ŚWIAT STAROŻYTNY (VII)

Myśląc o starożytnych Grekach, postrzegamy ich nieomal jak twory mitologiczne, odrealnione, odgrodzone tak wielką taflą czasu, że aż trudne do wyobrażenia. Patrzymy na ich wizerunki na talerzach i wazach czarnofigurowych , na flakonach do perfum i puszkach czerwonofigurowych, odkrywamy oblicza ze składanych od nowa mozaik, zadziwiają nas twarze i gesty na odrestaurowanych malowidłach. Wszystko to razem układa się w ciąg kulturowy, pełen filozofii i retoryki, proporcjonalnego piękna rzeźb i budowli, połyskującej złotem starożytności, wypełnionej tworami mitologicznymi i bóstwami, noszącej znamiona pierwotnego raju. Któż tam zastanowi się nad cierpieniem piechura, który idzie drogami z Mescenii lub Lakonii do Aten, a po drodze cierpi straszliwie z powodu odcisków. Przebija je cierniami, polewa winem, próbuje iść dalej, mimo dotkliwego bólu. Zanim utwardzi skórę stóp, zanim dotrze do Koryntu i wsiądzie na statek, zatrzymuje się wiele razy, opatruje nogi, a łzy pojawiają się w jego oczach. Kto zamyśli się nad losem niewolnika, przykutego do wielkiego wiosła na okręcie, płynącym z ładunkiem wina i oliwy – dajmy na to – z Kydonii na Krecie, do Mityleny na Lesbos. U niego te nieszczęsne odciski wciąż pojawiają się na rękach, a twarz, kark i plecy są tak spalone słońcem, że przybierają kolor hebanu. Kto pomyśli o zranionych w walce żołnierzach, których rany wciąż jątrzą się, śmierdzą i ropieją – o żołnierzach cierpiących w ciągu dnia z powodu upału i w nocy, z powodu chłodu. Czy komuś przyjdzie na myśl by zastanawiać się nad wypuszczaniem gazów przez ówczesnych mieszkańców wielkich pałaców i zwykłych domów? Znamy idylliczne i pasterskie przedstawienia Grecji, ale za nimi kryją się realne ludzkie (czytaj: smrodliwe) ciała i dramaty, potęgowane poczuciem przegrania, tajemnicy i zależności od decyzji bogów. Z iloma dziwnymi rzeczami mieli oni wtedy do czynienia i ileż zagadek czekało na rozwiązanie. Dlatego najwięksi myśliciele greccy, tworząc wielkie systemy filozoficzne, zatrzymywali się nad tym, co zwykłe, co zastanawiające i pytali o wszystko – bez jakichkolwiek obyczajowych zahamowań.

Ludzie tamtego czasu jedli i pili, a potem odchodzi na bok „za potrzebą” i nie zastanawiali się nad tym jak to jest, że płyny i pokarmy dostarczane ciału poprzez usta, wypływają i wydostają się, w zmienionej formie, w innych naturalnych otworach. Trzeba było mieć umysł Arystotelesa by pytać: Dlaczego mocz robi się tym bardziej przykry w zapachu, im dłużej bywa przetrzymywany w pęcherzu, stolec natomiast mniej? Czy dlatego, że przetrzymywany ulega bardziej odwodnieniu – odwodnienie zaś jest mniej podatne na gnicie – mocz zaś gęstnieje, a świeży jest podobny do pierwotnego napoju. (Arystoteles, O smrodach 1 [w:] Zagadnienia przyrodnicze, przeł. L. Regner, Warszawa 1980, s. 160.) Widać prawie wszystko interesowało nauczyciela Aleksandra Macedońskiego, a jego pytania wcale nie były bez sensu. Założywszy, że ciało w tamtych czasach było mało poznane, wszelka przemiana wody czy wina w cuchnącą, żółtawą ciecz, musiała budzić zdumienie. Właśnie – Arystoteles przypomina, że starożytni Grecy, tak jak ludzie każdego czasu, musieli wydalać zużyty pokarm i musieli pozbywać się moczu. A stąd już tylko krok do historii urządzeń sanitarnych, takich jak ubikacja z bieżącą wodą. Już Sumeryjczycy używali jej do pozbywania się nieczystości, a dbający o czystość Grecy, konstruowali przemyślne pomieszczenia dla wielu ludzi naraz, pod którymi przepływała woda i zabierała ze sobą fekalia. Spotkania w takich ubikacjach miały też charakter towarzyski, można było przy okazji porozmawiać o ostatnich wydarzenia, o wielkich upadkach i wzlotach, o możliwościach zarobienia pieniędzy i sprzedania jakichś towarów. Takie przedłużone siedzenie w tych pomieszczeniach, powodowało, że ludzie całkowicie się wypróżniali i nikogo nie peszyły mało eleganckie odgłosy. Dzisiaj jakby o tym zapominamy i wszystko robimy w biegu, nie dajemy czasu naszym ciałom na regenerację, pozbycie się toksyn i produktów przemiany materii. Obok tych czystych i dbających o siebie ludzi, sporo było też w czasach starożytnych niechlujów, brudasów, roznoszących choroby włóczęgów i pomyleńców. Może dlatego Arystoteles pyta dalej i wyrokuje: Czy przyczyną smrodu jest to, że wydzieliny nie zostały strawione? Dlatego również pot niektórych ludzi i w niektórym czasie bywa cuchnący, zwłaszcza tych, u których taki pot nie zawsze występuje w następstwie choroby. Również wiatry i wymioty tych, którzy źle trawią, mają woń odrażającą. Ta sama przyczyna powoduje cuchnięcie w mięsie i w tym, co zamiast mięsa przysługuje innym stworzeniom. I tutaj bowiem bywa u niektórych wydzielina niestrawiona. Ta więc, gdy gnije, jest przyczyną cuchnięcia w ciałach żyjących i martwych. (Tamże 4, s. 161) Wiele w tym prawdy i liczne ludy na świecie kładą nacisk na to, by prawidłowo oczyszczać swoje ciało – Hindusi i Chińczycy upatrują w tym nawet samej istoty zdrowia. Nieszczęściem współczesnego człowieka jest nieustanna sytość, dostarczanie pokarmu, nawet, gdy nie jest on organizmowi potrzebny. Tymczasem w starożytności ludzie często głodowali i pozwalali by organizm trawił wszystko, co jest w nim zbyteczne, co może mieć zły wpływ na kondycję, jakość i długość życia.

Ileż prawdy o świecie greckim jest w rozważaniach Arystotelesa O smrodach – ileż pojawia się w nich ważkich zdań, świadczących o obyczajach starożytnych. Jak wszystkie ludy południowe, jedli oni sporo czosnku, a jego woń roznosiła się dosłownie wszędzie i nie była przyjmowana z taką odrazą jak dzisiaj. Stagiryta zadaje nowe pytanie: Dlaczego, gdy ktoś zajada czosnek, mocz zalatuje nim, gdy się natomiast je inne potrawy, które mają silny zapach, mocz nie zalatuje nimi? (Tamże 6, s. 162.) Niby to proste pytanie, ale w tamtych czasach rodziło wiele kontrowersji, a i sam Arystoteles odpowiadał na nie dość mgliście i pokrętnie. Idąc dalej – pytał o inne przykre zapachy: Dlaczego usta tych, którzy nic nie jedli, lecz są na czczo, wydają silną woń – co się nazywa wonią postu – gdy zaś coś zjedzą, wtedy już nie, mimo, że powinni by bardziej? (Tamże 7, s. 163) Dalej jest skomplikowany wywód na ten temat, który oczywiście nie wytrzymuje konfrontacji ze współczesną wiedzą, ale liczy się przecież to, że podejmowano taki próby, że chciano zrozumieć funkcjonowanie ludzkiego organizmu. Arystoteles wszystko próbuje tłumaczyć procesami gnicia i tak też jest w przypadku kolejnego pytania, a zarazem odpowiedzi: Dlaczego pachy zalatują najgorzej ze wszystkich miejsc na ciele? Czy dlatego, że są najmniej przewiewne? Przykry zapach w tych miejscach pochodzi najbardziej stąd, że z powodu zastoju wilgoci następuje gnicie. Czy może dlatego, że pachy są pozbawione ruchu i ćwiczenia? (Tamże 8, s. 163) To, co dzisiaj jest zmorą zatłoczonych autobusów, kolei i wszelkich dusznych zgromadzeń, było także kłopotliwe w starożytności.  Nie wszystkich stać było na kąpiel i regularne mycie ciała, stąd intensywność woni w tamtym czasie musiała być silniejsza, czasami wręcz obrzydliwa i odstręczająca. Wiemy, że nawet władcy cuchnęli, a żołnierze nieomal przenikali wonią koni i siodeł, byle jakiego pokarmu, czosnku i wina. Nieco zabawnie brzmi dzisiaj jeszcze jedno pytanie Arystotelesa, tym bardziej, że i objaśnienie jest rozweselające: Dlaczego woń oddechu u ludzi krzywych i garbatych jest bardziej przykra i nieznośna? Czy dlatego, że okolice płuc są ściśnięte i odbiegają od kształtu prostego, wobec czego nie są łatwo dostępne dla powietrza, natomiast wilgoć i oddech uwięzione wewnątrz ulegają gniciu. (Tamże 10, s. 163) Raczej sytuacja życiowa, brak środków i możliwości utrzymania higieny wpływały na to, że tacy ludzie cuchnęli bardziej od innych. Patrząc na wielkie amfory z wizerunkami Greków, czytając Iliadę czy Odyseję, nie zastanawiamy się nad tymi, jakże ludzkimi, aspektami egzystencji. Może warto byłoby stworzyć monografię starożytnych zapachów – smrodów i pięknych woni, które tak jak wielka cywilizacja, rozwiały się pośród czasu i przestrzeni. Byłoby to jednak przedsięwzięcie bardzo trudne i wymagające wielkiej erudycji, wiedzy o sprawach wzniosłych i małych, o ludziach na tronach i w prymitywnych domostwach, a nade wszystko o zwyczajach i obrzędach, o życiu codziennym i nieustającym pędzie ku przeznaczeniu. O wiatrach Platona lub Heraklita i o zapachu z ust Filipa lub Peryklesa, o pachach Leonidasa lub Tukidydesa, o wonnych olejkach, skrywających braki w higienie niektórych greckich piękności i o odorze zwierząt hodowlanych oraz niektórych mitologicznych bestii. Chyba tylko bogowie byli wtedy bezwonni…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: