roku, w klubie Orion na osiedlu Błonie. Poszedłem wtedy z Janem Jakubem Należytym (dzisiaj znanym pieśniarzem) na warsztaty, które miał poprowadzić słynny poeta z Warszawy. Jak się okazało byliśmy jedynymi adeptami pióra i nasze spotkanie przebiegło w bardzo miłej, konstruktywnej atmosferze, choć nasz nauczyciel wydał mi się strasznym, łysiejącym dziwadłem. Pewnie wtedy podsunąłem Bryllowi do podpisania „Poezję” z jego wierszami i zamaszystym pismem zechciał pozostawić w nim swój ślad.

KULTUROWE DZIEDZICTWO

Jerzy Adalbert Jucewicz jest wybitnym pisarzem, regionalistą i badaczem historii najnowszej, ze szczególnym uwzględnieniem wschodnich kresów i losów sławnych ludzi od romantyzmu do współczesności. W tomie pt. Moje Soplicowo, zgromadził obszerny materiał faktograficzny i niezwykle sprawnie opisał swoje barwne życie. Poczynając od wczesnego dzieciństwa i młodości, a potem wskazując kolejne, centralne zdarzenia, stworzył autor książkę, która będzie czytana z wielkim zainteresowaniem i pasją. Jak opowieść Mickiewicza o Soplicowie, przynosi prawdziwe bogactwo sensualne, mieni się licznymi odcieniami, wchodzi często w obszary polemiczne. To właśnie taki rodzaj pisania, który charakterystyczny jest dla tego pisarza, łączący w sobie wartką narrację, elementy biograficzne, plastyczne opisy miejsc i chwil najjaskrawszych. Tak jak to zostało zaznaczone we wstępie, mamy tutaj do czynienia z narracją wielowarstwową, koherentną na wielu płaszczyznach, stale powracającą do kresów i etosu polskości i nie godzącą się na fałsz, butę i zakłamanie. W świetle opisanych zdarzeń Jucewicz jawi się jako intelektualista, który przeżył dany mu czas nieustannie analizując świat i samego siebie, dając portrety ludzi, których spotykał, prawdziwych braci krwi i ludzkich demonów. Jego narracja nie pozwala oderwać się od poszczególnych faktów, każe czytać to obszerne dzieło jednym haustem, z przekonaniem, że wszystko tutaj jest prawdziwe i pełne prawdy o pięknym człowieczeństwie. Nikt nie może podważać tej metody twórczej, która zakłada obecność podmiotu w każdej chwili i miejscu, a wręcz wzbogaca świat swoim nieustannym, uważnym spojrzeniem. Każdy wyjazd na wschód, każda wyprawa w Polskę, każda obecność poza Bydgoszczą, stawały się dla pisarza rodzajem rozbudowanej struktury, którą zapisywał w swoich notatkach, a potem element po elemencie, odtwarzał  z pisarską swadą w Moim Soplicowie.

Gdyby chcieć krótko określić owo dzieło życia Jerzego Adalberta Jucewicza, należałoby wskazać jedno słowo: wiedza. W każdym rozdziale, niemal na każdej stronicy widać, że autor ogarnia ogrom dziedzin naukowych, od historii, poprzez edytorstwo, filozofię, historię literatury, aż do geografii i topografii, socjologii i ekonomii. To trzeba czytać pod określonym kątem, z ołówkiem w ręku – trzeba wyodrębniać kolejne obszary i układać treści w określone ciągi imaginatywne, kierunki rozwojowe i wsteczne. Oczywiście książka ma rygorystyczną konstrukcję, zwarty przebieg fabularny, logiczną budowę wątków i dużych partii, ale dodatkowo daje szansę znalezienia w niej ukrytych nurtów, przeplatających całość i prowadzących do kolejnych celów. Widać w tym szacunek dla czytelnika, który ma prawo oczekiwać od autora współpracy, a nade wszystko zrozumienia wysiłku, który musi mieć miejsce przy tak obszernej lekturze i musi się ekscytować kolejnymi zaskoczeniami. To jest autentyczne osiągnięcie literatury bydgoskiej, w której nie było dotąd dokumentalisty tak odważnego i uczciwego, a nade wszystko sprawnie władającego piórem i potrafiącego przykuć uwagę czytelnika. Ale jest to także znaczące osiągnięcie w obrębie literatury polskiej, szeroko pojmowanej i ocenianej bez względu na miejsce zamieszkania autora. Wyraźnie ustawia się twórca w szeregu takich eseistów i dokumentalistów Wschodu jak Stanisław Vincenz, Stanisław Cat-Mackiewicz, Jerzy Giedroyć, Witold Hulewicz czy Stanisław Makowski. To jest ten sam sposób podejścia do opisywanych zdarzeń i ludzi, to ta sam nutka szlachetnego smutku i zapatrzenia w głębie przeszłości, ta sama mądra literatura.

Głównym bohaterem tej książki jest czas i jego upływ, a także ludzie, którzy pławią się w jego kaskadach, próbują na chwilę uczepić się skały życia, coś wyartykułować, dać jakiś znak, by potem natychmiast oderwać się od podłoża i polecieć wraz z nurtem w przepaść niebytu. Ale książki takie jak Moje Soplicowo utrwalają w słowie owe momenty zatrzymania, stają się dziennikiem niezwykłej aktywności i lat zastoju, kiedy to systemy polityczne tłamsiły ludzi, a byle urzędnik czy funkcjonariusz doprowadzał ich do rozpaczy. Tutaj autor staje wobec potęg i sił niewyobrażalnych, tutaj stara się wskazać jak ważna była jego egzystencja i ile w jego biografii pojawiało się chwil i gestów symbolicznych. Czytelnik łatwo je wskaże, a zarazem umieści je w określonych przedziałach swojego życia lub czasu, przed przyjściem na świat – na pewno nauczy się rozumienia historii i wiary w wewnętrzną siłę, która popycha jednostki do działania i każe im tworzyć monumentalne kreacje. To jest rodzaj biograficznej historiozofii, w której doszukamy się szerszej wizji istnienia, naszego nagłego pojawiania się we wszechświecie i nieustannej walki z destrukcyjnymi żywiołami. Ale chyba najważniejsze z wszystkiego w tym pisaniu jest utrwalanie przez Jucewicza naszego kulturowego dziedzictwo, jakże romantyczne w swojej naturze i bliskie dyrektywom, którymi kierował się twórca Pana Tadeusza przy pracy nad zachowanie tego, co niegdyś było i stanowiło sens egzystencji kilku pokoleń Polaków. Przyjmując tę metodę i ocalając, to co przepadłoby bezpowrotnie, staje się autor kronikarzem jednego życia i biografii swojej generacji, a poprzez nieustające nawiązania, także ludzi, którzy żyli w poprzednich wiekach. Czyni to ze znawstwem i umiejętnością opowiadania, ale – nie stroniąc od gawędy – potrafi zmierzać ku dyskursowi naukowemu i zaskakiwać erudycją. Wspaniała lektura, niezwykle pojemna przestrzeń literacko-historyczna, wielkie doświadczenie czytelnicze i ludzkie – gorąco polecam tę publikację i zapewniam, że czytelnik się na niej nie zawiedzie.

MIĘDZYNARODOWE SYMPOZJUM WIERSZA

12 listopada odbyło się w Galerii Wspólnej w Bydgoszczy Pierwsze Międzynarodowe Sympozjum Wiersza, zorganizowane przez Uniwersytet Kazimierza Wielkiego, Urząd Miasta Bydgoszczy, Miejskie Centrum Kultury i Związek Literatów Polskich. Na to niskobudżetowe spotkanie licznie przybyli literaci, artyści, studenci i uczniowie szkół średnich, żywo reagując na prezentowane treści. Podczas sympozjum wystąpili: Zhao Zhifang (Chiny), Lam Quang My (Wietnam), Danuta Mucha (Uniwersytet Jana Kochanowskiego),Ks. Jan Pomin (UMK) Jerzy Adalbert Jucewicz (Bydgoszcz), Dariusz Tomasz Lebioda (UKW). Sympozjum Wiersza stało się platformą dyskusyjną dla odmiennych poetyk i sposobów artykułowania języka poetyckiego. Impreza będzie się rozrastać i swoim zasięgiem zacznie promieniować na coraz więcej krajów. Zaproszeni poeci zaprezentowali swoje wiersze i przedstawili interpretacje, które stały się podstawą do dyskusji. Było to bezprecedensowe spotkanie kultur, dalekich i kontrastowych, mających dla polskich uczestników spotkania, walor egzotyki i intelektualnej przygody. Ważnym elementem była też konfrontacja lokalnych twórców z zagranicznymi gośćmi, a wagę imprezy podniosły wręczone nagrody i Medale. Jako pierwsza głos zabrała dr Danuta Mucha, która przeczytała wiersz o jej domu z marzeń i podzieliła się ze słuchaczami informacjami na temat nagrodzonego tomu wierszy, z którego utwór pochodzi. Następnie wystąpiła poetka  z Chin Zhao Zhifang, która zaprezentowała szeroką interpretację liryku pt. Dzieci, w którym starała się ukazać ów dramatyczny moment, gdy maleństwa pojawiające się w świecie i gotowe by pełnić jakąś rolę w strukturze społecznej, znikają zabierane przez choroby, stają się ofiarami wypadków lub ludzkiej bezduszności. Z kolei Lam Quang My z Wietnamu czytał i śpiewał po wietnamsku wiersze, w które były rodzajem poetyckiego wyznania wiary i miały w sobie niezwykłą subtelność, jakby zostały stworzone tak samo jak dalekowschodni artyści malowali obrazy na jedwabiu lub bibułce ryżowej. Następnym prelegentem był ks. Jan Pomin z bydgosko-toruńskiego Oddziału ZLP, który przeczytał wiersz z cyklu o bohaterze imieniem Antonio i określił jego poetyckie powinowactwa z innymi kreacjami osobowymi w poezji polskiej. Ciekawym elementem spotkania było też przedstawienie przekładu wiersza rosyjskiego poety Mikołaja Michajłowicza Jazykowa przez Jerzego Adalberta Jucewicza, który właśnie opublikował nową książkę i umieścił w niej tekst tego autora o ojczyźnie. Spotkanie prowadził Dariusz T. Lebioda, który też na koniec przeczytał swój wiersz pt. Kamienie z Central Parku, symbolicznie zamykając spotkanie nawiązaniem do jednej podróży. Sympozjum wniosło sporo egzotyki do Bydgoszczy, a wystąpienia gości z dalekiego Wschodu udowodniły, że twórcy z tamtego kręgu kulturowego są znakomicie zorientowali w tym, co dzieje się w poezji światowej, czytają wielu autorów i potrafią ich właściwie oceniać, tworząc sprawiedliwą hierarchię i prezentując czytelnikom w swoich krajach liczne przekłady. Niżej prezentuję wiersz Zhao Zhifang pt. Dzieci w trzech językach i przetłumaczony z języka angielskiego tekst jej wystąpienia.

         

 他们消失了,转眼

无踪。海浪涌动,卷走的时间

一个个打着卷的涡旋,卷发柔软,

笑容明亮。

 明亮的他们消失了,成片成片。此前

他们是星星,在地球上黯淡的反光

Cherubim,借用了灵魂最初的模样

反光双翼的量子波长

但星星们离地球太远

反光震荡

 打着卷的时间,柔软的天使

反光消失了,消失得太快。

CHILDREN

 They disappeared, swiftly

missing the trace. Coiling waves, whirled-away time

each and every spinning vortex, soft head curls,

bright smiles.

Acres and acres vanished, they of brightness. Before

they were dim reflections of stars on the earth.

Cherubim, borrowed the initial appearance of the soul,

the quantum fluctuations of their light-reflecting wings

reflection fluctuates

 Coils and coils whirled-away time, soft angels,

the reflections of stars disappeared, so swift.

        Trans. by poet and Xuan Yuan

DZIECI

Zniknęły
szybko gubiąc ślad. Zakrzywione fale rozkołysały
w czasie snujące się wiry, miękkie loki
jasne uśmiechy.

Zniknęły pokłady ich jasności. Wcześniej były
na ziemi słabym odbiciem gwiazd.
Cherubini użyczyli pierwszych kształtów ich duszom,
kwantowych fluktuacji ich jasno lśniącym
skrzydłom drżącym odbiciom.

Kręgi i zwoje zawirowały w czasie, ulotne anioły,
odbicia gwiazd zniknęły, tak szybko.

Z języka angielskiego przeł. Dariusz T. Lebioda

Zhao Zhifang

WCIELANIE
UNIWERSALNEJ NIEWINNOŚCI

Klucz do zrozumienia współczesnej poezji leży w samym procesie tworzenia. Nowoczesny wiersz konstruuje przede wszystkim obraz; wyobraźniowa cząstka słów, silniej niż znaczeniowa; wyłania się w momencie powstawania. Słowo staje się nośnikiem niejasnych obrazów z pamięci, multiplikujących się wielowymiarowych znaczeń, własnej logiki metaforycznej, popychanej przez emocje podczas procesu tworzenia, by w rezultacie dać  w i e r s z.  Takie słowo, jak „pierwotny wyraz” u Brunona Schulza, staje się połyskującą aurą, orbitującą wokół znaczeń, tworząc wielką całość, rozpoznawalną w każdym miejscu świata. Wszystkie słowa w tym wierszu wzięły się z bliskości dwóch znaczeń: dzieci i znikania, z dążenia do wskazania wszelkich możliwych połączeń metaforycznych. Tworząc ten utwór starałam się ucieleśnić jakże uniwersalną dziecięcą niewinność. Wieczne dziecko wyłaniające się z oddechu oceanu, świetliste jak gwiazdy, a potem, po zniknięciu, będące tylko żałobnym słowem, cząstką hymnu lub elegii, samą istotą tragicznie idyllicznej sceny. Owo określenie „znikać” przydaje energii i współtworzy to, czym jest „uniwersalna niewinność”, bo to o niej jest te dwanaście wersów krótkiego wiersza, będącego też rodzajem elegii.

Najpierw mamy w utworze do czynienia ze znikaniem, podczas gdy „dzieci” są  „wszechobecne”. Ich brak powoduje skurcz serca, wijący się i wirujący w czasie, a jego upływ jest jak bieg wody, pojawiający się nagle w ludzkiej świadomości i wchodzący w związki semantyczne. Wirujący czas generuje obraz oceanicznego wiru i dramat dzieci ma w sobie ów głęboko pierwiastkowy obraz. To, co poeci chcieliby wyrazić bywa tajemnicą i często czekamy długo by rozjaśniły się poszczególne partie wielkich poematów. Gdy w mojej świadomości lśni ocean, to jest on tylko pojęciem, które spowodowało, że  pierwszy fragment sześciowersowy przerodził się w dwunastowersowy wiersz. A trwało to ponad pół roku. U podłoża wiersza pt.  Dzieci leży spieniony wir i określenie „loki na głowie”, bo każdy przecież pamięta to, co czuł dotykając miękkich loków niemowląt, natychmiast wywołujących uśmiech na ludzkiej twarzy. Tak więc w poezji  rzeczywistość jest cieniem słowa, a nie słowo jest cieniem rzeczywistości. Tak jak pewna znana chińska poetka mam żal, że poezja bywa zbyt jednoznaczna i, na przykład,  mongoloidalność w liryce mojego kraju, akcentowana jest jedynie przez wskazanie prostych, czarnych włosów!  A taki wiersz, jak ten, może powstać tylko w kręgach powiązanym z religią, znających wagę przywołań „anielskich dzieci” – cherubinów. I nie ma tu charakterystycznego chińskiego kontekstu – choć Chiny deklarują ateizm, krzewi się w nich panteizm. Na szczęście postaci cherubinów są uniwersalne, bo poprzez lata ludzie zgromadzili ogromne biblioteki, w których studiuje się dzieła z całego świata. I nie ma znaczenia, czy urodziło się w Polsce, czy w Chinach, energia poetycka powinna pochodzić z różnych zasobów, jeśli tylko znajdzie miejsce i środki by tworzyć potężne wiersze.  Ten utwór jest unikalny w moim dorobku, bo zawiera określenia z języka angielskiego. Chińskie znaki nie są zgodne z literami alfabetu, a raczej przywołują dźwięki i obrazują słowa, trudno jest więc oddać w takim tekście znaczenie: cherubin.

Ból spowodowany przez „zniknięcie” stale wraca, co głęboko mnie zasmuca. Przecież zniknęły pokłady ich jasności. Dlaczego? Bo istnienie ma charakter falowy. Uniwersalna dziecinna niewinność jest w każdym z nas, w każdej chwili. Gdy ona znika, cały świat zapada w mrok i pojawia się pytanie czy jeszcze kiedykolwiek zobaczymy tę jasność, połyskującą jak gwiazdy? One będą świecić na niebie jak odwieczne światła, bo prawdziwie nie umieramy i nasza materia pozostaje pośród kosmosu. Artysta nie może jednak zbytnio fantazjować i utożsamiać wszystkiego w prosty sposób z gwiazdami. Może tworzyć asocjacje, korzystając ze swoich zmysłów, musi pozwalać wnikać do wierszy ogromom mocy mitycznej. Poeta może jedynie wskazywać miejsca przecięcia różnych sfer i mądrze tworzyć nowy mit. To przypomina wizje senne, pośród których światła prawdziwych gwiazd są jak ich odbicia na ziemi. Refleksja staje się najważniejsza i wnosi do wiersza pustkę oraz tajemniczość. Czytelnik może wtedy zaangażować wszystkie zmysły, bo tajemniczość przydaje magii, odsyła wyobraźnię ku kształtom cherubinów. Tak niemowlęta stają się aniołami, „uniwersalną niewinnością”, w postaci cheruba. Czy najczystsze uczucia, czy myśli o duszy i głębokiej miłości muszą kojarzyć się z takimi aniołami? Czy czułość i lęk o kruchość musi kojarzyć się z dzieckiem? Twórca pierwszego wizerunku cherubina musiał żyć w spokojnych czasach, z dala od grzmiących przepowiedni starożytnych proroków. Ale przecież w wizji aniołków jest też coś przerażającego, będącego wspomnieniem cielesnego życia, wirów pośmiertnych, poświaty i kwantowych fluktuacji, zniknięcia i szybkiego zatarcia śladu. Poeci są urodzonymi gnostykami, albo przynajmniej terminują u nich. Ledwie pamiętam archetyp anioła, ale przenika do mojej świadomości pneuma (πνεῦμα), tchnienie ich rzeczywistości. I nie ma znaczenia w tym momencie kształt nowoczesnej poezji, bo misją poety jest być stoickim strażnikiem pradawnych wspomnień, wcielania i uwieczniania ich – to właśnie pozwala stworzyć niepowtarzalny wiersz. Perfekcja jest niezbędna w prawdziwym liryku, który ma być elegijny, ale ma też – co wskazuje Derek Walcott – rejestrować jakiś fenomen socjologiczny. Tylko poeci żyjący prawdziwym życiem zdolni są przywrócić w wierszu „uniwersalną całość”. Nie ma innej drogi…

Z języka angielskiego przeł. Dariusz T. Lebioda

ZHAO ZHIFANG

Poetka, naukowiec, tłumaczka, wydawca, autorka dwóch książek – zbioru wierszy pt. Biała wrona (2005) i prozy oraz liryków pt. Poszukiwaczka  złota (2005). Wydawca i moderatorka rozmów chińsko-japońskich – Dotykając, łącząc i dzieląc. Nowoczesne chińsko-japońskie dialogi (2010) – będących owocem wymiany międzynarodowej. Opublikowała ponad trzydzieści artykułów naukowych w liczących się chińskich czasopismach: Contemporary Foreign Literature, Foreign Literatures Quarterly, Foreign Literature Bi-Monthly, Theoretical Studies In Literature and Art. Z języka angielskiego przełożyła na chiński wiersze  Rona Padgetta (USA), Brendy Hillman (USA), Tima Lilburna (Kanada), Williama Neila Herberta (Szkocja), Murraya Edmonda (Nowa Zelandia), Amjada Nassera (Jordania). Współorganizowała w Pekinie spotkania pisarzy świata w ramach Pamirskiej Akademii Kultur i Sztuk. Jej główne prace translatorskie skupiają się teraz na dorobku Harta Crane’a, Teda Hughesa,  Tomaža Šalamuna i Roberta Minhinnica. Pracuje jako wydawca w Poetry Periodical, najważniejszym piśmie Stowarzyszenia Pisarzy Chińskich. Jest także wydawcą prestiżowej serii przekładów Contemporary International Poetry. Mieszka i pracuje w Pekinie.

LAM QUANG MY (Nguyen Dinh Dung)

Urodził się w Wietnamie. Ukończył Elektronikę na Politechnice Gdańskiej. Po powrocie do kraju, pracował w Centrum Badań Nauki i Technologii w Hanoi. Do Polski przyjechał w 1989 r. Jest doktorem nauk fizycznych i pracował w Instytucie Fizyki Polskiej Akademii Nauk. Pisze wiersze w języku ojczystym i polskim, przekłada literaturę polską na język wietnamski oraz wietnamską na język polski. Aktywnie uczestniczy w polskim życiu literackim, biorąc udział  m.in. w: Warszawskiej Jesieni Poezji, Światowych Dniach Poezji UNESCO, Międzynarodowym Listopadzie Poetyckim w Poznaniu, Krynickej Jesieni Poezji, Międzynarodowej Jesieni Literackiej Podgórza, Produkcji teatralnej „I Miasto przemówiło”(And the City spoke) w Anglii, Polsce i Italii, Międzynarodowym Festiwalu Wiosny Poezji w Wilnie (Litwa), oraz Międzynarodowym Festiwalu „Poeci bez Granic” w Polanicy. Publikował w polskich pismach literackich: „Poezja dzisiaj”, „Literacka Polska”, „Temat”, „Enigma”, „Złote myśli”, „Warsaw Tales” (New Europe Writers Ink), „Znad Wilii” itp…  oraz w wielu czasopismach, gazetach, stronach internetowych, antologiach poetyckich polskich i zagranicznych. W roku 2004 opublikował dwa tomy poezji: „Echo” (Polska Oficyna Wydawnicza) i „Doi” (Oczekiwanie) (Wydawnictwo „Kultury i Informacji” w Hanoi). Jego wiersze były tłumaczone na język czeski i tam publikował tomik pod tytułem „Zabłąkana pieśń” (2008). Tłumaczył na język polski (z Pawłem Kubiakiem) i wydał Antologię Poezji Wietnamskiej od XI w. do XIX w. (Wydawnictwo IBIS Warszawa 2010 r.) Jest Honorowym Obywatelem Gminy Krasne, w Ziemi Zygmunta Krasińskiego i Laureatem wielu nagród m.in. Światowych Dni Poezji UNESCO 2006 oraz członkiem Związku Literatów Wietnamskich i Związku Literatów Polskich.

DANUTA MUCHA 

Polska poetka, naukowiec, krytyk literacki i animatorka kultury. Studiowała filologię rosyjską w Uniwersytecie Festiwal Poezji „Listopad Poetycki”, Nagroda Pracy Organicznej im. Marii Konopnickiej. w Łodzi, w którym potem  pracowała w latach 1980–1983. W kilku krajach opublikowała ponad trzydzieści cztery książki poetyckie, eseistyczne i naukowe. Przetłumaczyła na język hiszpański zbiory wierszy polskich poetów, opublikowane w Hiszpanii i Gwatemali. W 2005 roku uzyskała tytuł doktora nauk humanistycznych w Uniwersytecie Opolskim. Redaktorka periodyku naukowego „Studia Słowianoznawcze”, a także członkini redakcji wielu polskich periodyków literackich. Wykłady wygłaszała na uniwersytetach i w instytucja naukowych w Paryżu, w Brukseli i w Moskwie. Członkini licznych towarzystw naukowych i stowarzyszeń literackich. Pracuje w Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w  Piotrkowie Trybunalskim, gdzie mieszka z rodziną. Laureatka wielu nagród literackich m.in. .Nagrody literackiej im. Ryszarda Milczewskiego-Bruna, głównego wyróżnienia na Najlepszą Książkę Poetycką Roku 2011. XXXIV Międzynarodowego Listopada Poetyckiego oraz Nagrody Pracy Organicznej im. Marii Konopnickiej.

KS. JAN POMIN

Jest doktorem nauk teologicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Tytuł naukowy uzyskał na Wydziale Teologicznym, w Zakładzie Nowożytnej Historii Kościoła. Pracuje w Wierzchucinie Królewskim w Diecezji Bydgoskiej. Wydał następujące tomy poetyckie: Solidarność (poemat) – 1990, Na granicy – 1993, Z innej ziemi – 1994, Głosy światła – 1995, Drzwi – 1996, Wyspa czasu – 1997, Studium podmiotu – 1998, Cienie hamady – 1999, Jantor – 2000, Nowy Jupiter i inne dramaty – 2001, Labirynt wyobraźni – 2003, Imperium kamienia – 2005, Krzyk ziemi – 2006. Zajmuje się ponadto problematyką sacrum w literaturze oraz mitami, głównie greckimi.

%d blogerów lubi to: