BROMBERG (29)

Było słoneczne wrześniowe południe i na niebie rozpromienił się rozległy błękit i biel pierzastych chmur. Józia wracała do domu z piekarni znajdującej się na rogu Szosy Szubińskiej i ulicy Ogrodowej, do której wysłała ją mama. Bujne włosy upięła w kok, założyła niebieski sweterek i granatową spódniczkę, narzuciła na siebie czarny płaszcz i chciała jak najszybciej załatwić zakupy, by wrócić do domu i pomóc matce przy przygotowaniu obiadu. Rano zauważyła, że wychodzący z ich mieszkania niemiecki oficer przyglądał się jej badawczo z obleśnym uśmieszkiem i teraz chciała jak najszybciej zrobić to, co do niej należało, by potem pójść na strych, gdzie ojciec przygotował jej mały azyl, z łóżkiem, stołem, półką z książkami i dwiema szafami. Małe okienko wychodziło na ulicę Strzelecką i widać też było z niego dachy niższych domów. Ostatnio wypatrywała zza białej framugi urodziwego, dobrze zbudowanego kominiarza, którego czasem widywała na ulicach, umorusanego jak bestia piekielna, ale zawsze uśmiechającego się do niej, odsłaniającego białe zęby i mówiącego uprzejmie „dzień dobry pani Józiu”. W nocy znowu męczyły ją koszmary i przebudziła się cała zlana potem, czując, że jej piersi i łono są nienaturalnie twarde. Trochę męczyła się sama z sobą, ale po jakimś czasie zasnęła i dopiero głos mamy wyrwał ją z głębin nowego, tajemniczego snu, w którym pojawił się młody niemiecki oficer z czerwonymi, diabelskimi rogami, dowodzący akcją przy szwederowskim kościele. Podążała szybko i już skręcała w swoją ulicę, gdy nagle minął ją mały, czarny Citroen i zielona ciężarówka marki Opel, z odkrytą platformą ładunkową i kilkoma niemieckimi żołnierzami, siedzącymi na ławkach po obu jej stronach. Zatrzymała się w przestrachu i zza rogu domu patrzyła czy pojazdy oddalą się na bezpieczną odległość, ale niestety zatrzymały się przy jej posesji. Z małego auta wyskoczył Willi z pistoletem w dłoni, przy którym pojawili się od razu żołnierze, ustawiający się w szereg i repetujący karabiny. Wskazał im oficynę Izaaka Abrahama i wszyscy ruszyli ku niej szybkim krokiem, pozostawiając dwóch szeregowców przy samochodzie transportowym. Józia przeraziła się straszliwie, ale przeszła na drugą stronę ulicy i zza krzewów  forsycji zaczęła obserwować to, co działo się przy jej domu.

Niemcy podbiegli do oficyny i głośno krzycząc, zaczęli walić kolbami w zamknięte drzwi. Nikt im nie otworzył, więc zaczęli uderzać mocniej i wykrzykiwać wulgaryzmy, ale i to nie przyniosło skutku. Odwrócili się do dowódcy, a ten wyszedł przed nich, dał im znak ruchem głowy by wywarzyli drzwi i jednocześnie strzelił z pistoletu trzy razy w zamek. Gołębie i kawki przestraszone, z głośnym trzepotem piór, wzleciały nad domy i zatoczyły kręgi ponad pobliskimi ulicami. Kolejne uderzenia i kopnięcia buciorami otworzyły żołnierzom drogę do środka i natychmiast wpadli tam z impetem. Józia miała nadzieję, że pana Abrahama nie było w domu, ale po kilku minutach grupa wyszła z oficyny, popychając przed sobą bosego starego mężczyznę, ubranego tylko w czarne spodnie i białą koszulę, na której zaczęły potężnieć krwawe plamy.  Szydercze śmiechy i wyzwiska rozległy się na ulicy, a najgłośniej wrzeszczał gruby feldfebel, który raz po raz popychał Żyda do przodu, uderzając go w plecy lufą swojego karabinu.

– Ruszaj się żydowska świnio, bo czeka już na ciebie szubienica w naszych koszarach…– wykrzykiwał inny żołnierz, roześmiany od ucha do ucha.

– Wrzućcie go na budę i jedziemy do więzienia… – zakomenderował Willi – ale zanim go rozwalimy, musimy go jeszcze przesłuchać…

– Panie dowódco, jak dostanie solidnie po ryju, wyśpiewa, gdzie ukrywają się inne żydowskie karaluchy…– wykrzyknął gruby.

Przy ciężarówce czterech żołnierzy chwyciło Abrahama, uniosło go w górę i wrzuciło na platformę, jednocześnie żwawo też wskakując na nią. Mężczyzna leżał twarzą ku dołowi, na brudnych deskach, na które zaczęła sączyć się krew z ran, zadanych mu w domu i na ulicy. Serce Józi biło jak oszalałe, a w głowie kłębiły się straszne myśli, powodujące, że czuła się jakby za chwile miała zemdleć.  W pewnej chwili chciała wyjść z ukrycia, podbiec do Williego i poprosić go o uwolnienie pana Abrahama, ale rozsądek wziął górę i wyszła zza krzaków dopiero po odjeździe obu aut i ich zniknięciu w dali. Z przestrachem podeszła do domu i szybko przemierzyła schody prowadzące na piętro, czując zapach smażonej jajecznicy i zaparzonej kawy. Nacisnęła klamkę i znalazła się w przedpokoju, gdzie czekała już na nią zapłakana matka i ojciec, którzy obserwowali to, co się działo na ulicy z okna ich mieszkania. Choć czuła ból w sercu i przerażenie odbierało jej siły, zdjęła płaszcz i nic nie mówiąc podążyła ku kuchni, gdzie na stole umieściła siatkę z pieczywem.

 – To był ten oficer, który u nas zamieszkał… – powiedział ojciec, który podążył za nią i stanął w futrynie kuchennej.

Józia tylko kiwnęła potakująco głową i poczuła, że łzy przesuwają się jej po obu policzkach. Zauważyła jajecznicę na patelni i kawę w kubkach na szafce, przy piecu, ale nagle zrobiło się jej niedobrze i odsuwając lekko ojca, przeszła do łazienki, gdzie zwymiotowała do zlewu. Matka podeszła do niej z białym ręcznikiem i przytuliła ją od tyłu, czekając aż obmyje twarz i wytrze ją do sucha. Razem wróciły do kuchni, ale po chwili skierowały się do pokoju, w którym stał zatroskany ojciec.

 – Widzisz dziecko, co się dzieje – odezwał się do córki – nie mamy wyjścia, musisz szybko jechać do cioci na wieś… tam jest bezpieczniej…

Dziewczyna otarła łzy w oczach chusteczką, którą sięgnęła ze stołu, odczekała jeszcze chwilę, po czym patrząc ojcu prosto w oczy powiedziała:

– Nigdzie nie pojadę… Mówiłam ci przecież tato… Może uda się nam jakoś namówić tego oficera, by uwolnił pana Izaaka…

– Co ty wygadujesz Józiu… – odezwała się matka – nie wychodzi się z otwartą dłonią do warczącego psa, z pianą na pysku…

– No to i tak muszę być z wami, bo tam zapłakałabym się na śmierć z tęsknoty i ze strachu o was…

Matka spojrzała wymownie na męża i jeszcze raz przytuliła córkę, jednocześnie wyciągając dłoń ku niemu. Rossa zbliżył się i też objął ramionami obie kobiety, które nie zauważyły, że i z jego oczu oderwały się dwie łzy.

– Zjedzmy śniadanie… bo ostygnie… – powiedziała matka – musimy próbować  normalnie żyć…

– Przepraszam mamo, ale nie mam ochoty na jedzenie… – powiedziała Józia i po chwili dodała – chcę teraz pobyć trochę sama, więc idę na strych…

Rodzice dziewczyny patrzyli z bólem jak się oddala i szura butami na schodach, ale postanowili jej nie zatrzymywać.

– Nic nie zrobimy kochany – odezwała się kobieta – musielibyśmy całą trójką opuścić miasto, ale tym narazilibyśmy na kłopoty naszą rodzinę na wsi.

– Wychowaliśmy Józię w miłości do nas, a ona przeniosła to uczucie na innych ludzi… – skomentował  Wincenty – Pójdę dzisiaj do Johanna Spatza i zapytam go, czy dopomoże w uwolnieniu naszego przyjaciela…choć pewnie jego żona nie pozwoli mu działać…

– To jest zła kobieta, wielbiąca Hitlera i przekonana o tym, że jego działania są dobre dla Niemców i Polaków… – powiedziała Franciszka, poprawiła na nim biały, koronkowy obrus, po czym odwróciła się do męża i dorzuciła jeszcze – Lepiej nigdzie nie chodź, to bezcelowe… Teraz każdy musi myśleć o swoich najbliższych… Słyszałeś co wykrzykiwali mundurowi i już pewnie powiesili w koszarach biednego pana Abrahama…

– Pamiętaj, ze nadzieja umiera ostatnia, więc może Izaak jakoś przeżyje ten straszny czas…

Tymczasem Willi von Otter odtransportował schwytanego Żyda do koszarów wojskowych przy Adolf-Hitler Strasse 147, a jednocześnie wydał dyspozycje by na razie nie zabijać jeńca. Nagle też poczuł głód, więc udał się do kantyny, gdzie zjadł zupę i drugie danie, złożone z ziemniaków, tartych buraków z chrzanem i mięsa w brązowym sosie. Porozmawiał chwilę ze spotkanymi oficerami o ostatnich sukcesach niemieckiej armii, po czym postanowił wrócić na Strzelecką, gdzie chciał się przygotować do rautu swojego szefa w Ostromecku. Lubił zakładać mundur galowy, choć bał się, że przy przeprowadzce od wujostwa Spatzów mógł być pognieciony albo nawet lekko naderwany, w jakichś miejscach. Wyszedł na dziedziniec i wsiadł do samochodu, nakazując kierowcy powrót na ulicę Strzelecką, gdzie szybko wszedł do mieszkania Rossów, umył się w łazience i zaczął lustrować mundur, który niewiele ucierpiał podczas przeprowadzki. Wziął go razem z wieszakiem i podszedł do zamkniętego pokoju właścicieli, a potem bezceremonialnie otworzył drzwi. Wincentego już nie było w domu, ale Franciszka siedziała w fotelu i patrzyła przed siebie, intensywnie myśląc o ostatnich zdarzeniach. Na widok oficera w podkoszulku, stającego przy futrynie drzwi, skoczyła na równe nogi, jakby zobaczyła samego Szatana i drżąc czekała na dalszy rozwój wypadków.

– Nie bój się… nie bój…– powiedział rozbawiony Willi – moja ciotka mówiła, że jesteś dobrą kobietą… Zatem nie odmówisz mi pomocy… Jadę dzisiaj na raut do posiadłości rodziny szefa, a mój mundur galowy jest nieco pognieciony. Wyprasuj go szybko, to przywiozę ci jutro czekoladę i kawę z naszej kantyny…           

Podał mundur kobiecie i wycofał się do swojego pokoju, gdzie zaczął przeglądać wczorajsze wydanie „Ostdeuchen Beobachter”, w którym pojawił się jeszcze jeden artykuł o krwawej niedzieli obywateli niemieckich w Brombergu, tuż przed wyzwoleniem miasta z rąk Polaków. Dopiero po pół godzinie Franciszka nieśmiało zapukała do jego drzwi i powiedziała, że mundur jest gotowy i wisi w pokoju przy stole.

– Najlepiej będzie jeśli pan go tam założy, bo inaczej znowu się pogniecie…– powiedziała po niemiecku z troską w głosie przez zamknięte drzwi i poszła do kuchni.

Willi wyszedł ze swojego pokoju i podążył do salonu, gdzie szybko przywdział przygotowany przez Franciszkę mundur. Zacisnął mocno pas i spojrzał do lustra jak wygląda, kontem oka zauważając, że właścicielka mieszkania patrzy na niego z przedpokoju.

– Dobrze pani wyprasowała mój mundur… dziękuję i jutro się odwdzięczę… – powiedział nie odwracając się do kobiety i przyczesując włosy czarnym grzebieniem.

– Dziękuję, ale naprawdę nie jest to potrzebne… pomagam wszystkim ludziom z potrzeby serca – powiedziała Franciszka i po chwili odważnie dodała – Pan już tutaj dzisiaj był… widziałam przez okno, że aresztował pan naszego szewca…

– Mam nadzieję, że nie żałujesz tego Żyda… Powinnaś poczytać co nasz führer mówi o tych parchach. Doili was jak kozy przez wieki, tak samo jak Niemców i inne narody. Dopiero genialny i opatrznościowy mąż stanu Adolf Hitler pokazał ludzkości gdzie jest ich miejsce…– powiedział z emfazą.

– Rodzice nauczyli mnie szanować wszystkich ludzi… Nigdy nie interesowałam się polityką – jeszcze raz odważyła się na komentarz kobieta.

Willi zrobił się czerwony na twarzy i już chciał wybuchnąć, ale opanował się i tylko syczącym głosem powiedział:

– Żydowska finansjera doprowadziła do wybuchu pierwszej wojny światowej, bo chciała na niej zbić kapitał… To oni udanie wniknęli w szeregi bolszewików i chcą zdominować cały świat… Führer dawał im szansę przeżycia i popierał idę przesiedlenia ich rodzin do Palestyny i na Madagaskar, ale go wyśmiewali i odgrażali się, że zniszczą Narodowosocjalistyczną Partię Niemieckich Robotników… Nasz przywódca zawsze chciał pokoju, ale żydowscy bankierzy tylko kpili z niego i odgrażali się, że pozamykają nasze konta w bankach, zabiorą pieniądze i dadzą je opozycji. Czytałem w gazecie to wielkie, płomienne wystąpienie naszego wodza w Reichstagu i wtedy wszystko zrozumiałem.

Ostatnie zdania wypowiadał już w otwartych drzwiach z przedpokoju na klatkę schodową, nie odwracając się do tyłu. Kobieta przymknęła za nim drzwi i dość długo stała przy nich płacząc, bo zrozumiała, ze nie ma już ratunku dla pana Abrahama. Powoli, z nogi na nogę, przeszła do kuchni i zaczęła przygotowywać obiad dla męża i córki.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: