Dzisiaj był piękny, jasny dzień i ta promienność rozlała się we mnie rozlegle. Od rana do zmierzchu siedziałem przy komputerze i pisałem różne teksty. Nagromadziło się sporo zaległości, więc wykorzystałem ten czas na ich odgarnięcie. Błękitne niebo i słońce za oknem, przydały mi bardzo energii i czułem się świetnie. Wypiłem trzy kawy i ze trzy litry wody mineralnej, słuchałem muzyki irlandzkiej i ballad twórców z tej zielonej wyspy. Niestety humor popsuło mi odebranie książek przyjaciółki z introligatorni. Człowiek zajmujący się w wydawnictwie grafiką pomylił się i źle wycentrował ilustracje. Właściciel drukarni obiecał poprawienie tych tomików. Często zdarza się w opracowaniu książek, że ktoś czegoś nie dopilnuje, a potem to wszystko spada na kark redaktora. To piękna książka i muszę w szybkim tempie doprowadzić do ponownego jej wydrukowania. Teraz jest już zmierzch, niebo na zachodzie poróżowiało i widać wyraziste, złote kreski lecących w dal samolotów. Bliżej, szybują nad osiedlem stada kawek i coraz liczniejszych szpaków. Ptaki te przysiadają też całymi czarnymi płachtami na sąsiednich blokach i robią sporo hałasu. Kończy się, jasny dzień…
Skomentuj