ANDRZEJ SIKORSKI

Andrzej Sikorski zadebiutował w 1980 roku arkuszem poetyckim pt. Listy, wydanym w serii ósmej „Pokolenia, które wstępuje”. Już wtedy dał się poznać jako poeta wykraczający swoją osobowością, skalą obrazowania i wrażliwością na nadużycia systemowe, poza ramy młodopoetyckich przetasowań. Jak się okazało świat wykreowany w listach, owa sielska kraina przesycona liryzmem i smutkiem, bajkowa, nieco tandetna, jak z wiszącej nad łóżkiem makatki, stała się obszarem poetyckich penetracji przez czas dłuższy i zaowocowała tomikiem obszerniejszym (Prawie wszystkie listy). Aura tej przedziwnej krainy, jej zagadkowość i tajemniczość tchnęła także z kolejnej książki Sikorskiego, zatytułowanej Ślimaczy  dzwonnik (1985). Była to – jak zwykle u autora – ocierająca się o pogranicza prozy poetyckiej, opowieść o wiejskim głupku Grzegorzu, obserwowanym i podglądanym przez wspólnotę młodych chłopaków. Ślimaczy dzwonnik, to właśnie wspomniany wykolejeniec, zepchnięty na margines społeczności, popychany, ale i podziwiany przez dzieci. Ale Grzegorz, w narracji Sikorskiego, był też przedziwnym magiem, zaklinaczem rzeczywistości, który posiadł o niej wiedzę absolutną i nie rozumiany przez otoczenie, zamknął się w sobie, niczym ślimak w skorupie. Wokół niego ogniskują się wszystkie wioskowe wydarzenia. Grzegorz zdaje się być głównym celebransem w teatrze nadchodzących świąt i zarazem dyrygentem upływającego czasu. Cykl przemijania pór roku to jeden z kilku ukrytych szyfrów tej poezji. Bohaterowie liryczni Sikorskiego zanurzeni bez reszty w czasie i przestrzeni, od nich uzależnieni, są zarazem ich współtwórcami, organicznymi filarami, na których godziny i odległości się wspierają. To jest liryka pozornie prostych symboli, nie przeładowana semantycznie, czerpiąca swoje soki z przedmiotów codzienności, „zwykłych” zwierząt, roślin, pejzaży. Wszystko to jednak: ptaki, drzewa, trawy, świerszcze, muszle, psy i gwiazdy, uczestniczy w rozgrywającym się spektaklu trwania, wzajemnie się przeplata i przez bliskie sąsiedztwo, wzbogaca się o nowe sensy. Ptak Sikorskiego to niezwykły gawron, sikorka czy skowronek, to wysłannik owej legendarnej krainy sielskości, w którym oczy dziecka widzą plątaninę cudowności, strachu i niezrozumiałej lotności – podobnie jest z drzewami, trawą, ziołami. Tak jak poeci Nowej Fali, Sikorski zdaje się udowadniać, iż najpełniejsza więź, to więź wytworzona w jedności zbiorowych przeżyć. W Ślimaczym dzwonniku uwidacznia się także wyraźna opozycja między Grzegorzem a grupą wiejskich chłopców, pędzących beztroski żywot, spoglądających jedynie ze strachem na przydrożnego Chrystusa i twarde, spracowane dłonie ojca. Dorośli, jeśli już pojawiają się w tym świecie, to są w nim jak deus ex machina, najczęściej uwalniając Grzegorza od brzemienia młodzieńczych żartów wspólnoty. Ów pomyleniec pełni także w tym świecie rolę strażnika wiecznej tajemnicy, przez którego oczy spoziera na świat złośliwy demiurg. Poeta jest członkiem nieformalnego klanu wyrostków i jego postrzeganie natury ma coś z cudownego fałszerstwa, bezczelnego oszustwa w obliczu losu i śmierci. Dlatego większość wierszy, sygnalizuje w tytule, że obserwacja poetycka odbyła się na zasadzie podglądania, wydzierania Grzegorzowi i światu ich tajemnic. Jest w tej poezji coś z atmosfery literatury skandynawskiej; może pozorny chłód, pod którym pulsuje rozbuchany żywioł elementarnych uczuć. Wiersze ze Ślimaczego dzwonnika „pachną” świeżo skoszoną trawą i sianem leżącym w stodole; odbijają się w nich zdziwione oczy dzieci i ptaków, rozmyte spojrzenie Grzegorza i czasami, trzeźwy rzut oka ojca lub dziadka. W poezji Sikorskiego „słychać” szelest wody w strumieniu, szemranie owadów, czyste głosy zwierząt oraz jakby odrealnione szepty ludzi – bohaterowie tej poetyckiej krainy czerpią swoją siłę z natury; ona jest ich matką żywicielką, ona też w końcu nad nimi triumfuje, topiąc odbitki rzeczywistości w ogniu nagłej śmierci. Ślimaczy dzwonnik, to piękna poetycka opowieść o wzrastaniu, dojrzałości i umieraniu, opowieść o tym, jak plączą się sznury życia, jak pojęcia „normalności” i „inności”, w perspektywie natury i prawdziwego z nią obcowania, tracą sens.

Wiersze zawarte w tomie pt. Prawie wszystkie listy (1987) są jak żarliwa modlitwa; wszystko w nich zdaje się wznosić w górę i tam zastygać. Wszystko dąży ku bytowi doskonałemu – wszystko przeciwstawia się dogmatowi bólu. Zwierzenia syna i matki, owe listy niesione na skrzydłach wiatru i poszarpanego snu, są jak prośba o ocalenie, prośba o jeszcze kilka chwil istnienia. Nawet jeśli to życie miałoby być tylko eksplozją cierpienia, nawet gdyby stało się wyrwą w czasie. Świat z listów, to jakby magiczne miejsce – to inne rewiry przestrzeni Ślimaczego dzwonnika – gdzie przecinają się i prześwietlają pochyłe równie snu, magiczna elipsa radosnego dzieciństwa, chybotliwa kładka wspomnień i ptasia chmurność marzeń. To właśnie tutaj żyje snujący swoją opowieść malec, to tutaj dobiega żałosne wołanie matki i klekot martwych bocianów. Chłopiec Sikorskiego wciąż przyzywa dawne chwile, antycypuje miejsca, które dane mu było oswoić swoją obecnością, przyzywa najbliższe sobie osoby: oprócz wspomnianej już matki – ojca i dziadka. Jego wyobraźnia generuje przedziwne, fantasmagoryczne wizje, gdzie przestaje obowiązywać logika, gdzie wszystko – niczym w bajce – jest możliwe. W tej onirycznej rzeczywistości, ptaki i inne zwierzęta mówią ludzkim głosem, bociany rosną w ziemi, a czarodziejskie ziarnko zboża działa jak cudowna pastylka, przenosząca do świata zgubionej, spłakanej przeszłości. Ale nie jest to tylko kraina radości i uśmiechu, jest to też świat groźny, leżący jakby nieopodal jakiejś wiecznej, straszliwej tajemnicy. Dlatego chłopiec często płacze i nie może zrozumieć sił, które nim targają, które raz każą mu się cieszyć, a już po chwili rozpaczać żałośnie i przyzywać matkę. W tym zakątku ekstazy, bólu i lęku wyobraźnia dziecka „wyświetla” coraz to bardziej skomplikowane obrazy, każe widzieć w otaczającym świecie pozór i niespełnienie chwilowego piękna, piękna lotnego jak źdźbło trawy, porwane przez podmuch. Wyobraźnia dziecka widzi w świecie dorosłych jakieś przedziwne twory, poruszające się wbrew prawom przyrody. Dobroć, która wprost rozpiera tego chłopca, każe mu jednak dostrzegać we wszystkim jej przejawy. Dlatego nawet najbardziej niezrozumiałe zachowanie dorosłych zostanie zinterpretowane jako coś naturalnego i koniecznego. Śmierć dziadka i śmierć ptaków – to przecież jedno i to samo zdarzenie. Oto do czego zdolna jest wyobraźnia dziecka – zdaje się mówić poprzez te wiersze Sikorski. Ta imaginacja potrafi nagle syntetyzować i łączyć odległe zdarzenia, fakty, chwile. Dlatego wszystko stanowi dla niej  wszechogarniającą, ogromną jedność – filozoficzna jednię. Życie ludzi, oddech przyrody, ból i lęk, krzyk i śpiew; wszystko zostało wkomponowane w ten świat z konkretnych pobudek. Wszak wszystko zaprogramował niewidzialny Bóg i widocznie On chciał, by tak było. Dlatego chłopiec stara się sumiennie wykonywać polecenia matki, pragnie zawsze stosować do jej rad. I choć znajduje się w sporym oddaleniu, wciąż o niej pamięta i wysyła w dal list po liście. Owo rozdzielenie – dal na wyciągnięcie dłoni, może na szept marzenia, albo na przeraźliwy krzyk snu – sprawia, że tęsknota wciąż dźwięczy w uchu chłopca, wciąż mami go perspektywą ucieczki, wciąż każe mu wracać. Ale przecież matka prosiła go tyle razy, by był grzeczny, by ludzie nie mieli z nim kłopotów. Stara się zatem w każdym ruchu i każdym czynie manifestować oddanie. Wszak jest jej  cząstką, przecież w jego sercu bije część jej serca – musi zatem zachowywać się tak, jak każe posłuszeństwo, jak nakazują „mądre prawa” świata ludzi dorosłych. Sikorski ukazuje dziecko jeszcze w stanie nieskazitelnej czystości, nieomal tabula rasa. Dopiero wskazówki i nakazy dorosłych, ich uwagi i próby, ukształtują z tego rozsypanego świata, logiczną całość. Ta głęboka poezja – mimo że dotyka krain odrealnionych – uczy pokory wobec sił, które nas na świat powołały, które określiły nasze życiowe drogi i dały cel. Owym punktem dojścia w tej liryce jest właśnie dobroć. Tak doskonała, że aż niemożliwa, nieprawdopodobna, aż groźna. Te słowa, to jakby ciągle ewokowane życzenie chłopca: niech ptaki wzlatują nad horyzont, niech w wyrzuconej przez morze muszli gra muzyka świerszczy, niech duch dziadka nawiedza brzemienne owocami sady, niech matka snuje się po niebie jak chmura, niech pada deszcz gwiazd, niech liście otulają ziemię, niech niebo nigdy się nie zamyka – niech wciąż trwa błagalna i pochwalna pieśń rzeczywistości. Tylko dziecko potrafi usłyszeć tę melodię, tylko nadwrażliwy chłopiec zdolny jest dołączyć do ogromniejącego wciąż chóru i z lękiem w sercu, ale też nadzieją, zawołać: Ziemia jest wielkim ogrodem dokąd/ Przełażą przez płoty/ PTAKI skazane na śmierć. I nie ma tu fałszu, gdyż śmierć nie przeraża dziecka. Jest dla niego jeszcze jedną abstrakcją, podobną pękatym gruszom, barwnym ptakom i zieleni liści. Śmierć nie przeraża chłopca, bo śmierć jest rzeczą naturalną, immanentną siłą rozbuchanego, pędzącego donikąd świata. Zresztą wyobraźnia ma w sobie coś ze śmierci – coś z nieograniczonej przepaści, w której od czasu do czasu migają jakieś zjawy, zwidy, walają się pęknięte obrazy, do siebie nie przystające. Dlatego ludzie, patrząc na ptaki, przede wszystkim podziwiają ich szybujące piękno w obłokach/ I żyją w rozpaczy. Chłopiec z wierszy Andrzeja Sikorskiego także żyje w rozpaczy, ale jest to ta sama rozpacz, która dwa tysiące lat temu każdą ściekającą do ziemi łzę i każdą kroplę krwi przemieniała w hymn…

Kolejny zbiór – Motyl na wieży Babel – jest rzadkim w naszej literaturze poematem poświęconym zmarłemu koledze, poecie Andrzejowi Babińskiemu. Człowiekowi, którego życie było legendą i który najdosłowniej za tę legendę zapłacił. Sikorski, w swoich stylizowanych na wypowiedzi Babińskiego wierszach, stara się jakby odtworzyć w słowie punkty graniczne   d o j ś c i a  Babińskiego, punkty, które dla jego nadwrażliwości i otwarcia, były centralne, stanowiły – niezwykle sprężyste – odskocznie. Liryka dopuszcza pewne uogólnienia, pozwala widzieć bohatera wiersza w przestrzeni idealnej – w przestrzeni, która rozciąga się od bólu i wylewającej się z czaszki krwi, do rozczulającego zapatrzenia w niebo. Sikorski przyjął na swoje barki rolę towarzysza, w ostatniej drodze Babińskiego, spotykał się z nim, słuchał jego wypowiedzi i notował je skrzętnie. Tak powstał ogromnej wartości liryczny dokument tragedii – protokół wyposażony w głębię ostrości, liczne tonacje barw i kontrasty. Przyglądając się jednemu z najprawdziwszych poetów, a zarazem literackiemu banicie, Sikorski stworzył jakby jego metaforyczną mitologię, odtworzył też w sposób szczątkowy – ale jedynie możliwy – mechanizmy jego psychiki, przeżywania świata, odbierania impulsów i bodźców. Tak ukazany Babiński jest czysty i delikatny i przywodzi na myśl – nieco może tandetne – odniesienie do łąki, motyla i kwiecistości. Ale właśnie taki był autor Zniczy… – momentami sztuczny, a jednocześnie niezwykle prawdziwy, tragiczny i skrzywdzony. Był motylem, ale przeznaczonym na rzeź –zmierzającym ku bezlitosnym trybom stulecia, motylem zmiażdżonym. Jego życie przypomina tragedię wielu już pokoleń polskich poetów tragicznych; stanowi też swoiste memento. W tym konglomeracie tandety, taniej uczuciowości, zachwytu nad cudownością świata, a także krwi, spermy, plwociny i zapachu gnijącego mięsa odnajdziemy jakby immanentne cechy liryki, która w swoich podchodach śmierci i tajemnicy istnienia, dociera za blisko i nieopacznie sama staje się śmiercią i tajemnicą. Prowokacja przeradza się tu w pożądanie i pragnienie a choroba staje się narzędziem  poznania. Liryka Babińskiego, to nieustanne ewokowanie przestrzeni surrealnych, chwil dusznych i tajemniczych, groźnych i bolesnych – Sikorski wprowadza czytelnika do przedsionka tych przestrzeni. Dalej jednak każdy musi podążać na własną rękę i z własnym tobołkiem doświadczeń na plecach. Samo doprowadzenie jest jednak istotną wartością – jest przybliżeniem człowieka, jego artystyczną rehabilitacją, a nade wszystko – krzykiem protestu przeciwko sądom tych, którzy chcieliby tylko widzieć w Babińskim zapitego i zaplutego naturszczyka, który w swojej piwnicy, wraz z ojcem (Zwierzem) dokonuje szamańskich bachanalii. Sikorski raczej wskazuje ogromne obszary wrażliwości, której korzeni doszukiwać się można w „natchnionej” lekturze polskich romantyków. Babiński fascynował się Mickiewiczem, Słowackim, a w szczególności innym włóczęgą i wygnańcem ojczyzny – Cyprianem Norwidem. W relacji Sikorskiego, czytanej wespół z wierszami autora Zniczy…, odnaleźć można ów przedziwny Norwidowski oddech i zarazem aurę duszności, zaprzepaszczenia wszelkich szans. Bohater Motyla na wieży Babel jakby nieustannie poruszał się w groźnej przepaści, to spadał i przybliżał się do skał i krwi, to znowu – unoszony siłą poezji – na chwilę zawisał w powietrzu. Jego wrażliwość i jego nieustanny lęk wciąż generują w jego świadomości–nieświadomości obrazy przeszłości i przeczuwanej przyszłości: furmanki, ludzie, artyści, matka, Zwierz, łąki, trawa, kosa – wciąż mkną przez poetę estakady obrazów, wciąż rozrywają go na strzępy widma i wizje. Człowiek opisany w poemacie szarpie się w sobie, pragnie wyswobodzić się ze straszliwych pęt wrażliwości, powołującej obrazy wyobraźni, pragnie uciec z nieogarnionych pól drżącej percepcji. Byt opisany w poemacie – poeta Andrzej Babiński – podejmuje jednak próbę ucieczki. Nie ma już siły dalej się męczyć, nie ma siły walczyć – ma świadomość tego, że materia wyprawia w nim niezrozumiałe harce. A mimo to pragnie uciec – nie chce już dłużej snuć swojej smutnej i tragicznej opowieści, nie chce zdawać relacji ze swojej bezsiły: Jak teraz siedzę, czy leżę, to nie mogę nawet się ruszyć,/ nie mam siły./ W żyłach mam teraz rtęć.

Lokator piątego kąta, to kolejny zbiór wierszy, ukazujący świat oczyma dziecka – świat odtworzony po latach, zrekonstruowany z fragmentów wspomnień, starych fotografii i dziwnych, powracających przebłysków tamtej świadomości. Sikorski ukazuje tu świat wynaturzony i wyolbrzymiony – cienie pająków, much, komarów, a także sprzętów domowych, wypływają z nieistnienia w powiększeniu, rozdęciu, jakby w nagłym rozbłysku zapałki, oświetlającej ciemne pomieszczenia. Aura tych wierszy nieodmiennie przywodzi na myśl krótkie formy prozatorskie Franza Kafki, ale także przestrzenie kreowane w prozie i dramatach Samuela Becketta. Te światy przypominają także niektóre obrazy Salvadore`a Dali, u którego także pierwotne infantylne lęki ukazywane były z wykorzystaniem różnorakiego robactwa; słonie na owadzich nogach, wyolbrzymione cykady, muchy i pająki. Właśnie pająk jest u Sikorskiego symbolem przeszłych lęków, symbolem owej dziecinności, z szeroko otwartymi oczyma i przyspieszonym biciem serca na widok owada. Ale ów pająk ma też pewne konotacje sympatyczne – przynosi szczęście, jest czymś kruchym, delikatnym, pięknym, a poza tym jest jedynym towarzyszem opisywanego w wierszach człowieka wyalienowanego – rozpiętego w swoim miejscu odosobnienia pomiędzy Bogiem a śmiercią, starającego się zapełnić czas medytacjami o przeszłych zdarzeniach, starającego się przywołać aurę świętości i czystości, jaka otacza dziecko i jego świat. Sikorski stosuje w swoim tomie dwa zabiegi poetyckie: przybliżenia, czyli powiększenia otaczającego świata i jego drobinek oraz oddalenia, czyli pomniejszenia tego co normalnie mieści się w skali makro– . W zależności od miejsca wypowiadania poszczególnych zdań, narrator bądź to zniża się do poziomu leżących na stole okruchów chleba, dostrzega koniec włosa i mikroskopijne cząstki pożywienia, znikające w sieci pająka; a innym razem wyolbrzymia opisywane elementy, pająki, komary. Czasami zdaje się wtedy, że ów świat, to monstrualnych wymiarów boska sypialnia, w której bohater – tak samo jak pająk w kącie – jest intruzem. Stosując metodę lirycznych obserwacji mikro– i makroskopowych osiąga Sikorski w poszczególnych przebiegach lirycznych, niespotykaną głębię i siłę wyrazu. Mikroskopia konotuje liczne deminutiva: firanki, skrzydełka motyla, zezowate światełka, białe sukienki, krzyżyk, słoneczne siostrzyczki, mogiłkę, wilczęta, kamyczek; a makroskopia – gigantyzm, odniesienia do skali kosmicznej, boskiej, niewyobrażalnej. Chłopiec, który raz po raz jest narratorem tych strzępów lirycznych, wyrwanych z pamięci i podświadomości, czuje się wystraszony, pełen obaw przed tym, co za chwilę może się wydarzyć. Sikorski ukazuje świat widziany szeroko otwartymi i zalęknionymi oczyma dziecka, ale też wraca do dawnych fotografii, korzystając z zasobów świadomości wieku dojrzałego. Tak pragnie opisać człowieka z kilku stron naraz – wszakże poezja rodzi się w miejscu przecięcia wspomnień, obszarów wyrwanych z podświadomości i teraźniejszych zamyśleń lirycznych. Sikorski podejmuje w Lokatorze piątego kąta wędrówkę ku kosmosowi i ku Bogu, a czyni to nie ruszając się z miejsca (przypomina się leżący krzyżem w kościele ksiądz Piotr z Dziadów; leżący, ale jakby wędrujący w przestworzach), wpatruje się jedynie w wiszącą w rogu pokoju pajęczynę i obserwuje ruchy owada. Jego podróż, to wędrówka na  spotkanie dawno zagubionej dziecinności, dawno zaprzepaszczonych myśli i fragmentów zdarzeń, widzianych poprzez „filtr” pająka–symbolu. Postaci przewijające się w tych migawkowych prezentacjach przypominają osoby ze starych, uszkodzonych przez czas, ikon; są ledwie zarysowane, ledwie kilka plam określa ich części anatomiczne – podobnie sprzęty, podobnie domy; ale mimo to ów świat wyposażony jest też w niespotykaną ostrość i kontrastowość. A powoduje to swoista mistyka słów, pulsowanie obrazów, magia przeciwstawień – Sikorski świadomie ogranicza swoje penetracje do wycinka pokoju, fotografii, do strzępu wypowiedzi, aby z tych substratów, z tych elementarnych cząstek świadomości i podświadomości, stworzyć nowy obraz, nową przestrzeń – templum – zabudowaną tajemniczymi postaciami, przedmiotami, przestrzeń ledwie przeczuwaną, alogiczną i często absurdalną, ale jakże immanentną w człowieku, przyrodzie, kosmosie.

Wiecznie szczęśliwe dzieci, to tom wyciszony, pełen spokojnych, jakby pastelowych wierszy. Wszystkie one orbitują wokół tajemnicy tajemnic, wszystkie w jakiś sposób dotykają pra–mitu. Wiele w nich wiary w człowieka i wiary w Boga, który jest najwierniejszym towarzyszem, opiekunem i najsprawiedliwszym sędzią. Bohater wierszy Sikorskiego głosi pochwałę harmonii, spokoju, pogodzenia się z naturą i sprawiedliwego życia pośród niej. I choć ciągle coś staje na drodze, wciąż coś przeszkadza, człowiek musi wsłuchiwać się w wewnętrzny głos, który dolatuje gdzieś z dali, gdzieś z samego jądra rzeczywistości, z samego wnętrza wszechświata. Zachwyt Sikorskiego, to inkrustowany smutkiem zachwyt dziecka. Istoty, która zabłądziła, długo tułała się pośród obcych ludzi i obcych miejsc, aż nagle odkryła w samym sobie drogę prowadzącą do domu, do celu, poprzez świat; odkryła prawdę: Boże, przecież i ja jestem małym dzieckiem/ Wszechświata/ Jak kamień i zielona jaszczurka wygrzewająca się w jesiennym słońcu/ (…). Odkrycie własnej dziecinności i podporządkowanie się Wielkiemu Ojcu, Matce Matek, wszystko to stało się dla poety materią doświadczenia na tyle ważką, by ożywiać powietrze dumnie wypowiadanymi słowami. Programowe ubóstwo tych wierszy może nużyć, może zniechęcać, ale przecież tego rodzaju poetyka wpisana została w ów rodzaj człowieczego doświadczenia. Sikorski dotykając spraw zwykłych i ostatecznych, używa języka prostego – manifestuje niemalże rezygnację, w obliczu niewyobrażalnych sił. Tego rodzaju poetyka prostoty od wieków przypisana była największym doświadczeniom mistycznym. Oprócz nich, znajdziemy w Wiecznie szczęśliwych dzieciach wszystkie atrybuty, charakterystyczne dla świata poetyckiego Sikorskiego – umiejętność kreowania przestrzeni tajemnych, mrocznych, jakby malowanych ręką malarza prymitywisty, albo ręką największego mistrza – Celnika Rousseau albo Salvadore’a Dali – łatwość konstruowania światów, w których brzmią prymitywne pomruki walczących bestii i harmonijna, pełna melodycznych uniesień muzyka baroku. W gruncie rzeczy ten zbiór wierszy nie jest do czytania – ten tom należy przeżyć; odtworzyć poetyckie i mistyczne przygody autora i zbliżyć się do tej samej energii… Jest wyraźna łączność tej liryki z tomem następnym: Płowowłosi o twarzach aniołów. To z kolei liryczna opowieść o ludziach, którzy znaleźli się w centrum katastrofy. Stylizacje przywodzą tu na myśl tragedię Pompei – wielu bohaterów wypowiada się tu jakby spoza świata żywych, jakby z głębin śmierci. Sikorski stara się przedstawić w tych wierszach proces zacierania śladów przez historię, po człowieku i kulturze, po całej cywilizacji. Nieliczni, którzy ocaleli z pogromu zdają się być skażeni tragedią, skażeni umieraniem. Ich myślenie – jak we wcześniejszych tomach Sikorskiego – przywodzi na myśl procesy kojarzeniowe dziecka, albo człowieka prymitywnego (w sensie początków ludzkiej świadomości) i jak u jednych i u drugich – zawiera ono w sobie też element prawdy pierwotnej – biologicznej, genetycznej – prawdy od nowa organizującej świat, składającej ten świat z okruchów, starych skorup, strzępów dawnej kultury, cząstek kulturowych arcydzieł i zwykłych materialnych dowodów egzystencji. Prezentowane postaci mają w sobie też nieodmienny element antycznej boskości – jawią się jako nieco upozowane, koturnowe figury w greckim amfiteatrze. Sikorski,  w tym kosmogonicznym poemacie, stosuje metodę podobną do tej, jaką posługiwać się muszą archeolodzy, znawcy kultur, gdy warstwa po warstwie odkrywają ślady dawnych dni. A zatem – poszczególne wiersze, to jakby kolejno odkrywane warstw świadomości opisywanych postaci. Nie trzeba tu chyba dopowiadać, iż jest to odkrywanie meta–świadomości CZŁOWIEKA, odkrywanie prawdy o nim i szukanie w jego tajemnicy choćby odrobiny sensu, znaczenia. Owa łączność przeszłości, historii, śmierci i teraźniejszości życia, w wierszach tych, jest bardzo wyraźna, a niekiedy przyjmuje nawet formę wypowiedzi programowej: Nie wychylę sie z ciebie Pompejo Matko./ Jedziemy na tym samym karawanie do miasta z jedną, jedyną/ wieżą, z której zegar co sekundę boleśnie bije po twarzy./ Starcy z pooranymi twarzami patrzą ślepo przed siebie./ Puls płoszy stada myszy z ich zgrabiałych dłoni./ I pomyśleć, że to samo niebo, ten sam pył spada także na moją/ głowę… Charakterystyczne dla Płowowłosych o twarzach aniołów są owe numerowane wiersze–stopy. To jakby ślady nieznanego człowieka, odciśnięte w dawno ostygłym popiele. Nie na darmo Sikorski, w jednym z wierszy, porównuje odkopywanych z wulkanicznego pyłu ludzi, do wyciąganych z popiołu kartofli. Byty te – podobnie jak bulwy – przeszły próbę ognia, zostały wypalone niczym antyczne naczynia. A to znaczy, że poddani oni zostali hartującej sile najgroźniejszego z żywiołów – sile niszczącej, a zarazem znakomicie konserwującej i odradzającej się w innej strukturze, na innym podłożu materialnym, w obrębie mikrokosmosu. Świat odkopywany przez Sikorskiego – swoista archeologia liryczna – przypomina po tym ożywieniu, surrealną krainę wszelkich możliwości. Wszystko tu jest przenikliwe, wszystko daje się łatwo formować i kształtować, wszystko – nawet najdrobniejszy odkopany sprzęt i detal – wpisane zostało w ogromną wszechogarniającą anaforę istnienia. Świat Płowowłosych o twarzach aniołów, to gigantyczne cmentarzysko ludzkości, ziemia jałowa współczesnej cywilizacji, kraina, gdzie niedobitki błąkają się, jakby śniąc na jawie. Tutaj łączą się wszelkie ludzkie systemy, wszelkie biologiczne i myślowe struktury – tutaj człowiek odarty z krwi płonie na stosie ofiarnym, a wraz z nim żarzy się biała gołębica – to w tych absurdalnych przestrzeniach dochodzi do połączenia tego co substancjalne z tym co duchowe. Liryczne Pompeje Sikorskiego to tygiel cywilizacji – piec kulturowo–historyczny, w którym poeta łowi prawdziwe słowa, szuka sensu pojęć elementarnych, a nade wszystko pragnie wyrafinować ekstrakt poznania wszechrzeczy. Ten poeta, jak mało kto, widzi zjawiska i poszczególne epizody egzystencji w rozległym parabolicznym ciągu struktur kosmicznych. Ukazuje uwikłanie w materię ożywioną, aż po czyste kadencje wolnego i niczym nieograniczonego ducha. Jest zatem Sikorski medium tragedii – grozy i bólu zapisanych w każdym atomie przestrzeni, w każdej drobinie życia, jest medium dostrzegającym ciąg przyczynowo–skutkowy od pre– do sur– …

13 Komentarzy

  1. Anna Łojewska said,

    2010/02/11 @ 12:00

    Andrzejku, zapewne takie są Twoje wiersze, Anka

  2. Jan Majewski said,

    2010/02/15 @ 15:41

    Po dziesięciu latach milczenia w 2005 r. Pan Andrzej opublikował kolejny tomik „od do” (Wyd. Kontekst).
    … Wbrew tytułowi nic sie tutaj nie zamyka, a przeciwnie, najważniejsze prawdy i przemilczenia rozgrywają się między słowem.
    Przekonajcie się sami i koniecznie przeczytajcie.
    Jan Majewski

  3. Mateusz Melanowski said,

    2010/11/21 @ 9:17

    Witam, można gdzieś, w jakiś sposób dostać „Prawie Wszystkie Listy”?

    • lebioda said,

      2010/11/21 @ 9:56

      Zdaje się, że tylko Autor będzie mógł tutaj Panu pomóc.
      Pozdrawiam.

    • Anna Łojewska said,

      2010/12/13 @ 18:43

      Panie Mateuszu, Andrzej Sikorski szuka kontaktu z Panem, przygotował dla Pana tomik swoich wierszy:)

  4. Aleksandra said,

    2010/12/07 @ 15:21

    poznałam wiersze pana Andrzeja czytając antologię nowych roczników „Poeta jest jak dziecko” ( rok wyd. 87), w której znalazły się także pana wiersze, panie Dariuszu:) bardzo mocno zapamiętałam tę dziwną poezję Sikorskiego. Poszukam więcej:)

    • lebioda said,

      2010/12/07 @ 15:33

      Tak, to jeden ze wspanialszych poetów, jakich kiedykolwiek spotkałem…

  5. Aleksandra said,

    2010/12/07 @ 15:22

    dziś znalazłam tę stronę i będę czytać. ciekawie tu bardzo:)

    pozdrawiam serdecznie\
    Aleksandra Zbierska

    • lebioda said,

      2010/12/07 @ 15:32

      Dziękuję bardzo Pani Oleńko, staram się patrzeć na świat szeroko otwartymi oczyma…

  6. Anna Łojewska said,

    2010/12/13 @ 17:49

    Panie Dariuszu, Andrzej Sikorski prosi o kontakt p. Melenowskiego, ma dla niego „Prawie wszystkie listy”, niestety, nie mam innej możliwości kontaktu niż ta.

    • Mateusz Melanowski said,

      2010/12/14 @ 9:07

      Dziękuję za zainteresowanie. Już sprawa załatwiona. Pozdrawiam. Panie Dariuszu – przepraszam za uprawianie prywaty na Pańskich stronach.

      • lebioda said,

        2010/12/14 @ 9:51

        Proszę bardzo… Jaka tam prywata? Pod wpisami blogowymi można pisać, co kto chce,
        tym bardziej jeśli coś ważnego załatwiamy. Serdeczności…

  7. Danuta Bartosz said,

    2011/01/29 @ 0:01

    Wiersze Andrzeja Sikorskiego są najczystszymn żródłem poetyckiej mocy
    – dają łaskę wyciszenia. (Antologia: „Wy jesteście świadkami tego” wiersz pt.:
    ” W odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie” autor Andrzej Sikorski:
    Po krzyżu dali Mu jeść i pić/ i patrzyli/ który pierwszy i który będzie na końcu najbliżej tych dłoni/ stóp i złamanego żebra/ obiecywał niełatwe/
    odejście i powrót w czerwieni by iść/ po krańce ze zdumieniem dziecka i brata na wysokość Słowa/ tutaj i teraz i potem.
    Pozdrawiam, Danuta Bartosz


Dodaj komentarz