SEN XIX

Na zachodniej stronie strzeliste szczyty górskie przechodziły w wielkie miasta anielskie, jakby ulegały realnej metamorfozie i łagodnie zmieniały się w miliony budek i cel, pokoików budowanych na planie rombu albo trójkąta. Jakież wielkie rojowiska aniołów fruwały wokół nich, ileż barw mieniło się i mutowało w jednej chwili. Tysiące wież i wieżyczek, kolumn z otworami i jakby zwisających z różnych miejsc kawałków pszczelich plastrów, wszystko razem tworzyło wielki organizm, jakąś architektoniczną fantazję, której by nie wymyślili ani budowniczowie średniowiecznych katedr, ani Gaudi. Wieżyczki były białe albo złote, czasem żółte  a kiedy indziej zielone. Nie brakowało też barw pastelowych, różu, błękitu jakichś odcieni seledynu albo karminu, wszędzie wiele okrągłych okien, wszędzie balkoniki z kolumienkami, wszędzie amfilady, wiszące w powietrzu krużgankowe ścieżki z lampionami i różnokolorowymi światełkami. I te roje, jak ziemskiej szarańczy, te stada, niczym szpaków albo wróbli, te niewielkie grupki i wreszcie te punkty samotnych skrzydlatych tworów. Wszędzie z oddali dobiegający lekki szum, łopot skrzydeł, nieustający szmer lotek bijących o powietrze. Zarówno z jednej strony doliny, jak z drugiej piętrzyły się góry, łagodnie schodzące w dolinę wielkimi halami, ogromnymi przestrzeniami traw i ziół, różnokolorowych łąk i pastwisk niebieskich. A ze szczytów strzelające w górę zamki i zamczyska, stanice anielskie, miasta i wsie anielskie, wszystko razem stanowiło jakąś niewyobrażalnie malowniczą całość, wszystko zbiegało się pośród łąk i wszystko z nich podążało ku strzelistości, ku pięknu architektury anielskiej. Tylko Pan – myślałem – mógł stworzyć coś tak cudnego i odmiennego od tego czym żyją ludzie w swojej rzeczywistości. Spojrzałem ku trzem aniołom stojącym na łące, tuż nieopodal mego miejsca. Rozmawiali ze sobą bez słów, żywo gestykulowali i wymieniali bardzo szybko myśli. Przyciągnąłem ich przestrzeń ku sobie i usłyszałem coś, co wprawiło mnie w osłupienie…

Dodaj komentarz