Marta stała jak wryta w domu bogacza, zapatrzona w obrazy i malowidła na ścianach, sycąca oczy brązowymi meblami na wysoki połysk i grubymi storami z zielonego aksamitu przy oknach. Jakże obrzydliwy wydał jej się w tych wnętrzach grubawy właściciel, stojący przed nią i wyraźnie gapiący się na jej nogi, piersi i włosy. Rozchyliła nieco uda i wysunęła do przodu prawą stopę, odsłaniając pończochy spod sukni. Lekkim ruchem głowy odrzuciła też rezolutnie grzywkę z czoła i lekko rozdęła usta pokryte karminową pomadką. Dawid wskazał jej drogę i pierwszy podążył do dużego pokoju, a potem usiadł przy ogromnym stole z dębowego drewna. Stała przed nim, czekając na dyspozycje i bojąc się, że mu się nie spodoba, ale mężczyzna nagle uśmiechnął się lekko i powiedział:
– Pani Marto, obowiązków u mnie wiele i nie wiem czy taka wiotka panna im podoła…?
– Mam sporo sił i zrobię wszystko, co pan mi nakaże… – odpowiedziała spuszczając oczy ku podłodze.
Spodobał mu się wyrazisty tembr jej głosu i poczuł dziwne ciepło w całym ciele, jakby jakaś siła napierała na niego i chciała, by ta kobieta pozostała przy nim. Nie mógł wiedzieć, że beng robi wszystko, by Marta wydała mu się czysta, niewinna i zachwycająca. Przerażony i onieśmielony, już chciał zrezygnować z jej usług, gdy nagle otworzyły się drzwi do buduaru żony i stanęła w nich Mirełe odziana jedynie w różową podomkę z jedwabiu, haftowaną w kwieciste, chińskie wzory. Spojrzała taksującym wzrokiem na Martę i jakby była pozytywnie zaskoczona jej urodą, a nie wiedząc przy tym, że i na nią napiera beng.
– To jest ta siksa, którą chcesz u nas zatrudnić…? – powiedziała bezczelnie, a obchodząc dookoła przybyłą kobietę, cmoknęła z uznaniem ustami i nieoczekiwanie szepnęła teatralnie – Zawsze lepiej mieć przy sobie piękne istoty… Dosyć naczytałam się u Hugo i Balzaka o ślepych, garbatych i kulawych ludzkich demonach. Przyjmij ją, to odciąży mnie przy dzieciach, tyle tomów Komedii ludzkiej mam jeszcze do przeczytania…
Powiedziawszy to, jeszcze raz obrzuciła wzrokiem dziewczynę, machnęła filuternie rękawem podomki przed jej buzią, odwróciła się i biorąc z biblioteczki gruby tom oprawiony w skórę i złocony na grzbiecie, pomknęła do swojego wykwintnie umeblowanego buduaru, graniczącego z sypialnią. Dawid znowu chciał wyprosić młodą kobietę z domu, ale pomyślał o Aronie, Sarze, Samuelu, Miriam i Josełe i dziwiąc się sam sobie powiedział:
– Musisz być codziennie o piątej rano… zaprowadzę cię do naszej kucharki, która powie ci jakie będą twoje obowiązki… Nie możesz się malować jak strach na wróble i musisz przychodzić skromnie ubrana, najlepiej w szarej sukni z kretonu. Masz tutaj dwa banknoty i kup sobie dzisiaj to, co trzeba, a pamiętaj, ze nie możesz łączyć w ubiorach wełny z płótnem, by nie obrażać pamięci kapłanów Świątyni Jerozolimskiej. Wyciągnął z portfela dwa nowiutkie bilety, jeden brązowy, a drugi niebieski i powiedział:
– To twoja pierwsza pensja, setka z Poniatowskim i dwadzieścia złotych gratis z Plater na skromną suknię, fartuszek, tudzież czarne buty na prostej podeszwie… Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz i pieniądze nie pójdą na marne…I weź sobie kilka cukierków z tego kryształu, bo widzę, że wciąż na nie zerkasz… Ja i tak nie mogę ich jeść, a Mirełe rzadko kiedy po nie sięga.
Marta poczuła się nieswojo, bo myślała, ze Dawid patrzy tylko na jej nogi i piersi, kontempluje jej kształty i urodę, natychmiast też zrozumiała jak przenikliwego człowieka ma przed sobą i jak groźnego przeciwnika. Beng przyglądał się temu z rozbawieniem, bo widział już ciąg dalszych zdarzeń, postanowił jednak odsunąć się na jakiś czas od Marty i pomknął ku swojemu kolczastemu mieszkaniu, by jego czarny pan go nie dopadł. Dziewczyna z lękiem sięgnęła po banknoty i skromnie wzięła jednego grubego cukierka z kryształowej patery, po czym wstała, dygnęła skromnie i już chciała wyjść, gdy Dawid sięgnął po papierową torebkę, leżącą na małym stoliczku i wsypał do niej pół zawartości kryształowej misy. Bezceremonialnie wręczył cukierki dziewczynie i poprowadził ją do kuchni, gdzie gruba kucharka Olga z Odessy, długo instruowała ją, co będzie musiała robić w domu Cohnów.
Dopiero po godzinie wyszła z posiadłości żydowskiego fabrykanta i od razu skierowała się do wielkiego domu towarowego przy rogu ulicy Gdańskiej i Dworcowej. Pamiętała, że jej matka wcześniej mówiła o tym składzie „M.Conitzer & Söhne”, a ulice nazywały się Danzigerstrasse i Banhofstarsse. Sprawnie obsłużona, szybko kupiła co trzeba i z dwiema papierowymi torbami ruszyła do domu. Po drodze przystanęła jeszcze przy pomniku łuczniczki, usytułowanym przy wielkim gmachu teatru miejskiego. Ostatnio sporo słyszała o tym przedstawieniu nagiej kobiety, wzbudzającym wielkie kontrowersje, szczególnie pośród katolików. Teraz stała przed nią i patrzyła na jej piersi i łono, analizowała uda i ramiona, porównując ze swoim ciałem. Uskrzydlona nowym angażem i dumna z tego, że zarobiła tak dużo pieniędzy, patrzyła na łuczniczkę niemieckiego rzeźbiarza z niesmakiem.
– Gruba i mięsista… – pomyślała z przekąsem – A te jej małe piersi jakie dziwaczne…Uda i tyłek jak u mężczyzny…
Stale nosiła w pamięci obraz swojego pięknego, wiotkiego ciała, które mogłoby zachwycić wielu młodych i starszych mężczyzn. Rozpalona do czerwoności wydarzeniami tego dnia, ruszyła ku górnemu tarasowi miasta i niebawem już skręcała ku ulicy Strzeleckiej. Nagle zapragnęła straszliwie mężczyzny i pomyślała, że jej ciągłe dziewictwo jest wielkim kłopotem. Nie mogła wiedzieć, że beng wyszedł znowu z kolca i splątał jej drogi z trasą powrotu kominiarza. Nie dbała o to, czy zielonooki młodzieniec celowo czekał na nią przy rogu i gdy go zobaczyła, natychmiast podjęła decyzję.
– Znowu spotykam piękną panią Martę… i serce mi wali jak dzwon… – powiedział umorusany czernią na twarzy kominiarz.
– Jakie to dziwne… – uśmiechnęła się do niego Marta, wiedząc, że stale na nią czatował w różnych miejscach – Dzisiaj mam dobry humor i chętnie z panem napiję się herbaty. Zapraszam do mnie o godzinie dziewiętnastej, mama idzie do pracy w fabryce czekolady, to będziemy sami…
– I opowiesz mi Martuniu o tej twojej randce… – zapytał mężczyzna drżącym głosem.
– Tak Bronku… tylko umyj się dokładnie, bo wyglądasz jak Szatan z opowieści proboszcza Rólskiego, z parafii szwederowskiej… – powiedziała dziwiąc się samej sobie.
Kominiarz prawie zemdlał z wrażenia, ale po przyjściu do domu umył się dwukrotnie, tak by żaden płatek sadzy nie został na jego włosach i ciele. Natychmiast też zalśniła w lustrze jego niezwykła, męska uroda, mocarne ciało, wielkie piersi i bicepsy, a do tego niezwykle umięśnione uda i męskość sporych rozmiarów. Zanim dotarł do domu Marty przy ulicy Strzeleckiej, kupił w sklepie przy ulicy Pięknej butelkę słodkiego wina, pudełko czekoladek nadziewanych kremem kakaowym, wafelki ze słodką, malinową masą i tak wyposażony ruszył ku niej. Po paru minutach zapukał do drzwi na pierwszym piętrze, ale nikt mu nie otwierał. Ponowił pukanie i znowu nie było reakcji, więc nieśmiało nacisnął klamkę i drzwi odsunęły się, lekko skrzypiąc. Wszedł bezszelestnie, nie wiedząc co się dzieje, ale nagle z dalszego pokoju dobiegł głos Marty:
– Zamknij drzwi na klucz i chodź tutaj…
Zrobił szybko co mu kazała i z duszą na ramieniu podążył ku pokojowi, z którego dobiegł głos. Przy wejściu do niego stanął jak wryty, bo w wielkim łożu zobaczył Martę, leżącą na pościeli i odzianą tylko w koronkową, amarantową bieliznę. Natychmiast zaczął zrzucać swoje ubranie, rozwiązywać sznurówki butów i tylko w białych majtkach położył się obok niej. Obróciła się na bok i zaczęła go namiętnie całować, jednocześnie dotykając nabrzmiałe wzgórze u zbiegu ud. Zatopił się cały w tej chwili, zaczął ją rozbierać, jednocześnie całując piersi i uda, dłonie i stopy. Ona też utonęła w jego pieszczotach i odpowiadała na nie żywiołowo. W pewnym momencie, gdy poczuła, że zaczyna sondować palcem jej najtajniejszy zakątek, odwróciła się od niego i powiedziała…
– Nie bądź taki szybki… spokojnie, mamy dużo czasu, bo mama wróci z pracy dopiero jutro w południe…
Uśmiechnął się i zaczął całować jej pośladki, obiegać je wilgotnym językiem, przesuwać się ku zagłębieniu na dole pleców. Potem objął ją ramionami i próbował wsunąć się między uda od tyłu, ale wyczuł, że ona wciąż nie jest gotowa, więc położył się na wznak i zaczął ciężko oddychać. Odwróciła się do niego i zaczęła go delikatnie całować w usta, a potem obcałowała jego piersi, brzuch, uda i nagle pochwyciła w usta jego ogromną, nabrzmiałą męskość. Pieściła ją długo, aż z lękiem poczuł, że za chwilę osiągnie szczyt rozkoszy i biały sok z jego ciała znajdzie się w niej. Tak bardzo zapragnął być już w niej, ale wciąż czuł, ze zgrabne uda się zwierają i nie pozwalają mu znaleźć się w wytęsknionej głębi.
– Spokojnie… – muszę się tobą nacieszyć… Całuj mnie i dotykaj, bądź lekiem na całe zło świata… – powiedziała czule, a po chwili dodała – I pieść mnie delikatnie tam… Zrozumiał w mig co miała na myśli, zbliżył usta do jej łona i czując jego wspaniały zapach, zaczął całować i zagłębiać się językiem w różową przepaść. Słyszał jęki, a w pewnym momencie zrozumiał, że Marta zaczyna szczytować i jeszcze mocniej zaczął ją pieścić, dotykać piersi i ud, masować plecy i pośladki. Walczyli tak ze sobą długo, a potem nagle razem zapadali w godzinny sen, by się obudzić i od nowa zacząć walkę. Dopiero nad ranem Marta wstała z łóżka poszła do łazienki i po jakimś czasie wróciła z dwoma dużymi ręcznikami frotte, które rozpostarła na łóżku. Kominiarz domyślił się o co chodzi i z lękiem spojrzał na swoje przyrodzenie, które nagle opadło z sił. Marta pojęła, co się stało i zaczęła go całować, obiegać językiem, raz jeszcze powodując, że nabrał mocy. Nie czekając, weszła na niego i zaczęła poruszać się rytmicznie, wyraźnie manifestując ból. Przewrócił ją na plecy i silnym pchnięciem wsunął się w nią. Krzyknęła z bólu, ale przyciągnęła go mocno ku sobie i pozwoliła by poruszał się dziko w przód i w tył. Już zbliżał się do kolejnego szczytu, ale Marta udała nowy przypływ bólu, czujnie odepchnęła go od siebie i spowodowała, że niesienie znalazło się na pościeli. Objął ją ramionami i natychmiast, w ułamku sekundy zasnął, nie wiedząc co się dzieje. Ona odczekała kilka minut, przycisnęła okrwawiony ręcznik do łona i powoli wstała z łóżka, kierując się do łazienki. Tam obmyła się dokładnie, założyła bawełniane majtki. Do których wsunęła sporo waty i ruszyła do drugiego pokoju. Położyła się na kanapie i przykryła grubym kocem. Sen nadszedł od razu i pociągnął ją ku jakimś błękitnym dalom, ciepłym morzom i zielonym pasmom nierealnych gór. Rano obudziła kominiarza, pocałowała go jeszcze raz w usta, ruchem głowy wskazała mu ubranie, a gdy założył je na siebie, odprowadziła go ku drzwiom mieszkania. Czuł się dziwnie, nagle odrzucony, pragnący jej nieustanie, ale poddał się wszystkiemu bez szemrania i powoli wyszedł na klatkę schodową. Marta zamknęła drzwi, wróciła do dużego łóżka i przespała jeszcze dwie godziny, po czym wstała i zaczęła się przygotowywać do wyjścia do nowej pracy.
Skomentuj